12
Ayla pokręciła głową szepcząc coś do Alexy.
- Zbrodni dokonano jadem wybitnie niebezpiecznego węża. Trucizny z kłów megálos anguis nie da się tak łatwo kupić, dostęp do niego mają tylko uzdrowiciele, ale też nie w ilościach mogących zabić. Co ciekawe, ten sam jad został wmieszany do farby w kulach paintballowych, którymi Carmen wypełniła magazynki pistoletów do wczorajszej gry.
- Czym jest „paintball"? – zapytał Vol.
- Taka gra strategiczna polegająca na strzelaniu się piłeczkami wypełnionymi barwnikiem – Alexa pospieszyła z tłumaczeniem.
- Ale skąd ty wiesz, że jad był w farbie? I skąd pewność, że magazynki napełniała Carmen? – tym razem to nie Eric zgłosił wątpliwości.
- O magazynkach powiedział mi chłopak mojej przyjaciółki, Adrian, który brał udział w tej zabawie.
- A mój brat zginął przez to, że jad z farby przedostał się do jego krwioobiegu – dodał Jason. – Możecie pójść do szpitala i wypytać uzdrowicieli.
- Wszystko o czym mówicie jest straszne, ale jaki to ma związek ze szpiegiem?
- Vicky, odpowiedź masz w swoich rękach. W tym raporcie masz zdanie, które mówi, że szpieg wyeliminował podejrzewającą – Matt wyjaśnił.
- Te wszystkie skojarzenia są mocno naciągane – rzucił Eric bawiąc się teraz płomieniem, który wyczarował sobie na palcu.
- Wiemy wszyscy, że ty zawsze chronisz swoich – rzuciła Alexa. – Tym razem spójrz prawdzie w oczy, twoja ulubienica zrobiła coś nie do pomyślenia – każdy obecny przy stole zdawał sobie sprawę ze szczerej nienawiści Zmiennokształtnej do Carmen, ale tym razem nikt nie chciał użyć tego jako argumentu przeciwko niej.
- I ten kod, według którego zaszyfrowany jest podpis. Griffin używała go do karteczkowych konwersacji z Denem na lekcjach historii i języka. Magnus, kiedyś zarekwirowałeś im kilka takich kartek.
Przewodniczący Podkrólestwa Wody przyznał Lysie rację.
- To chyba tyle mogę powiedzieć.
- Dziękujemy ci za czujność, możecie odejść – król Samuel wskazał drzwi. – Rozważymy dokładnie wszystkie dowody, jakie przedstawiłaś radzie.
- Odejść?! – Ognista poderwała się z miejsca. – Rozważycie?! To są dokładne i jednoznaczne dowody! Wszystko układa się w całość, jest spójne i logiczne! – dziewczyna nie wytrzymała. – Jeśli w taki sposób podejmuje się decyzje w tym królestwie, to ja nie wiem, czy banicja nie jest lepsza! Mordercy i zdrajcy spokojnie chodzą po tych ziemiach! Waszych, naszych ziemiach! Gdzie tu jest sprawiedliwość?! Równie dobrze mogłam sama ją zabić i tutaj nie przychodzić!
Kiedy Lysa wygarnęła obecnym na sali wszystko, co miała im do zarzucenia, momentalnie wyszła. Była wściekła. Trzasnęła za sobą drzwiami. Wybiegła w pałacu w ciemność, zostawiając Jasona daleko w tyle. Miała dość, potrzebowała się wypłakać, wykrzyczeć. Wyszło na jaw, że w stolicy nie idzie doczekać się sprawiedliwości. Mimo przedstawienia rzetelnych, składających się w całość logiczną i spójną dowodów. Chociaż widok rozmazywał się jej przez cisnące się do oczu łzy, to widziała bramę do Kamiennego Miasta. Wbiegła w labirynt ciasnych uliczek i placyków.
Nim dotarła do swojego domku, usłyszała niepokojąco znajomy głos.
- Ktoś chyba chce skończyć jak siostrzyczka.
- Niehonorowo tak skarżyć na swoich.
Dwie postaci. Nie, trzy. W tym jedna z czerwonymi końcówkami włosów.
- Czego chcecie?
- Twojej śmierci – zachichotał damski głos, nim na Lysę spadł grad magicznych pocisków.
Nie zdążyła wyczarować pola ochronnego, nim nadszedł pierwszy strzał. Wgniótł on ją w granitową ścianę pobliskiej budowli. Jęknęła osuwając się na ziemię. Mimo fatalnego położenia, próbowała się bronić. Wręcz atakowała swoich przeciwników. Nie miała jednak szans. Nie była na tyle dobra, by sama jedna pokonać trzech napastników, w tym przewodniczącą. Czary rozpryskiwały się w powietrzu, odbijały od ścian i zostawiały czarne ślady na ścieżce. Lysa krzyczała. Odbijała magiczne, wielokolorowe kule, strzelała ogniem z dłoni. Szybko traciła siły. W końcu jej pola ochronne stały się tak słabe, że Jessie zwykłym kopnięciem potrafiła obrócić je w niwecz.
Nagle wszystko się uspokoiło. Wtedy Carmen wyciągnęła swój miecz. Klinga zalśniła w blasku ognistej kuli, którą jakiś chłopak trzymał na wypadek, gdyby Mossbell postanowiła kogoś ponownie zaatakować.
- Gotowa na spotkanie z siostrą?
- Pomocy! – otoczona przez wrogów, słaba jak nigdy dziewczyna, krzyknęła po raz ostatni, już tracąc nadzieję na ratunek.
- Lysa?! – głos Gabriela odbił się echem.
- Kurwa – zaklęła przewodnicząca. Obejrzała się za siebie. – Kończ to szybko.
Carmen nie zdążyła zatopić miecza w ciele Mossbell. Ugodzona została błękitnym pociskiem magicznym prosto w kark. Upadła na ziemię obok Lysy, która zebrała resztkę energii i zaczęła uciekać. Następna magiczna strzała dosięgnęła Jessie. Ją było o wiele trudniej powalić, broniła się. W końcu jednak uciekła. Po trzecim napastniku nie było też śladu. Rozmył się w powietrzu.
- Lysa! – zawołała Gaya widząc przyjaciółkę. Podbiegła do niej, a Mossbell niemalże osunęła się na ziemię. - Pomóż mi, idioto! – zawołała do Gabriela.
Chłopak podniósł Ognistą bez wysiłku. Zanieśli ją do domku. Zabezpieczyli czarami drzwi i ściany, jakby ktoś wrócił i chciał dobić już i tak ledwo żywą Lysę.
- To Carmen. Ona zabiła Madd – dziewczyna powtarzała jak w gorączce.
- Co ci jest, gdzie cię boli? – blondynka pochylała się nad przyjaciółką próbując dowiedzieć się, jak jej pomóc.
- Gdzie macie coś do pisania? – Gabriell zapytał rozglądając się po wnętrzu.
- W biurku. Co ty najlepszego robisz?
- Wysyłam wiadomość do pałacu.
Gaya pokiwała głową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro