Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Nasza praca trwała nieustannie od 4 dni. W tym czasie całe nasze obozowisko uległo ogromnym zmianom. Każda drużyna wyposażona była w meble swojej roboty, na które składały się prycze do spania, półki na ubrania, jamniki na buty, elementy dekoracyjne jak bramy wejściowe czy masz na flagę, przy której odbywały się apele. Czas pionierki jednak nie może trwać wiecznie, w końcu tu przyjechaliśmy odpocząć, a nie pracować. Teraz pozostało nam uczynić to, co każdy człowiek powinien wykonać po swojej robocie. Posprzątać miejsce pracy. Podobozy i ścieżki musiały być wolne od walających się żerdzi oraz desek, a narzędzia robotnicze miały wrócić na swoje pierwotne miejsca. I oto właśnie w ten sposób, ponad setka harcerzy zbudowała sobie prowizoryczne domki do funkcjonowania przez kolejne parę tygodni.

***

Pierwszy tydzień obozu nieubłaganie dobiegał końca. Czas wyjątkowo szybka mija, kiedy ma się ręce pełne roboty. Jednak harcerski mundur nie bez powodu ma podwinięte rękawy, oznaczają one ciągłą gotowość do służby. I tak też było w moim przypadku, kiedy piątego zostałam poinformowana, że trafiam na dzienną zmianę do kuchni. Czekał mnie pysznie zapowiadający się dzień. Do kuchni prowadziła jedna wydeptana przez harcerzy ścieżka. Miała ona swój urok, gdyż po jednej stronie rosły jagody, a po drugiej maliny. Idealny balans oraz złoty środek, o którym filozofom się nie śniło. Nie minęła chwila, a moim oczom ukazała się konstrukcja przypominająca szeroką wiatę z kominem, z którego aktualnie wydobywał się czarny jak smoła dym. Kuchnia była solidnie zbudowania i przemyślanie zaprojektowana. Mimo, że dach stanowiła plastikowa płyta falistyczna, to było tu nawet przytulnie. Po wejściu do środka nie miałam nawet chwili, aby kogokolwiek poznać, gdyż od razu dostałam misję obierania ziemniaków z resztą nieszczęśliwców. Wzięłam ostry nóż, a następnie skierowałam się na zaplecze kuchni, gdzie znajdowało się miejsce na obierki, był to tak zwany beczkowy potwór, gdzie lądowały wszystkie bio odpady. Wchodząc do środka zamarłam na chwilę, kiedy spostrzegłam kto siedzi na jednej z ławeczek. Był to Maks, który również jak ja musiał obierać ziemniaki. Po chwili nasze spojrzenia się skrzyżowały, a na jego ustach pojawił się skromny uśmiech. Zamurowało mnie i nie wiedziałam co zrobić. Starałam się jak najszybciej spuścić wzrok z niego, czułam jak na mojej twarzy pojawiły się dość potężne rumieńce. Próbowałam zająć się obieraniem ziemniaków i nie myśleć o tym w jakiej stanie obecnie jestem. Po 15min moja twarz była normalnego koloru, po rumieńcach nie było ani śladu, spojrzałam kontem oka na Maksa. Był całkowicie zajęty praca, wzrok miał nieustanie skupiony na nożu, jego ręka była cały czas w ruchu niczym maszynka, która bez przerwy pracuje. Mi natomiast szło to mega opornie, ale cząstka mnie chciała być lepsza od niego w takim prostym zadaniu. Minęła jakaś godzina gdy obraliśmy już wszystkie ziemniaki które nam dano, Maks zabrał obierki i wyrzucił je do beczkowego potwora, ja natomiast sięgnęłam po garnek, aby włożyć tam ziemniaki i zalec je wodą w celu przepłukania ich. Szybko uwinęłam się z nimi, były gotowe aby położyć je na piecu, w tym zadaniu akurat wyręczył mnie Maks. W czasie, gdy my ogarnialiśmy ziemniaki reszta warty zajmowała się robieniem sałatki oraz smażeniem kotletów. Zamyśliłam się trochę, korzystając z okazji, że nie miałam nic do roboty. Nic konkretnego do głowy mi nie wpadło, rozmarzyłam się trochę nad chłodnym, jeziornym kąpieliskiem w ten upalny dzień. Z transu wybił mnie męski krzyk, który wydała osoba stojąca obok naszej kuchenki. W tej samej chwili zorientowałam się, że źródłem dźwięku był
Maks. Okazało się, że próbując zdjąć ziemniaki z kuchenki, jedna fajerka się przesunęła, a wrzątek wylał się na niego. Był od pasa w dół oblany gorącą wodą! Widać było, że tłumi w sobie krzyk bólu, gdyż w kącikach oczu momentalnie powstały łzy, które po chwili spłynęły po policzkach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro