Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22.

Wbrew temu, co sądzili ludzie, nie od zawsze taki był. Kiedyś jego nastawienie lśniło optymizmem i szczęściem - mimo tego wszystkiego, co stało się wcześniej.

Ale wśród szpitalnych świateł na nowo zrozumiał, że życie to łódź, a świat jest okrutnym morzem, pożerającym ją z równą łatwością, co ogień spopiela martwe drzewa. I przysiągł sobie, że już nigdy do tego nie wróci.

*
Naprawdę, nigdy nie sądził, że będzie czuł się źle przez parę słów wypowiedzianych przez jednego człowieka.

Uważał siebie za skałę, której nic nie jest w stanie ruszyć, i przez długi czas naprawdę tak było. Do czasu. Nie sądził, że to się kiedykolwiek stanie, ale stało się.

Może to dlatego, że nie był to byle jaki człowiek, ale pieprzony John Laurens. Może to dlatego, że to nie były byle jakie słowa, ale pieprzone słowa oznajmiające mu, żeby poszedł w cholerę ze swoimi szczerymi wyznaniami uczuciowymi.

A czuł w kościach, że to zawali, mimo całego pozytywnego nastawienia. A mógł siedzieć z gębą zamkniętą na kłódkę, ale nie, musiał się odważyć, być bezpośredni - musiał zrąbać. Jak zwykle, zresztą.

Teraz nie wiedział nawet, czy może normalnie do niego zadzwonić. To znaczy, szlag, oczywiście, że mógł do niego, nawet powinien to zrobić, żeby go przeprosić, naprawić sytuację albo może poprosić o zapomnienie o całej sprawie, ale on po prostu się... bał.

Tak, on, Alexander Hamilton, dostawał ataków gorąca na samą myśl o tym, żeby zadzwonić do Johna po tym, co wydarzyło się w restauracji. Kotłowały się w nim tak nieprzyjemne uczucia, że kiedy w końcu jego serce zaczęło wybijać swój rytm w nadzwyczajnie szybkim tempie, spanikowany zaczął szukać w Internecie informacji o podróżach w czasie. 

W końcu, zrezygnowany rzucił się na swój ulubiony fotel. Siedział tak na nim, dopóki jego mieszkania nie spowił mrok. Niestety, nawet wtedy jego myśli wciąż powracały do spotkania z Johnem, a jego mózg wciąż przerabiał go na nowo i na nowo.

Czuł się jak uczeń, który na następny dzień musi zaliczyć parę sprawdzianów na pozytywne oceny, ale nie zrobił nic w kierunku tego, by mogło mu się to udać.

Wydał z siebie krótkie westchnięcie i zacisnął palce na leżącej obok niego poduszce.

Dobra, spokojnie. Ogarniesz to. Jeszcze to wyjaśnisz.

Mijały kolejne minuty, a on coraz bardziej pogrążał się w nieprzyjemnym bólu.

Trudno powiedzieć, czy bardziej bolał go sam fakt odrzucenia, czy raczej wstyd, który z niego wynikał.

Kiedy przygotował się psychicznie na to, żeby wstać z fotela, ciszę przecięły dobiegające z kuchni wibracje dzwoniącego telefonu.

Ten dźwięk wmurował go w miękkie siedzenie, więc po prostu trwał w bezruchu i patrzył na elektroniczny przedmiot, obracający się w kółko na stole i migoczący błękitnymi światłami, po części obawiając się go odebrać.

W końcu telefon znieruchomiał, a Alex mógł odetchnąć. Zwlókł się z fotela i omijając ostrożnie kant ławy, poszedł prosto do telefonu.

Podniósł go, żeby sprawdzić, kto próbował się z nim skontaktować. Ledwo go odblokował, ten na nowo zaczął wibrować i świecić, a Alex w ostatniej chwili powstrzymał się od wypuszczenia go z dłoni.

Gdy zobaczył wyświetlającą się na ekranie nazwę kontaktu, jego serce zwolniło swój bieg o dwadzieścia procent, a po jego ciele rozlała się fala... rozczarowania?

Dlaczego żałuje, że to nie John do niego dzwoni, skoro boi się z nim porozmawiać?

Nie zwlekając dłużej, odebrał.

- Halo? - odezwał się, jednocześnie w tym samym momencie mając ochotę ugryźć się w język - zapomniał odchrząknąć, przez co brzmiał tak, jakby upił się, naćpał, a do tego płakał przez pięć godzin.

- Wszystko w porządku, Alex?

Powstrzymał się od westchnięcia. Potarł dłonią oczy i odchrząknął kilka razy, żeby jego głos był bardziej przejrzysty.

- Tak, po prostu spałem - odparł, przyjmując gładki ton, którego używał w pracy.

- Co się stało? - zapytała Angelica, jedyna osoba, która potrafiła zadzwonić do niego w środku nocy, nawet (a zwłaszcza) jeśli zachowywał się wobec niej i innych jak skończony chuj, oznajmiając tym samym, że nie życzy sobie żadnych kontaktów.

To znaczy, jako jedyna nie zwracała uwagi na to, że może się narzucać, choć była świadoma, że to robi. Często go to drażniło, ale tym razem odczuł w sercu przyjemny ucisk, bo mimo tego, że dzień temu odpisał na jej wiadomość: "nie poszło zbyt dobrze, ale nie ma o czym gadać", zdecydowała się zadzwonić.

- Nie wiem, po prostu nic nie poszło po mojej myśli - powiedział, kreśląc palcem kółka na zimnym blacie.

- Nie rzucił ci się na szyję. - To nie było pytanie, ale Alex i tak przytaknął.

- Bardzo łagodne określenie - odparł i roześmiał się, ale był to śmiech pozbawiony wesołości.

- Co zrobił? - zapytała morderczym tonem.

Alex postanowił streścić jej spotkanie. Nie robiło mu różnicy to, że będzie wiedzieć, co się wydarzyło.

Gdy skończył relacjonować, po drugiej stronie słuchawki zapadła głucha cisza.

Czuł się odprężony, kiedy czekał na odpowiedź przyjaciółki, bo po wyznaniu ciężar spoczywający w jego piersiach trochę zmalał.

- Nie spodziewałam się tego po Johnie - stwierdziła Angelica. - A przynajmniej nie w taki sposób.

- Czyli w jakiś się spodziewałaś? - zapytał zrezygnowanym tonem.

- Nie martw się - rzekła natychmiast, zbyt pozytywnie, jak na jego gust.

Nie odpowiedział. Przygryzł lekko wargę.

- John zachował się dziwnie - kontynuowała Angelica, o wiele bardziej nieśmiałym tonem. - Ale nie możesz się od razu załamywać. Wiem, że to trudne i wiem, jak wiele czujesz do Johna, ale nie możesz tego robić.

- Nie załamuję się.

- Znamy się od lat, Alex. Dobrze wiesz, że teraz skłamałeś.

I nie był z tego dumny.

- John... - wypowiedziała Angelica i westchnęła. - John musiał się przestraszyć. Prawdopodobnie nie spodziewał się czegoś takiego, zwłaszcza po tobie. Nie mówię oczywiście, że zrobił to z twojej winy. Po prostu tak zareagował, bo... Bo wiesz, oboje jesteście ludźmi po przejściach.

- Wiem. - To jedyne, co był teraz w stanie z siebie wydobyć.

- Porozmawiam z nim, jeśli chcesz.

- To nie ma sensu.

- Może jednak?

- Nie, Angelica - powiedział. - Muszę zmierzyć się sam z tym, co zrobiłem.

- Cóż... - Usłyszał wahanie w jej głosie. - Może chociaż nie pokazuj się jutro w pracy?

Praca. Tak, praca to dobra perspektywa. Wypełni jego myśli trupami i zagadkami aż po brzegi.

- To zły pomysł - rzekł więc, opierając się o stół.

- Wezmę na siebie twoje obowiązki.

- Nie.

- Idzie burza.

Odwrócił twarz w stronę okien.

- Tylko jutro - powiedział.

- W porządku - odparła Angelica. - Skontaktujesz się z Johnem?

Zawahał się.

- Na razie nie.

- W porządku, Alex. I naprawdę, postaraj się myśleć pozytywnie.

*
Nie chciał, żeby odbebrał mu to, co zaistniało w jego życiu, ale on to zrobił. Może nie wiedział, jaki to będzie miało wpływ na wszystko, co go otacza. Może nie był świadomy.
Za to on zbyt głupi, gdy pozwolił, by emocje wypruły mu wnętrzności.

*
- Jasne - powiedział martwo, wbijając zamglony wspomnieniami wzrok w niebo za szybą.

Przecięła je błyskawica, po której parę sekund później nastąpił grzmot.

Cicho zakończył rozmowę, a później wrócił na fotel.

Sam nie wiedział, dlaczego chciał siedzieć właśnie tutaj, zamiast schować się u siebie w pokoju.

Po paru minutach deszcz zaczął bębnić o budynek, a on na powrót pogrążył się w myślach, słuchając i czując.

Niektórzy mogliby powiedzieć, że zbyt przejmuje się tym, co wydarzyło się w restauracji. Przecież dało się na to znaleźć wytłumaczenie. W Johnie mogło kotłować się wiele emocji. Mógł przypomnieć sobie o Charlesie, mógł pomyśleć o każdym złym doświadczeniu, które go spotkało, a którego nie znał Alex. Mógł właśnie dlatego się przestraszyć, jak mówiła Angelica.

Ale to, co Alex zaczął czuć do Johna, długo się kształciło, drogą nienawiści, złości i niepewności, na której końcu znalazł coś, czego nie szukał.

Zdecydowanie nie szukał. Nie, nie chciał czegoś takiego.

Choć za tym tęsknił. Od dawna.

Zbyt bał się okazywać uczucia, bo każde jego uczucie związane zostało ze stratą. Jego rodzina umarła, a George go zostawił przez kogoś, kto zdecydował się zabawić uczuciami Alexa - gdy jeszcze jakieś miał.

Zbyt bał się odrzucenia, tej pieczącej świadomości, że ktoś nie potrzebuje go w swoim życiu. Ba, a nawet wiedzie mu się lepiej bez niego.

A John uciekł sprzed jego nosa. Sycząca żmija zostawiła w jego sercu jad, a potem schowała się między kamieniami. Zbyt rozgrzanymi, by mógł odsunąć je w poszukiwaniu zemsty. Zbyt rozgrzanymi, by mógł ją znaleźć.

Chociaż nie wszystko, a nawet można powiedzieć, że nic nie zostało jeszcze stracone, Alex czuł się tak, jakby John odrzucił go na dobre.

Tak, rzeczywiście stał się pieprzonym pesymistą, który nie potrafi wziąć się w garść, a nie ma prawa tego nie umieć.

Kolejny grzmot potoczył się przez niebo, a Alex naciągnął na siebie koc i zamknął oczy, dalej słuchając. I czując.

***
Otworzył oczy, wyplątał się z własnych kończyn i jęknął.

Bolało go całe ciało, a zwłaszcza kark, nie mówiąc już o tym, że czuł się tak, jakby miał porządnego kaca.

Jasne, ciepłe światło dotarło do każdego kąta w jego mieszkaniu, co musiało znaczyć, że słońce już dawno wspięło się na niebo. Alex nie pamiętał, kiedy ostatnio spał tak długo.

Zamrugał kilka razy, obserwując wiszące w powietrzu drobinki kurzu. Przesunął wzrokiem po mieszkaniu, dopiero teraz orientując się, że dawno w nim nie sprzątał.

Nie mijając się z prawdą, Alex naprawdę dbał o porządek (pomijając domowe biuro, oczywiście). Po prostu rzadko kiedy chciało mu się wziąć do ręki mokrą szmatkę, żeby potem kawał czasu snuć się z nią po mieszkaniu, niszcząc roztocza i inne gówna, których nazwami nigdy się nie interesował.

Ale zdecydował, że dzisiaj rozprawi się z kurzem - przynajmniej ma cel. Niezbyt ambitny, ale nie będzie pogrążał się we własnej rozpaczy.

Znaczy, najpierw chyba powinien się wykąpać.

W ten sposób jego dzień minął zaskakująco szybko. W międzyczasie zrobił sobie całkiem nieźle wyglądający obiad i przedarł się przez dwie tony spraw sprzed roku.

Z jednej strony zachowywał się jak maszyna, ale z drugiej dzięki temu jego umysł zdecydowanie odpoczął po tym, jak poprzedniego dnia zalały go niespodziewane emocje.

Dopiero kiedy skończył to wszystko, za co się zabrał, poczuł się nieco urażony, bo zorientował się, że przez ten cały czas nie dostał od nikogo ani jednego powiadomienia.

Dobra, fajnie, że nikt nie zawracał mu dupy w przypadkowo wolny dzień, ale spodziewał się chociaż trzech telefonów z zapytaniem, czy żyje po poprzedniej nocy.

A, pieprzyć. Cisza też nie należała do złych oznak. Znaczy, należała, ale bez przesady.

Ledwo przeszło mu to przez myśl, a już od jego drzwi rozległo się pukanie, bardzo Angelicowe zresztą.

No tak, kto inny.

Alex wstał od stołu i ruszył, żeby wpuścić ją do środka, jednocześnie próbując przypomnieć sobie, jak w ogóle dzisiaj wygląda.

Otworzył drzwi z miną zabójcy i zaraz je zatrzasnął, gdy zobaczył, kto za nimi stoi.

Chwilę wpatrywał się ciemne drewno, zastanawiając się, co właśnie zrobił. Wziął kilka uspokajających oddechów, a potem na powrót otworzył drzwi, mrugając na widok Johna, który z dziwną miną wciąż stał w bezruchu, z zawieszoną w powietrzu ręką.

- Cześć - powiedział głupio.

- Cześć - powiedział na wydechu John.

Alex odchrząknął i oparł się ramieniem o framugę, zakładając ręce na piersi.

- Co tu robisz? - zapytał.

Miał ochotę dać sobie w pysk za to pytanie, ale zachował kamienną twarz.

- Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku.

- Nie mogłeś zadzwonić?

- Masz wyłączony telefon.

Ach.

- Aha.

- A wczoraj była burza, dzisiaj nie było cię w pracy, więc... - John odkaszlnął. - Pomyślałem, że do ciebie zajrzę.

- Angelica nic ci nie powiedziała? - zapytał Alex.

- Niespecjalnie.

- To miło z twojej strony, że się pofatygowałeś - stwierdził. - Jak widzisz, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nic mi nie jest.

- Cieszę się. - John nie ruszył się z miejsca.

Alex poczuł gorąco w okolicach szyi, kiedy przyszło mu do głowy, że chłopak może po prostu chce go przeprosić, a z jego zaraz ust wyleje się potok słów na temat wczorajszego wieczoru.

Tylko to właściwie on powinien przeprosić.

Zwłaszcza, że chyba nie zniesie kolejnego upokorzenia.

Obydwoje odezwali się w tym samym momencie:

- John.

- Alex.

I w tej samej chwili urwali, żeby pozwolić drugiemu kontynuować.

- To może ja zacznę - powiedział szybko Alex, nim John ponownie otworzył usta.

Przejechał dłonią po włosach, patrząc wszędzie, tylko nie na stojącego przed jego mieszkaniem bruneta.

- Przepraszam za wczoraj - mruknął w końcu. - Poniosło mnie.

- Ciebie poniosło? To ja powinienem cię przepraszać.

- Nie, to moja wina. Chciałbym, żebyś zapomniał o tym, co powiedziałem.

- Ale... - zaczął John.

- Po prostu zapomnij - uciął Alex. - Nie chcę stracić naszej przyjaźni.

- Ale j...

- Jeśli masz do powiedzenia coś na temat tego, co powiedziałem ci wczoraj...

- Tak, mam!

-...to nie chcę tego słyszeć - dokończył Alex. - Możemy o tym zapomnieć?

W oczach Johna pojawiło się coś na kształt... zawodu? Rozczarowania?

- No... Dobrze - odparł chłopak, wyraźnie zaskoczony.

Jasna cholera, dlaczego Alex czuł się teraz tak nie na miejscu? Jakby John był dla niego kompletnie obcą, nieprzewidywalną osobą, przy której nie wie, jak się zachować?

Jakby był we śnie?

John potarł kark prawą dłonią.

- Chciałem cię w ramach przeprosin zaprosić do kina, oczywiście z Angelicą i resztą, ale, yyy... jeśli źle się czujesz albo nie masz ochoty...

Alex ożywił się nieco.

- Nie, nie, możemy się wybrać.

John spojrzał na niego, uśmiechając się nieśmiało.

- To super. Zarezerwuję bilety na jutro wieczór, jeśli nie masz nic przeciwko.

- Jak najbardziej może być.

Okej, ekstra. Znowu sympatyczna, zdystansowana odpowiedź, tylko tak dalej, Alex, tylko tak dalej.

A ten kręcony gówniarz oczywiście musiał się dostosowywać, zamiast rozluźnić atmosferę jakąś typową dla siebie uwagą.

- Chcesz wejść? - zapytał Alex, odpychając się od framugi, żeby prosto stanąć na nogach. - Posprzątałem. Mój dom błyszczy bardziej od ciebie.

John uśmiechnął się kącikiem ust.

- Dzięki za propozycję, ale nie. - Skinął głową w prawą stronę korytarza. - Muszę wracać do domu.

- W porządku... - Alex szybko i badawczo przesunął po nim wzrokiem.

Chłopak odwzajemnił się dziwnym spojrzeniem.

- Co ci się stało? - zapytał Alex i wskazał na jego prawą rękę, kiedy dostrzegł jasną biel opatrunku na jego dłoni.

John nawet nie zerknął w tę samą stronę. Wzniósł za to oczu ku górze.

- Wczoraj strąciłem z biurka pieprzoną szklankę z wodą.

- I nie umiesz zbierać szkła?

- Tak, Alex - powiedział z rozbawieniem John. - Nie umiem zbierać szkła. Co za tym idzie, tak, mogłem się troszkę skaleczyć, ale spoko, nawet nie zacząłem się wykrwawiać.

Alexander uniósł brew.

- Trzymaj tak dalej.

- Okej. - John otaksował go wzrokiem do góry do dołu. - Ty za to wyglądasz jak siedem nieszczęść.

- Szczęść - poprawił go Alex. - Siedem to moja szczęśliwa liczba. Szkoda, że ją zepsułeś.

- To znaczy?

Alex uśmiechnął się, nie mając pieprzonego zamiaru mu pow... Dobra, co mu szkodzi.

- Lubię teraz osiem osób, łącznie z tobą. A wcześniej było siedem, więc trochę zrąbałeś.

- Nikt cię nie prosił.

- Nikt cię nie prosił o bójkę na ulicy.

- Nikt cię nie prosił o pracowanie jako pracownik FBI...

- Nikt cię nie prosił, żebyś... - zaczął Alex, ale urwał, gdy John podrapał się po czubku nosa środkowym palcem.

- Tak, tak - rzucił lekceważąco brunet, a w jego oczach rozbłysły tryumfalne iskierki. - Oczywiście.

- Idź sobie.

- Taki mam zamiar. - John schował ręce do kieszeni bluzy. - Do jutra.

- Napisz mi szczegóły SMS-em, jeśli możesz - rzucił Alex.

- Jak sobie życzysz. - John uśmiechnął się, a potem wreszcie ruszył się z miejsca. - Do usłyszenia.

- Na razie.

Alex wychylił się zza framugi, patrząc na przyjaciela, dopóki jego czupryna nie zniknęła na klatce schodowej.

I znowu zastanowił się, dlaczego jego życie musi tak wyglądać.

*
Jeszcze tego samego dnia zadzwonił do niego John, z zapytaniem, czy ma czas jednak wyjść do kina dzisiaj, a nie jutro - mówił coś o filmie, którego nie grają w piątki, a fajnie by było go zobaczyć.

Alex szybko podjął decyzję i zgodził się - w tych godzinach i tak nie pracował. A przynajmniej nie miał tego w grafiku, który ustalił wspólnie z Washingtonem.

Umówili się na dziewiętnastą, co znaczyło, że nie zostało mu wiele czasu do wyjścia. Na szczęście, pół godziny wystarczyło mu na doprowadzenie się do porządku. Zerkając przelotnie w lustro, z ulgą stwierdził, że prezentuje się całkiem nieźle.

W każdym razie lepiej niż kilka godzin temu.

Do kina dotarł niezawodnym tramwajem - musiał biec za tym właściwym przez jedynie parę metrów, nim kierowca zorientował się, że istnieje coś takiego jak przystanek tramwajowy, na którym ma obowiązek się zatrzymać.

Jego przyjaciele już na niego czekali, swobodnie stojąc w kręgu przed wejściem. Alex ucieszył się, kiedy zobaczył, że przyszła cała jego paczka. Już z daleka widział, że Lafayette i Hercules o czymś ze sobą dyskutują (prawdopodobnie o jakiejś sprawie, o to najczęściej się kłócili), a Angelica, Eliza i John stojący obok nich, prowadzą o wiele spokojniejszą rozmowę.

To John i Angelica zauważyli go jako pierwsi, w tym samym momencie unosząc oczy i obdarzając go dokładnie tym samym spojrzeniem i uśmiechem.

Reszta zauważyła go, gdy stanął tuż obok nich.

Przywitał się ze wszystkimi, a potem Lafayette objął dowodzenie i poprowadził ich do kina.

- Na co właściwie idziemy? - zapytał Alex, przyśpieszając, żeby znaleźć się u boku Johna, który szedł równo Elizą.

Chłopak odpowiedział coś, ale Alex, przez nawałnicę głosów w budynku, nie usłyszał, co. Udał więc, że doskonale wie, co John właśnie mu powiedział.

Pokazali wydrukowane bilety kasjerom, a potem udali się do wskazanej im sali kinowej. Po krótkiej przepychance z Lafayettem i Herculesem, Alex zajął miejsce, które mu odpowiadało (czyli obok Johna), a po niemiłosiernie długich reklamach film wreszcie się zaczął.

Zdziwił się lekko tym, że Lafayette i Hercules umilkli zaraz po wyłączeniu świateł (co rzadko się zdarzało), podobnie zresztą jak cała sala kinowa, ale nie postanowił nie wnikać.

Po piętnastu minutach filmu Hercules wyjął z torby paczkę chipsów i dosyć hałaśliwie zaczął ją otwierać, więc jakiś facet, który siedział przed nimi, odwrócił się, żeby zwrócić mu uwagę, ale zrezygnował, gdy zobaczył posturę mężczyzny.

Ogólnie seans był...

Dziwny?

Tak, zdecydowanie dziwny. Alex nie do końca wiedział, o co biega, a jeszcze bardziej od zielonych albo zmutowanych ludzi frustrowały go niewyjaśnione reakcje oglądających.

Co chwilę unosili dłonie do ust, zapowietrzali się, jęczęli albo walili pięściami w swoje kolana.

W pewnym momencie Angelica i Eliza zalały się łzami, a Lafayette, łagodnie mówiąc, zamienił się w wąż ogrodowy. Hercules załamał się kilka minut później, ale Johna łzy nie dotknęły (Alex podejrzewał, że to dlatego, że on też nie do końca wie, co ogląda). 

Podczas seansu dosyć często zerkał na Johna, nie mogąc powstrzymać myśli, że całkiem przyjemnie wygląda w świetle bijącym od ekranu.

Zabawne.

W każdym razie, kiedy wszystko się skończyło, po dość długim czasie opuścili kino razem z falą innych ludzi, poklepujących swoich towarzyszy po plecach. Wyglądali na złamanych, a Alex nie miał pojęcia, dlaczego - film należał do dobrze zrobionych, a chociaż miał wrażenie, że coś mu umknęło, zdecydowanie mu się podobał.

Na dworze było już ciemno. Angelica, Eliza, Lafayette i Hercules z przejęciem zaczęli rozmawiać o tym, co widzieli, a Alex zerknął znacząco na Johna.

Brunet uśmiechnął się i ruszył przed siebie, jednocześnie kiwając głową, żeby Alex poszedł za nim.

Odeszli parę metrów od swoich przyjaciół i oparli się o drzewo, w jednym ze spokojniejszych miejsc wokół kina.

Alex westchnął i spojrzał na Johna.

- Co to był za film?

Brunet zachichotał, jakby powiedział coś zabawnego.

- "Infinity War" - odparł. - Podobał ci się?

- Był spoko - przyznał. - Ale bardziej podobałeś mi się ty.

To zdanie wypełzło z jego ust, nim zorientował się, że w ogóle uformowało się w jego głowie.

- To słodkie - stwierdził John. Alex odczuł dziwną radość, widząc, że powiedział to zupełnie naturalnie, nie jak wczoraj. - Ale wydawałeś się mocno zainteresowany filmem.

- A co - mruknął Alex. - Gapiłeś się, tak?

- Tak, miałeś przecież popcorn. Wiesz, jak trudno nawiązać z tobą wtedy kontakt wzrokowy?

- Mogę sobie wyobrazić. - Alex zaśmiał się. 

- W każdym razie... - John odchrząknął. - Mówiłeś, żebym zapomniał o tym, co powiedziałeś mi wczoraj...

- I się zaczyna, wiedziałem - powiedział Alex.

-...ale...

- Sialalala, nie słucham cię!

- PRZESTAŃ SIĘ ZACHOWYWAĆ JAK BACHOR.

- Spadaj.

-...ale nie mogę - ciągnął John - bo to nie tak, że to mnie przestraszyło, czy coś. Dobra, może trochę, ale po prostu mnie poniosło, bo jestem idiotą. Chodzi o to... - John urwał.

Alex omiótł spojrzeniem jego twarz, a na jego ustach pojawił się niepohamowany (ale nie złośliwy) uśmieszek, kiedy zobaczył, że jest lekko zarumieniona.

- O to, że? - zachęcił go.

- A o nic. - John otworzył szeroko oczy i wbił wzrok w usta Alexa.

No ty dupku solony.

Alex uniósł brew, nie tracąc (Bogu dzięki) opanowania, co pewnie by zrobił, gdyby John zachował się tak na początku ich znajomości. 

- Przestań mnie irytować - poprosił.

- Nie.

- O coś ci chodzi? - dopytał się Alex, żeby później nie mieć wyrzutów sumienia.

- Tak. - John pokiwał głową, dokładnie przesuwając wzrokiem od jego oczu do ust. I z powrotem.

Alexander zachował kamienną twarz.

Dobra, czasami nie rozumiał, co między nimi jest nie tak. Ale nie był na tyle głupi socjalnie, żeby nie zrozumieć prostych przekazów. Więc jeśli John chciał być pocałowany, czy zachowywał się tak, jakby chciał, to będzie, a Alex najwyżej pożałuje sobie później, schowany pod kocem w swoim mieszkaniu, czy innej zacofanej dziurze.

Delikatnie ujął więc twarz Johna między dłonie, przejeżdżając lekko kciukiem po jego policzku, a kiedy spojrzenie chłopaka złagodniało, pochylił się w jego stronę, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi i jak do tego doszło.

Wszystko działo się za szybko.

- O, tu jesteście! 

Odskoczyli od siebie gwałtownie, gdy usłyszeli tubalny głos Herculesa.

Alex odwrócił się w stronę przyjaciela, nie mogąc pohamować żądzy mordu w swoich oczach. O ile Angelica, Eliza i Lafayette stali jak wrośnięci w ziemię, Hercules wyraźnie nie zorientował się, w czym im przerwał.

- Hercules - powiedział Lafayette.

- Co? - Wyższy mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem.

Angelica zakryła oczy dłonią, a Eliza wyglądała tak, jakby nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.

Za to John wydawał się zażenowany.

Bardzo zażenowany.

Alexowi aż odebrało głos, ale na szczęście nie musiał się odzywać, bo zadzwonił telefon Johna. Jak zwykle o właściwym czasie.

Brunet wziął głęboki oddech i spojrzał na ekran.

- Sorki na moment - mruknął i odebrał. - Halo? - Rzucił Alexandrowi krótkie spojrzenie, uśmiechnął się lekko i powiedział bezgłośnie "zaraz wracam", a potem odszedł, żeby porozmawiać na osobności.

Gdy John zniknął za rogiem, Angelica wybuchnęła:

- Co to miało być, do cholery?!

Lafayette i Eliza spojrzeli na Herculesa, który przełknął ślinę.

- Ale co?

- Oni się prawie pocałowali, do diaska!

- Ale...

- Nie "ale", Hercules, naprawdę, było tak blisko, oni wokół siebie krążą jak dwa cholerne magnesy o takich samych biegunach!

Przez następne parę minut Angelica wyrywała sobie włosy z głowy, lamentując na temat zrujnowanej szansy i mówiąc, jak blisko Alex i John byli pocałowania siebie nawzajem. W swój wywód wplatała regularnie stwierdzenia typu "zwalniam cię", "jesteś do niczego" czy "utraciłeś pozycję naczelnego ochroniarza AJMSKBT" (w tym momencie Alex zmarszczył brwi, myśląc nad tym, co to za skrót). Tymczasem Eliza i Lafayette obserwowali całą akcję z boku (chociaż Lafayette wyglądał, jakby chciał przyłączyć się do pastwienia nad Herculesem), a Alex zaczął zastanawiać się, gdzie polazł John i kiedy wróci.

Wykorzystując to, że jego paczka była nieco zajęta, udał się w tę samą stronę, w której okolicy zniknął jego przyjaciel-czy-za-kogokolwiek-go-miał. Wychylił się zza rogu, badawczo skanując otoczenie w poszukiwaniu znanej sobie sylwetki.

No, nie było problemem odnalezienie go, ale Alex nie mógł skłamać, że podoba mu się towarzystwo, w którym go zobaczył.

Przed kinem, na placu dobrze oświetlonym przez latarnie, stał Henry Laurens. Razem z nieznaną mu dziewczyną i Johnem, który właśnie nachylił się, żeby ją pocałować.

Zamrugał.

Po początkowym szoku uderzyła w niego złość. Cholerna furia.

Że kurwa co.

***
...

*patrzy na plan rozdziałów*

*obraca go w różne strony*

*nie wie, co robi*

*nie wie, o co chodzi*

*daruje sobie komentarz*

Dzisiaj mam szansę z wielką radością zamieścić pod rozdziałem kolejne rysunki! I to nie byle jakie - nastąpiła przecudna, pralkowa plaga.

1. Irytka788 (która twierdzi, że to nie jest arcydzieło, ale oczywiście nie ma racji)

2. kerisia1 (która wykonała pracę w niesamowicie hardcorowych warunkach szkolnych)

3. Szanowny Anonim (który sporządził rysunek w 5 minut i którego nawet płci nie ogarnęłam, ale nie zmienia to faktu, że Washington jest tutaj obrzydliwie szczęśliwy)

4. Oraz Oulshe (która przedstawiła nam nowy wymiar pralki!)

Artystom serdecznie dziękuję za podzielenie się swoimi pracami! ❤️
(chcę na Hawaje T^T)

Liczę, że rozdział jakoś *kaszel* strawiliście *idzie wymiotować*, a w każdym razie dzięki za przeczytanie i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro