18.
- Więc tak pachnie wolność - powiedział z zadowoleniem John, przeciągając się lekko.
Alex rzucił mu politowane spojrzenie.
- Stęskniłeś się za smogiem?
- Oj, zamknij się wreszcie. To, że ciebie interesuje tylko smog, nie znaczy, że ja też jestem taki spaczony.
Alex westchnął i przeczesał włosy palcami.
- Kto po ciebie przyjedzie?
- To znaczy?
- No... Szofer, ojciec, ktokolwiek?
John uniósł brew.
- Nie?
- Jak to nie?
- Tak to nie. A dlaczego miałoby być inaczej?
- No... - Alex przekrzywił głowę. - Tak jakby wreszcie wyszedłeś ze szpitala. Po postrzeleniu. Po-strze-le-niu. To trochę poważne.
- Świetnie, ale czy wyglądam tak, jakbym nie mógł chodzić?
- Yyy... - Alex spojrzał na niego niepewnie.
- Dobra, inaczej. - John przejechał dłonią po twarzy. - Czy wyglądam tak, jakbym nie mógł ustać na własnych nogach?
- Jeśli mam być szcze...
- Dobra! Czy nie widać, że poruszam się samodzielnie?
- Widać. - Alex zmrużył oczy. - Ale to nie znaczy, że powinieneś biegać sobie bez opieki. Znając ciebie, przejdziesz kilka kroków i wpadniesz pod ciężarówkę.
- To dobrze, bo czuję się idealnie - powiedział z zadowoleniem John, ignorując drugą część wypowiedzi Alexa. - W takim razie ja będę leciał...
- Co? Nigdzie nie idziesz.
John spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- A o co ci znów chodzi?
- O to, że kiedy ranny wychodzi ze szpitala, powinien być co najmniej przetransportowany do domu przez odpowiedzialnego członka swojej rodziny - odparł cierpliwie Alex.
- Wow. Chyba naoglądałeś się za dużo filmów o agentach.
- Sam jestem agentem, kretynie.
- No, to sam widzisz - skwitował John. - Twój mózg zaczyna szwankować.
Alexander przewrócił oczami.
- Czy ty w ogóle powiedziałeś swojemu ojcu, że dzisiaj wychodzisz ze szpitala?
- Yyy... Może?
- Czyli nie! Serio, John?
- No co? To nie jest takie ważne.
- Nie jest takie ważne? Jesteś jego jedynym synem.
John wzniósł oczy ku niebu.
- Powiem mu, jak dojdę do domu.
- W takim razie cię odprowadzę.
- Nie ma potrzeby, dzięki. Dam sobie radę.
- Z tymi wszystkimi gratami? Nie sądzę, żeby...
- Nie masz czegoś ważnego do roboty, Alex? - przerwał mu John. - Nie wiem, na przykład w pracy?
Alex spojrzał na niego spode łba.
- Czyli masz - stwierdził John. - W takim razie wpadnę do ciebie za dwa dni? Muszę ogarnąć życie w domu.
- Niech będzie - odparł niechętnie Alex. - Ale napisz do mnie, jak już dotrzesz.
- Jak nie zapomnę...
- Ani mi się waż - warknął Alex.
- Dobrze, dobrze. - John spojrzał na niego z przerażeniem. - Nie rób takiej miny, wyglądasz wtedy jak opętany. Chryste. Mam iść po egzorcystę?
***
John wyszedł ze szpitala i życie na powrót zaczęło toczyć się normalnym rytmem. Wszystko było w porządku, ale Alex musiał przyznać, że trochę tęsknił za siedzeniem w szpitalu - wtedy on i John spędzali ze sobą zdecydowanie więcej czasu.
A teraz, kiedy jego przyjaciel wyszedł, znowu siedzieli razem zaledwie pięć godzin dziennie.
No, ale nie do końca wpływało to dobrze na płynność jego pracy. Chociaż, może trochę. Papierkowa robota z Johnem była o wiele bardziej zabawna, niż bez niego. A dopóki nie zaczynali się kłócić, przebiegała całkiem nieźle.
Z kolei spotkania Alexa ze swoimi agentami, którzy wyjaśniali mu, na czym polega sprawa, z Johnem mogły wydawać się... nieco dziwne.
Z punktu widzenia agentów, oczywiście.
Wtedy John siadał na krześle w najbardziej zaciemnionym kącie pokoju, tak, żeby w miarę dobrze widzieć rozmawiającego. Alex w ogóle nie zwracał na Johna uwagi, a tym bardziej na to, że chłopak łypie na jego podwładnych i rysuje mnóstwo ich szkiców, co chwilę zgniatając je w kulki albo drąc, i rzucając na podłogę z gniewnym pomrukiem. Ale jego agenci zwracali. I czuli się trochę niekomfortowo, raz po raz posyłając Johnowi, siedzącemu gdzieś za Alexem, nieufne spojrzenia.
Przynajmniej się streszczali i wychodzili o wiele szybciej.
Zdecydowanie często John zaglądał do Elizy i Angelici, czasami odwiedzał Lafayette'a albo chodził do Herculesa, ale po paru incydentach Alex zabronił mu zaglądać do tego drugiego.
Podsumowując, z Johnem z powrotem siedzącym w jego biurze, z jednej strony było źle, z drugiej dobrze - zależało od tego, jaki miał nastrój.
- Alex, nudzi mi się.
- Mi też - odparł Alex.
- Ale ty masz coś do roboty.
- Tak, spisywanie raportów.
- Mogę ci pomóc.
- O, nie. - W umyśle Alexa pojawiło się wspomnienie ich ostatniej współpracy. - Dzięki, ale nie skorzystam.
- To co mam robić?
- Zamknąć się i siedzieć dalej - warknął Alex.
John pokiwał głową i umilkł.
Po jakimś czasie wstał, obszedł gabinet kilka razy, kilkakrotnie wstał z fotela i usiadł, a później postanowił pokręcić się w kółko.
Stare, dobre czasy.
- Alex - powiedział nagle John, zatrzymując się. - Mam pomysł.
- Jaki? - zapytał Alexander z lekkim zaniepokojeniem.
- Pamiętasz tę konwersację z Jeffersonem?
- Tę z dzisiaj?
- Tak.
- No...? - Alex spojrzał na niego pytająco.
John odwzajemnił spojrzenie, lekko przygryzając wargę.
Alex zmrużył oczy.
- Nie - powiedział stanowczo.
- Ale dlaczego nie?
- Nie ma mowy.
- Przecież nic jeszcze nie powiedziałem!
- Ale pomyślałeś. Znam to spojrzenie i moja odpowiedź brzmi: nie, nie popiszesz sobie z Jeffersonem w moim imieniu.
W oczach Johna zabłysło coś na kształt podziwu.
- A więc rzeczywiście czytasz w myślach.
Alex zdusił w sobie chęć uderzenia czołem w biurko.
- Nie czytam, kretynie. Widać jak na dłoni, co się kłębi w tej twojej świrniętej głowie.
- Może, może - odparł John spod wpółprzymkniętych powiek. - To jak będzie?
- Nie.
- Proszę.
- Nie.
- Przecież nic nie zrobię głupiego.
- Nie.
- Alex - jęknął John. - Proszę.
- Przymknij się i idź spać.
- Proszę.
Przez następne parę minut John w kółko powtarzał "proszę", "proszę, Alex" i "no Alex, nie bądź dupa".
Z każdą chwilą Alex miał coraz większą ochotę na to, żeby mu coś zrobić.
- Zamknij się, John! - wybuchnął wreszcie. - Czy chociaż raz nie możesz się zamknąć?!
John wydawał się zadowolony tym, że Alex wreszcie pokazał, że się zdenerwował.
- Nie. Proszę, pozwól mi popisać z Jeffersoneeem...
- Jeszcze jedno słowo, a sam cię zamknę.
John uniósł brew.
- A jak?
Alex otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale zamarł w ostatniej chwili.
Zamknął je i wzruszył z zakłopotaniem ramionami.
- Być może nie mam na to gotowej odpowiedzi - odpowiedział.
- Ach, tak. To ci podpowiem. - John wstał z miejsca i podszedł do jego biurka. Nachylił się nad nim i obdarzył Alexandra znaczącym spojrzeniem. - Daj mi ten telefon. Proszę.
- Dobra, masz - złamał się Alex i rzucił mu go.
- Dzięki! - John rozpromienił się.
- Tylko pamiętaj, że piszesz w moim imieniu. Nie rób niczego głupiego.
Brunet przewrócił oczami.
- Nigdy nie robię niczego głupiego. Zwłaszcza w twoim imieniu.
Alex pokiwał głową z aprobatą.
Kolejne dziesięć minut upłynęło w ciszy, która przerywana była jedynie regularnie padającymi mruknięciami Johna.
- Zaraz - odezwał się Alex. - Czy to znaczy, że już robiłeś coś w moim imieniu?
- Może - rzucił John, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. - Raz czy dwa. Ewentualnie trzy. A jeśli liczy się branie klucza do gabinetu, to pi...
- Czekaj, co? - przerwał mu Alex.
- Jefferson mnie wkurza. - John zignorował pytanie Alexa.
- On jest do mnie z góry wrogo nastawiony.
- Nadal nie powiedziałeś mi, dlaczego.
- Jak będziemy mieli trochę czasu, to ci powiem - odparł po zastanowieniu Alex. - Ale, no właśnie... Skoro o chłopakach mowa, to co z Charliem?
John niemal wypuścił telefon z ręki. Spojrzał na Alexa z wyrazem głębokiego szoku na twarzy.
- Skąd wiesz o Charliem?
- No... - Alex zmarszczył brwi, szukając w oczach Johna wyjaśnienia tego spojrzenia. - Jak to skąd... co? Skąd to pytanie?
- Ach. - John westchnął z olśnieniem. - Chodzi ci o Charlesa?
- No... tak? A powiedziałem coś innego?
- Że... - John urwał. - Tak, powiedziałeś coś innego - burknął.
- Zaraz... - Alex zmarszczył brwi. - Jaki Charlie?
- Nie ma żadnego Charliego.
- Powiedziałeś "skąd wiesz o Charliem"! - zawołał Alex.
- Nic takiego nie powiedziałem! - powiedział John ze złością, ale się zarumienił.
- No, no. John. Kim był Charlie?
John rzucił mu mordercze spojrzenie, a zaraz potem cisnął telefonem w jego twarz.
Alex złapał go w ostatniej chwili i uśmiechnął się szeroko.
- Moim chłopakiem - odparł lodowato John.
Alex przestał się uśmiechać. Zmrużył oczy.
- To twój chłopak? - powtórzył.
- Były.
- Ach, tak. Nazwisko? Wzrost? Waga? Linie papilarne? Albo po prostu daj mi jego numer.
- Jesteś zazdrosny, czy może chcesz się z nim związać?
- Zgadnij.
- Powiedziałbym, że to pierwsze, ale znając ciebie, to jest to drugie. Mogę ci nawet pomóc się z nim związać. W jakiej rzece chcesz się topić?
- Bardzo śmieszne.
- Wiem. - John zaczął się śmiać.
Alex przewrócił oczami.
- Charlie, Charles... Ekstra. Widzę, że gustujesz w jednym rodzaju imion.
- Twoje też jest niezłe.
- Wiedziałem, że mnie lubisz.
John przeciągnął się.
- Nawzajem.
Alex rzucił w niego zwiniętym w kulkę raportem, a potem zerknął na rozmowę Johna i Jeffersona.
Szczęka mu opadła. Chwilę później zaczęła wzbierać w nim furia.
- JOHN!
John aż podskoczył, słysząc jego wrzask.
- Co? - zapytał.
- To! - Przesunął telefon w jego stronę. - Ta rozmowa. Co. To. Ma. Być?
- Ee... zapewne rozmowa?
- CO TY MU NAPISAŁEŚ?!
- To tylko parę wiado...
- Mówiłem ci coś, John! Czy naprawdę tak trudno było ci się opanować na kilkanaście minut?!
John spojrzał na niego spode łba.
- Jefferson zaczął - burknął.
***
Następny tydzień pełen był chorych sytuacji, o których Alex wolał nie myśleć.
Napływało mnóstwo spraw, na dodatek gorszego kalibru. Zwykle paskudny dzień osładzał mu John, ale jego przyjaciel się rozchorował. Alex był zdany na łaskę własnego umysłu.
Tak więc, to było najgorsze siedem dni w jego życiu. Zauważył, że kiedy nie ma z nim Johna, nie dzieje się niemal nic, co mógłby opisać na przykład na świątecznym obiadku.
Wysłał mu dokładnie pięć SMS-ów. Na żaden z nich nie odpisał. A Alex miał złe doświadczenie z tym, kiedy John nie odpisywał mu na jego wiadomości.
Na szczęście, pod koniec tygodnia John odezwał się, że wpadnie następnego dnia. Przeprosił też za brak odpowiedzi.
Alex się ucieszył. Ale przy okazji szczegółowo wyjaśnił mu, jak bardzo zirytowało go to, że nie mógł wysłać ani jednego SMS-a.
W poniedziałek John żywo wpadł do jego gabinetu i natychmiast zatrzasnął za sobą drzwi.
Alex zmarszczył brwi, widząc go.
- John - przywitał się szorstko.
- Tak? - zapytał niewinnie John, odwracając się szybko.
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego po tygodniu przychodzisz do mnie z obitą twarzą?
Można by powiedzieć, że John wygląda tak, jak zwykle. Gdyby pominąć to, że na jego twarzy (a konkretnie na lewej kości policzkowej) widniał jeden wielki siniak.
- Yyy...
- I nie mów mi, że znów biłeś się z Churlesem.
- Ale przecież on nie ży...
- Milcz. Słup też nie przejdzie.
John podrapał się po karku.
- No, wypadek przy pracy?
Alex uniósł brew.
- Pracujesz jako bokser, czy zaatakował cię pędzelek?
- No dobrze, biłem się, i co z tego! - wybuchnął nagle John. - To znaczy, nie biłem się - zmienił zdanie. Zmarszczył brwi. - Yy...
- Biłeś się - powtórzył Alex. Wstał od biurka i wolnym krokiem ruszył w kierunku Johna, który wciąż kręcił się przy drzwiach.
John rzucił mu niepewne spojrzenie, a potem zerknął na drzwi.
- Nie, nie uciekasz. - Alex wybił mu ten pomysł z głowy, chwycił go za ramię i stanowczo poprowadził w stronę fotela. - Siadaj - rozkazał. - I gadaj.
John usiadł (nie miał wyboru, bo Alex niezbyt uprzejmie go na niego popchnął), ale nic nie powiedział. Dalej patrzył na niego w ten sposób.
"Czy ja zaraz zginę? Boże, ratuj mnie. Co ja tu robię. Potrzebuję pomocy. O mój Boooże..."
Alex przewrócił oczami i przejechał dłonią po twarzy.
- Chcę po prostu wiedzieć, komu sprałeś pysk. To wszystko.
John odchrząknął i zacisnął usta.
- Lub kto sprał pysk tobie.
Cisza.
- Potyczka wyrównana?
Przytaknięcie.
- Umiesz mówić?
John pokręcił głową.
- John, przestań.
- Ale nie chcę ci mówić, z kim się biłem.
- Ale powiesz.
- Nie powiem.
- To tajemnica?
- Tak.
- Niby dlaczego?
- Bo jesteś psychopatą - fuknął John. - Gdybyś dowiedział się, z kim się pobiłem, zabiłbyś go, jakbyś co najmniej dowiedział się, że wczoraj przy okazji rozmowy z Jeffersonem wysłałem Washingtonowi twoje zdjęcie z moty... - John urwał, przerażony.
Alexander zamrugał, trawiąc jego słowa.
- Co zrobiłeś? - zapytał cichym tonem, oparając dłonie na poręczy fotela i pochylając się wrogo nad Johnem, który jak najbardziej wcisnął plecy w oparcie. - Co zrobiłeś?!
- OmójBożenic! - wymamrotał szybko John i ześlizgnął się z fotela, zwalając Alexa z nóg.
Alexander runął jak długi na piramdkę skrzętnie posegregowanych raportów, wzbijając w powietrze dziesiątki szeleszczących kartek.
- Zabiję cię, John! - Kiedy podnosił się z podłogi, John właśnie wybiegał z gabinetu.
Alex uderzył głową w biurko, a potem kolanem w szafkę, strącając z niej brzydką figurkę, którą dostał od Angelici na dwudzieste czwarte urodziny, a później, klnąc, rzucił się za Johnem, widząc przed oczami jedynie czerwień. Po drodze chwycił zszywacz. Przyda mu się.
- Stój, ty potworze! - Alex wypadł z gabinetu i puścił się biegiem za sprintującym Johnem.
Już myślał, że straci go z oczu, ale John zahamował gwałtownie. Alex wykorzystał sytuację i cisnął w niego zszywaczem, dysząc ciężko ze złości.
John, jakby miał szósty zmysł, obrócił się akurat w chwili, żeby zobaczyć lecący w jego kierunku pocisk, a to dało mu czas na schylenie się.
- O, jest też Alex. No hej, sta...
Zszywacz skutecznie zamknął usta stojącemu z Johnem Lafayette'owi, uderzając go prosto w twarz.
- O kurwa.
- Laf!
- Cholera, przepraszam!
- O, twój nos. Chyba jest złamany. Ale spokojnie. Czekaj, nastawię ci go...
- Ała!
- Przestań się miotać, no. Mówię, że ci go nasta...
- AŁA!
- GDYBYŚ SIĘ NIE RUSZAŁ!...
Alex odsunął dłoń od ust.
- Zawiozę cię do szpitala - stwierdził. - Naprawdę mi przykro.
*
Omiótł wzrokiem składniki, które kupił John.
Leżały porozkładane na blacie. Wielu z nich nie znał, więc w jego mózgu rodziły się coraz bardziej skomplikowane teorie spiskowe na temat tego, co wymyślił John. Alex siedział na stole, a chłopak, który dosłownie pięć minut wpadł do jego domu z zakupami, opierał się o piekarnik, wpatrując się w ekran swojego telefonu i prawdopodobnie czegoś szukając.
- Dużo tego - zauważył Alex.
- Mhm - mruknął John.
- Czyli mam rozumieć, że wiesz, co będziemy robić. A konkretnie jaki tort.
- Mhm.
- Pewnie jest skomplikowany.
- Mhm.
- Ale robiłeś go wcześniej?
- Nie. Okej, znalazłem ten przepis.
- John... - jęknął Alex, a John spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Przestań jęczeć, jakbyś robił nie wiadomo co - warknął John, z trzaskiem odkładając telefon na blat, ekranem do góry. - Masz szczęście, że pomagam ci w robieniu tego tortu. To w końcu ty złamałeś Lafayette'owi nos.
- To miałeś być ty.
- Super.
- A poza tym, gdybyś nie zrobił tego, co zrobiłeś... - Alex przerwał, żeby wziąć uspokajający oddech. - Zresztą, nie będę kończyć. Tutaj jest bardzo dużo noży.
- Ostatnim razem, kiedy tu byłem, jakoś nie sprawiałeś wrażenia, że chcesz mnie zanożować.
- Ostatnim razem byłeś ledwo żywy. Miałem nadzieję, że sam umrzesz.
- Aw, to takie słodkie - skwitował John, odwracając się do niego plecami. - Sadystyczny dupku - mruknął pod nosem.
- Hej, słyszałem to.
- Miałeś słyszeć.
- To co robimy? - zapytał Alex, zeskakując ze stołu, zbliżając się do Johna i zaglądając mu przez ramię. - Jaki przepis wynalazł zesłannik szatana?
- Tort banoffee z kremem kajmakowym, bananami i czarną poprzeczką - wyrecytował John.
- Chryste. To ty potrzebujesz egzorcysty.
- Wyskoczyło mi jako jedno z pierwszych, okej? I wydaje się... w porządku. - John uśmiechnął się. - Nic, z czym nie powinien poradzić sobie kompetentny pracownik FBI.
- Sugerujesz, że jestem niekompetentny?
- Ty to powiedziałeś. Dobra, wyjmuj miski. Jedziemy z tym koksem.
Robienie ciasta z Johnem okazało się być jedną, wielką bitwą. A przepis skomplikowany. A może Alex miał tylko takie wrażenie. Tak czy siak, z Johnem to wszystko poszło dosyć łatwo. Gdyby pominąć zbicie trzech jajek, zrzucenie miski z masą do przełożenia i tego, że John przez przypadek walnął go łokciem poniżej pasa podczas otwierania wyjątkowo upartego pudełka serka mascarpone, Alex śmiało mógłby powiedzieć, że było to najlepsze robienie tortu w jego życiu.
Chociaż nigdy wcześniej go nie robił.
Ale dobra.
- Patrz, kokaina! - John nabrał garść mąki w dłoń, a potem dmuchnięciem posłał dmuchnął biały proszek prosto we włosy Alexa. - Czy to znaczy, że musisz sam siebie aresztować?
- Nie, to znaczy, że muszę aresztować dilera.
John zmrużył oczy, odkładając torebkę mąki z powrotem na stół.
- Kiedy zrobiłeś się taki bystry?
- Tajemnica.
John potarł twarz dłońmi, zostawiając na niej białe smugi.
- Chyba chce mi się spać - powiedział.
- Możesz nocować u mnie, jeśli nie chce ci się wracać - odparł Alex. - Jest dosyć późno.
Brunet spojrzał na niego, a Alex zaczął zastanawiać się, czy zaraz usłyszy odmowę.
- To miłe z twojej strony, dzięki. Chyba tak zrobię, jeśli faktycznie nie masz nic przeciwko.
- Nie mam - zapewnił go Alex, nie mogąc pohamować uśmiechu, który cisnął mu się na twarz.
John odwzajemnił uśmiech.
- Tylko poinformuję ojca, że nie wrócę. Dzisiaj. Do domu - powiedział John, prychając pod nosem otwierając telefon. - Ups, jest cały w mące.
- Kontrola rodzicielska w toku? - Alex zerknął mu przez ramię.
- Tradycyjnie. Ale okej. Gdzie śpię?
- W łóżku. Nie będę wywalać cię na kanapę.
- A ty?
- Na kanapie. Nie będę wywalać cię z łóżka.
John rzucił mu krzywe spojrzenie.
- To nie fair.
- Co jest nie fair?
- No, proponujesz mi nocowanie, a to ty masz spać na kanapie?
- No... - Alex zaczął zastanawiać się, czy nie popełnił jakiegoś błędu. - Czy tak właśnie się nie robi?
John zaśmiał się.
- Robi. Śpimy razem?
- Śpimy razem. Ale jeżeli spróbujesz udusić mnie poduszką...
- Ja? Co ty...
- Widziałem ten błysk w oku, John. Nie jestem ślepy.
- Wiesz... - Brunet uśmiechnął się szeroko. - Wpadłem właśnie na genialny pomysł, co możemy zrobić w najbliższy weekend.
***
🌻Siemka!
Mam nadzieję, że spodobał Wam się dzisiejszy rozdział - jako że skończyłam go w miarę rano, pomyślałam, że dodam go wcześniej niż tydzień temu.
Jeśli chodzi o to, jak wyglądała SMS-owa rozmowa Johna i Jeffersona, zostanie ona opublikowana w rozdziale 20 - jeśli kogoś interesuje.
Postaram się napisać kolejny rozdział na za tydzień, ale jako że będę realizować "fantastyczny pomysł Johna" (chyba wspominałam w jakimś komentarzu, co się wydarzy, ale kit) i muszę zastanowić się trochę nad tym, co chcę napisać, może pojawić się za dwa tygodnie.
Ale lepiej nie będę tego podkreślać, bo mój mózg automatycznie nastawi się na dalszy termin.
Skoro już i tak postanowiłam zrobić dłuższą mowę porozdziałową - mam nadzieję (znowu), że święta minęły Wam w towarzystwie jedzenia, spania, spokoju i bez zbędnych kłótni, a Wasza wiara w Zająca nadal trwa. Życzę siły w powrocie do normalności. *czego?*
Nara! 🌻
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro