Rozdział 4
Cudownie jest cofnąć się myślami do tamtych pięknych chwil. Idąc po ceglanym murku, zawieszam co krok swój wzrok na wierzbach, które kołyszą się nad moją głową.
Usiadłam na pozostałościach średniowiecznych fortyfikacji, nie daleko kolumny Zygmunta. Rozglądam się dookoła i dostrzegam cudy warszawskiej architektury. Nie dopuszczam do siebie myśli, że te budynki były zrównane z ziemią.
Kończąc podziwiać okoliczne zabytki i zatopiłam się w rozmyślaniach o obozie. Delikatnie bałam się wizji poznania nowych ludzi. Mimo, że miał być to mój szósty obóz, to i tak miałam obawy. Problem leży w tym, że na początku jestem dość nieśmiałą osobą, co utrudnia zawieranie znajomości. Co dobrym przykładam jest zdarzenie, jakie miało miejsce z moim najlepszym przyjacielem. Mianowicie na patelni ( charakterystyczne miejsce w warszawskim centrum), gdzie stało stoisko z darmową herbatą. Miałam wielką ochotę jej spróbować, ale moje lęki dały o sobie znać i uciekłam z pola widzenia sprzedawcy. Mój przyjaciel musiał wziąć ją za mnie i mi wręczyć. Skutkiem czego śmieje się ze mnie, aż do dziś.
Obóz tak zaprzątnął mi w głowie, że straciłam poczucie czasu. Dochodziła godzina 21:37, a pozostali zwiedzający rozeszli się do domów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro