25.
Å»ycie ze ÅwiadomoÅciÄ , że ktoÅ najpierw istniaÅ, a potem przestaÅ, okazaÅo siÄ zbyt trudne, żeby Alex mógÅ od razu wróciÄ do normalnoÅci.Â
Ale staraÅ siÄ, naprawdÄ siÄ staraÅ. I bardzo dobrze wychodziÅo mu udawanie.
W tym momencie wierzyÅ w to, że kiedy dÅugo siÄ udaje, kÅamstwa stajÄ siÄ prawdÄ .
Czuje siÄ dobrze. Nic mu nie jest. ZapomniaÅ o Johnie.
W kóÅko wyjaÅniaÅ swoim przyjacioÅom, że on i John zerwali ze sobÄ kontakt i nie majÄ zamiaru siÄ schodziÄ.
Ha, gdyby chociaż byli parÄ , byÅaby jakaÅ szansa. Z chodzenia na przyjacióÅ. A na kogo można przejÅÄ z przyjacióÅ? Na kolegów?
Idiotyzm.
W koÅcu przestali pytaÄ i zapadÅ wzglÄdny spokój. Tylko Angelica rzucaÅa mu te spojrzenia. I tylko Jefferson wyglÄ daÅ inaczej niż zwykle. I tylko Washington zachowywaÅ siÄ nie tak, jak powinien.
W podÅwiadomoÅci Alexa czaiÅ siÄ cieÅ podejrzeÅ, że oni to zaplanowali. Washington i Jefferson. Ale ten cieÅ ginÄ Å w mroku myÅli o tym, że John nadal gdzieÅ jest, tylko nie chce go znaÄ.
I jak zwykle bolaÅo.
Cholera, gdyby parÄ miesiÄcy temu wiedziaÅ, że ten chÅopak tak zawróci w jego życiu, chyba zrezygnowaÅby z propozycji, którÄ wyÅożyÅ mu na tacy, gdy zobaczyli siÄ po raz pierwszy.
ByÅo za późno, jak zwykle za późno.
I staraÅ siÄ zapomnieÄ. Tak, jak kazaÅ mu John.
Tylko jak puÅciÄ w niepamiÄÄ kogoÅ, kto staÅ siÄ czÄÅciÄ jego życia, kogo Ålady widaÄ wokóÅ? Każdego dnia?Â
Nie wyrzuciÅ tych durnych rysunków, wciÄ Å¼ patrzyÅ na fotel, na którym zawsze siedziaÅ John.
ÅapaÅ siÄ na tym, że spoglÄ dajÄ c na góry akt wspominaÅ, jak brunet przypadkowo (albo âprzypadkowo") powalaÅ je na ziemiÄ. Albo, przechodzÄ c obok kawiarni, zastanawiaÅ siÄ, kiedy znowu pójdzie do niej z Johnem.
Ostatnio poszedÅ do parku, bo dziÄki Johnowi zaczÄ Å zwracaÄ uwagÄ na otoczenie, podobaÅo mu siÄ. DostrzegaÅ piÄkno, które wczeÅniej go nie obchodziÅo.
MyÅlaÅ o nim. Nie potrafiÅ siÄ powstrzymaÄ. MyÅlaÅ o tym, czy ma siÄ dobrze. Co robi, czy nadal pracuje, co maluje, gdzie chadza na spacery. MyÅlaÅ nad tym, czy John o nim myÅli. Czy pamiÄta.
Czy chce pamiÄtaÄ.
I byÅ zÅy. ByÅ zÅy na Henry'ego, chociaż nie powinien. ObarczaÅ go winÄ
za to, co powiedziaÅ John.
I tylko dlatego zaczÄ
Å robiÄ to, co chciaÅ zrobiÄ na samym poczÄ
tku.
Bo powinien byÅ zrobiÄ to, gdy tylko poznaÅ Johna.
A teraz, skoro przyjaciel już siÄ go pozbyÅ, nie miaÅ nic do stracenia.
ZaczÄ Å szukaÄ.
                                            ~~*~~
O tej porze dnia otoczenie eksplodowaÅo intensywnoÅciÄ i jaskrawoÅciÄ barw. Wszystko stawaÅo siÄ kilka razy piÄkniejsze, jakby ze Åwiata zostaÅa zdjÄta stara warstwa i zostaÅa zastÄ piona nowÄ . Ludzie też wydawali siÄ bardziej szczÄÅliwi, dlatego tak bardzo lubiÅ zachody sÅoÅca.
Niestety, tym razem nie miaÅ okazji zobaczyÄ na dworze jednego z nich. MógÅ jedynie od czasu do czasu zerkaÄ przez okno, w nadziei, że leniwe sÅoÅce natchnie go do wybrania jednej z opcji chodzÄ cych mu po gÅowie. Decyzji, którÄ ma podjÄ Ä dzisiaj.
A może zdecydowaŠjuż dawno?
Chyba tak.
Torba, dosyÄ spora, czarno-zielona (jej materiaÅ już dawno wyblakÅ i staÅ siÄ szorstki, ale i tak bardzo jÄ lubiÅ) leżaÅa koÅo jego miÄkkiego Åóżka już dobry tydzieÅ. ZnajdowaÅo siÄ w niej wszystko, czego potrzeba, a może nawet i wiÄcej.
SkierowaÅ wzrok ku dworowi. Z tego miejsca za szybÄ widaÄ byÅo gÅównie niebo (teraz liliowo-szare) i grubÄ gaÅÄ Åº drzewa rosnÄ cego tuż przy budynku.
Drzewo dawno powinno zostaÄ ÅciÄte, ale dziÄki jego uporowi nikt go nie tknÄ Å. Fakt, z jednej strony, gdyby siÄ zawaliÅo (na przykÅad podczas bardzo potÄżnej burzy), wpadÅoby przez szybÄ prosto do jego pokoju i zapewne zdewastowaÅo lwiÄ czÄÅÄ ukochanych prac (nie obchodziÅy go meble. No, może za wyjÄ tkiem biurka). Ale z drugiej, mogÅo stanowiÄ idealne wyjÅcie ewakuacyjne. Gdyby, przykÅadowo, postanowiÅ udaÄ siÄ na niezapowiedziany spacer i nigdy nie wróciÄ. GaÅÄ Åº byÅa niczym drabina.
I, oczywiÅcie, drzewo to drzewo. Silne, piÄkne, jedno z wielu misternych arcydzieÅ natury. ZasÅugiwaÅo na to, żeby rosnÄ
Ä. I umrzeÄ, gdy nie bÄdzie miaÅo w sobie siÅ, by dalej piÄ
Ä siÄ w
górÄ.
WestchnÄ Å cicho, nie odrywajÄ c wzroku od powiewajÄ cych na wietrze, zielonych liÅci o zÄ bkowanych koÅcówkach, oblanych niedostÄpnÄ dla ludzi, nieziemskÄ farbÄ promieni zachodzÄ cego sÅoÅca.
WiedziaÅ, że za parÄ godzin zÅoto zastÄ pi srebro, dzieÅ stanie siÄ nocÄ , niebo rozbÅyÅnie bielÄ , a nocne stworzenia przeciÄ gnÄ siÄ i przebudzÄ .
WiedziaÅ, że za trzy dni, gdy zapadnie zmrok, zeÅlizgnie siÄ miÄkko po gaÅÄzi drzewa, z torbÄ zawieszonÄ na ramieniu, a potem uda siÄ do samochodu, odpali go i pojedzie gdzieÅ, gdzieÅ... daleko.
No, może na razie nie aż tak daleko, ale... Kto wie, co przyniesie mu los?
Przeprowadzi siÄ z dala od Waszyngtonu. Znajdzie sobie pracÄ, może nowych znajomych, bÄdzie kontynuowaÄ studia. RobiÄ to, co kocha.
TrochÄ Å¼al mu bÄdzie definitywnie wszystko zostawiaÄ. Nie miaÅ wielu znajomych, ale...
MiaÅ przyjacióÅ.
I kogoÅ, kogo kocha.
ZmarszczyÅ brwi, na powrót skupiajÄ c siÄ na kartce, którÄ powoli wypeÅniaÅ kolorami.
Nie.
ZrobiÅ, co musiaÅ, nie ma odwrotu. Nie może roztrzÄ saÄ i myÅleÄ, zastanawiaÄ siÄ.
Czeka go nowe życie.
ZastanawiaÅ siÄ, jak dÅugo bÄdzie trwaÄ, nim na powrót znajdzie siÄ w swoim pokoju, w Waszyngtonie. Nie mógÅ zaprzeczyÄ, że bÄdzie tÄskniÄ. Za paroma osobami.
Dobra.
NaprawdÄ byÅ idiotÄ .
WÅożyÅ sÅuchawki w uszy, pozwalajÄ c, by muzyka odciÄ gnÄÅa jego myÅli daleko od problemów. SkupiÅ siÄ na malowaniu.
PociÄ gniÄcia jego pÄdzla nigdy nie byÅy automatyczne. Może w sztuce czÄsto poruszaÅ siÄ schematami, ale nikt nigdy nie zarzuciÅ sztucznoÅci â każda praca zostawaÅa stworzona prosto z serca i ludzie to widzieli.
ParÄ godzin później, gdy sÅoÅce zaszÅo, a szaroÅÄ zmieniÅa siÄ w czerÅ, musiaÅ zapaliÄ lampkÄ stojÄ cÄ na biurku, by móc dalej pracowaÄ.
Krajobraz na kartce teraz zdecydowanie wyglÄ daÅ jak ocean i plaża, a nie przypominaÅ bezksztaÅtne plamy. ZastanawiaÅ siÄ, czy jak już pojedzie na wÅasne oczy zobaczyÄ bezkresnÄ toÅ i namaluje jÄ , to czy bÄdzie różniÅa siÄ od malunku, który sporzÄ dziÅ dzisiaj.
Z doÅu dobiegÅo gÅuche trzaÅniÄcie drzwiami. SÅyszaÅ je tylko dlatego, że byÅ przyzwyczajony.
OdczekaÅ trzy sekundy, a potem strÄ
ciÅ szklankÄ z biurka.
SzkÅo nie rozprysÅo siÄ na wszystkie strony jak poprzednim razem, ale woda wymieszana z farbÄ już tak. Na szczÄÅcie, nie doleciaÅa do jego prac.
Hehe.
ChwilÄ później usÅyszaÅ woÅanie.
- John! Co siÄ staÅo?
- ZbiÅem szklankÄ! â odkrzyknÄ Å.
- Znowu?!
- PrzestawiÅem sztalugÄ, jeszcze siÄ nie przyzwyczaiÅem do nowego ukÅadu w moim pokoju! â zawoÅaÅ. - Bywa, no - mruknÄ Å pod nosem.
Jego ojciec nie odpowiedziaÅ. Prawdopodobnie poszedÅ do kuchni.
John odczekaÅ parÄ chwil, a potem zabraÅ siÄ za sprzÄ tanie. Przez ostatnie parÄ dni codziennie zbijaÅ szklanki z wodÄ , bo w pewnym sensie to polubiÅ â ten namiastek kontroli w swoim życiu. A irytacja, jakÄ wywoÅywaÅ w jego ojcu ten gest, byÅa warta nawet przypadkowego skaleczenia siÄ w rÄkÄ.
To nie tak, że lubiÅ denerwowaÄ swojego ojca. Nikogo nie lubiÅ denerwowaÄ, prawdÄ mówiÄ c, a zwÅaszcza go. ByÅ jego jedynÄ (prawie) rodzinÄ i choÄ miÄdzy nimi dawno przestaÅo byÄ tak, jak powinno, wiedziaÅ, że tak naprawdÄ jest dobrym czÅowiekiem.
John lubiÅ moment uderzenia szkÅa o podÅogÄ, bo czasami miaÅ wrażenie, że jego wÅasny umysÅ wypeÅnia siÄ czymÅ szalonym.
I tylko dlatego od czasu do czasu z jego rÄki ciekÅa krew, bo gdy byÅ sam ze sobÄ , tylko ból pokazywaÅ mu, że wciÄ Å¼ jest.
Chryste Jezu, co ja robiÄ ze swoim życiem.
NaprawdÄ nie chciaÅ wszystkiego ciÄ gnÄ Ä.
PosprzÄ taÅ szkÅo i wytarÅ podÅogÄ, a gdy wyrzuciÅ Åmieci do kosza, wróciÅ, by znów usiÄ ÅÄ przy biurku. Dopiero wtedy zorientowaÅ siÄ, że nie zauważyÅ, że nie spakowaÅ jeszcze notesu.
PisaÅ w nim naprawdÄ sporo. O różnych sprawach, dlatego z jednej strony nie chciaÅ, żeby ktoÅ go czytaÅ, ale z drugiej, gdyby ten ktoÅ to zrobiÅ, mógÅby dostaÄ niezÅego mindfucka.
Za trzy dni stÄ d wyjedzie.
***
Te trzy dni przepÅynÄÅy jednoczeÅnie przerażajÄ
co wolno i zatrważajÄ
co szybko.
Jego ojciec wyjechaÅ w sprawach sÅużbowych i chyba nie miaÅ zamiaru wracaÄ przez najbliższy czas. Co prawda, niezbyt dÅugi, ale w sumie wszystko jedno, bo John bÄdzie w drodze, nim siÄ zorientuje. Co innego Elizabeth, ona też nie wiedziaÅa, co planuje, wiÄc pewnie czÄÅÄ winy spadnie na niÄ , i z tego powodu miaÅ ogromne wyrzuty sumienia. Tak samo, gdy myÅlaÅ o swojej siostrze, ale ona przecież byÅa w swojej szkole, może nie do koÅca szczÄÅliwa, ale z caÅÄ pewnoÅciÄ bezpieczna.
ZrobiÅ wszystko, co miaÅ zrobiÄ, a teraz czekaÅ, aż zrobi siÄ późno. Aż zrobi siÄ pora, w której zwykle spaÅ (a przynajmniej tak sÄ dzili inni, tak naprawdÄ robiÅ wiele innych rzeczy). Gdy zapadÅ zmrok, tym razem nie zapaliÅ ÅwiatÅa. RozejrzaÅ siÄ po swoim pokoju, pogrÄ Å¼onym teraz w ciemniejszych odcieniach niż zwykle.
LubiÅ go. WczeÅniej to byÅo tylko pomieszczenie, w którym spÄdzaÅ noce, ale w koÅcu staÅo siÄ czymÅ wiÄcej. Mimo, że staÅo tu lubiane przez niego Åóżko, fajne biurko i caÅkiem spoko szafki, najwiÄcej miejsca zajmowaÅy jego rysunki (tak, urzÄ dziÅ sobie pracowniÄ, choÄ mógÅ mieÄ jÄ w osobnym pomieszczeniu) i to je najbardziej adorowaÅ. TrochÄ narcystyczne, ale wÅasne.
WziÄ Å torbÄ, otworzyÅ okno, pozwalajÄ c, by nocne powietrze omiotÅo mu twarz, a potem pewnie wdrapaÅ siÄ na gaÅÄ Åº i ostrożnie zszedÅ na ziemiÄ, czujÄ c pod palcami szorstkÄ korÄ.Â
OdetchnÄ Å cicho, kiedy stanÄ Å na trawie. PoprawiÅ pasek od torby i przeciÄ gnÄ Å siÄ odrobinÄ.Â
Noc byÅa spokojna i ciemna, taka, jakÄ lubiÅ. Gwiazdy nie za bardzo pokazaÅy siÄ na niebie, ale trudno, to przecież nie koniec Åwiata.
Przez chwilÄ zastanawiaÅ siÄ, czy nie wyrzuciÄ telefonu, ale po namyÅle stwierdziÅ, że to bez różnicy, czy go zatrzyma, czy nie. Znaczy, przepadaÅ za nim. Po prostu.
ZrobiÅ zaledwie dwa kroki przed siebie, nim usÅyszaÅ za swoimi plecami delikatne chrzÄ kniÄcie.
ObróciÅ siÄ z zainteresowaniem, majÄ c nadziejÄ, że na jego twarzy nie pojawiÅa siÄ bezgraniczna panika.
- Angelica? - zapytaÅ gÅupio, jakby przed nim staÅ jego ulubiony celebryta, a nie doskonale znana mu przyjacióÅka.
 - WyglÄ dam ci na kogoÅ innego? - zapytaÅa kobieta, odpychajÄ c siÄ od drzewa i idÄ c w jego stronÄ.
Wow, ile ona tam staÅa? Wow, byÅ Ålepy. Wow, okej.
Powoli przetworzyÅ informacjÄ.
- Nie?
- PowiedziaÅeÅ to bardzo niepewnie. - ZaÅmiaÅa siÄ. - MiÅo ciÄ widzieÄ - dodaÅa, rozkÅadajÄ c ramiona.
Bez wahania odÅożyÅ torbÄ na ziemiÄ i poszedÅ przytuliÄ przyjacióÅkÄ.
- Co tu robisz? - zapytaÅ, nie wyswobadzajÄ c siÄ z ich uÅcisku. - Nie widziaÅem ciÄ, odkÄ d... odkÄ d...
- OdkÄ d rzuciÅeÅ Alexa.
- Nie byliÅmy razem.
- Ale tak wyglÄ da caÅa sytuacja - stwierdziÅa, odsuwajÄ c go na odlegÅoÅÄ ramienia. SpojrzaÅ na niÄ niechÄtnie.
- Jak on siÄ ma? - zapytaÅ, udajÄ c, że go to nie interesuje.Â
Nie widziaÅ go dobre póÅtora tygodnia. Gdyby miaÅ jakieÅ doÅwiadczenie, mógÅby porównaÄ odstawienie Alexa do odstawienia narkotyków, ale...
- Nadal jest zaÅamany - odparÅa, rzucajÄ c mu znaczÄ ce spojrzenie. - A przynajmniej tak mi siÄ wydaje. Ale od jakiegoÅ tygodnia dodatkowo coÅ knuje. Na to wyglÄ da, bo chociaż prowadzimy sprawÄ Marii, on nie skupia siÄ na niej w stu procentach.
 - Jak wam idzie? - zapytaÅ, ignorujÄ c Åcisk w żoÅÄ dku.
- JesteÅmy blisko.
- Mam nadziejÄ - powiedziaÅ.Â
- My też - rzekÅa Angelica, odgarniajÄ c za ucha kosmyk krÄconych wÅosów. - Ale nie przyszÅam tu po to, żeby rozmawiaÄ o Alexie.
- Tylko o mnie?
- Tak. Gdzie siÄ wybierasz?
- Nigdzie - burknÄ Å.
UÅmiechnÄÅa siÄ kÄ cikiem ust, ale jej oczy pozostaÅy takie, jak wczeÅniej.
- Czyli ta torba to tylko ozdoba?
WzruszyÅ ramionami.
- KtoÅ wie, że odjeżdżasz? - zapytaÅa.
- Tylko ty - odparÅ. ZmarszczyÅ brwi, znowu czujÄ c wyrzuty sumienia. - Nie mów Alexowi.
- JeÅli nie zapyta, nie powiem.
PokiwaÅ gÅowÄ , usatysfakcjonowany. Po takim czasie Alex na pewno nie zapyta Angelici, gdzie jest.
To byÅo smutne... ale prawdziwe.
- DziÄki - dodaÅ, uÅwiadamiajÄ c sobie, że jeszcze jej nie podziÄkowaÅ.
PrzytuliÅa go. Przez chwilÄ siÄ nie ruszaÅ, ale w koÅcu odwzajemniÅ gest. Prosto i serdecznie.Â
- Powodzenia, John - powiedziaÅa w koÅcu. - Mam nadziejÄ, że to nie jest pożegnanie. - Przez chwilÄ patrzyÅa mu w oczy. - Uciekaj szybko, bo ktoÅ może wysÅaÄ za tobÄ psy.
ZrobiÅ krok do tyÅu i kiwnÄ Å gÅowÄ .
ChciaÅ zapytaÄ jeszcze o wiele. Jak siÄ tu dostaÅa, jak go znalazÅa, co tu robi, co zamierza.Â
Ale odwróciÅ siÄ i poszedÅ najszybciej, jak mógÅ, nie patrzÄ c za siebie.
                                           ~~*~~Â
Gdy kilka dni później umieraÅ na korytarzu, nie wiedziaÅ, o czym myÅleÄ.
Maria Reynolds MariÄ
Reynolds. Nie obchodziÅa go tak, jak powinna. ZÅe, ale prawdziwe. Niespokojnie przechodziÅ z nogi na nogÄ, niecierpliwe czekajÄ
c na koniec tego durnego przesÅuchania.Â
Boże, gonili za niÄ jak psy za jakimÅ rannym czymÅ.Â
Ale och, wow, hej, super. Co go obchodzi pieprzona Reynolds, skoro nie mówi im nic konkretnego? Czy raczej, skoro nie mówi im nic?
Ma lepsze rzeczy do roboty. ÅledziÅ ruchy Henry'ego tak dokÅadnie, że zarywaÅ przez to noce, nie sypiaÅ. MartwiÅ siÄ i podejrzewaÅ. Sam nie wiedziaÅ, czego chce. Ale to wszystko robiÅ dla Johna.
Jefferson staÅ obok niego i nie wydawaÅ siÄ zachwycony tym, że Alex powoli staje siÄ coraz bardziej nerwowy, ale maÅo go to obchodziÅo. ByÅ Årodek nocy, Angelica dopiero co przyszÅa i teraz prowadziÅa rozmowÄ. BezsensownÄ rozmowÄ.
Maria Reynolds sprawiaÅa wrażenie interesujÄ cej kobiety i Alex nie odrywaÅ od niej wzroku.
ChoÄ siedziaÅa teraz na krzeÅle, ubrana w czarnÄ bluzkÄ i krótkie, dżinsowe spodenki, wiedziaÅ, jest przeciÄtnego wzrostu. Jej skóra miaÅa zdrowy, lekko miedziany odcieÅ, wÅosy byÅy dÅugie, krÄcone, o czekoladowym odcieniu, a oczy przenikliwie brÄ zowe, podkreÅlone czarnÄ maskarÄ i kredkÄ . PeÅne usta pomalowaÅa czerwonÄ , wrÄcz wyzywajÄ cÄ pomadkÄ . Co dla Alexa byÅo chore, jej makijaż ogólnie wyglÄ daÅ, jakby co dopiero wyszedÅ spod igÅy.Â
W sumie zastanawiajÄ ce, czy kobiety czÄsto poprawiajÄ to, co naÅożyÅy na twarz. No, jakoÅ po prostu nie wierzyÅ, że wystarczy pomalowaÄ coÅ raz, by trzymaÅo siÄ to przez resztÄ dnia, zwÅaszcza po dÅugim poÅcigu, jak w wypadku Reynolds. W sumie, po cholerÄ im to? Po cholerÄ im pomadki na usta? Po cholerÄ spÄdzajÄ godziny w Åazience, żeby na nastÄpny dzieÅ i tak...
PotrzÄ snÄ Å gÅowÄ i dopiero wtedy zorientowaÅ siÄ, że Maria Reynolds patrzy prosto na niego. Podobnie jak Angelica, Eliza, Lafayette, Hercules, Burr i Jefferson.
- Co? - zapytaÅ, majÄ c wrażenie, że coÅ przegapiÅ.
- Reynolds chce rozmawiaÄ, ale z tobÄ - odparÅ Lafayette, patrzÄ c na niego z niedowierzaniem. - Czy ty w ogóle wiesz, co siÄ dzieje?
- Tak - skÅamaÅ Alex. - Åwietnie, pogawÄdzÄ z niÄ sobie, dlaczego by w sumie nie.
- Å»yczy sobie prywatnoÅci - dodaÅ Burr. ZmrużyÅ oczy. - SÅuchaj, czy ty przypadkiem nie wchodzisz w ukÅady z przestÄpcami? Co jest w tobie takiego, że chcÄ z tobÄ gadaÄ, co?
- WkurzajÄ ca twarz - podsunÄ Å cierpko Jefferson.Â
Alex nie skomentowaÅ tego, choÄ miaÅ ochotÄ wspomnieÄ o tym, że to nie on na ich ostatniej wspólnej sprawie oberwaÅ kajdankami w gÅowÄ od jakiegoÅ rÄ bniÄtego magika.
- Porozmawiam z niÄ , Angelica - powiedziaÅ Alex do mikrofonu. - Wychodź.Â
Angelica kiwnÄÅa gÅowÄ i wstaÅa od stoÅu, rzucajÄ c Marii krótkie spojrzenie.
Alex czekaÅ, aż otworzy drzwi i stanie w progu. Dopiero wtedy westchnÄ Å i spojrzaÅ na niÄ podejrzliwie.
Nie zapytaÅ jednak, dlaczego tej nocy byÅa poza agencjÄ , choÄ umówili siÄ, że bÄdÄ wszyscy w jednym miejscu. MinÄ Å jÄ z lekkim uÅmiechem i wszedÅ do Årodka, zamykajÄ c za sobÄ drzwi.
Bez sÅowa przeszedÅ przez salÄ i zajÄ Å miejsce naprzeciwko Marii Reynolds, wzdychajÄ c i nie patrzÄ c na niÄ . Nie chciaÅ myÅleÄ o Johnie, ale zawsze, gdy teraz wchodziÅ na sale przesÅuchaÅ, chÅopak od razu pojawiaÅ siÄ w jego umyÅle.
W koÅcu uniósÅ wzrok, natychmiast napotykajÄ c jej spojrzenie.
UÅmiechnÄÅa siÄ do niego. Niemal niezauważalne podniesienie kÄ cika ust, rozjaÅniajÄ ce mroczne oczy. Dopiero teraz widziaÅ, że jej piÄkna twarz jest lekko blada. I bardzo zmÄczona.
ZmarszczyÅ brwi i zaÅożyÅ rÄce na piersi.
- CzeÅÄ - powiedziaÅ. - Podobno chciaÅaÅ pogadaÄ.
Nie wiedziaÅ, dlaczego odezwaÅ siÄ do niej w taki sposób. CoÅ byÅo w niej takiego, co kazaÅo mu to zrobiÄ. Nie traktowaÄ jej jak brutalnego przestÄpcy.
Zabawne. Gdy spotkaÅ Johna pierwszy raz, potraktowaÅ go o wiele gorzej, chociaż biedak nic mu nie zrobiÅ.
- Tak - odparÅa, pochylajÄ c siÄ w jego stronÄ, a od jej gÅosu ciarki powÄdrowaÅy w dóŠjego krÄgosÅupa. Chryste.
- O czym? - zapytaÅ, przejeżdżajÄ c wzrokiem po Åcianach i suficie, byle tylko na niÄ nie patrzeÄ.
- O czymÅ, co mogÅoby ciÄ zainteresowaÄ.
OżywiÅ siÄ.
- Masz na myÅli mafiÄ i zabójstwa? - zapytaÅ z zainteresowaniem.
PrzewróciÅa oczami.
- Nie.
- Nic innego mnie nie interesuje - powiedziaÅ zawiedziony. Na jej twarzy odmalowaÅa siÄ gÅÄboka irytacja.
- Znam ciÄ - rzekÅa.
- Wszyscy mnie znajÄ .
- Nie wszyscy.
- Ci, którym przydajÄ siÄ takie informacje.
- Tak. - PostukaÅa paznokciem w stóÅ. - PrzestaÅ mnie wkurwiaÄ, dobrze?
SpojrzaÅ na niÄ z zaskoczeniem.
- Dlaczego?
- Wkurwiasz mnie - powtórzyÅa. - PrzestaÅ mnie wkurwiaÄ.
- Dobra, dobra. - RzuciÅ jej naburmuszone spojrzenie. - Mów, co chcesz mówiÄ.
- Nie chodzi mi o to, co chcÄ powiedzieÄ, ale o to, co ty chcesz wiedzieÄ - odparÅa gÅadko.
- Już powiedziaÅem, co chcÄ wiedzieÄ - powiedziaÅ. - Dla kogo pracujesz?
- JesteÅ pewien, że to jest to, co chcesz wiedzieÄ naprawdÄ? - zapytaÅa.
- OczywiÅcie, że tak.
- Mhm. - WyprostowaÅa siÄ, opierajÄ c plecy i zakÅadajÄ c rÄce na piersi. UniosÅa brew. - Dlatego wÅaÅnie irytujÄ mnie mÄżczyźni.
- Ach, tak?
- Ach, tak - powiedziaÅa, przedrzeźniajÄ c go. - Jakby przyznanie oczywistej rzeczy mogÅo zrobiÄ wam krzywdÄ.
ZmarszczyÅ brwi.
- MówiÄ c szczerze, nie mam pojÄcia, do czego dÄ Å¼ysz.
- Za to twoja podÅwiadomoÅÄ ma. WidzÄ to na twojej twarzy. PowinieneÅ przejrzeÄ siÄ w lustrze, naprawdÄ. To takie zabawne, że aż mi ciÄ Å¼al.
- Zaczynam ciÄ...
- NienawidziÄ, jasne. - MachnÄÅa lekko rÄkÄ . - Chcesz dowiedzieÄ siÄ, kto zabiÅ przyjaciela Johna, tak?
- No... to już wiem. Ty.
- A, sorry. - WybuchnÄÅa Åmiechem i zaraz z przerażeniem zatkaÅa usta zakajdankowymi dÅoÅmi. - ZapomniaÅam.
- SkÄ d znasz Johna?Â
- ByÅam jego pielÄgniarkÄ , skarbie. - RozeÅmiaÅa siÄ melodycznie. - Doskonale to wiesz. Poza tym, nie znam go jedynie ze szpitala. ZnaliÅmy siÄ wczeÅniej.
 ZaschÅo mu w ustach.
- Å»e co? - zdoÅaÅ wypowiedzieÄ.
- Tak, Alex. - WydawaÅo mu siÄ, że z przyjemnoÅciÄ wymawiaÅa te sÅowa. - John Laurens i ja znaliÅmy siÄ już wczeÅniej.Â
- Czekaj, czy możesz... - chciaÅ powiedzieÄ: przez chwilÄ nic nie mówiÄ, bo mam udar mózgu, ale Maria kontynuowaÅa.
- I tak, John Laurens też w tym siedzi.
Okej, przestaÅ rozumieÄ.
- I jeÅli chcesz wiedzieÄ, opowiem ci wszystko. Jak to siÄ zaczÄÅo. I jak siÄ skoÅczy.
Nie odpowiedziaÅ.
- Ale to zależy tylko od ciebie. To jest nasza rozmowa. I moje warunki.Â
A on po prostu pokiwaÅ gÅowÄ .
*
- Co ci powiedziaÅa? - zapytaÅ Hercules, chwytajÄ
c go za ramiÄ, gdy tylko opuÅciÅ pokój przesÅuchaÅ.
- Nic - odpowiedziaÅ Alex.
- Co ty pierdolisz? RozmawialiÅcie prawie dwie go...
- PowiedziaÅem, że nic - syknÄ Å, wyrywajÄ c ramiÄ z jego uÅcisku.
Nie zwlekaÅ dÅużej.
***
Trudno byÅo mu stwierdziÄ, czy jest bardziej rozżalony, zdenerwowany, czy po prostu wkurwiony.
Tak, zdecydowanie to ostatnie.
ChoÄ wczeÅniej sÄ dziÅ inaczej, od niedawna domyÅlaÅ siÄ, że John nie jest zbyt odpowiedzialnym czÅowiekiem, ale co innego nad tym dumaÄ, a co innego zobaczyÄ to na wÅasne oczy.
Tak, miÅoÅÄ jego życia postanowiÅa zrobiÄ sobie przystanek w klubie o nazwie âŻóÅty Mak". Niby nic zÅego nie można powiedzieÄ o ludziach, którzy postanawiajÄ zatrzymaÄ siÄ na odpoczynek i coÅ wypiÄ (alkoholowego lub nie - nie wnikaÅ), ale... Alex nie miaÅ zamiaru szczÄdziÄ sÅów na Johna, bo chÅopak musiaÅ wiedzieÄ, że wszedÅ do najwiÄkszego siedliska typów spod ciemnej gwiazdy miÄdzy Marylandem a WirginiÄ .
GÅupi to on nie byÅ. A przynajmniej nie aż tak. A nawet jeÅli, powinien zorientowaÄ siÄ po piÄciu minutach siedzenia tam. W takim razie, dlaczego nie wyszedÅ?
JeÅli mu siÄ coÅ, kurwa, staÅo...
Z powodu tego, że Alex w przeszÅoÅci mógÅ pozbawiÄ wÅaÅciciela kilku dobrych klientów, przez co nie byÅ zbyt mile widziany, normalnie ominÄ Åby budynek szerokim Åukiem, ale teraz nie zwlekaÅ nawet sekundy. Gdy tylko z peÅnÄ prÄdkoÅciÄ wjechaÅ na pobocze i zahamowaÅ z piskiem opon, wyskoczyÅ z samochodu i, nie parajÄ c siÄ nawet zamkniÄciem drzwi, pobiegÅ do otoczonego blaskiem neonów klubu.
WpadÅ do Årodka tak gwaÅtownie, że drzwi huknÄÅy o ÅcianÄ. ZapadÅa cisza, ale Alex nie zwróciÅ na niÄ uwagi, wyszukujÄ c wzrokiem Johna.Â
ZobaczyÅ go po paru sekundach, siedzÄ cego przy barku na wysokim krzeÅle.Â
Na jego widok jego uczucia staÅy siÄ jeszcze bardziej pokrÄcone. Zmartwienie mieszaÅo siÄ z ulgÄ i żalem, miaÅ ochotÄ krzyczeÄ, pÅakaÄ i skakaÄ ze szczÄÅcia. Bo John z wyglÄ du nie zmieniÅ siÄ ani trochÄ od poprzedniego razu, gdy go widziaÅ (trzy tygodnie i dwa dni temu), a jednak w oczach Alexa zyskaÅ jeszcze wiÄcej niż wczeÅniej. ZyskaÅ historiÄ. Może nie byÅa wielka, ale sprawiaÅa, że Alexander miaÅ ochotÄ cofnÄ Ä czas, by wszystko to zmieniÄ.
- John, wychodzimy - powiedziaÅ z furiÄ .
Nie miaÅ zamiaru siÄ witaÄ. MiaÅ zamiar go stÄ d zabraÄ.
                                            ~~*~~
Huk byÅ tak gÅoÅny, że caÅe to Åmieszne towarzystwo aż umilkÅo. Z ciekawoÅciÄ odwróciÅ gÅowÄ w stronÄ drzwi, pociÄ gajÄ c przez sÅomkÄ trochÄ coli (nie pijaÅ alkoholu).Â
Gdy zobaczyÅ to, co zobaczyÅ, zmroziÅo go. I to nie przez zimny napój. Czas jakby stanÄ Å w miejscu.
Jego serce zatrzymaÅo siÄ na chwilÄ, a potem zaczÄÅo biÄ z nowÄ siÅÄ . Mimowolnie otworzyÅ usta, wypuszczajÄ c z nich sÅomkÄ, bo nie wierzyÅ wÅasnym oczom.Â
W drzwiach staÅ Alex.
MÄżczyzna spojrzaÅ na niego niemal natychmiast, jakby doskonale wiedziaÅ, w jakim miejscu go znaleźÄ.Â
Od jego ciaÅa wrÄcz promieniowaÅa jadowita wÅciekÅoÅÄ. Proporcjonalna, przystojna twarz Alexa byÅa lekko zarumieniona, prawdopodobnie wÅaÅnie od niej. Pojedyncze kosmyki jego kruczoczarnych wÅosów przykleiÅy siÄ do jego policzków i czoÅa, ale reszta grzecznie tkwiÅa w niskim, krótkim kucyku. Na jego szczÄce widoczny byÅ lekki zarost, wiÄc John w duchu podziÄkowaÅ Bogu, że jego mÄżczyzna (jak bywaÅo, że nazywaÅ Alexa) go nie zgoliÅ ani też nie zapuÅciÅ sobie brody dzikusa. UbraÅ siÄ w czarnÄ , skórzanÄ kurtkÄ, biaÅÄ bluzkÄ i czarne, wyblakÅe dżinsy, które przeplótÅ porzÄ dnym pasem.Â
Mimo powagi sytuacji, John z przyjemnoÅciÄ stwierdziÅ, że Alex wyglÄ da fenomenalnie jak zwykle. Szkoda tylko, że przy okazji dosyÄ... cholernie groźnie.Â
Gdy ich oczy siÄ spotkaÅy, a w piÄknych, fioÅkowoniebieskich Alexa dostrzegÅ kataklizm emocji, wÅród których dominowaÅa wÅciekÅoÅÄ, John poczuÅ, jak opuszczajÄ go siÅy życiowe, a gdy jego przyjaciel-albo-kurde-kto-wie-kto ruszyÅ w jego stronÄ krokiem zawodowego aktora specjalizujÄ cego siÄ we wÅciekÅych marszach, zrozumiaÅ, że ma przerÄ bane.
Jego mózg nie zdÄ Å¼yÅ przeanalizowaÄ nawet jednej myÅli - o tym, co on tu robi, a już poczuÅ, jak na jego ramieniu zaciskajÄ siÄ silne palce.
ZostaÅ zwleczony z krzesÅa, a potem siÅÄ poprowadzony do drzwi. MiaÅ wrażenie, że ze strachu zaraz siÄ udusi. Nie dlatego, że baÅ siÄ Alexa, ale... nie, nie potrafiÅ tego wyjaÅniÄ, nawet sobie.
Nie zorientowaÅ siÄ, kiedy wyszli na dwór, ale Alex już prowadziÅ go obok siebie przez jezdniÄ, a John z przerażeniem uÅwiadomiÅ sobie, że idÄ do naleÅ¼Ä cego do przyjaciela samochodu.
Kurde, nie, stop. Jego wÅasny staÅ za klubem. MiaÅ tam wszystko!Â
To znaczy, wszystko, co byÅo mu potrzebne na ten moment...
MyÅli urwaÅy siÄ, gdy Alex wepchnÄ Å go do samochodu i zatrzasnÄ Å za nim drzwi. John zbyt siÄ baÅ, żeby siÄ ruszyÄ, wiÄc tym bardziej nie byÅo mowy o tym, by bohatersko wyÅlizgnÄ Ä siÄ z pojazdu i nawiaÄ. Ze swojego miejsca obserwowaÅ, jak brunet szybko obchodzi auto.
ChwilÄ później Alex wsiadÅ do Årodka, wÅciekÅym ruchem zamykajÄ c za sobÄ drzwi i odpalajÄ c silnik kluczykami, które zostaÅy w stacyjce.Â
- Zapnij pasy - warknÄ Å w jego stronÄ, ruszajÄ c ostro z miejsca.
Johna wbiÅo w siedzenie, ale posÅusznie zrobiÅ to, co Alex mu kazaÅ.
Jezdnia byÅa ciemna, a samochód pÄdziÅ tak szybko, że za oknem widziaÅ jedynie rozmazane plamy.Â
- Alex, co ty-ty tu robisz? - wydusiÅ z siebie, bo tylko to zdoÅaÅ, bo cholera...
- A jak myÅlisz?! - wybuchnÄ Å Alex. - Czy ty oszalaÅeÅ, John? Jak myÅlisz, co tu kurwa robiÄ? MogÅo ci siÄ coÅ staÄ! Czy to w ogóle zdajesz sobie sprawÄ z tego, gdzie wlazÅeÅ?
- Tak - odparÅ.
I to byÅa zÅa odpowiedź.Â
- ÅWIETNIE! - krzyknÄ Å Alex, a sekundÄ potem przyÅpieszyÅ i pokrÄciÅ gÅowÄ .
- MartwiÅem siÄ o ciebie, John, tak bardzo siÄ martwiÅem - mówiÅ wÅciekle, zaciskajÄ c dÅonie na kierownicy i wbijajÄ c wzrok w ulicÄ. - JesteÅ tak nieodpowiedzialny.
- Nic mi siÄ nie staÅo - powiedziaÅ nieÅmiaÅo John, zerkajÄ c na niego ostrożnie.
O, tak, na sÄ siednim fotelu siedziaÅa furia w czystej postaci.
I prychnÄÅa tak gÅoÅno, że można by jÄ pewnie usÅyszeÄ na drugim koÅcu Stanów Zjednoczonych.
- Ale mogÅo!
- Ale siÄ nie staÅo - powiedziaÅ, chociaż nie powinien go bardziej denerwowaÄ.
Alex znowu pokrÄciÅ gÅowÄ . Nie odezwaÅ siÄ, tylko mocniej wcisnÄ Å gaz.
John chwyciÅ krawÄdź miÄkkiego fotela, wbijajÄ c w niÄ palce. Serce biÅo mu jak oszalaÅe, w zdecydowanie niezdrowym tempie. Tak samo niezdrowym, jak to, w którym jechali.
- Zwolnij - poprosiÅ.
Alex zignorowaÅ go.
- Alex.
Znowu.
PÄdzili coraz szybciej, a John coraz bardziej siÄ baÅ.Â
CzuÅ, że stanie siÄ coÅ zÅego. Boże, w każdej chwili może wyskoczyÄ jakieÅ zwierzÄ, Alex ulegaÅ emocjom, mogÄ wpaÅÄ w poÅlizg, wypadnÄ z zakrÄtu, coÅ siÄ stanie, zginÄ , coÅ siÄ stanie, coÅ siÄ stanie...
MiaÅ wrażenie, że ze stresu zaraz zemdleje. BiaÅe paski na wylanej asfaltem drodze migaÅy tak szybko, że zlewaÅy siÄ w jednÄ dÅugÄ liniÄ.Â
- Zatrzymaj siÄ - powiedziaÅ, ale jego gÅos nie byÅ już dÅużej stanowczy. - Alex. Zatrzymaj siÄ natychmiast.
CzarnowÅosy ponownie go zignorowaÅ, byÅ jak w transie.Â
Nie, proszÄ.
Boże, niech ktoŠgo zatrzyma.
John zacisnÄ Å oczy, nie mogÄ c tego znieÅÄ.Â
Nie chciaÅ, by coÅ siÄ staÅo, nie chciaÅ, nie...
Pisk byÅ tak przenikliwy, że zakrÄciÅo mu siÄ w gÅowie.
Od wylecenia przez przedniÄ szybÄ zatrzymaÅy go tylko pasy, przez moment boleÅnie wciskajÄ ce mu siÄ w żebra.
Przez chwilÄ sÄ dziÅ, że umarÅ.
ZamrugaÅ i powoli otworzyÅ oczy.
WÅród ciemnoÅci zorientowaÅ siÄ, że wszystko siÄ zatrzymaÅo.
Oni siÄ zatrzymali.
Å»yjÄ .
Nic siÄ nie staÅo.
Samochód staŠna poboczu.
W ciszy rozlegÅ siÄ cichy szloch.Â
Alex chowaÅ twarz w dÅoniach, opierajÄ c Åokcie na kierownicy. I pÅakaÅ.
John poczuÅ ulgÄ. Strach. I coÅ, co ÅcisnÄÅo jego gardÅo i uspokajajÄ ce siÄ powoli serce.
- Przepraszam - powiedziaÅ Alex zduszonym gÅosem. - Tak bardzo siÄ o ciebie martwiÅem. Tak bardzo myÅlaÅem, że już nigdy ciÄ nie zobaczÄ. Tak bardzo baÅem siÄ, że ciÄ stracÄ.
Och, Alex...
Sam miaÅ ochotÄ siÄ rozpÅakaÄ, ale nie mógÅ. Nie byÅ w stanie.
Tak bardzo go kochaÅ. Też za nim tÄskniÅ. Też nie chciaÅ go straciÄ. Nie chciaÅ go zostawiaÄ. Ale nie mógÅ tak dÅużej. Z tym wszystkim, co znosiÅ codziennie.
Alex uniósÅ gÅowÄ znad kierownicy. Ich spojrzenia skrzyżowaÅy siÄ, a John aż straciÅ dech na widok tego, co ukazywaÅy oczy Alexandra.
- Ja wiem, John - dodaÅ mÄżczyzna zdÅawionym tonem.
PoczuÅ siÄ tak, jakby ktoÅ wylaÅ mu na gÅowÄ kubeÅ lodowatej wody.
- Co wiesz? - zapytaÅ, chociaż nie do koÅca chciaÅ znaÄ odpowiedź, chociaż nie wiedziaÅ, dlaczego, bo to nie byÅo możliwe.Â
Alex nie mógÅ wiedzieÄ. Nie to. Nie mógÅ. Bo skÄ d?Â
I wtedy padÅy te sÅowa.
- Dlaczego uciekÅeÅ. Dlaczego mnie zostawiÅeÅ. Co dzieje siÄ miÄdzy tobÄ a twoim ojcem.
O dziwo, tym razem...
Tym razem odczuÅ... ulgÄ?
Jakby z jego serca spadÅ wielki ciÄżar?Â
Alex wiedziaÅ. I nadal go chciaÅ.
- Alex...
- Tak mi przykro, John. ByÅem taki Ålepy. Ålepy jak cholera, kurwa maÄ. A ty nigdy nic nie mówiÅeÅ, a ja nie ÅledziÅem ciÄ, nic nie zrobiÅem, nie dociekaÅem, byÅem Ålepy, a ty taki skryty, jakbyÅ nie miaÅ sekretów, o które podejrzewaÅem ciÄ od samego poczÄ tku. Przepraszam, John, ja ko...
John nie chciaÅ wiÄcej tego sÅuchaÄ. ZrobiÅ to, co uznaÅ za sÅuszne, co powinien byÅ zrobiÄ od samego poczÄ tku.
PochyliÅ siÄ w stronÄ drugiego siedzenia, delikatnie chwyciÅ podbródek Alexa, obróciÅ twarz mÄżczyzny w swojÄ stronÄ i pocaÅowaÅ go.
                                          ~~*~~
Alex urwaÅ. Ze zdumienia szeroko otworzyÅ oczy. Przez chwilÄ nie reagowaÅ, kompletnie nie mogÄ c uwierzyÄ w to, co siÄ dzieje. Nie reagowaÅ na ostrożny dotyk po bokach swojej twarzy. Nie reagowaÅ na miÄkkie usta poruszajÄ ce siÄ na jego wÅasnych.
John tu jest.
John go caÅuje.Â
Dopiero po paru sekundach odwzajemniÅ pocaÅunek, a Åwiat nabraÅ ostroÅci, Åwiat nabraÅ wszystkiego. John przesunÄ Å dÅonie na jego kark, przyciÄ gajÄ c go do siebie za niego, a Alex delikatnie ujÄ Å podbródek chÅopaka.
CaÅowali siÄ delikatnie, ale jednoczeÅnie tak, że brakÅo im tchu. LiczyÅy siÄ tylko odczucia, wszystkie myÅli ustaÅy. ByÅ jak pijany...
W koÅcu odsunÄli siÄ od siebie, a raczej Alex odsunÄ Å siÄ od Johna, chcÄ c widzieÄ jego twarz, jego oczy, jego wÅosy.
- John...
- Nie mów nic - poprosiÅ John, caÅujÄ c go znowu, miÄkko i delikatnie. - Po prostu bÄ dź.
- John, ja - spróbowaÅ ponownie Alex, musiaÅ dokoÅczyÄ to, co chciaÅ powiedzieÄ wczeÅniej, bo byÅo mu tak źle, a jednoczeÅnie tak dobrze, i John... - Kocham ciÄ.
Oczy Johna rozszerzyÅy siÄ lekko i zalÅniÅy zÅotym blaskiem.
- Ja ciebie też kocham - powiedziaÅ.
- Kocham ciÄ.Â
W jego sercu rozlaÅo siÄ ciepÅo. Silne i niezniszczalne.Â
W jego sercu od dawno pÅonÄ Å ogieÅ. PotrzebowaÅ tylko czasu, żeby to zrozumieÄ.
NajpiÄkniejszy ogieÅ, który nie czyniÅ mu żadnej krzywdy.
- Zabierz mnie stÄ d, Alex - wyszeptaÅ John w jego usta. Jego gÅos staÅ siÄ cichszy od szeptu. - Zapomnijmy o tym, co wiesz, co wiem, co wiemy, zapomnijmy naszych imion. Zapomnijmy o caÅym Åwiecie, chociaż raz. ProszÄ. Zabierz mnie do domu, Alex.Â
I to wÅaÅnie zrobiÅ.
***
Mam wrażenie, że wyciÄÅam z tej czÄÅci (prawie) wszystkie znaczÄ ce rozmowy, wiÄc mam nadziejÄ, że wszyscy sÄ przygotowani psychicznie na 26.Â
~rysunki opÄtanych artystów~
1. czesterfildy
Moim zdaniem, autorka trzech poniższych szkiców (przedstawiajÄ cych Alexa, AngelicÄ i ElizÄ) może byÄ z siebie dumna, bo sÄ bardzo udane. Alex ÄpajÄ cy kofeinÄ, inteligentnie wyglÄ dajÄ ca Angelica i Eliza-psycholog prezentujÄ siÄ bardzo majestatycznie.
2. barbek_zu
NarysowaÅa nam Alexa! WyglÄ da na zaÅamanego, ciekawe, dlaczego hMMMMM.
3. KtoÅ, kto powinien byÄ wsadzony w rozdziaÅ 26, ale (po pierwsze) pasuje mi do Alexa wyżej, a poza tym akurat Åmiesznie wyszÅo, bo miaÅam nie sprawdzaÄ poczty przez nastÄpny tydzieÅ, ale musiaÅam dowiedzieÄ siÄ, do kogo naleÅ¼Ä rysunki z punktu 1, i tak oto mamy Johna.
Aktualizacja
A wiÄc to:
malyksiaze_
Jak rzekÅa twórczyni dzieÅa, John jest... w pÅomieniach. *dobreeeeeee*
,,Nie umiem rysowaÄ krwi, don't judge me" (jakby co to wattpad zbanowaÅ to zdjÄcie) (*sobs*)
[DziÄkujÄ, dziewczyny! ð»]
Wszystkim chodzÄ cym do szkoÅy życzÄ siÅy na przeżycie ostatnich jej dni - i miÅego odpoczynku, bo nastÄpny wtorek to już wakacje!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro