Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Lysa ostrożnie wsunęła się do świątyni. Wewnątrz panował ciężki półmrok, a powietrze zdawało się nie ruszać od stuleci. Niosło ze sobą starożytny kurz i dźwięk butów dziewczyny stukających o kafelki posadzki. 

- Szukasz siostry? – nastolatka nawet nie usłyszała, kiedy barczysty mężczyzna pojawił się przy niej. Szara szata powłóczyła się za nim upiornie, kiedy się poruszał. Lysa pozdrowiła kapłana tradycyjnym gestem, nim skinęła głową. – Zaprowadzę cię.

- Madd – jęknęła Lysa podchodząc do zwiotczałego ciała nastolatki. Jej blada skóra niemal zlewała się z płótnem, na którym leżała. Odróżniały ją jedynie rozsypane po całym ciele piegi i krótkie, kasztanowe włosy. Dziewczyna ujęła zimną dłoń bliźniaczki. Niemal natychmiast miała ochotę cofnąć rękę. Bezwładność ciała siostry napawała ją najgorszym wyobrażeniem śmierci. Usta zaczęły jej się trząść jak w płaczu.

- Madeline, moja Madd – ciszę panującą w świątyni rozdarł pełen rozpaczy krzyk kobiety. Wpadła ona do środka jak huragan zwracając na siebie uwagę wszystkich kapłanów. Ignorując Szarych Braci dopadła ciała, odpychając Lysę na bok. Nastolatka zachwiała się i by nie upaść, oparła się dłonią o ołtarzyk, na którym leżały zwłoki jej bliźniaczej siostry. Stała w zmartwiałym letargu obserwując, jak jej matka gładzi delikatnie policzek Madeline, a jej łzy moczą żółtą bluzkę zmarłej.

- Gdzie ją znaleziono? – Lysa nie była pewna, czy powiedziała to na głos, do momentu, aż Szary Brat udzielił jej odpowiedzi.

- W lesie, za Kamiennym Miastem – jego słowa zdawały się jej być puste. Dziewczynie momentalnie przewinęły się w pamięci te wszystkie dni odkąd Madd zaginęła. Dni pełne strachu i niepewności. Dni, kiedy nadzieja była jeszcze żywa. Teraz jej krótkie, kasztanowe włosy bez połysku rozsypały się po całunie, od którego jej skórę odróżniały tylko piegi.

Lysie przez głowę przewinęła się myśl, czy nad jej ciałem matka rozpaczałaby równie głośno. Czy może jednak nawet by nie przyszła do świątyni? Przeszedł ją dreszcz trwogi i momentalnie wzdrygnęła się przerażona własnym wyrachowaniem. Może i Gloria Mossbell nie traktowała córek po równo, to jednak Lysa czuła, że takimi myślami bezcześci śmierć siostry. Chciała się zmusić się do płaczu. Czuła, że tak właśnie powinno to wyglądać. Łzy jednak nie chciały przyjść i dać jej ukojenia. Lysą targały emocje, własne ciało stanowiło dla niej klatkę, z której nie potrafiła się wyrwać. Drżały jej dłonie, wargi, a nawet głos, gdy wydusiła z siebie krótkie „Jak?" w kierunku kapłana boga śmierci.

- Wygląda to na ukąszenie węża – odparł, jakby oświadczał, że dziś pogoda jest piękna.

- To niemożliwe! – z piersi Lysy wydarł się nagły krzyk. – To niemożliwe, niemożliwe...! – powtarzała w panice szukając na skórze siostry charakterystycznych ranek po kłach. Jej matka cierpiętniczym głosem błagała, by ta nie dotykała Madeline, jednak dziewczyna była jak w amoku. Nie poprzestawała poszukiwań. Niedelikatnie, jak w gorączce, muskała każdy odkryty skrawek skóry zmarłej, aż znalazła dwie czerwone dziurki po wewnętrznej stronie jej ramienia.

- To niemożliwe – szeptała tracąc panowanie nad ochrypłym głosem. Ciarki przeszły jej w dół kręgosłupa. Przecież dzikie zwierzęta nigdy nie zabijały Zmiennokształtnych elfów. Takie przypadki się nie zdarzały. Nastolatka z trudem oddychała, nie mogąc się opanować w drżeniu, aż osunęła się na podłogę powtarzając tylko, że to nie możliwe.

- Ktoś ją zamordował – wyrzuciła z siebie tarzając się po czarno-białych kafelkach, wciąż nie mogąc się opanować. Dygotała jak w chorobie, oblał ją zimny pot przerażenia.

– Jesteś w afekcie, nie myślisz logicznie – odpowiedział rozglądając się po sali Szary Brat. Postawił na nogi szarpiącą się Lysę.

- Jestem pewna! – krzyknęła mu w twarz. – Nie wmawiaj mi, że zwariowałam!

- To poważne oskarżenia –mówił dalej mężczyzna w szarej szacie trzymając ją mocno za ramiona.

Za to matka nastolatki jedynie przyglądała się rozgrywającej na jej oczach scenie.

- Zostaw mnie! – wrzeszczała elfka kopiąc powietrze. – Ktoś musiał ją zamordować! Węże nie zabijają Zmiennokształtnych – głos dziewczyny odbijał się echem po świątyni ściągając uwagę wszystkich w niej obecnych.

- Nie odstawiaj scen – Gloria Mossbell spojrzała z bólem i pewnym rozczarowaniem na żyjącą córkę. W jej granatowych oczach Lysa niemal widziała odbicie siostry, nie potrafiła się z tym za nic pogodzić. Ten obojętny głos kobiety tylko mocniej ukuł nastolatkę w serce. 

- Ty tego nie widzisz?! – krzyknęła, kiedy kapłan wynosił ją na rękach ze świątyni. – Będziesz ją jedynie opłakiwać, bo boisz się cokolwiek zrobić! Nie masz odwagi zmierzyć się z prawdą! Ty wiesz, że wąż by jej nie ugryzł, nie Madeline...! – dziewczyna wrzeszczała wyrywając się, aż inny z Szarych Braci zamknął za nimi ciężkie wrota.

Dopiero wtedy z oczu Lysy powoli pociekły łzy. Nie dawały one jednak ukojenia, zupełnie, jakby nie należały do niej. Moczyły jedynie szatę kapłana niosącego ją przez błonia. Twarze mijanych elfów rozmazywały się jej przed oczami. Była słaba. Bezsilna. Mimo to nie potrafiła się powstrzymać. Słony strumień ściekał jej z brody na czerwoną koszulę przez całą drogę do szpitala. Była niemal tak zwiotczała, jak Madd. Nie wiedziała już, gdzie jest i co się z nią dzieje. Pozwoliła się położyć na jednym z tych niewygodnych łóżek i poić uzdrowicielom różnymi naparami. Paliły ją one w suchym od krzyków gardle. Tarła oczy jak oszalała, aż w końcu podane eliksiry zaczęły działać. Wracała ostrość wzroku i ból w boku od uderzenia o posadzkę. Ewidentnie zbity.

- Chusteczka – ktoś podał jej biały przedmiot. Dziewczyna osuszyła nim łzy.

- Dzięki – powiedziała mnąc mokry papier w dłoniach. – Gabriell, powiedz mi, jak ty to robisz, że zawsze wiesz, gdzie mnie znaleźć?

Ciemnooki chłopak uśmiechnął się krzywo.

- Magia – odparł. – Co się stało? – momentalnie zmienił temat przyglądając się badawczo przyjaciółce.

- Znaleźli Madeline – Lysa ledwo wydusiła z siebie te słowa. Po jej czerwonych policzkach znów popłynęły obficie łzy. Przyjaciel podał jej kolejną chusteczkę.

- Oddychaj – mówiąc to, przytulił Lysę. – Wszystko będzie dobrze – chłopak głaskał roztrzęsioną dziewczynę po plecach. – Jeszcze się ułoży.

- Nie o to chodzi, idioto – elfka wyrwała się z uścisku. Gabriell odsunął się zaskoczony, a może urażony. – Ktoś ją zamordował. Zmiennokształtnych nie zabijają dzikie węże. Nie po wewnętrznej stronie ramienia – wypluwała z siebie oskarżycielskie słowa szamocząc się ze szpitalną kołdrą. – Nie w tak osłoniętych miejscach na ciele.

Ściągnął usta w wąską kreskę słuchając chaotycznego wywodu przyjaciółki. W końcu pokiwał głową nie wiedząc, co myśleć o tym wszystkim. Zasadniczo Lysa miała rację, jednakże każdy widział, w jakim stanie się znajduje.

- Masz jakieś dowody? – zapytał ostrożnie zbijając ją z tropu. Zaprzeczyła. – To poważne oskarżenia...

- Wiem! – dłonie jej się trzęsły. Próbowała się uspokoić, ale w nierównej walce przegrywała sama z sobą. – Ale to niemożliwe. Fizycznie nie możliwe. Madd była świetna w magii, a wszystkie zwierzęta ją kochały – głos Lysy drżał. W oczach przyjaciela szukała jakiegoś oparcia. Nie znajdując go, ciągnęła w coraz większej panice dalej:

- Trzy zakończone sukcesem wyprawy, świetna znajomość trucizn...

- Wiem! – przerwał jej Gabriell nagle. – Te okoliczności, tak, są podejrzane, ale nie pójdziesz chyba do królów bez żadnych dowodów! Lysa, proszę cię, uspokój się, oddychaj. O tak – usiadł obok niej na łóżku szpitalnym. – Wdech i wydech, wdech...

- Już dobrze – wymamrotała wstając. W istocie, nie było z nią najlepiej. Wciąż czuła się jak tykająca bomba gotowa wybuchnąć pod byle pretekstem. – Chodźmy stąd.

- Jasne – chłopak również podniósł się z twardego materaca. Niezauważeni przez zajętych innymi chorymi uzdrowicieli wymknęli się z kliniki.

Pod Lysą nogi się uginały poważnie utrudniając sprawne przemieszczanie się pogórzystych błoniach. Zdawała się być bledsza niż zazwyczaj. I bardziej milcząca. Gabriell jednak nie naciskał na rozmowę. Wpatrywał się w dal, w kierunku celu ich spaceru.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro