Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II Miał szczęście

(3430 słów)

⋆⭒˚。⋆

Nie był w stanie się ruszyć. Dziewczyna za nim przyciskała go do siebie jedną ręką, drugą dociskała do jego ust. Rozglądał się w panice, ale jedynymi rzeczami, jakie widział była woda, w której stał z nieznajomą, zawalony pień drzewa nad nimi i trawę po obu stronach rzeki. Jedna łza pociekła mu po twarzy, potem kilka kolejnych i wszystkie zatrzymywały się na dłoni dziewczyny.

Zorientowanie się, że część tych "łez" to krew zajęła mu dłużej.

Zanim miał szansę zastanowić się, kiedy rozciął sobie pół policzka, usłyszał ten sam, delikatny głos nad uchem:

— Røte zaraz da znać, czy jest bezpiecznie. Chodź, pomogę ci wyjść.

Dziewczyna puściła go i się odsunęła. Aeron obserwował ją na wpół przytomnym wzrokiem. Przeszła kawałek przez wodę po czym złapała się trawy po jednej ze stron rzeki. Zaczęła się wspinać i za chwilę znajdowała się już na górze. Aeron zauważył, jak drży, zapewne przez bycie przemoczoną.

Kucnęła na brzegu jakiś metr wyżej od najniższego punktu koryta rzeki i wyciągnęła rękę w kierunku Aerona. Zaczął powoli podchodzić i złapał jej dłoń, a ona wyciągnęła go z wody. Słońce grzało, więc z pewnością niedługo wysuszy ich ubrania.

Nieznajoma miała skórę koloru mlecznej czekolady, którą widział raz w życiu na targu. Jej lisie oczy błyszczały prawie że na czarno. Nosa i ust nie widział przez brązową chustę zakrywającą pół twarzy. Jedna część ciemnych, kręcących się mocniej od tych Aerona włosów latała na delikatnym wietrze. Druga natomiast była w postaci kilkunastu cienkich warkoczyków związanych surowo przy boku jej głowy. Nigdy w życiu nie widział takiej fryzury. Może i nie wyglądała teraz najlepiej ze względu na cieknące z nich strużki wody, ale i tak go to zainteresowało.

Najciekawszą rzeczą w jej wyglądzie natomiast była złota obręcz wokół szyi. Najpierw pomyślał, że to jakiś naszyjnik. Zorientował się jednak, że owe złoto jest na jej skórze. Nie pomyślałby, że kiedykolwiek spotka czarodziejkę.

Wyglądała na starszą od niego o nie więcej niż trzy lata, chociaż trudno było mu to stwierdzić dokładnie przez chustę. Czarna peleryna do bioder kojarzyła mu się odrobinę z jego własną, brązową i dłuższą aż do kolan. Przypominała mu trochę podróżników, którzy czasami przechodzili przez Aeritide pytając o kierunek...

Aeritide.

— Hej, hej, hej, nie, stój, czekaj! — Złapała go za rękę widząc, że ten zaczyna się rozglądać i próbuje wleźć z powrotem na pień nad rzeką. — Nie wrócisz tam.

— Ale m... mo... — zaczął bełkotać pod nosem wbijając wzrok w nieznajomą. Patrzył wszędzie, tylko nie w oczy. — Ja... Przecież ja muszę. Ja ich... ich...

— Uspokój się. Czekaj. Nic... Nie ruszaj się najlepiej. — próbowała go uspokoić. To zdecydowanie nie podziałało, więc złapała jego twarz w dłonie, omijając dość pokaźną i nieprzyjemnie wyglądającą otwartą oraz wciąż krwawiącą ranę na pół policzka. — Ja ci wszystko wyjaśnię.

Aeron pociągnął nosem. Nie wiedział, co i dlaczego się stało. Obraz jego ojca oraz sąsiadów w kałużach krwi, z matowymi, szeroko otwartymi oczyma... to wszystko do niego powróciło i nie potrafił zrozumieć, co widzi.

Czy oni naprawdę nie żyli? Czemu to żołnierze mieliby ich zabijać? Tu nic przecież nie miało sensu. Wiele razy krzyczano do niego, Cyrana, czy każdego innego elfa, jakiego znał, że "powinni umrzeć", "nie ma dla nich tu miejsca" albo "nie zasługują, by rozmawiać z ludźmi". Tylko że tata mu zawsze mówił, żeby się nie przejmował. Cevrańscy żołnierze też nigdy nie sprawiali problemów.

Więc dlaczego?

Rozbolała go klatka piersiowa, ramiona zadrżały. Na krótki moment popatrzył dziewczynie w oczy, dopóki obraz gwałtownie mu się nie rozmył. Kontury sylwetki stały się nie do rozróżnienia z tłem za jej plecami.

Głośno załkał. Co innego mu zostawało? Chciał zdjąć dłonie nieznajomej z twarzy, ale ręce stały się ciężkie jak ołów. Ona sama musiała zrozumieć, o co chodzi, bo cofnęła się, ale nie widział jej wyrazu twarzy. Chyba coś do niego mówiła, ale brzmiało to jedynie jak szum rzeki.

Postąpił krok w tył. Potem kolejny. I jeszcze jeden. Piętą dotknął drewna. Osunął się na trawę i nie zwracając już uwagi na nic innego, podciągnął kolana do piersi i schował w nich głowę.

Nie ma mowy! — krzyknęła dziewczynka, której marzeniem było pójście w ślad za ojcem.

Tata szykuje się na wyjście do pracy, więc o niego też nie pytaj — powiedziała kobieta, która chciała jeszcze zobaczyć, jak wyrosną jej dzieci.

Pójdziemy innym razem, obiecuję — przysiągł młodzieniec, dla którego najbardziej w świecie liczyła się pomoc innym.

Ich głos miał już na zawsze zamknąć się na tych ostatnich zdaniach.

⋆⭒˚。⋆

Po upewnieniu się, że chłopiec usiadł w bezpiecznej odległości od rzeki i wpadnięcie w jej odmęty po raz drugi mu raczej nie grozi, cofnęła się o kilka kroków. Wskoczyła na jedno z drzew zaraz przy brzegu, wspięła się po gałęziach i znalazła swoją torbę, którą tam zostawiła.

Czekała na rozłożystym konarze jakieś dwie godziny. Jeszcze nie widziała, jak elf idzie tędy po raz pierwszy z w połowie pełnym koszykiem malin, ale widziała go, jak wracał. Już wtedy wydawał się zestresowany, przynajmniej tak jej się wydawało po jego ruchach. Røte, kos służący jej ojcu, podleciał do niej wtedy na moment i dał znać, że pewnie zaraz wrócą w ucieczce przed żołnierzami.

Życie obdarzyło ją nie tylko czarodziejską złotą obręczą na szyi, ale jej Aura Parx, magia poboczna, pomagała rozumieć zwierzęta. Jedyną osobą w Gnieździe, która tego nie potrafiła była właściwie Albatros, bo ona nawet nie była czarodziejką.

Mutanci od zawsze ją fascynowali, a odkąd...

Nie! To nie moment na rozmyślanie. Musi uspokoić tego elfa i przebyć z nim wędrówkę z powrotem, a ojciec będzie z niej dumny za wykonane pierwszego w życiu samodzielnego zadania.

Zeszła z drzewa. Zaczęła z powrotem zbliżać się do chłopca, zakładając skórzaną torbę, zrobioną przez nią samą, na ramię.

Kucnęła przed nim, choć nie była pewna, jak się zachować w tej sytuacji. Wyjaśnić mu, że wszyscy nie żyją? Nie, to się na logikę wydawało raczej słabym pomysłem w jego stanie.

— Hej, jestem Wróblica... — zaczęła szeptem, jakby mówiła do zwierzęcia. Wyciągnęła rękę z zamiarem położenia mu jej na kolanie, ale cofnęła się, kiedy tylko chłopiec krzyknął i zamachnął się ręką, uderzając ją po twarzy. Ponownie skulił się w sobie, odwracając do niej bokiem.

Mrugnęła kilka razy zdziwiona. Nie uderzył jej mocno, ale zdecydowanie się tego nie spodziewała. Chusta zsunęła jej się z twarzy, szybko ją poprawiła, ale oczy dalej miała szeroko otwarte.

Zmarszczyła brwi, masując policzek.

— No dobra — odezwała się ostrzej. — To ja poczekam.

Podniosła się z klęczek i odwróciła na pięcie. Bogowie, nie to nie!

Bogowie? Nie potrafiła się wyzbyć tego wykrzyknięcia. Nie była w żadnym stopniu wierząca. Albatros cały czas to powtarzała, aż przeniosło się na nią!

Albatros też miewała podobne... ataki do tych chłopca. Nie lubiła być podczas nich dotykana, potrafiła być agresywna, czy to świadomie, czy nie, czasem płakała...

Nagle poczuła się źle. Bardzo, bardzo źle. W stosunku do niej nigdy by się w taki sposób nie odezwała w podobnym momencie. Czemu więc zrobiła to jemu?

— Bogowie... kurwa — przeklęła pod nosem. Z powrotem kucnęła przed chłopcem. Tym razem trzymała ręce przy sobie. — Przepraszam. Jesteś w stanie... hej. Hej, spojrzysz na mnie? Tylko na chwilę. Spójrz na mnie i skup się na... moich oczach, okej?

Tak samo robił jej tata z Albatros. Jedyną różnicą było to, że on kazał skupić się na całej twarzy. W jej przypadku nie było to możliwe ze względu na chustę, której wolała nie zdejmować.

Przez chwilę myślała, że to nie zadziała. Elf jednak, nadal drżąc, przełknął głośno ślinę i uniósł leciutko głowę znad kolan. Poczuła na sobie jego wzrok, choć kasztanowe, kręcone włosy zasłaniały mu w większości oczy. Trochę jej ulżyło, na jej usta wpełzł uśmiech, którego chłopiec nie widział.

— Jestem Wróblica — przedstawiła się jeszcze raz, spokojniej. Mrugnęła energicznie kilka razy, żeby przypomnieć mu, na czym ma się skupić. — Prawdziwego imienia nie mogę ci zdradzić, przynajmniej na razie. Jak się nazywasz?

Milczał. Pociągnął nosem, obserwował przez chwilę wodę w rzece obok. Wyglądał trochę, jakby w ogóle jej nie słuchał, ale wziął głęboki oddech, popatrzył na nią poważnie i nagle zapytał:

— Myślisz... że ktoś prz... przeżył?

Ah, cholera.

Jeśli powie tak, będzie chciał tam od razu polecieć i sprawdzić. Jeśli powie nie wiem, efekt będzie taki sam. A jeśli powie nie, może się znowu załamać i przestać jej słuchać.

Starała się utrzymać z nim kontakt wzrokowy, jednak nie dała rady. Opuściła głowę i poprawiła chustę. Przełknęła ślinę i już miała odpowiadać, kiedy usłyszała jego cienki, drżący głosik:

— Okej. Już... już ni... nie mów.

Zamilkła więc. Patrzyła na jego profil, włosy dalej zasłaniały mu go w większości.

Śmierdziało mu z ust. Znaczy, jej pewnie też, bo była zbyt podekscytowana misją, żeby pamiętać o ich myciu w czasie drogi, ale... czy aż tak?

Odgoniła od siebie te i wszystkie inne myśli, usłyszawszy zbliżający się śpiew kosa. Elf również podniósł nagle wyżej głowę i mruknął pod nosem coś, czego Wróblica nie zrozumiała.

Røte zrobił kilka kółek w powietrzu i usiadł jej na ramieniu.

Bezpiecznie. Odgoniłem ich. Ale mogą wrócić — wyśpiewał jej do ucha.

Przytaknęła.

Opuściła wzrok na elfiego chłopca, ale delikatnie zdziwiła się, kiedy nagle zaczął chwiejnie wstawać. Wyciągnął w jej stronę ręce, Wróblica odruchowo postąpiła krok w tył. On natomiast nawet nie drgnął. Røte zaćwierkał radośnie i przeskoczył z niej na jego dłoń. Nie zdziwiło jej to właściwie za bardzo; miał się z nim zaprzyjaźnić.

Przez prawie rok nie wiedziała o jego istnieniu. Dopiero tydzień temu ojciec ją poinformował, że obserwuje od około dziesięciu miesięcy kogoś, kto mógłby im pomóc. Dostała za zadanie samodzielnie się do niego dostać i przekonać do dołączenia do ich, na razie, nielicznej grupy. Skoro ma go na oku od tak długiego czasu to na pewno musi mieć dobry powód.

Dla niej samej rozkaz króla o wymordowaniu wsi tego chłopca, który na krótki czas podobno przyniósł Røte, było wyrwaniem z rutyny, nieważne, jak źle by to nie brzmiało. A brzmiało co najmniej niedobrze.

Uwielbiała spędzać czas z ojcem czy Albatros. W Gnieździe jednak szybko robiło się nudno. Te same kamienne ściany, światełka, meble... Czasem pomagała Albatros przy tworzeniu jednego z jej wynalazków, ale to nie to samo, co wyjście na zewnątrz raz na jakiś czas. Czekała tylko na jakiś moment, w którym mogłaby się stamtąd wydostać, chociażby na to parę dni. Elfowi musiała przydarzyć się tragedia, ale dzięki temu mogła wyruszyć na samodzielną misję i jeszcze mu pomóc!

— Pokaż to — poprosiła go, nie mogąc dłużej patrzeć na otwartą ranę na pół jego twarzy. Nie wiedziała, kiedy sobie o coś rozciął piegowatą skórę i to tak mocno, więc wolała go opatrzyć tak, jak potrafiła.

Potarła złoty pierścień wokół szyi. Elf jednak nie zareagował na jej słowa, zupełnie, jakby jej w ogóle nie usłyszał. Bała się mówić głośniej lub wyraźniej przypominać o swojej obecności, bo co jeśli znowu zacznie panikować? Teraz przynajmniej był spokojny. Nie miała pewności, co powinna zrobić. Próbować go uleczyć, dopóki nie zacznie się znowu rzucać? Poczekać?

— Hej... — zagadnęła nieśmiało. Zbliżyła się do niego, ale bez zamiaru jakiegokolwiek dotykania. Dłonie splotła na wysokości klatki piersiowej. — Powiesz, jak się nazywasz? Pomogę ci. Proszę.

Już była pewna, że zostanie bez odpowiedzi, kiedy nagle się odezwał:

— Pomożesz z... czym?

— Z policzkiem, tak na dobry początek.

Chłopiec spojrzał jej w oczy. Były takiego dziwnie ślicznego, przygaszonego koloru koron drzew. Nie błyszczały jednak tak jak oczy Albatros, kiedy coś majstrowała lub tworzyła. Albo jak te jej ojca, kiedy opowiadał historie, czy to te prawdziwe, czy nie. Im intensywniej w nie patrzyła, tym bardziej przygaszone i matowe się wydawały, a przecież ich kontakt wzrokowy trwał sekundę, może dwie.

Røte przesiadł się na jego ramię. On sam spojrzał natomiast na zachód. Według mapy, nad którą siedziała jeszcze jakiś czas temu, właśnie w tamtą stronę znajdowała się elfia wieś Aeritide. Teraz albo przestanie być uwzględniana w kierunkowskazach i mapach lub wprowadzą się tam ludzie. Kto wie.

Przeniósł wzrok na nią. Zagryzł wewnętrzną część policzka tak mocno, że to zauważyła, po czym opuścił głowę.

— Okej — odpowiedział, a Wróblica miała tylko nadzieję, że nie zacznie się zastanawiać, jak go w ogóle znalazła. Jak miałaby mu wytłumaczyć, że jej ojciec wiedział o tym, że zaatakują jego wioskę i na to pozwolił?

⋆⭒˚。⋆

Aeron myślał o tym, czy powinien jej zdradzić swoje imię. Ona tego nie zrobiła, mimo że już od paru godzin prowadziła go pomiędzy drzewami, wzdłuż rzeki, w której skryli się wcześniej przed żołnierzami. Teraz, kiedy zdążyło się ściemnić, przystanęli i "Wróblica" zaczęła próby rozpalenia ogniska.

Chciał jej pomóc. Tyle że kiedy już usiadł pod jednym z wielu rozległych, starych dębów, nie miał siły się podnieść. Zupełnie, jakby wspomnienia tych wszystkich ciał fizycznie na nim ciążyły. Szumiało mu w uszach i nie mógł się skupić na niczym innym niż to, na co aktualnie patrzył. Zwykłe kamienie w okręgu, który czarodziejka sobie ułożyła. Nie potrafił choćby podnieść głowy lub otworzyć ust.

Czy pójście z nią było dobrym pomysłem? Na razie się takim nie wydawało. Tylko że co innego miałby zrobić? Wrócić do Aeritide i co tam robić? Nawet nie chciał o tym myśleć, co dopiero patrzeć.

Był naprawdę tak złym synem, bratem, przyjacielem, sąsiadem, że nie potrafił tego wszystkiego zrozumieć? No bo, co tu było do rozumienia? Żołnierze wymordowali wszystkich, których znał i kochał. A on miał szczęście. To przynajmniej próbował sobie wmówić. Jakoś trudno było mu to nazwać szczęściem, ale może kiedy w końcu zrobi to z pełnym przekonaniem do swoich słów to poczuje się lepiej.

Na razie wystarczyło mu po prostu podniesienie wzroku na nieznajomą. Dopiero zorientował się, że ciągle coś do niego trajkotała, rozpalając ognisko.

— ...i wtedy dopiero będę mogła ci powiedzieć coś więcej. Rozumiem, że nie chcesz się przedstawić tak jak ja, ale chciałabym móc chociaż jakoś się do ciebie zwracać.

— Nie musisz się do mnie wcale zwracać — wypalił Aeron.

Przynajmniej się odezwał. To już coś.

Do tego samego wniosku musiała dojść Wróblica, bo zwyczajnie prychnęła rozbawiona. Przyłożyła od razu dłoń do miejsca, gdzie zgadywał, że pod chustą ma ukryte usta i się uciszyła.

— No tak. Wybacz, ja nie... nie musimy rozmawiać, ale podróż do Gniazda zajmie nam jeszcze jakiś dzień. Co najmniej.

Aeron dotknął odruchowo policzka. Nie wiedział, jak to zrobiła, ale udało jej się zabliźnić jego ranę. Nie była głęboka, ale musiał sobie rozwalić skórę na jakimś kamieniu, bo po spojrzeniu na siebie w tafli rzeki widział brzydką, poszarpaną na brzegach bliznę na pół twarzy. Wróblica coś mu obiecywała, że z czasem pewnie trochę zblednie albo zaniknie, ale patrząc na jej nieatrakcyjny wygląd... powątpiewał. Jego ojciec też miał na ręce taką bliznę i...

Nie. Nie będzie o tym myślał, bo jedyne co to zrobi, to przywróci mu przed oczy obraz, jak wszyscy...

Stęknął cicho zrezygnowany. Podciągnął kolana do klatki piersiowej i wplątał palce we włosy. Nie, to się nie dzieje. Niech to wszystko do niego nie dociera, nie teraz. Najlepiej nigdy.

Oh, Wielka Idrebe, co on zrobił, że coś takiego go musiało spotkać?

— Chcesz? Nie widziałam, żebyś coś pił przez pół dnia, a słońce mocno grzało.

Podniósł gwałtownie głowę. Nawet się nie zorientował, kiedy Wróblica podeszła i przed nim kucnęła. Na brzegach jej sylwetki tańczyło światło z trzaskającego za plecami ogniska. Jaki to był przyjemny dźwięk.

W dłoni trzymała bukłak. Chwilę mu to zajęło, ale wyciągnął dłoń z włosów i złapał naczynie. Upił łyk, potem kolejny. I jeszcze kilka, tym razem większych. Kiedy skończył, przedmiot w jego dłoniach okazał się o wiele lżejszy niż w chwili, kiedy go dostał.

— Przepraszam, chyba... chyba wypiłem wszystko.

— To nic — odpowiedziała z nutką radości w głosie. — Pokażę ci coś zaraz.

Oddał jej bukłak i wytarł usta kawałkiem jego opończy. Wróblica złapała go w obie dłonie i skupiła na nim wzrok.

— Masz dziwny akcent.

Uniosła brwi, przekręcając głowę delikatnie w bok.

— Dzięki — odpowiedziała krótko z uciechą. Obręcz wokół jej szyi rozbłysła złotem. Aeron miał wrażenie, że bukłak w rękach czarodziejki wibruje. — Sattärdzki.

— Jesteś z Sattärg? — Elf pociągnął nosem, samemu wbijając wzrok w naczynie na wodę. Słyszał o tym królestwie ze Wschodniego Kontynentu tylko kilka historii, głównie legend pochodzących z tamtych stron.

— Jestem. Musieliśmy stamtąd z tatą podobno uciekać.

— Uciekać?

Nie odpowiedziała. Zamiast tego, jej pierścień przygasł. Wyprostowała plecy i rozluźniła brwi, podając Aeronowi bukłak. Był ciężki, jakby przez te kilka sekund sam się zapełnił. Odkręcił naczynie, zajrzał do środka i głośno wciągnął powietrze. Faktycznie, woda wypełniała go po brzegi.

Wróblica oparła łokcie o kolana, wciąż w tej samej pozycji.

— Moją Aura Natrex jest woda. W sensie, moją magią główną. Żywiołu — wytłumaczyła naprędce, zmieniając zupełnie temat. — Wiesz, Røte jest z języka emdeno, którego używasz w Jongeir, Ingedahl i Sättarg. Oznacza sadzę. Ale ty go nazywałeś inaczej, jakoś tak...

Kos, jakby na zawołanie, zleciał do nich z gałęzi dębu, pod którym Aeron siedział. Usadowił się na kolanie chłopca i zaćwierkał wesoło.

— Meíche.

— O — mruknęła i Aeron dałby sobie rękę uciąć, że uśmiechnęła się pod chustą. — Właśnie. Z czego to?

— Elfiego — postanowił, że pociągnie konwersację dalej. Tak będzie najłatwiej odwrócić uwagę od innych spraw. — Czerń firmamentu. Wiesz, ma takie czarne piórka jak niebo teraz.

Wróblica, jakby nie dowierzała, podniosła głowę ku górze. Słońce zaszło już godzinę, może nawet dwie temu, więc jedynymi źródłami światła w okolicy było ognisko, gwiazdy oraz księżyc. Błysk tego ostatniego odbijał się również w rzece obok.

— No. — Dziewczyna podrapała się koło oka i pociągnęła nosem. — Czerń firmamentu. Skądś to kojarzę.

— Jest taka jedna elfia legenda. — Aeron opuścił wzrok na kosa. Ptak podskoczył na jego kolanie, przekręcając głowę. — O Złotku i takich Sosenkach.

— To jest elfie?! — Wróblica uniosła głos, choć słyszał w nim jedynie radosne zdziwienie. — Całe życie myślałam, że to sattärdzkie, ingedahlskie albo przynajmniej jongeirskie!

— Bo powstała na tamtych terenach. — Dopiero teraz na nią spojrzał, chociaż dziwnie mu było patrzeć jej jedynie w oczy lub obserwować związane w małe warkoczyki po jednej stronie głowy włosy. — Ale przez elfy. Złotko to przecież elf. Tak przynajmniej mi opowiadała... mama.

— A... Elfia Kora? — przeszła na temat innej legendy opowiadanej jej w dzieciństwie przez ojca. Pilnowała, żeby nie zatopił się za bardzo w rozmyślaniach na temat rodziców. — Pomyślałam...

— Nie, to akurat jest cevrańskie — wszedł jej w słowo, żeby nie musiała mówić czegoś, czemu i tak zaraz zaprzeczy. — Albo castiańskie. Chyba. Nie jestem pewny. Coś takiego. Chociaż każdy sobie chyba tak może powiedzieć.

— Że jakaś legenda należy do jednego narodu? — Aeron przytaknął. — No, w sumie... Dobra. Idę się położyć. Też lepiej będzie, jak to zrobisz. Chciałabym do końca jutra dotrzeć, więc...

— Czy mogłabyś...

Wróblica właśnie się prostowała i miała odwrócić na pięcie, kiedy Aeron ją zatrzymał. Spojrzała na niego ponad ramieniem i sięgnęła do zapięcia jej opończy. Zdjęła ją, ukazując jasną koszulę o krótkich rękawach i wiśniową kamizelkę, nie spuszczając wzroku z elfa. Teraz, widząc ją lepiej w świetle ogniska, przyuważył na jej rękach kilka dość dużych blizn kilka odcieni jaśniejszych od skóry i zadrapań. Skupił się jednak na własnym pytaniu.

— Mogłabyś powiedzieć coś więcej o tym... Gnieździe? Dalej nie wiem, gdzie mnie prowadzisz i czemu.

Wróblica rzuciła pelerynę na kamień, pod którym po chwili usiadła. Zaczęła rozpinać guziki kamizelki i milczała. Zamieniła ubrania miejscami, na nowo chwytając tę pierwszą w dłoń i prychnęła, wpadając na pomysł, jak odpowiedzieć.

— Jednak trochę mnie słuchałeś.

— Nie do końca. Po prostu nazwa musiała utknąć mi w głowie.

— No dobra, powiedzmy, że właśnie tak. — Czarodziejka podciągnęła kolano do klatki piersiowej i oparła na nim łokieć. — To powtórzę: należę do takiej... grupy. Z moim tatą i przyjaciółką. Jest starsza od nas trochę. Chcemy pomagać innym nieludziom w byciu traktowanym na równi. Ty miałbyś być tego częścią. Pomóc nam... pomagać. Jak zdradzisz swoje imię, to powiem ci więcej.

Zawahał się. Właściwie to czemu nie chciał go wypowiadać na głos? Bał się?

Podobno oznacza śmierć i porażkę.

No tak. Faktycznie się bał. A ona chyba się tego domyślała, skoro postawiła właśnie taki warunek. Albo to jego paranoja?

— Dziwne, że... go nie znasz — postanowił wyminąć jednoznaczną odpowiedź. Obok siebie odłożył bukłak na wodę, który zapomniał, że trzymał. — Skoro zostałaś przysłana, żeby mnie... znaleźć.

— Też się dziwię. Może mój tata też go nie zna, no to nie miał, jak mi powiedzieć. — Wróblica machnęła dłonią, po czym się zaśmiała. — No, jak coś, to masz jeszcze czas na zastanowienie się, czy wymieniamy się informacjami. W końcu to nie tak, że masz wybór iść gdziekolwiek indziej.

Sam myślał o tym przecież parę minut wcześniej. Dlaczego więc tym razem to stwierdzenie zakłuło go w serce jak chłodny sztylet? Usłyszenie tego na głos sprawiło, że poczuł się gorzej.

Wróblica musiała poczuć zmianę w atmosferze i zrozumieć, że niekoniecznie powinna była to mówić. Zanim miała chwilę na odezwanie się i choćby przeproszenie, Aeron położył się na ziemi i odwrócił plecami do ognia. Okrył się szczelniej brązową peleryną, która zdążyła przez cały dzień razem z resztą jego ubrań wyschnąć na słońcu. Wróblica zabliźniła z pomocą magii jego ranę na policzku, ale i tak bolała, jakby mu wcale nie pomogła. Mimo to leżał właśnie na tej stronie twarzy i nie zamierzał zmieniać pozycji, bo wtedy odwróciłby się do niej przodem.

Nie mógł zasnąć przez długi czas, ale wystarczyło sprawiać wrażenie, że już to zrobił. Gwarantowany spokój.

⋆⭒˚。⋆

dobry wieczór!! udało się dzisiaj jednak skończyć rozdział:DD

tym razem trochę spokojniejszy, ale za to w III (i zapewne ostatnim) zadzieje się trochę więcej:DD

dajcie znać, co sądzicie o postaciach<333

miłego wieczoru/dnia żabki!!<33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro