14
- Jak już wiecie z naszego porannego oświadczenia, szykujemy się do wojny. Do niedawna przy tych pięciu stołach, między nami, zasiadali zdrajcy. Dzięki błyskotliwości i zdolnościom do dedukcji Lysy Mossbell, udało się ich zdemaskować – po sali przeszedł szept zdziwienia. Odbił się on od kamiennego sufitu. Większość z tu obecnych wielokrotnie słuchała o niezliczonych zasługach Madeline Mossbell. Imię jej żyjącej bliźniaczki słyszeli niejednokrotnie po raz pierwszy. – Mimo to, zbiegli. U naszych bram stoi teraz armia ludzi i nierpic. Choć dzięki Aleksie Connor i Ayli Dauntley zdołaliśmy zamknąć wszystkie Wrota Wolności, to nie wiemy, jak długo wytrzymają mury miasta.
- Zgodnie z naszą decyzją – pałeczkę przejął drugi z królów, Samuel – każdy poniżej piętnastego roku życia ma obowiązek już za dwie godziny zameldować się w schronie organizowanym w podziemiach pałacu. Wszyscy starsi mają możliwość również zgłosić się do bunkru, lub walczyć. Wasi przewodniczący przekażą wam resztę instrukcji.
Obaj władcy zasiedli z powrotem na swoich rzeźbionych fotelach. Lysa oczami wyobraźni widziała, jak te siedzenia rozpadają się w drzazgi pod wpływem wybuchów i płomieni.
- Czy jesteśmy na to gotowi? – zapytała Gayę niespodziewanie.
- Nie wiem, co dla nas szykują – odpowiedziała jej krzywiąc się. – Ostatni wyskok Carmen i ekipy pokazał, że broń palna ma tu swoje zastosowanie. Jeśli wjadą tu z czołgami, nie mamy żadnych szans.
Jej dramatyczny ton zawisł w powietrzu. Lysa pokiwała sztywno głową.
- Nie może być aż tak źle – mruknął Gabriell całkiem pogodnym tonem.
- Tak, ty przybijesz piąteczkę z tatusiem i będziesz siedzieć razem z nim w pałacu śmierci – zironizowała Gaya.
Chłopak zaniósł się histerycznym śmiechem.
- Chciałbym, by było to takie łatwe.
Lysa przypatrywała się im. Milczeniem zakrywała narastający w niej strach. Co jest po drugiej stronie życia? Czy tam w ogóle coś jest? Druga szansa, reinkarnacja, a może trwanie w niebycie po kres wieczności? Czy śmierć boli? Zbyt wiele pytań kłębiło się w jej głowie. Pospiesznie zakończyła posiłek i opuściła stołówkę.
Przemierzając Stolicę, podziwiała fortyfikacje. Wzmocnione mury, zasieki. Mimo to, z oddali słyszała szczęk broni drugiej strony tego konfliktu. Nigdy nie potrafiła wyjaśnić jak zaczęła się nienawiść między ludźmi a elfami. Nawet dostała najgorszą ocenę z tego tematu na lekcji historii. Od dziecka mówiono jej, że to co ludzkie jest złe. Chociaż wielu z obywateli tego królestwa mieszkało pośród „tamtych", to rzadko kiedy postrzegane było to jako coś godnego pochwały.
Nogi zawiodły ją do domku. Zaczęła się przygotowywać, choć nawet nie wiedziała na co. Do małej nerki wrzuciła kilka fiolek eliksirów wspomagających gojenie, jakiś bandaż, sztylet. Z szafy wyjęła też koszulkę, którą przywiozła jej Madd z jednej ze swoich wypraw. Lekko połyskujący czerwony materiał został niegdyś zaklęty. Miał chronić przed magicznymi kulami, nawet tymi niebieskimi – najpotężniejszymi z możliwych. Niewiele myśląc ubrała na siebie bluzkę. Rzadko nosiła ciuchy z długim rękawem. Poczuła się nieco dziwnie.
- Dla bezpieczeństwa – mruknęła. Wypiła ostatnią dawkę mikstury wzmacniającej, jaką chowała w szafce nocnej. Poczuła się znacznie lepiej.
- Nie było cię, kiedy Eric przedstawiał plan – do pokoju weszli Gaya z Gabrielem.
- Ale ty byłaś tak dobra jak zwykle i zapamiętałaś, jakie ja mam zadanie – Lysa uśmiechnęła się słodko do przyjaciółki.
- Tym razem to ja byłem tym miłym – chłopak podsunął jej pod nos mapę z zaznaczonym terenem tuż przed jednym z Wrót Wolności. – To jest twoja pozycja – wskazał dokładny punkt palcem.
Pokiwała głową.
- Jesteś pod komendą Cylené Reys. Bronicie tego kawałka w szyku niezwartym.
- Dobrze.
Wieczór minął pod znakiem napięcia. Noc przespana tylko dzięki miksturom nasennym. I tak pełna strachu i koszmarów. Lysa spała w swojej zbroi, ze sztyletem w dłoni i zapakowaną nerką pod ręką. Gaya zawiesiła wszystkie rzeczy niezbędne na ramie łóżka. O świcie ktoś zadął w róg bojowy.
- Zaczyna się – mruknęła blondynka zapinając swój pancerz.
Mossbell tylko pokiwała głową. Przeczuwała, że bitwa ta będzie trwała krótko. Pytanie było jedno – dla której ze stron będzie ona zwycięska.
Śniadanie było krótkie i lekkie. Potem pożegnanie z Gayą i Gabrielem. Lysa z trudem powstrzymywała łzy. Nie wiedziała, czy widzą się po raz ostatni, czy może to jeszcze nie czas by umierać. Zajęła swoją pozycję odrzucając wszystkie negatywne myśli. Miała stąd świetny widok na zdobną bramę. Do tego drżącą i trzęsącą się w posadach.
Nagle huk. Trzask. Światło, wybuch. Fala uderzeniowa przewróciła najbliżej stojące elfy. Wrota rozleciały się w drzazgi. Lysa osłoniła się polem ochronnym, o które rozbiło się kilka drewnianych igieł. Teraz wszystko zaczęło się naprawdę. Na teren Stolicy wjechało kilkanaście, jeśli nie więcej, opancerzonych samochodów. Zamontowane na ich dachach pistolety na szczęście nie działały. Nim ludzie na dobre stawali na elfickiej ziemi, rozszalały się wokół nich wszystkie żywioły. Wiatr zdmuchiwał helikoptery, niebo zasnuło się ciemnymi chmurami. Zapadała się ziemia, szalały płomienie, woda bryzgała nie wiadomo skąd.
Żołnierze ubrani w jednorodne mundury przystąpili do ofensywy. Korzystali z broni bliskiej sercom elfów – łuków, mieczy, noży... Lysę dopadł pierwszy człowiek. Sprzątnęła go z powierzchni ziemi najprostszą formą zwykłej kuli energii. Krzyknął krótko, po czym padł martwy na trawę. Już chwilę później zaczęło się robić nieciekawie. Na obrońców Stolicy spadł grad strzał. Zza umocnień, ku atakującym również poleciały pociski. Ostre groty, włócznie. Całe miasto objęły wrzaski, krew lała się hektolitrami.
Huk. Lysa poczuła mocne uderzenie w plecy. Jej koszulka zalśniła mocniej. Odwróciła się gwałtownie wznosząc wokół siebie pole ochronne.
- Mossbell. A gdzie twój obrońca?
- Den.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro