Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26.

Alex uchylił powieki, czując na policzkach przyjemne ciepło. Pożałował tego niemal natychmiast, bo słońce wpadające do pokoju przez niezasłonięte okna sprawiło, że zabolały go oczy. 

To, co zwykle pewnie by go rozdrażniło, teraz nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Przewrócił się na drugi bok, uniósł lekko nieprzytomnie na łokciach i spojrzał na leżącego obok niego Johna. W jego sercu na nowo rozlało się przyjemne ciepło, gdy zorientował się, że ostatnie dwanaście godzin nie było tylko snem. 

Kiedy się pocałowali, kiedy skończyli, obrali kurs na Waszyngton. John chciał jechać do niego i to właśnie zrobili. Podczas jazdy nie wymienili wiele słów. Można powiedzieć, że niemal żadnych. Może to dlatego, że nie było już o czym mówić w tym momencie? Może to dlatego, że postanowili zapomnieć, tak, jak prosił John? A może po prostu dlatego, że nie potrzebowali słów, żeby zrozumieć swoje pragnienia i siebie nawzajem?

Dotarli do jego mieszkania, a cała noc różniła się całkowicie od innych nocy, które dane było mu spędzić w ostatnich miesiącach swojego życia.

Wydarzyło się tyle rzeczy, że Alex sam nie wiedział, co najbardziej rozpamiętywać. Choć mógł bardziej kierować się tym, o czym wypadało to robić. Prześlizgnął się więc myślami po wspomnieniach niezapomnianego seksu i przeszedł dalej, starając się nie puszczać wodzy swojej wyobraźni, chociaż, okej, nie było czego jej zostawiać.

Podczas tej nocy dużo rozmawiali. Bardzo dużo, jakby nie widzieli się rok. Jakby w ogóle się nie znali, a zarazem wiedzieli o sobie nawzajem więcej niż ktokolwiek inny na świecie. Leżeli w łóżku, a powietrze było naelektryzowane ich obecnością, choć przez uchylone okno wciąż napływało nowe. 

- Wiesz, skąd wiedziałem, gdzie cię znaleźć? - zapytał wtedy Alex, a jego głos uniósł się w delikatnej ciszy jak pajęcza nić. 

- Nie.

To nie tak, że nie mógł się powstrzymać przed zaczynaniem takich tematów po chwilach całkowitej bliskości i oddania. Po prostu chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć, czy usłyszał prawdę. Chciał wiedzieć, czy kłamstwa Johna były tylko kłamstwami. Chciał pierwszy raz nie mieć z Johnem żadnych tajemnic. I miał nadzieję, że jego chłopak to zrozumie.

- Od Marii Reynolds. Rozmawialiśmy i powiedziała mi dużo rzeczy.

- O czym?

- O tobie.

John westchnął, chyba z rezygnacją.  Jego brązowe oczy prześledziły twarz Alexa, jakby w poszukiwaniu. Czego? Nie wiedział.

- Mogę ci o tym opowiedzieć - zaproponował usłużnie Alex, bo pomyślał, że warto wszystko zacząć.

- Proszę bardzo.

Alex przejechał dłonią po jego plecach.

- Chcę tylko powiedzieć, że nieważne, co z tego wszystkiego jest prawdą, to nie zmieni moich uczuć do ciebie. Proszę cię, żebyś nie miał przede mną dzisiaj żadnych tajemnic. 

- Żebyśmy my nie mieli - poprawił go John.

Alex przytaknął z uśmiechem. 

- I tak przeszliśmy zbyt dużo, żeby w razie czego coś bardziej popsuć - powiedział wspaniałomyślnie John i poprawił się na poduszce (którą aktualnie było ramię Alexa). - Mów, co usłyszałeś od Marii Reynolds.

Przez parę chwil zbierał myśli, a potem zaczął mówić.

- Powiedziała mi, że znała cię, kiedy byłeś młodszy. Poznaliście się, kiedy miałeś dziesięć lat, ona wtedy miała piętnaście więcej. Pracowała u was w domu jako pomoc domowa. Ile z tego prawdy?

- Wszystko - odparł John, a Alex nawet nie poczuł ukłucia w sercu, które powinien odczuć, bo w końcu John Laurens znał Marię Reynolds i nic mu o tym nie powiedział, chociaż to było tak cholernie ważne. 

- Jakie mieliście relacje? Jak ją pamiętasz? - zapytał Alexander z czystą ciekawością. - Powiedziała, że przestała z wami mieszkać, kiedy skończyła trzydzieści lat, co by oznaczało, że ostatnio widziałeś ją pięć lat temu. No, nie licząc twojego pobytu w szpitalu.  

Brunet zmarszczył lekko brwi.

- Jako dobrą osobę - powiedział po paru chwilach, z zastanowieniem nawijając na palec kosmyk włosów (nie swoich, Alexa).  - Dla mnie i mojej siostry była jak przyjaciółka. Pomagała nam we wszystkim, o co ją prosiliśmy, dawała nam też ciepło matki. Traktowałem ją jak rodzinę, w końcu mieszkała z nami pięć lat. Mówiąc szczerze, nie za dobrze przyjąłem jej odejście. Dodatkowo byłem w trochę buntowniczym wieku, więc tata też nie był uszczęśliwiony całą sytuacją.

- I dlaczego zrezygnowała z pracy u was?

- Wydaje mi się, że to dlatego, że zaszła w ciążę - powiedział powoli John.

- Susan.

- Co?

- Tak ma na imię jej córka - odpowiedział Alex. - Właśnie dla niej postanowiła od was odejść. Aktualnie czteroletnia, ale nie wiemy, gdzie.

- To znaczy? Nie wiecie, gdzie mieszka?

- Nie. Ani z kim, bo ojca nie ma.

- Nie żyje?

- Nie żyje - potwierdził Alex, darując sobie zacytowanie słów Marii, które wypowiedziała, gdy napomknął o jej mężu.

Na Johnie nie zrobiło to większego wrażenia. 

- Pewnie zabiła go dlatego, że był głupi.

Alex odchrząknął. 

- Trochę lekko podchodzisz do morderstw z jej ręki, zważywszy na to, że zabiła też twojego najlepszego przyjaciela.

John przygryzł wargę, ale nie zareagował złością. 

- Wiem.

Alexander postanowił kontynuować.

- Powiedziała, że pracowała dla twojego ojca właśnie pięć lat. Wiesz, o jaki rodzaj pracy mi chodzi? 

- Wiem tylko o jednym.

- Jakim?

- W domu. - John westchnął. - I tyle. Nie mam pojęcia, czy dorabiała na boku w innej dziedzinie.

Alex też nie miał pojęcia, pozostawały jedynie jej słowa. Nie chodziło tu o prostytucję, oczywiście, nie chciał, żeby Johna nachodziły takie podejrzenia. Maria Reynolds wspominała po prostu, że Henry Laurens zajmuje się czymś więcej niż tylko prowadzeniem sieci firm, przynoszących mu ogromne zyski. Nie chciała niczego uściślić, a Alex mógł jedynie domyślać się, dlaczego. 

- Powiedziała, że ty też w tym siedzisz - rzekł wreszcie.

John spojrzał na niego lodowato.

- Nie jestem prostytutką, zmatowiały idioto.

Kurwa, wiedział, że prędzej czy później rozmowa przejdzie na ten tor. A to wszystko dlatego, że John spędzał zbyt wiele czasu w jego towarzystwie.

- Nie chodzi mi o prostytucję - pośpieszył z wyjaśnieniami Alex.

- To o co? - zapytał z urażeniem John. - Gdybyś od początku nie mówił zagadkami, nawet bym o tym nie pomyślał.

- Ale ja nie mówiłem zagadkami!

- Twój wzrok i wspomnienie mojego ojca i Marii w jednym zdaniu wystarcza. Alex, nie musisz robić z niego kogoś złego.

I tu był problem, bo właśnie już dawno zrobił z niego tego kogoś. 

- Marii chodziło o coś większego niż prostytucja - powiedział niechętnie Alex, chociaż nie wiedział, dlaczego tak bardzo nie chciał drążyć tego tematu. Nie przypomniał też Johnowi o tym, co powiedział mu parę godzin temu. Wie. - O sieć.

John uniósł brew, a jego wzrok stał się przenikliwy.

- W której pewnie pracuje mój ojciec?

Alex poruszył się niespokojnie, gdy palce Johna wbiły się w jego ramię.

- Tak. Wiesz coś o tym?

- Nie - odpowiedział prosto John, lekko poluźniając uścisk, kiedy zobaczył reakcję Alexa. - Nie wiem nic o żadnej sieci, w której rzekomo pracuje mój ojciec. Zajmuje się sprawami politycznymi, firmami i ma duże wpływy, ale nie robi nic poza tym. 

- Skąd wiesz, czy czegoś ci nie mówi?

- Proszę cię, Alex. - John westchnął. - Nie mówi mi pewnie o wielu rzeczach, tak jak ja nie mówię mu. Ale on nie jest złym człowiekiem. Dlaczego wspominam o złu? Bo brzmisz tak, jakbyś miał za chwilę wylecieć z tym, że mój ojciec jest szefem jakieś mafii, skoro powiązana jest z nim Maria Reynolds, morderczyni. Serio, po prostu tego nie rób. Po prostu... nie.

Alex kiwnął głową. 

- Skończyliśmy z Marią? - zapytał John, zabierając rękę z jego ramienia. 

- Jeśli chcesz skończyć...

- Zależy, co jeszcze zostało do powiedzenia. 

- Niewiele rzeczy - odpowiedział zgodnie z prawdą Alex. 

Które chciałbyś usłyszeć, dodał w myślach.

- O czym mamy zamiar teraz rozmawiać? - zapytał John, uśmiechając się lekko.

- To cię pewnie nie zachwyci - mruknął Alex. - Ale o twoim ojcu.

John posmutniał.

- Weźmiesz go za potwora, jeśli zaczniemy o nim mówić.

- Chcę po prostu wiedzieć. - Alex pocałował go w czoło. - To, co już właściwie wiem. Znam zarys, Maria mi powiedziała. Tak?

- Tak - zgodził się niechętnie John. - Ale nie przerywaj mi. Im częściej będziesz to robił, tym mniej się dowiesz.

- Nie będę przerywać - obiecał Alex. 

Maria ujawniła mu parę szczegółów, ale tylko parę. Wolał usłyszeć wszystko od Johna. Możliwie jak najpełniejszą wersję. 

- Moje relacje z tatą zawsze były dobre - powiedział John po krótkiej chwili ciszy, tonem nauczyciela, który kolejny raz tłumaczy dziecku, dlaczego wynik działania matematycznego jest taki, a nie inny. - A przynajmniej do czasu, kiedy żyła mama. Kiedy postanowiła umrzeć, nic już nie było takie samo. Ale właściwie takie "prawdziwe", można tak powiedzieć, kłopoty zaczęły się, kiedy miałem czternaście lat i dosyć silne poglądy na temat ludzi. To nie tak, że interesowałem się szczególnie orientacjami seksualnymi, ale nie będę ukrywać, że mentalnie byłem bardziej dojrzały od reszty swoich rówieśników i wiedziałem już, co lubię, a czego nie lubię. I po prostu byłem pewny swojego wyboru, więc postanowiłem podzielić się swoimi spostrzeżeniami ze swoim tatą. - John wybuchnął śmiechem i zaraz zakrył usta dłonią. - Przepraszam - powiedział z rozbawieniem, a Alexowi przypomniała się Maria.

Chyba rzeczywiście spędzali ze sobą sporo czasu.

- To nie było nawet zabawne - skomentował John samego siebie, z kamienną twarzą, i kontynuował. - Rozmowa z tatą nie do końca przebiegła tak, jak powinna. Powiedziałem, co myślę, czyli, że chyba jestem gejem, a on nie był z tego powodu zbyt zadowolony. Nie rzucał się ani nic, bo pewnie teraz tak myślisz, nie podniósł na mnie ręki, po prostu... widziałem, że się zawiódł. I zmienił swój stosunek do mnie. Myślę, że to po prostu dlatego, że jest starej daty, religijny, a przecież długo tępiło się homoseksualizm. Z genów dwóch mężczyzn i z dwóch kobiet nie powstanie dziecko. Podsumuję - złe rzeczy zaczęły się od momentu, kiedy ustaliłem swoją seksualność i podzieliłem się nią z tatą. Mimo jego sprzeciwu, wiedziałem, że bycie gejem nie jest niczym złym. W szkole przeprowadza się przecież rozmowy na ten temat, a poza tym rozmawiałem z Marią. Mówiła, żebym się nie martwił, bo poza tym może w przyszłości jeszcze zmienię zdanie, ale nie sądziłem, że tak będzie. Chociaż, oczywiście, nie uważałem też, że to niemożliwe.

- Nie mówię, że nie było mi ciężko, kiedy tata zaczął się ode mnie odsuwać. Ale nie zaczął odsuwać się tylko ode mnie, ale też od mojej siostry, Marthy, którą... poznałeś z daleka. Zaczął pracować więcej. Był zmęczony, często zły, i tydzień po naszej rozmowie pierwszy raz wyglądał tak, jakby stracił panowanie nad sobą. Myślę, że zawsze miał jakieś problemy. Wiesz, trudno poradzić sobie ze śmiercią własnej żony, kiedy pod opieką ma się jeszcze dwójkę młodszych dzieci, które zostały bez matki. Ciężko je wychować, czuł presję. Poza tym, ma dużo pracy, to pewnie też miało ogromny wpływ...

- I co się stało? - przerwał mu Alex, nie potrafiąc się powstrzymać, bo po prostu nie mógł słuchać tego, jak John usprawiedliwia Henry'ego. 

- Po prostu się pokłóciliśmy. - John wzruszył ramionami, chociaż nie miał do tego zbyt szerokiego pola manewru. - A on dał mi w pysk. Miał prawo, nie obwiniam go o to, w sumie zasłużyłem. Po paru podobnych sytuacjach wreszcie zacząłem nad sobą panować. Wiedziałem, że nie mogę go dodatkowo prowokować swoimi bezczelnymi odpowiedziami, których potrafiłem wypowiedzieć naprawdę sporo. Nie było źle, naprawdę, on mnie nie lał ani nic takiego. Znaczy, z początku, potem mu się zdarzyło, ale też mam na to wyjaśnienie. W każdym razie, to trwało jakiś rok. Skończyłem piętnaście lat, Maria wyjechała, a sprawy objęły gorszy obrót. Nie chciała tego robić, ale miała ważny powód.

- Zacząłem bardziej interesować się medycyną, a on pracować więcej. Nie miałem zbyt wielu przyjaciół, bo wolałem ich ograniczyć. Niektórzy pytali, dlaczego mam siniaki, a mówiąc szczerze, nie chciałem, żeby się tym interesowali. To była sprawa mojej rodziny, więc nie powinno ich to obchodzić. Nie lubię, kiedy ktoś patrzy na mnie jak na ofiarę, kiedy nie do końca nią jestem, bo w końcu zasłużyłem. Wystarczył mi Samuel. Często zapraszaliśmy się nawzajem do swoich domów, a ojciec na szczęście nic nie mówił na jego widok. Chyba wiedział, że jest dla mnie tylko przyjacielem, dlatego się nie wtrącał. Samuel też nie pytał. Jeśli czegoś się domyślał, zachowywał to dla siebie. Ja nie musiałem nikomu o niczym mówić. Potrafiłem sam sobie radzić, chociaż w sumie niewiele do radzenia było. Tylko trochę ran. Te w głowie okazały się później trochę poważniejsze.

- Zaczęło się więcej awantur, które ojciec potrafił zrobić o nic. Zwykle kończyło się to paroma siniakami, chociaż wtedy nie zawsze znajdowałem ich powód. Po prostu musiał się na kimś wyżyć, tak sądzę. A lepiej, żeby to było na mnie, niż na mojej siostrze. Z biegiem lat, to znaczy, idźmy dalej o kolejny rok, moje obrażenia stawały się większe, ale tata twierdził, że wyświadcza mi przysługę, bo skoro tak interesuję się medycyną, czas zająć się praktykami. I tak, to na sobie najwięcej się nauczyłem, bo zdarzyło się też parę drobnych złamań.

- Kiedy skończyłem siedemnaście lat, zmieniłem się. Moja siostra została wysłana do szkoły z internatem, a ja nie marzyłem o niczym więcej, jak zostawić za sobą wszystko i zwiać. Zbyt jednak się bałem, że kiedy mnie nie będzie, Marthę może spotkać coś złego. A nikomu nie mówiłem o całej sytuacji, bo miałem nadzieję, że wkrótce się skończy. Nie miałem innej rodziny, nie chciałem wylądować w domu dziecka. Poza tym, wyobrażasz sobie, jaki byłby to skandal? Media poszłyby w ruch, tego też nie chciałem. Grałem tak dobrze, że przestałem wiedzieć, kim jestem, a jednocześnie nie dawałem też sobie rady. Opuściłem się w nauce, porzuciłem pasje, a ojciec z tego powodu był jeszcze bardziej niezadowolony. Nie rozmawiałem o tym z nikim, w czasie wolnym zamykałem się w swoim pokoju, nie robiąc nic.

- Jakoś wtedy zacząłem się ciąć. Widzisz, po prostu nie chciałem stać się taki, jak on, a już widziałem różne oznaki zgryźliwości, którą okazywałem znajomym. Miałem dosyć tego, że stawałem się nieczuły i otępiały. Samookaleczanie pomogło mi odzyskać jasność umysłu po wybuchach ojca. Bo wiesz, kiedy dostawałem więcej i bez powodu, miałem ochotę się na czymś wyładować. Też miałem ochotę kogoś skrzywdzić albo coś zepsuć. Bo on często niszczył różne przedmioty, często o wartości sentymentalnej, na przykład moje obrazy. A raz najpiękniejsze obrazy należące mamy. I nie chciałem zrobić tego, co on. Więc dlatego krzywdziłem siebie, to mi pomagało. Zwykle robiłem to przez impuls, często później żałowałem, kiedy posunąłem się za daleko. I chciałem odejść. Ale nie mogłem.

- Wiedziałem, że nie mogę zostawić wszystkiego tylko dlatego, że mam jakiś problem. Później, później poznałem Charlesa i połączyło nas o wiele więcej, niż kiedykolwiek mógłbym sobie wyobrazić. Rozumieliśmy się doskonale i on był pierwszą osobą, której powiedziałem o tym, co dzieje się w moim domu. Samuel wiedział, ale nie ode mnie, po prostu się domyślił. Charles to ze mnie wyciągnął i nie spodobało mu się to, co usłyszał. Nalegał, żebym gdzieś to zgłosił. Przecież mogę zamieszkać z nim, sprzedać dom, mogę zdobyć to, na co zasługuję. Przecież jestem zbyt młody, żeby przekreślać wszystkie swoje marzenia. Ale nie chciałem go słuchać. Ja po prostu nie mogłem tak od razu zostawić swojego ojca, rozumiesz? Uciec, nasłać na niego policję. Jest moją jedyną rodziną. Potrzebuje mnie, a ja potrzebuję jego. Kocham go, a on kocha mnie, po prostu ma problemy, jak każdy człowiek. 

- W końcu rzuciłem medycynę, bo miałem dosyć komentarzy ojca, i zostałem przy sztuce. Moje życie trochę się ustabilizowało. Postanowiłem zacząć zarabiać na siebie, żeby w końcu móc odejść, mimo tego, co myślałem wcześniej. I poznałem ciebie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak bardzo zaistniejesz w moim życiu. Nie chciałem tego. Nie chciałem, żebyśmy się do siebie zbliżyli, bo wiedziałem, że kiedy skończę dwadzieścia jeden lat, a to już za cztery miesiące, odejdę od niego na zawsze i zabiorę ze sobą Marthę. Nie wiem, jak, ale to zrobię. - John westchnął, zerkając na Alexa. - Podobało mi się poznawanie nowych ludzi. Angelici, Lafayette'a. Nawet Jeffersona, który nic mi nie nagadał, mówiąc szczerze. Skłamałem. Złamałem się trochę wcześniej i postanowiłem wyjechać. Dlatego cię zostawiłem. Wiem, że zraniłem cię wszystkimi swoimi słowami, ale nie chciałem, żeby stała ci się krzywda. Wiem też, że potrafisz o siebie zadbać, ale... Washington ci to mówił. I mówił to mi. Z moim ojcem nie można zadzierać, Alex. Nigdy nie można. 

- Ale w końcu trzeba to zrobić - szepnął Alex. - O ile już to się nie stało. Zwiałeś z domu, tak? Ile cię nie ma?

- Tydzień - odparł John, a Alex zaśmiał się miękko, chociaż serce bolało go jak cholera.

W miarę, jak słuchał tego wszystkiego, narastały w nim różne uczucia. Był smutny, wzruszony i wściekły, zupełnie jak wtedy, kiedy jechał po Johna po opowieści Marii, która opowiedziała mu o tym, że Henry znęca się nad Johnem. Powiedziała mu też parę innych rzeczy na ich temat, ale Alex nie był gotowy, żeby teraz zadawać pytania. Nie chciał iść dalej. W końcu teraz będą mieli masę czasu na opowieści. Na wszystko.

Dodatkowo bolało go to, jak wielka była dobroć Johna. Jego ojciec zrobił tyle złych rzeczy, a on nadal go kochał i szanował. I tego nie rozumiał. Kompletnie nie rozumiał.

- Wiesz co, John? - odezwał się Alex. - Mam plan.

John zamrugał i zmarszczył brwi.

- Ja też.

- Ale ja mam lepszy.

- Tak, jasne, małpo. 

- Zamieszkasz ze mną - zaproponował Alex. - Nie pozwolę ci teraz wrócić do domu. A kiedy skończysz dwadzieścia jeden lat, pomogę ci zdobyć prawo do opieki. Wystawimy zarzuty.

- Nie chcę oskarżać swojego ojca. 

- Wystawimy zarzuty, ale logiczne i łagodne - ustąpił natychmiast Alex, chociaż po cichu zamierzał udupić Henry'ego Laurensa. Ale to pozostawało jeszcze do ustalenia na później. - Zostawisz pracę w swoim sklepie artystycznym i zaczniesz pracować w FBI.

- Dobrze wiedzieć, że oszalałeś. Naprawdę dobrze.

- Nie masz być agentem, matko. - Alex przewrócił oczami. - Będziesz rysować portrety pamięciowe. Co ty na to?

Pamiętał portret siostry tego chłopaka, którego John powstrzymał od samobójstwa. Był naprawdę realistyczny.

- Nie mam tyle lat, żeby móc to robić właśnie tam.

Alex machnął ręką.

- Ja też zacząłem pracować nieco nielegalnie. Washington się zgodzi. Nikt nie musi wiedzieć, że pracujesz tam naprawdę. Powiemy, że jesteś przyjacielem. Zresztą, i tak chodzisz tam cholernie często.

John rozpromienił się.

- To byłoby świetne - przyznał nieśmiało.

- Tak, bardzo dobrze ci to wychodzi. No i dodatkowo możesz pomagać Elizie w tych wszystkich psychologicznych gó...

- To nie są gówna, Alex - przerwał mu cierpliwie John. 

- No, jak chcesz. W każdym razie to jest mój plan i zrobię wszystko, żeby dociągnąć go do końca. Tak? Uda nam się z tego wyjść. Będziesz szczęśliwy. - Zastanowił się chwilę, a gdy minęła minuta, uśmiechnął się łagodnie. - I pojedziemy nad ocean.

- Nad ocean?

- Tak. Bo tego właśnie chcesz, prawda? - Alex zaczął szukać potwierdzenia w jego oczach.

John spojrzał na niego z miłością.

- Tak, chcę. - Pocałował go, ostrożnie i delikatnie. - Kocham cię.

- Ja ciebie też.

- Jestem szczęściarzem, że cię spotkałem.

- To ja nim jestem - odparł Alex. - Uratowałeś mnie od ciemności.

- Uratowaliśmy siebie nawzajem - powiedział jego chłopak, ściskając jego dłoń.

Alex wiedział, że będzie tylko lepiej. I to już niedługo.

Uśmiechnął się.

Niedługo potem zasnęli.

Teraz, gdy Alex się obudził, postanowił nie trząść Johnem, żeby ten też wstał, choć bardzo miał na to ochotę. Nie mógł się nim nacieszyć. 

Nie mógł doczekać się przyszłości, która uformowała się w jego głowie minionej nocy.

Zdecydował się zrobienie śniadania. John na pewno będzie głodny, kiedy już zwlecze się z łóżka.

Alex ubrał się w dresy, opuścił żaluzje i wyszedł z sypialni, zerkając jeszcze z uśmiechem na śpiącego Johna.

Nie mógł doczekać się, kiedy zacznie działać, kiedy stuprocentowo wyjdą na prostą. Kiedy zostawią za sobą złą przeszłość, skopią jej tyłek, a potem zbudują mnóstwo nowych, szczęśliwych wspomnień.

Czuł się naprawdę, naprawdę szczęśliwy.

Otworzył lodówkę, podziękował w duchu Herculesowi, że zrobił za niego zakupy, bo inaczej nie miałby co jeść, i wyjął jajka.
 
Uznał, że one na tostach będą dobrym pomysłem na śniadanie. Do tego herbata, może zrobi jeszcze gofry albo naleśniki. W każdym razie, coś dobrego.

Wbrew pozorom Alex nie miał dwóch lewych rąk, jeśli chodzi o gotowanie. Dla siebie zwyczajnie nic nie chciało mu się robić, a rzadko kto wpadał do niego na śniadania. 

Przygotował naczynia i zabrał się do pracy, której właściwie było niewiele, ale i tak postanowił obejrzeć sobie telewizję na czas przygotowań. Przełączył na wiadomości, żeby poćwiczyć przewracanie oczami, bo dawno tego nie robił. Zerkał na nie jednym okiem, robiąc ciasto na gofry. Spróbował i stwierdził, że znajduje się w nim zdecydowanie za mało cukru. 

Dorzucił kolejną łyżeczkę i uśmiechnął się na myśl miny Johna, która pojawi się na jego twarzy, kiedy już zobaczy, co dla niego przygotował.

Dosypał trochę cukru waniliowego i zwrócił uwagę na dziennik.

Gdy do jego uszu i oczu dotarło to, co się tam dzieje, małe, prostokątne opakowanie wpadło mu do ciasta. 

-...wciąż budzi wiele kontrowersji. - Wpatrywał się w ekran szeroko otwartymi oczami. - Czy zniknięcie Johna Laurensa ma coś wspólnego z ostatnimi zabójstwami na terenie Waszyngtonu? Dwudziestolatek poszukiwany jest przez służby specjalne, a ojciec chłopaka, Henry Laurens, obwinia o jego zniknięcie FBI, którego najlepszy zespół dopiero niedawno odnalazł odpowiedzialną za morderstwa Marię Reynolds. 

- O ja cię pierdolę - powiedział Alex, czując dreszcz niepokoju przechodzący wzdłuż jego kręgosłupa. Bezwiednie wyjął zanurzone w cieście opakowanie i rzucił je na stół, podchodząc bliżej telewizora, żeby słyszeć lepiej.

- George Washington, szef Federalnego Biura Śledczego odmawia podania nazwisk pracowników zajmujących się sprawą Marii Reynolds, zarówno nie zgadza się na żadne rozmowy na ten temat. Listy o młodym Laurensie zostały rozesłane i mamy nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Czy tak będzie? Zostańcie z nami, bo już za pięć minut...

Ale Alex nie dowiedział się, co będzie za pięć minut. Odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi, bo rozległo się w nie głośne łomotanie. 

Nie musiał nawet sprawdzać, kto postanowił zapukać. Nie, żeby nie chciał. Chciał, ale nie zdążył. 

- Policja! Ręce do góry! Otwierać!

I Alex w tym momencie nie potrafił nie zastanowić się, jak ma mieć uniesione do góry ręce przy otwieraniu drzwi. Wiedział tylko, że muszą wiać, bo dzieje się coś niedobrego.

Zawahał się zaledwie dwie sekundy, a jego świat natychmiast przyśpieszył o pięćdziesiąt procent. Drzwi wyleciały z zawiasów, a do jego mieszkania wpadli ludzie.

Popełnił błąd.

Popełnił cholerny błąd.

I jeśli chcesz wiedzieć, powiem ci wszystko. Jak to się zaczęło. I jak się skończy.

To były ostatnie słowa, które rozległy się w jego umyśle, nim pochłonęła go bolesna ciemność.



***
No cześć!

Rozdział pełen monologów, ale musiałam, tak. Na marne usprawiedliwienie dodam, że mogłam je po prostu dorzucić do poprzedniej części, jak początkowo miałam zamiar, ale nie chciałam psuć Wam od razu radości, którą niektórzy odczuwali po pocałunku naszych kochanych bohaterów. Więc. Dlatego tak właśnie wyszło.

Dziwię się w ogóle, że ta część nie ma 1500 słów. Ale nie marudzę, nie marudzę.

Przepraszam też za wtorek bez rozdziału! Wierzcie bądź nie, ale straciłam poczucie czasu i dopiero w dzień dodawania zorientowałam się, że o-cholera-to-już-teraz. Postarałam się więc napisać nowy jak najszybciej. Poniekąd się udało, bo oto jest.

Mam też nadzieję, że spłynie na mnie namiastka chęci do życia (czuję się naprawdę źle) i uporamy się z rozdziałami nie do końca lipca, ale trochę szybciej :D

Co sądzicie? Jedziemy z tym wszystkim, czy czytamy co tydzień?

Miłego odpoczynku i do następnego! 

<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro