<3
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO MENTISS!! Sto lat kochanie <3 Ten oneshot jest z dedykacją dla ciebie, na twoje urodziny. Pisałaś, że brakuje ci Vasgory (nota bene, +1, alo, pisarze, potrzebujemy więcej vasgory), no to udało mi się coś napisać :3
Jest to teoretycznie kontynuacja książki Slavery (od mentiss27), pomiędzy wydarzeniami z zmodyfikowanego bad endingu, a przed wydarzeniami z mojego innego oneshota, Razem. Akcja dzieje się gdzieś w 2017 (ewentualnie nieco później), dlatego tak mało nazwisk będzie się tu pojawiało. Nie trzeba znać fabuły ani jednego ani drugiego dzieła, chociaż serdecznie zapraszam na oba.
W książce występuje scena 18+
Edited by alemqa <33 napisane z pomysłami od Hyoudia i panna_cookie <3 bardzo dziękuję wszystkim, zwłaszcza cookie, która pomogła mi wymyśleć mhmm scenę.
Jeszcze raz sto lat dla mojej żony <3 Kocham cię, mua *peepoKiss*
Miłego czytania!
~~~~
— Chyba nie mówicie na poważnie. — Głośne prychnięcie rozległo się po pomieszczeniu, któremu odpowiedziała seria westchnień. Szarowłosy zagryzł wargę. Wiedział, że jego przyjaciel nie będzie przychylny tej propozycji, ale to mogło im naprawdę dużo dać!
— No prooooszę — Erwin jęknął błagalnie. — Vasqi, jesteś jedynym, który się na to nadaje.
— Jesteś najspokojniejszy...
— Ogarnięty...
— Mądry...
— Opanowany...
— Szybko załapiesz...
— Dobrze jeździsz!
— Masz najczystszą kartotekę...
— Będzie ciekawie!
— Jest to naprawdę dobry pomysł, tylko ty się nadajesz...
— Nikt nawet nie wie, że jesteś powiązany z Erwinem...
— Aha, i to niby plus?
— Zamknij się Siwy.
Wymienianie komplementów nie wywołało na wysokim brunecie zamierzonego efektu. Nadal był niechętnie nastawiony do tego całego pomysłu. Był kierowcą, kryminalistą, lubił adrenalinę i nienawidził policji! I co, nagle miał to wszystko rzucić, założyć mundur, stawić się na komendzie, i przez bliżej nieokreślony czas, potulnie udawać nienagannego kadeta? Vasquez pokręcił głową na samą myśl. To wszystko, tylko po to, by Zakshot miał swoją wtykę w policji.
Całą grupą przeprowadzili się niedawno bliżej centrum Los Santos. Zamiast zajmować się głównie towarem, handlem bronią i taktycznymi sojuszami z innymi mafiami, chcieli zacząć napadać na duże placówki i banki. Wprawdzie, nie mieli zamiaru kompletnie rezygnować z ich wcześniejszych biznesów, ale woleli oddać je pod nadzór Kui'a, a sami mieli się skupić na czymś nowym i emocjonujcym. Chcieli zostać legendami tego miasta. Jednak, to wiązało się z zwiększonym kontaktem z policją. Grupa zgodnie uznała, że dobrze byłoby poznać jak działa LSPD, jak wyglądają ich procedury i sekrety.
Vasquez Sindacco był najmniej notowaną osobą z Zakshotu. Nigdy nie wpadł na żadnej akcji, miał znikomy kontakt z policją, a na dodatek był też opanowany, więc szansa na powodzenie tej misji była wysoka. Jednakże, nie chciał się zgodzić. Trudno mu się dziwić; w trakcie gdy on miał jeździć na nudne patrole z jakimś funkcjonariuszem z kijem w dupie, reszta grupy będzie pierwszy raz otwierała banki. Będą robili napady, a on co najwyżej popatrzy przez szybkę, bądź zobaczy zdjęcie na Twitterze. Z drugiej zaś strony, wiedział, jakie korzyści może im przysporzyć wtyka w policji.
— Mogę się zgodzić... — Niebieskooki w końcu przerwał kłótnię Carbonary i Erwina o wybujałe ego tego drugiego, skupiając tym samym na sobie uwagę zgromadzonych. — Pod jednym zasadniczym warunkiem.
— Jakim? — zapytał Knuckles entuzjastycznie, zapominając o sprzeczce z Nicollo.
— Będę brał udział w finale napadu.
— Ale tak możesz bardzo łatwo wpaść... — zauważył Laborant.
— Nie obchodzi mnie to. Mogę udawać psa, jeżeli nadal będę się ścigał w wyścigach i uciekał z napadów. Inaczej nie ma mowy — twardo zaznaczył brunet.
— Panowie, to Vasquez. Niemal zawsze udaje mu się uciec... Myślę, że możemy zaufać — rzekł David. — Gdyby to był Nico, to bym się zastanowił, ale to Vasquez pierdolony Sindacco. Da radę.
— Osz ty... — warknął białowłosy w kierunku Gilkenly'ego, który jedynie posłał mu figlarny uśmiech.
— Może wyścigi sobie odpuścisz? — zaproponował Erwin. — Głupio by było tak wpaść, a nie jest to niemożliwe. Na finał cię weźmiemy — zapewnił.
— Może być — mruknął niebieskooki. — Lepsze to, niż nic.
— Jeżeli inni uznają to za sensowne, to mogę się zgodzić — westchnął milczący dotąd Kui. — Chociaż, nie podoba mi się to. Powinieneś skupić się na misji...
— Nie chcę niszczyć swoich marzeń, gdy są one w zasięgu ręki — odparł krótko Vasquez. — To jak?
Siedem mężczyzn spojrzało na siebie, dochodząc do wspólnego wniosku. Zgodzili się.
~~~~
Brunet szedł powolnym krokiem w kierunku komendy. Nie był w dobrym nastroju, czuł, jakby z każdym krokiem zgadzał się na pakt z diabłem. Nie chciał udawać kogoś, kim nie jest. Nie chciał siedzieć w mundurze całe dnie. Nie chciał jedynie stać za drzwiami, gdy w środku odbywał się emocjonujący napad. Nie chciał być psem. Mimo tego, zgodził się na, zapewne, najgorszą decyzję jego życia. Dla dobra Zakshotu, pogodził się ze swym losem i kierował się na komendę Mission Row.
O wiele szybciej niż by chciał, znalazł się już na schodach prowadzących do szklanych drzwi, które przypominały same bramy do piekieł. Mimo wielkiej chęci ucieczki, zrezygnowany Sindacco wypuścił z ust powietrze, po czym otworzył drzwi posterunku policji. Już nie było odwrotu.
Wlazł do środka, widząc że przy recepcji, jak zwykle, nikogo nie było. Podszedł do metalowego dzwonka i dwukrotnie go nacisnął. Po niespełna minucie, nieznany funkcjonariusz pojawił się w drzwiach.
— Dzień dobry — mruknął. — Co sprowadza pana do nas?
— Chciałbym się zatrudnić jako kadet — odrzekł płynnie Vasquez, choć w środku, wszystko go bolało, wypowiadając te słowa.
— Nie mamy otwartej rekrutacji — zauważył niechętnie policjant, patrząc spod oka na niebieskookiego.
— Myślę, że mam parę cech, które się przydadzą owej jednostce. Czy mógłbym porozmawiać z szefem jednostki? — zapytał uprzejmie Sindacco.
— Chodź — westchnął tamten, postanawiając zaprowadzić bruneta do biura szefa policji, uprzednio informując o tym 01 na radiu.
Dwójka mężczyzn szła jasno żółtymi korytarzami. Zaciekawiony Vasquez rozglądał się po komendzie, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Po parudziesięciu sekundach znaleźli się przed drzwiami gabinetu. Funkcjonariusz zapukał i po usłyszeniu krótkiego "proszę", wszedł do środka. Sindacco podążył za nim niczym cień.
— Dziękuję, możesz wyjść — mruknął starszy mężczyzna zwracając się do policjanta. Ten, bez zbędnego ociągania się, wyszedł z pomieszczenia, zostawiając w nim Vasqueza z szefem policji. — Chcesz się tu zatrudnić? — zapytał prosto z mostu.
— Tak. Jestem nowy w mieście, by rozpocząć nowe życie. Od zawsze pragnąłem pracować w policji — odparł niebieskooki, przypominając sobie wykutą na pamięć formułkę. — Słyszałem na mieście, że LSPD ma często problem z pościgami, a ja jestem całkiem niezły za kółkiem. Zostałem poinformowany, że rekrutacja jest zamknięta, lecz mimo tego proszę o rozpatrzenie mojej prośby.
— Kto tak ci powiedział? — szef policji zmarszczył brwi.
— Tamten policjant...
— Debil — skwitował w odpowiedzi. Vasquez lekko się uśmiechnął. — Nie widzę przeszkód by pana zatrudnić. Będę potrzebował informacji o panu, a na pełną rozmowę kwalifikacyjną zaproszę pana jutro. Tam zapoznam się z panem i pańskimi danymi.
— Oczywiście — rzekł wyrozumiale Sindacco.
— Pasuje panu godzina 10:30?
— Jak najbardziej.
— Jakie jest pańskie imię?
— Vasquez Sindacco.
Po paru formalnościach, szef policji podał brunetowi wizytówkę wraz z numerem telefonu służbowego. Imię Sonny Rightwill napisanej ładną, srebrną czcionką idealnie współgrało z granatowym tłem wizytówki, tworząc profesjonalny wygląd. Vasquez podziękował cicho, zabrał przedmiot i udał się do wyjścia z komendy, odprowadzony przez tego samego policjanta co wcześniej. Funkcjonariusz patrzył na niego nieufnie, lecz niebieskooki się tym nie przejmował. Jak na razie, wszystko szło jak po maśle. Zrobił dobre pierwsze wrażenie na szefie policji, miał już ustaloną godzinę na rozmowę o pracy, a podrobione dokumenty czekały grzecznie w teczce, którą miał pod pachą. Następnie, pozostało mu tylko zachowywać się jak normalny kadet, a może nawet lepiej, i wszystko powinno się udać.
Powinno.
~~~~
Parę dni później, Vasquez Sindacco oficjalnie został przyjęty do policji. Zakshot bardzo się z tego powodu ucieszył. Postanowili tego samego dnia zrobić pierwszy raz napad na bank, chociaż byli przekonani, że nie uda im się włamać do środka. Mimo tego, chcieli zapewnić Vasquezowi ciekawy pierwszy dzień w pracy. Dodatkowo, była to szansa na dowiedzenie się, czego dokładnie im brakuje, gdyż chwilowo utknęli w kropce. W ten sposób upiekli by dwie pieczenie na jednym ogniu.
Mimo pełnienia funkcji niejakiego korumpa, Vasquez wcale nie miał zamiaru być bardziej wyrozumiały w stosunku do Zakshotu, niż w kierunku kogokolwiek innego. Zakshot chciał, by jak najdłużej utrzymał swą posadę w policji, a jawne łagodzenie im wyroków czy gubienie pościgów byłoby zbyt widoczne. Na razie miał im zdradzać jedynie szczegóły odnośnie funkcjonowania LSPD, jak i okazjonalnie ewentualny współudział w napadach. Jednak, dla własnego bezpieczeństwa, tego też nie mógł zbyt często robić.
Funkcjonariusz, który pierwszego dnia zaprowadził go do biura szefa policji, okazał się być jego FTO. Cała nieufność mężczyzny wyparowała, a on sam zdawał się nie pamiętać jak niechętnie zachowywał się w stosunku do Vasqueza. Mimo miernego stopnia oficera drugiego, Rightwill uznał, że Gregory Montanha posiada wystarczająco doświadczenia, by zostać dobrym FTO dla nowego kadeta, zwłaszcza, że nie był to jego pierwszy raz na takim stanowisku. Sindacco zaakceptował przydzielonego mu policjanta, chociaż, w sumie to i tak nie miał żadnego wyboru.
Od ponad dwóch godzin byli na wspólnym patrolu. Montanha opowiadał dużo o sobie, jak i wypytywał nowego policjanta o jego życie prywatne, na co Sindacco odpowiadał w możliwie najkrótszy, aczkolwiek nadal uprzejmy sposób. Vasquez wolał siedzieć cicho i jedynie uważnie prowadzić Victorię, niż przypadkiem powiedzieć za dużo i się wydać. Na jego szczęście, Gregory był dosyć gadatliwy, więc całe jego milczenie zostało wyrównane przez długie monologi towarzysza. Odpowiadało im to obojgu; Sindacco odprężał się, prowadząc na spokojnych drogach Los Santos, a Montanha mógł poprzechwalać się swoimi bohaterskimi czynami, które według niego samego, zdarzały się na każdej akcji.
— Ty, patrz! 10-90 na Maze Bank! Boże, nie widziałem tego od lat... — wydukał podekscytowany szatyn. Niebieskooki uśmiechnął się nieznacznie. "Czyli rozpoczynamy zabawę..." pomyślał. Gregory odpowiednio zgłosił na radiu ich działania, jednocześnie przejmując rolę supervisora, a Sindacco podjechał pod bank. — Dobra, kadet, jestem SV, to ty będziesz negocjatorem. W razie czego, pytaj się mnie — rzekł dumnie brązowooki. Brunet się uśmiechnął, kiwając głową. Przecież umie negocjować...
Po zaledwie paru minutach, byli na miejscu wraz z kilkoma innymi jednostkami. Sindacco wszedł do środka pomieszczenia, oczekując na negocjatora ze strony napastników. Nie musiał długo czekać, gdyż po chwili podszedł do niego mężczyzna ze znajomą mu sylwetką.
— Dzień dobry panowie, Vasquez Sindacco, kadet, odznaka 515. Przejmuję rolę negocjatora policji. Ile mają państwo napastników i zakładników? — zapytał profesjonalnie.
— Cześć Vasquez — parsknął zamaskowany mężczyzna. Mimo maski, Sindacco rozpoznał w nim Erwina Knuckles'a, co go zdziwiło. Sądził, że mężczyzna będzie zajęty hackowaniem. — Dziwnie tak... No to ten, jest nas trzech, a zakładników mamy siedmiu.
— Dobrze, przekaże supervisorowi — odparł poważnie niebieskooki, gromiąc siwowłosego wzrokiem. Jeszcze go wyda... Po wykonaniu komunikatu, zaczął wypytywać o żądania za zakładników.
— No to co... Szkoda, że nie udało nam się włamać nawet przez pierwsze drzwi, gadałbyś z kimś innym. Nie jest to moja ulubiona rola... — westchnął Erwin, kompletnie ignorując piorunujące spojrzenie bruneta. — Za jednego zakładnika poprosiłbym wolny odjazd tamtym Elegy, za trzech brak kolczatek, a za ostatnich trzech, dwu minutowe opóźnienie helki.
— Myślę, że czterech za kolczatki, a helkę opóźnimy o 30 sekund, i nie będzie problemu — rzekł Vasquez.
— Mi pasuje. — Erwin machnął lekceważąco ręką. — Car.. Nasz car, w sensie, samochód, jest niezły, a i kierowca da radę — wybrnął złotooki, szczerząc się do kadeta, który był o krok od wywrócenia oczami.
— Skontaktuję się z SV — wymamrotał Sindacco, kierując się do drzwi.
Chciał jak najszybciej wyjść. Bał się, żeby nie powiedzieć czegoś za dużo i nie wylecieć z jednostki, ale jak na razie największym sabotażem byli jego właśni przyjaciele. Po krótkiej rozmowie z Montanhą, który zgodził się na żądania, Vasquez powrócił do środka banku, aby powiadomić napastników o zgodzie, jak i by przygotowali się do pościgu.
Vasquez siedział za kierownicą, czekając aż napadający zaczną odjeżdżać. Gregory zgłosił ich na U1. Sindacco zastanawiał się w jakim stopniu jego FTO chciał go sprawdzić, a w jakim po prostu zachowuje się jak zwykle. Mimo iż nie znał jeszcze zbyt dobrze mężczyzny, miał wrażenie, że to ta druga opcja jest prawidłowa.
Po kilku dłużących się minutach, pościg wreszcie się rozpoczął. Vasquez od razu wyruszył za Elegy, będąc na ogonie przez długi czas. Gdy większość Victorii albo ich zgubiła, albo się zdestylowała, brunet nadal miał na swej wizji pojazd napastników. Pewnie by ich złapali, gdyby inna jednostka nie uderzyła w nich na zakręcie, wybijając ich Victorię na ładnych parę metrów.
— Kurwa — sapnął Montanha, krzywiąc się na wbijające się w klatkę piersiową pasy bezpieczeństwa. — Idioci bez rąk... Gdyby nie oni, mielibyśmy ich. Dobrze się trzymałeś, kadet.
— Dziękuję — mruknął niebieskooki. — Panie Montanha, proszę mówić do mnie po imieniu.
— Nie ma problemu, Vasquez. — Gregory kiwnął głową. — Do mnie też, nie trzeba się bawić w nazwiska.
— Dobrze, Grzesiu. — Vasquez uniósł do góry kącik ust. Szatyn odpowiedział mu tym samym.
~~~~
Po dniu pełnym nowych wrażeń, Vasquez i Gregory udali się na status trzeci. Montanha przebierał się w szatni w ubrania cywilne, w czasie, gdy Sindacco już dawno opuścił komendę, uprzednio wesoło się żegnając. Myśli brązowookiego zajmował owy małomówny brunet. Mimo iż był to dopiero pierwszy dzień kadeta, zachowywał się rozsądnie i lepiej, niż niejedni oficerowie. Jakby miał doświadczenie z niebezpiecznymi akcjami. Kto wie, może miał po prostu dobre szkolenie? Tak czy inaczej, osoba Vasqueza niezmiernie zaciekawiła szatyna.
Wyszedł z komendy, nadal zastanawiając się nad najbliższymi patrolami. Jako FTO będzie on je spędzał w towarzystwie kadeta, chociaż nie przeszkadzało mu to. Gregory ustawił sobie za cel otworzenie się Sindacco; chciał się dowiedzieć więcej o właścicielu niebieskich tęczówek. Nawet sam ich kolor przyciągał uwagę Montanhy, tak, jakby chciał się w nie zagłębić i odkryć wszystkie tajemnice, jakie one skrywały.
Myśli o niebieskich oczach przerwała cicha konwersacja. Oparty o ceglaną ścianę Vasquez, rozmawiał z kimś zawzięcie przez telefon, mówiąc zirytowanym szeptem. Jako mistrz akcji undercover, Gregory skulił się za krzewem i wsłuchiwał się w jednostronną konwersację. Czuł, że narusza czyjąś prywatność, lecz ciekawość jak zwykle zwyciężyła nad moralnością.
— Dobra, ale nie rób tak więcej, okej? Jeszcze mnie wywalą drugiego dnia... — warknął cicho do słuchawki. — Wiem, ale to inna sprawa. Zupełnie inna. Po prostu nie narażaj siebie, ani mnie. Dobrze. Napiszę wieczorem, zobaczymy. Mhm. Jasne. Co? — Sindacco nagle zmarszczył brwi w niezrozumieniu. — Nie wiem, o czym ty mówisz i szczerze, niezbyt mnie to interesuje. Do późnie-- no i się rozłączył — westchnął do samego siebie.
Niebieskooki schował komórkę do kieszeni, a po zaledwie kilkunastu sekundach, pod komendę podjechała taksówka, w której znikł. Gdy samochód oddalił się wystarczająco, Gregory wyszedł ze swojej kryjówki. Zastanawiał się, co to miało znaczyć. Miał kontakt z kimś, kto mógłby go niechcący wywalić z pracy? A może było to powiedziane w żartach? Czyżby mieli się spotkać? Czy był to jakiś przyjaciel? A może dziewczyna? Sympatia? Montanha westchnął, ponownie zdając sobie sprawę, jak niewiele się dowiedział o towarzyszu przez tyle godzin patrolu. Postanowił trzymać z tyłu głowy ową konwersację, ale jak na razie zatrzymać ją dla siebie. Najwyżej kiedyś, gdy pozna Vasqueza lepiej, zapyta go o tą rozmowę. O ile on będzie ją w ogóle pamiętał — mógł być to zwyczajny telefon do przyjaciela, a z odpowiednim kontekstem wydźwięk mógł być zupełnie inny, od tego, co zrozumiał Gregory.
Montanha ponownie westchnął, czując, że za bardzo analizuje to wszystko. Co się stało ze starym Grzechem, który żyje chwilą, nie myśląc nad konsekwencjami? Szatyn potrząsnął głową, chcąc odtrącić natrętne myśli, po czym udał się z powrotem do komendy. W końcu papiery same się nie uzupełnią.
~~~~
Minął ponad tydzień od pierwszych dni Vasqueza w jednostce. Dość szybko się zadomowił i rozluźnił. Z każdym dniem otwierał się bardziej, chociaż i tak starał się nie mówić więcej, niż wymagałaby tego sytuacja. Jego relacje z FTO zacieśniły się, co miało sens, gdyż większość patroli spędzali w swoim towarzystwie. Nawzajem dowiedzieli się o sobie dużo interesujących szczegółów, chociaż Sindacco był pewien, że co najmniej połowa barwnych historyjek Montanhy była naciągnięta. Niemniej, lubił wsłuchiwać się w głos funkcjonariusza, a opowiadane akcje również były całkiem ciekawe. Nawet jeśli były częściowo zmyślone.
Oboje stali się bardziej autentyczni w swoim towarzystwie. Vasquez przysłuchiwał się wielu kłótniom starszego z Mią Clark, bawiąc się przy tym dobrze, a Gregory nauczył się paru sztuczek i trików samochodowych, które pokazał mu brunet. Wprawdzie, zazwyczaj kończyło się to rozwalonym radiowozem, bądź wizytą w szpitalu, lecz i tak małe lekcje przypadły im obojgu do gustu. Kilka razy się sprzeczali, zazwyczaj o muzykę, która miała lecieć. Polubili się.
Montanha właśnie opowiadał jak pewnej nocy własnoręcznie uchronił swój obóz wojskowy w Afganistanie, gdy czekali na zakończenie negocjacji na Car Dealerze. Po jakimś czasie, coraz to agresywniejsze komunikaty na radiu policyjnym, skupiły uwagę obu mężczyzn. Napastnicy nie zgadzali się na oferowane im przez negocjatora warunki, a funkcjonariusz nie chciał przystać na żądania napadających. Jeszcze bardziej napięta atmosfera była wręcz wyczuwalna i Montahna szepnął towarzyszowi, by przygotował się mentalnie na ewentualny wjazd.
Sindacco nieznacznie się uśmiechnął. Wreszcie miało się dziać coś ciekawego! Może i lubił pościgi, na których mógł udowodnić swoje nieprzeciętne umiejętności kierowania, lecz brakowało mu czegoś z większą ilością adrenaliny.
SV zdawał się być nie mniej zdenerwowany co napastnicy, w końcu mówiąc, żeby funkcjonariusze ustawili się do wjazdu. Negocjator jasno dawał zamaskowanym do zrozumienia, że policja jest równie niezadowolona, co oni. Mimo tego, ostatnie szanse na pokojowe negocjacje zostały zaprzepaszczone w momencie, w którym napastnicy zamiast spróbować załagodzić sytuację, zaczęli grozić zakładnikom. Supervisor dał autoryzację na wjazd.
Gregory od razu rzucił się w stronę napastników, strzelając i w większości chybiając. Tylko jedna kulka trafiła w cel, lecz nie położyła przeciwnika. On natomiast odwdzięczył się trafnym strzałem w klatkę piersiową i ramię. Pierwsza została zatrzymana przez kamizelkę kuloodporną, chociaż i tak zwaliła ona Montanhę z nóg. Druga natomiast, spowodowała niemały rozlew krwi. Gregory głośno syknął, zbladł i runął na podłogę.
— No idiota... — jęknął cicho Vasquez, trafiając tego samego napastnika. Mężczyzna upadł, co mimowoli spowodowało mały uśmiech na twarzy bruneta. Kolejnych dwóch zamaskowanych mężczyzn zostało powalonych przez pozostałych policjantów. — 515 do SV, zabiorę Grzesia na szpital, dacie radę z napastnikami? Czy zakładnicy są ranni?
— Jedź, damy sobie radę — potwierdził supervisor. — Zakładnicy żyją, zajmiemy się zaraz nimi.
Ignorując dalsze rozmowy na radiu, Sindacco ostrożnie wziął Montanhę na ręce.
— No i na co ci to było... — westchnął niebieskooki do nieprzytomnego mężczyzny.
Posadził go na siedzeniu, a po upewnieniu się, czy jest dobrze zapięty pasami, zamknął drzwi i zasiadł na miejscu kierowcy. Włączył sygnalizację świetlną i syreny, po czym udał się do szpitala. Po dotarciu na miejsce, szybkim krokiem udał się do środka z Montanhą na rękach. Powiadomił lekarzy o złym stanie patrol partnera i pomógł im zabrać go na salę operacyjną. Następnie wyszedł, zamyślając się.
Gdy zobaczył Gregory'ego bezmyślnie biegnącego wprost na przeciwników, poczuł dziwny niepokój. Mnóstwo razy widział rannych, bądź postrzelonych ludzi, często nawet własnych przyjaciół, których traktował jak rodzinę, a jednak to tym razem poczuł strach. Vasquez zagryzł wargę, zdając sobie sprawę, jak szybko przywiązał się do tego durnia. Nie chciał widzieć jego krzywdy, nawet spowodowanej jego własną głupotą. Musiał jednak przywyknąć do tego, bo jeżeli ma się zamartwiać za każdym razem, gdy Gregory będzie się rzucał na przeciwnika i lądował w szpitalu, to on sam do niego trafi. Uśmiechnął się lekko do siebie. Nie przewidział przyjaźni ze swoim FTO , gdy podjął się owego zadania. Później, może to skomplikować powodzenie jego małej misji...
Nagłe otwarcie drzwi, wyrwało niebieskookiego z zadumy. Medycy przenieśli obudzonego już policjanta do sali obserwacyjnej. Vasquez podążył za nimi. Lekarz polecił przynajmniej poczekać do momentu, aż kroplówka w pełni zleci. Znał Montanhę i nie łudził się, że ten pozostanie w szpitalu ani sekundę dłużej, niż jest to potrzebne. I tak już ich zapewniał, że dobrze się czuje i powinien wracać na służbę. W tym przypadku doktorzy byli zadowoleni, że Sindacco zaoferował pomoc, przy pilnowaniu buntującego się funkcjonariusza, a oni sami mogli w spokoju powrócić do pracy.
— Dlaczego to zrobiłeś? — Brunet zadał nurtujące go pytanie, gdy medycy opuścili salę.
— Lepiej, żeby zakończyć takie akcje szybko i zdecydowanie, jeszcze mogłaby się stać krzywda zakładnikom — odparł Gregory. — A mnie nie szkoda. Zresztą... przez pracę w wojsku, nauczyłem się, że czasem warto jest poświęcić dla kogoś — dodał ciszej, z nutą smutku.
— Straciłeś w ten sposób kogoś? — Vasquez szepnął niepewnie.
— Wiele osób... — westchnął. — Lecz to śmierć mojego najbliższego przyjaciela z tamtego okresu mnie najbardziej uderzyła. Nie ma tu jakiejś większej historii. Po prostu, dobry człowiek zginął, a ja nie zrobiłem wszystkiego, co w mojej mocy, by temu zapobiec. — Szatyn uśmiechnął się smutno.
— Wiesz, że to nie twoja wina? — zapewnił Sindacco. Niebieskie tęczówki spotkały się z tymi czekoladowymi, przekazując nieme wsparcie.
Montanha nie odpowiedział, jedynie delikatnie potrząsnął głową, wzdychając cicho. Nie chcąc dłużej ciągnąć tego tematu, zaczął wypytywać Vasqueza o dalszy przebieg strzelaniny. Niewielki uśmiech wstąpił na jego usta na wspomnienie o tym, jak brunet zabrał go do szpitala. Troska była nadal słyszalna w głosie mężczyzny, co wywołało w brązowookim swego rodzaju rozczulenie. Od dawna nikt się o niego specjalnie nie martwił. O wiele częściej słyszał krytykę, obrazy i dezaprobatę, aniżeli wsparcie czy nawet zainteresowanie. Jednak, nowo poznany brunet był inny i bezinteresownie poświęcał mu uwagę. Był miły i czuły. Przyjemna odmiana od szarej codzienności. Gregory miał szczerą nadzieję, że jego przyjaźń z Vasquezem będzie rozkwitać jak najdłużej.
~~~~
Czas płynął nieubłaganie szybko. Vasquez awansował na solo kadeta, Gregory zdążył wyrwać dwudniowy zawias (za "zbytnie poczuwanie się jak na swój stopień oraz nieokazywanie szacunku do wyższych rang"), a Zakshot zdołał się przygotować do otwarcia banku.
Mimo że Sindacco już nie miał potrzeby, by ciągle przebywać wraz ze swym byłym FTO, to nadal często jeździł na patrole z Montanhą, który był zadowolony z takiego obrotu spraw. Przez ten okres jeszcze bardziej polubili swoje towarzystwo. Niebieskooki stawał się coraz lepszym policjantem, z czego jego grupa przestępcza bardzo się cieszyła. W końcu była to możliwość szybkiego awansu, a więc i dostępu do większej ilości informacji.
Gregory był równie dumny z bruneta, czując się jak jego mentor, mimo iż szatyn w sumie nie wiele się przyczynił w jego szkoleniu. Vasquez znał większość ogólnych procedur i kodów, a zatrzymania i interwencje nie sprawiały mu problemów. Nie przejmując się małym wkładem w naukę bruneta, brązowooki i tak był zadowolony z awansu i postępów młodszego.
Wraz z czasem, Zakshot odkrył według nich wszystkie potrzebne przedmioty na napad banku., Wydawało im się, że znają odpowiedni sposób na zastosowanie tych wszystkich rzeczy i jak złamać wszelkie kody. Erwin spędził dużo godzin ucząc się nowych umiejętności hackerskich, które mogłyby mu się przydać na napadzie. Oznaczało to jedno: niedługo odbędzie się ostatnia próba napadu. Potem czeka ich albo więzienie, albo fortuna.
Wraz z zbliżającym się finałem, Vasquez coraz bardziej zastanawiał się, czy jego obecność na napadzie cokolwiek wniesie. W końcu Carbonara prowadzi na tym samym poziomie co on, a mogą uciekać tylko jednym autem. Czy jest sens ryzykowania utraty posady, na którą poświęcił tyle czasu? Co by powiedział tak dumny z niego Gregory? Nie chciał go zawieźć, ani zostawić. Obawiał się, że jeśli szatyn dowie się prawdy, to go straci. Jednak, mimo swych wewnętrznych walk, koniec końców, Sindacco postanowił zostać jednym z dwóch kierowców na napadzie. Co ma być, to będzie.
W ten sposób znalazł się w środku Maze Banku, celując do zakładników, niecałe trzydzieści minut po zgłoszeniu statusu trzeciego. Nie myślał nad obecną sytuacją, bardziej zastanawiał się, czy ktoś go rozpozna i czy uda mu się uciec. Mimowoli zerkał w kierunku negocjatora, który rozmawiał z Montanhą. Gregory lubił obejmować ową rolę, więc nie zdziwił się jego widokiem, choć podświadomość podpowiadała mu, że mężczyzna coś podejrzewa. Kilkukrotnie spojrzał się w jego kierunku, marszcząc brwi.
Vasquez poczuł się nieswojo pod bacznym spojrzeniem; nie, żeby pożeranie go wzrokiem mu to specjalnie przeszkadzało, ale naprawdę nie chciał stracić tej posady tak szybko. Nie chciał zawieść swojej grupy, w końcu w tym przypadku, to on się uparł, żeby pójść na ten napad. Teraz miał wrażenie, że było to błędem. Jest rozkojarzony, przez co istnieje większa możliwość na to, że wpadnie wraz z grupą. Z tej też przyczyny, poprosił Carbonarę by to w jego aucie znajdował się łup. Nicollo słysząc tą prośbę, uniósł pytająco brwi, lecz zgodził się bez dalszego komentarza, za co Vasquez był wdzięczny.
W końcu, nadszedł czas na ucieczkę. Sindacco usiadł za kierownicą, biorąc kilka głębszych wdechów. W końcu uciekał już wiele razy, a policja nie ma za dużo dobrych kierowców. Na dodatek wynegocjowali brak helki na półtorej minuty, co tylko zwiększało i tak dużą szansę na powodzenie. Skarcił siebie w myślach. Nie powinien się tak stresować jakimś głupim pościgiem, bo co, czy on ma znowu 16 lat? Najwyżej straci posadę, która i tak go nie interesuje. Gdyby nie towarzystwo Gregory'ego, zanudziłby się na śmierć na patrolach. A Zakshot i tak nie będzie miał do niego pretensji. Długo już wytrzymał. Ignorując brązowe oczy, wypalające dziurę w tyle jego głowy, wyprostował się i czekał na znak, że może ruszać.
Głośny pisk opon towarzyszył rozpoczętemu pościgowi. Vasquez puścił sobie jakąś muzyczkę, która nadawała odpowiedni vibe, zacisnął dłonie na kierownicy i ruszył. Wjechał w swoje ulubione uliczki, by wytworzyć przewagę. Następnie przyspieszył na linii prostej, kierując się na rampę. Wyskoczył z niej, trafiając idealnie na linię wyżej. Kontynuował niezawodne manewry, wreszcie odczuwając tą wolność. Na patrolach czy "na cywilu" nie mógł się poruszać z przyjemną dla niego prędkością, a będąc goniącym w pościgach, to nie on nadawał tempo i kierunek, tylko przeciwnicy. Brakowało mu tego. Nie zdawał sobie sprawy do teraz, jak cholernie za tym tęsknił. Od razu się rozluźnił i uniósł kąciki ust. Urodził się, by to robić.
Gdy po raz kolejny zerknął w lusterko, na jego twarzy zagościł uśmiech. Zgubili ich. Telefon od Erwina z tą samą wiadomością do końca rozradował bruneta. Uciekli, policja nic na nich nie ma, on zachowa pozycję, a na dodatek mógł sobie przypomnieć, do czego niedługo wróci. Taka jazda i ucieczka były wspaniałym uczuciem.
~~~~
— Vasquez?
Imię niebieskookiego rozbrzmiało w pustym korytarzu. Brunet obejrzał się za siebie, gdzie dostrzegł szefa policji. Rightwill szedł w jego kierunku z tajemniczym wyrazem twarzy.
— Słucham szefie? — Sindacco rzekł uprzejmie.
— Chodź ze mną do mojego biura — mruknął siwowłosy.
Dwójka mężczyzn podążyła do wspomnianego pomieszczenia. Sonny wygodnie zasiadł w swoim krześle, gestem ręki wskazując by młodszy również zasiadł. Otworzył usta, lecz nim zdążył cokolwiek powiedzieć, dostał telefon. Zrezygnowany odebrał go, by ochrzanić dzwoniącego, wyzwać go od idiotów, a następnie w połowie zdania się rozłączyć.
— Kadeci... — burknął zdenerwowany Rightwill. — Dobra wracając, chciałem poruszyć temat awansu. Tym razem nie dla ciebie, lecz twojego starego FTO.
— Och? — mruknął zaskoczony Sindacco. Nie tego się spodziewał.
— Nie ukrywam, ostatnio nie ma mnie za dużo na komendzie, a większość High Commandu wskazała ciebie, za tego, co najwięcej czasu spędza z Montanhą. Myślisz, że zasługuje na awans? Długo jest tym oficerkiem drugiego stopnia, a od ostatniego degrada minęło dużo czasu, ilość skargi również spadła. Wykazuje się na akcjach?
Vasquez na chwilę się zamyślił. Był już w jednostce dłuższy czas, a ostatnio z Gregorym nie miał zbyt dobrego kontaktu. Stał się on FTO jakiegoś nowego kadeta, chyba o imieniu Hank Over, czy jakoś tak. Sindacco dobrze ukrywał swoje niezadowolenie tym faktem, chociaż brakowało mu tego idioty na wspólnych patrolach. Tym bardziej zatęsknił za adrenaliną towarzyszącą mu na najróżniejszych napadach czy nielegalnych wyścigach. Zakshot uznał, że skoro wziął udział w finale, to na razie powinien ponownie sobie odpuścić ucieczki, co przyjął z niezadowoleniem. Dnie mijały mu na monotonnych, często samotnych patrolach. Nie był zbyt szczęśliwy z tego powodu, lecz mógł to przeboleć dla dobra grupy.
Mimo braku szatyna i wszelkich niedogodności z tym związanych, Sindacco uważał, że zasługuje on na awans. W czasie, gdy on zdążył awansować od zera na oficera pierwszego stopnia, Gregory wciąż stał w miejscu. Było to lekko niesprawiedliwe, patrząc na awanse innych policjantów, choć z drugiej strony, zważając na wiele przysłowiowych "odklejek" Montanhy, rozumiał też High Command. Skoro jednak szef pyta się go o zdanie, to wyrazi swoją szczerą opinię.
— Myślę, że tak — bąknął w końcu. — Często obejmuje rolę supervisora czy negocjatora, dba o względny porządek, chociaż różnie mu to wychodzi, no i ma sporo godzin. Ciągle by tylko siedział na tej służbie.
— Pewnie ci to przeszkadza, nie? — parsknął siwowłosy. Vasquez ściągnął brwi, nie rozumiejąc o co chodzi starszemu. — Wiesz... Ostatnio słyszałem, jak coś pierdolił, że chce zostać szefem policji. W takiej ewentualności to miasto by pewnie wybuchło, ale chciałbym to kurwa zobaczyć — mruknął, zamyślając się. — Dam mu ten awans, jeden krok bliżej, nie? Zresztą, jesteś jednym z bardziej ogarniętych w tej jednostce. Jeśli uważasz, że zasługuje, to tym bardziej nie widzę problemu. Przynajmniej będzie z czego degradować...
— Też tak uważam, szefie. — Brunet się uśmiechnął. — Mogę iść na patrol?
— Zaczekaj na kod ósmy, jest za kwadrans. Tam twój oficerek dowie się o awansie, więc nie spoileruj mu niczego.
— Jasne, szefie. To ja już pójdę.
— Idź — Rightwill kiwnął w zgodzie głową.
Vasquez po wyjściu z gabinetu szefa policji, westchnął cicho. Doceniał humor starszego mężczyzny, chociaż miał wrażenie, że ten wie o czymś i mu o tym nie mówi. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, Sindacco udał się do szatni, by przebrać się na zebranie.
~~~~
Dwójka mężczyzn jechała spokojnie uliczkami. Po kodzie ósmym, podczas którego Gregory otrzymał obiecany awans, szatyn zaprosił młodszego na nocny patrol. Chętnie na to przystał; w końcu brakowało mu jakiegoś urozmaicenia na służbie, a większość innych funkcjonariuszów go nudziła. Zdziwiło go to, że Montanha nie chciał prowadzić. Zazwyczaj musiał walczyć o miejsce przy kierownicy, które Gregory zgadzał się ustępować tylko na pościgach, często argumentując, że "jako nowy w jednostce, przyda mu się trochę praktyki" i chełpiąc się swoimi niezawodnymi umiejętnościami prowadzenia. Gregory od dostania awansu zachowywał się dziwnie; milczał, odpowiadał półsłówkami i zdawał się nad czymś uparcie myśleć.
Szatyn siedział nienaturalnie cicho i wlepiał wzrok w szybę. Niebieskooki nie kwestionował; puścił cichą, nastrojową playlistę i napawał się samą obecnością towarzysza. Uznał, że ten i tak niedługo nie wytrzyma i wyzna to, co mu leży na sercu. Nie mylił się; po niespełna kwadransie Gregory zmarszczył brwi i otworzył usta.
— Dlaczego dostałem awans? — wypalił.
— Co? — wydukał brunet. Akurat tego pytania się nie spodziewał.
— Nic nie zrobiłem nadzwyczajnego od tygodni, robię to samo co wcześniej, widzę, że Rightwill bierze cię do biura i nagle boom, mam awans.
— Może Sonny zwyczajnie uznał, że wystarczająco długo byłeś tym oficerkiem drugiego stopnia? — mruknął Vasquez. Serio, co mu zależało na czynnikach decyzji szefa? Powinien się cieszyć uzyskanym po długim czasie awansie, a nie szukać dziury w całym. — Zresztą, co mam ja do tego?
— Też się nad tym zastanawiam — warknął brązowooki. — Co mu nagadałeś?
— Nic! Co miałem powiedzieć? Czy zrobić? Loda? To Sonny Rightwill. Zapytał mnie o zdanie, ale gdyby nie chciał dać ci awansu, to by ci go nie dał.
— Mhm — wymamrotał niewyraźnie szatyn, ponownie wyglądając przez okno.
— O co ci w ogóle chodzi? — Vasquez nie rozumiał o co się dokładnie kłócą.
— O to, że najwyraźniej samemu nie potrafię zasłużyć sobie na awans, dopiero ktoś inny musi wybłagać HC o to — wycedził.
— Wypraszam sobie, o nic nie błagałem — oburzył się młodszy. — Grzechu, wiem, że może jest ci to trudno przyjąć do wiadomości, ale nie wszystko kręci się wokół ciebie.
— Po prostu mnie boli, że ani ty, ani szef nie jesteście ze mną szczerzy. Zawsze gardziłem kolesiostwem, a teraz sam na tym korzystam. Zatrzymaj się.
— Gregory — westchnął zrezygnowany Vasquez, niemniej wypełniając prośbę szatyna i zatrzymując pojazd w jakiejś pobocznej, pustej uliczce. — Pytanie się innych funkcjonariuszy, nawet tych, którzy cię lubią, nie jest kolesiostwem. Wiem, że cię ego boli, że, jak to ująłeś, nie zasłużyłeś sam na ten awans, ale w tym wypadku się mylisz. Mam ci nagranie z body cama pokazać, że po prostu wyjawiłem moją opinię, że zasługujesz, bo się na akcjach udzielasz?
— Może powinieneś! — Montanha nagle wybuchł. — Nie wiem, podejrzane trochę. Przez bitych pięć miesięcy nic, null, zero, nagle pojawia się jakiś kadet, co szybko się pnie po stopniach, więc wie co robi, szef z nim gada o jego byłym FTO i nagle "ojejku, Grzesiu, doceniamy twoje staranie się na akcjach! Co z tego, że robisz to od kiedy awansowałeś z kadeta, dopiero teraz to widzimy! Vasquezik musiał nam powiedzieć, żebyśmy to kurwa zobaczyli!" — krzyczał, dając upust emocjom.
Sindacco westchnął cicho, pozwalając starszemu się wyżalić. Niezauważony, postanowił wyłączyć dashcamy i bodycama, własnego i Montanhy. Lepiej, żeby nikt nie zobaczył nagłego wybuchu świeżego oficera trzeciego stopnia, pultającego się o awans, który... dostał. Ten, będąc w amoku, nawet nie tego zauważył.
Vasquez przyglądał się czerwonemu ze złości policjantowi, który nadal wydzierał się. "Głośnik jebany..." pomyślał rozbawiony. Uznał, że do twarzy mu w rumieńcach, a gdy się wściekał, na swój sposób wyglądał bardziej seksownie, niż zazwyczaj. Brunet od dawna wiedział, że Gregory mu się podobał i to nie tylko fizycznie. Nie miałby nic przeciwko w wejściu na jakąś głębszą relację. Dokładniej, to bardzo by tego chciał. Teraz tylko pytanie, jakie podejście ma szatyn. Sindacco postanowił zaryzykować.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! — huknął głośno policjant, wlepiając zdenerwowane spojrzenie w uśmiechniętego niebieskookiego.
Zamiast odpowiedzieć, Vasquez przyciągnął rękę mężczyzny, nagle zbliżając go do siebie. Zaskoczony nagłym ruchem Gregory, rozchylił lekko wargi, pewnie z zamiarem kolejnych krzyków, lecz nim zdążył cokolwiek powiedzieć, jego usta zostały zaatakowane przez te bruneta. Montanha wytrzeszczył oczy i znieruchomiał. W jego umyśle zastała nagła pustka.
Gdy do jego otumamionej przyjemnością świadomości dotarło, co się właściwie wydarzyło, Gregory oddał pocałunek. Vasquez był "totalną hotuwą", jak go nazywał, więc w sumie, co mu szkodzi? Odsuwał od siebie możliwość, że w głębi duszy, od dawna tego chciał. Jednak, teraz nie było to ważne. Brązowooki oddał się kompletnie pieszczocie.
Sindacco mruknął zadowolony. Uznał oddanie pocałunku za niemą zgodę i zaproszenie na coś więcej. Ponownie zagłębił się w usta szatyna. W pocałunku nie było ani nuty delikatności; był on przesiąknięty agresywnością, namiętnością i długo skrywanym pożądaniem. Ostre kły zahaczyły o spierzchniętą, dolną wargę, tworząc niewielką, krwawiąco rankę, tuż obok istniejącej już blizny. Po pierwszej chwili gwałtowności, Vasquez nieco łagodniej zaczął muskać usta Montanhy, przelewając w pocałunkach uczucia i nieme zapewnienie swoich wcześniejszych słów.
Po długiej chwili, brunet odsunął się na kilka centymetrów od starszego, patrząc w przymrużone z błogości oczy. Wcześniejsze wściekłe spojrzenie niemal kompletnie zniknęło i zostało zastąpione pożądliwym, zniecierpliwionym wzrokiem. Czekoladowe tęczówki pociemniały, przekazując więcej, niż tysiąc słów. Z rany na ustach powoli sączyła się krew, której Vasquez pozbył się krótkim, lubieżnym liźnięciem. Szatyn okazał aprobatę zadowolonym, niskim mruknięciem.
— Zamknij się. — Vasquez wyszeptał basowym głosem, przyprawiając starszego o ledwo widoczny dreszcz.
— Kurwa — sapnął Montanha, nagle zauważając, jak bardzo przyspieszył mu puls i że brakuje mu powietrza w płucach.
— Masz coś jeszcze do dodania? — zapytał niewinnie Sindacco, wlepiając w niego przeszywające, błękitne tęczówki, udając nieświadomego, jak mężczyzna na niego reaguje. Gregory nawet nie zauważył kiedy znalazł się na pochylonym do poziomu fotelu, z niemal leżącym na nim brunetem.
Tym razem to Montanha nie odpowiedział na zadane mu pytanie. Przyciągnął Vasqueza do swoich ust, pociągając za kołnierz munduru. Żarliwie wpił się w jego wargi, wplatając dłoń w ciemno brązowe kosmyki. Zęby otarły się o siebie, tworząc nienaturalnie satysfakcjonujący dźwięk. Szatyn odsunął się od młodszego, posyłając mu dumne spojrzenie. Po chwili znowu wrócili do swych ust.
Wolną ręką, Gregory zaczął rozpinać koszulę górującego nad nim mężczyzny. Szło mu to bardzo opornie, małe guziki wyślizgiwały się z jego spoconej dłoni. Warknął zirytowany w usta kochanka, co spotkało się z cichym śmiechem. Sindacco zlitował się nad nie radzącym sobie Montanhie i samemu rozpiął mundur, używając obu rąk. Brązowooki zmrużył oczy, czując brak ust na swoich wargach. Ciche westchnienie opuściło jego usta, widząc, że brunet wziął sprawy w swoje ręce. Nie chcąc pozostać bezczynnym, Gregory zaczął zdejmować własny mundur. Rzucił gdzieś koszulę na tylne siedzenie, a następnie zaczął siłować się z paskiem od spodni. Momentalnie poczuł ulgę, gdy pozbył się zbyt ciasnych spodni munduru.
Podniósł wzrok na półnagiego niebieskookiego, który wpatrywał się w niego z troską wymalowaną na twarzy.
— Coś nie tak? — zapytał niepewnie, patrząc w lśniące diamentami tęczówki. Vasquez westchnął.
— Nie mamy lubrykantu — odparł brunet. — Nie chcę cię skrzywdzić.
W pierwszej chwili Gregory chciał zapytać, dlaczego drugi uznał, że to on ma "mieć chuja w dupie", jak to elokwentnie nazwał w myślach, lecz widząc szczerą czułość w oczach Sindacco, zrezygnował. Jednak, przerwanie w tym momencie zdecydowanie nie wchodziło w grę; nie pozwoliłby na to, był zbyt podniecony. W zamian, postanowił zrobić coś, czego trochę obawiał się, że pożałuje.
Chwycił dużą, ciepłą dłoń Vasqueza i przystawił ją sobie do buzi. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, włożył sobie trzy palce do ust. Operował w okół nich językiem, co jakiś czas delikatnie je przygryzając i pozwalając działać na wyobraźnię młodszego. Zassał się na palcach, pokrywając je śliną. Przepełnionym pożądaniem wzrokiem, dał brunetowi jasno do zrozumienia, że nie zamierza zrezygnować ze zbliżenia.
Vasquez poczuł jak zalewa go fala ciepła i podniecenia. Nie powinno być to aż tak gorące, jak było. Widząc nieme wyzwanie w brązowych oczach, przybliżył się bardziej do szatyna. Nie wyjmując palców z ust Gregory'ego, usiadł na nim okrakiem na wysokości bioder, niemal od razu ocierając ich erekcje o siebie. Montanha stłumił jęk spowodowany niespodziewanym ruchem, a następnie przygryzł mocniej wskazujący palec Sindacco. Niebieskooki warknął zadowolony, powtarzając posuwiste ruchy. Z każdą chwilą było to coraz bardziej przyjemne, jak i coraz bardziej niewystarczające. Dwie pary bokserek skutecznie uniemożliwiały niezakłócony niczym kontakt dwóch, spragnionych siebie ciał.
Niebieskooki na chwilę zaprzestał swych ruchów i zsunął się niżej, bliżej ud mężczyzny pod nim, co poskutkowało niezadowolonym sapnięciem partnera. Niewzruszony tym, jednym ruchem ściągnął z siebie ostatni artykuł odzieży. Od razu poczuł wzrok poniżej pasa i mocniejsze zassanie się na palcach. Sam również obniżył wzrok, podziwiając wyrzeźbioną sylwetkę Montanhy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, widząc jawny zarys penisa przez cienki materiał napiętych bokserek. Ułożył dłoń na wypukłości i zaczął ją leniwie masować. Co rusz ciche przekleństwa opuszczały spierzchnięte wargi starszego, które były nawilżane jego własną śliną, rozprowadzaną przez sprawne palce Vasqueza.
Sindacco niedługo poczuł jak jego własny kutas zostaje objęty ciepłą, doświadczoną dłonią, która zaczęła jeździć w górę i w dół. Westchnął zadowolony, jednocześnie postanawiając sprawić szatynowi więcej przyjemności. Po chwili bielizna Gregory'ego została rzucona w jakiś losowy kąt, a obaj mężczyźni sobie nawzajem dogadzali.
Po dłużej chwili Vasquez cicho jęknął, a następnie odsunął obie dłonie od Montanhy. Usta, które dotychczas były zajęte palcami, zostały zamknięte ciepłymi wargami. Mokre od śliny palce powędrowały coraz to niżej, aż w końcu znalazły się przy splocie mięśni. Druga dłoń natomiast usadowiła się na policzku starszego, delikatnie gładząc przystrzyżony zarost. Gdy palec wskazujący ostrożnie dotknął otworu, rozluźnione dotąd ciało Gregory'ego gwałtownie się spięło.
— Chcesz tego? — zapytał niebieskooki wyrozumiałym tonem. Nie chciał skrzywdzić ani straumatyzować kochanka.
— Tak — oznajmił Gregory cichym mruknięciem. — Po prostu... powoli — zająknął się, czując jak czubek palca zanurzył się w jego wnętrzu.
— Jeśli cokolwiek cię będzie bolało, bądź sprawiało dyskomfort, powiedz. Nie martw się niczym, ważne jest, żebyśmy oboje czuli się dobrze — szepnął brunet, całując wrażliwą skórę w zagłębieniu szyi.
— Mhmm...
Vasquez czuł, jak bardzo szatyn był spięty. Mimo zapewnień, żeby kontynuował, postanowił obrać spokojne tempo. Nigdzie im się nie spieszyło. Powoli wysuwał i wsuwał palca coraz to głębiej, przygotowując starszego na seks. Gdy uznał, że Gregory wystarczająco się rozluźnił, dodał drugiego palca. Ścianki brązowookiego zacisnęły się na nim, ponownie stwarzając opór. Sindacco cierpliwie czekał, aż Montanha się rozluźni, pomagając mu w tym, całując i ssąc skórę na szyi, klatce piersiowej, czy ramionach.
— Nie musisz, jeśli nie chcesz tego... — Brunet ponownie zagadał, pomiędzy pocałunkami.
— Vas, ale ja tego chcę. Na serio. — Gregory odparł lekko drżącym głosem, najwyraźniej próbując powstrzymać się od jęknięcia, które końcowo i tak uleciało z jego ust.
— Mów, jeśli cię krzywdzę.
— Spokojnie, jeśli bym czegoś nie chciał, to uwierz, powiedziałbym ci to.
Vasquez powstrzymał się od rzucenia mu sceptycznego spojrzenia i dodał trzeci palec. Tym razem wszedł z mniejszym oporem niż drugi, choć ciało Montanhy nadal się buntowało. Sindacco krzyżował palce, rozszerzał je i pieścił ścianki, chcąc jak najdokładniej rozciągnąć kochanka. Czuł jak dłoń we włosach ciągnie go przyjemnie za końcówki, słyszał, jak między mokrymi pocałunkami, z warg szatyna ulatwały ciche stęknięcia i mruknięcia. Ręka, która nie była wpleciona w jego włosy, badała jego ciało, na przemian pieszcząc brzuch, barki, dół pleców, czy miarowo pulsującego penisa. Żarliwe pocałunki dopełniały całości niesamowitej atmosfery.
— Gotowy? — Vasquez posłał starszemu troskliwe spojrzenie. Wyjął z jego ciała palce i teraz gładził jedną ręką wysportowaną klatkę piersiową, a drugą nadal trzymał na policzku. Na jego kutasie znajdowała się prezerwatywa, która został wyjęta ówcześniej z portfela.
— Zdecydowanie tak — Montanha posłał nieśmiały, niemal niewinny uśmiech.
Niebieskooki cmoknął go w usta, po czym ostrożnie wszedł w ciało szatyna. Natychmiast poczuł jak Gregory się spina, jednak ten nalegał, by młodszy kontynuował. W końcu Vasquez był niemal w ponad połowie w ciele brązowookiego. Na jego twarzy był widoczny źle skrywany grymas bólu.
— Na pewno chcesz dalej? — zawahał się Vasquez, widząc ból malujący się na twarzy Montanhy.
— Jestem pewny — warknął Gregory, zaciskając zęby, by ukoić rozrywający go ból. Rana na jego wargach, która zdążyła się zasklepić, ponownie się otworzyła, a z jego ust zaczęła się sączyć mała stróżka krwi. — Dam radę.
Mimo zapewnienia, Sindacco nie ruszał się. Pozwalał sobie na muskanie dłońmi rozgrzanego ciała partnera, całując go we wrażliwych miejscach, próbując pomóc się mu rozluźnić. Vasquez domyślał się, że brązowooki nigdy, bądź od bardzo dawna nie miał styczności z seksem z drugim mężczyzną, a jak już to nie jako osoba przyjmująca. Nie dziwił się, że jego ciało stawia opór, było to jak najbardziej normalne. Cierpliwie tkwił aż starszy się rozluźni. Jednak, mimo upłynięcia kilku minut, ta chwila nie nadchodziła.
— Gregory — rzekł poważnie. — Widzę, że nie czujesz się komfortowo. To nic złego. Zakończymy to inaczej dzisiaj, kiedy indziej spróbujemy w ten sposób — dodał łagodnie, lecz tonem nie przyjmującym sprzeciwu. — Nic na siłę.
— Przepraszam — wychrypiał Montanha, zaciskając powieki. Czuł pod nimi pieczenie. Mieszanka głęboko skrytych, nieprzyjemnych i niby zapomnianych wspomnień sprzed ponad dekady, wysokich emocji związanych ze zbliżeniem, jak i wcześniejszym zeznaniem, a ponadto przeszywający ból i uczucie bezużyteczności przytłaczały go. Mimo tego, nie mógł pozwolić na uronienie łez, które cisnęły się pod zaciśniętymi powiekami. Nie jest pizdą.
— Nie masz za co — wyszeptał kojąco brunet, całując go w policzek.
Bardzo powoli i bardzo ostrożnie, wycofał się z sztywnego ciała mężczyzny. Czując pustkę, Gregory poczuł niemałą ulgę, która natychmiast zamieniła się w zawiedzenie samym sobą. Nie podołał zadaniu. Był beznadziejny. Jakim cudem on, który wręcz słynął z bycia obeznanym z seksem jak mało kto w mieście, zawiódł właśnie w tym?
— Przepraszam — ponownie wymamrotał, patrząc zaszklonymi oczami w błękitne tęczówki.
— Mówię, że nie masz za co — powtórzył Vasquez, zasysając się na dolnej wardze partnera, ponownie zlizując szkarłatną ciecz. — Nie przejmuj się tym, to przecież cię nie definiuje w żadnym stopniu. Jesteś niesamowity — pochwalił go, ciesząc się rumianym kolorem policzków.
Sindacco złapał gorące ciało kochanka i obrócił ich tak, że teraz Gregory siedział na jego kolanach. Poprawił fotel, aby było im wygodniej, po czym zdjął nie zużytego kondoma. Oparł głowę o zagłówek i przybliżył ich do siebie. Opatulił dłonią ich penisy, po czym zaczął energicznie nią poruszać, co jakiś czas szepcząc do przygryzanego ucha partnera komplementy i sprośne teksty.
Zaskoczony nagłymi ruchami Gregory, zachłysnął się chwilowo powietrzem, by następnie się rozpłynąć pod przyjemnym uczuciem. Po omacku odnalazł usta partnera, i po raz setny tego wieczoru, się w nie wpił. Całował zachłannie, jakby chciał wynagrodzić i przeprosić za zmianę planów. Po chwili sam przeniósł dłoń na tą Vasqueza i razem gonili wspólne spełnienie. Mimo zmęczenia całym dniem, a zwłaszcza jego końcówką, zastrzyk adrenaliny spowodowany podnieceniem i pożądaniem nie pozwalał na zaprzestanie coraz to bardziej chaotycznych ruchów.
— Kurwa mać — sapnął szatyn, odchylając głowę do tyłu, a Vasquez w odpowiedzi wgryzł się w jego bark. Trochę agresywności nie zaszkodzi.
Oboje byli coraz bliżej szczytowania. Pocałunki były coraz krótsze i agresywniejsze, ruchy dłoni chaotyczne i nierównomierne. Ich przyrodzenia pulsowały miarowo, ocierając się o siebie, poprzez stanowcze ruchy ciał i rąk. W końcu, Vasquez doszedł z niskim mruknięciem, a po chwili i Gregory wytrysnął białą cieczą na ich splecione dłonie. Sindacco mocno pocałował starszego, czując opanowujący ich błogi spokój.
~~~~
Reszta nocy była rozmazana w umyśle Montanhy. Brunet wytarł ich z resztki płynu, ubrał, a następnie zabrał do siebie. Gregory nadal unosił się w chmurce ekstazy, a na dodatek zmęczenie długim dniem, służbą, emocjami i stosunkiem wygrało z resztkami samozaparcia. Prawie zasnął w samochodzie. Kto by pomyślał, że fotele Victorii potrafią być aż tak wygodne?
Przejście do mieszkania niebieskookiego pamiętał jak przez mgłę. Jakimś cudem dał radę rozebrać się i zakopać w pościeli, zanim odleciał. Ostatnim wspomnieniem tamtego wieczoru były miękkie pocałunki w zagłębieniu szyi i ciepłe ciało wtulone w jego własne.
Gregory otworzył zaspane oczy, mrużąc je, przyzwyczajając się do ciemności pomieszczenia. Nie wiedział dokładnie jaka jest godzina, ale uznał, że zdecydowanie za wczesna, by wstawać. Podniósł wzrok na niewyraźny zarys półnagiego, męskiego torsu. Zmarszczył brwi.
— Gdzie idziesz? — wychrypiał, odchrząkując cicho. Rankami zawsze miał głos, jakby poprzedniej nocy mocno zachlał, niezależnie od tego, czy było to prawdą, czy też nie.
— Nie chciałem cię obudzić — mruknął delikatnie speszony brunet. — Mam coś do załatwienia, chociażby odwieźć Victorię na komendę. Idź spać, Grzesiu. Powinienem wrócić, zanim się ponownie obudzisz. Odpocznij, widzę, że ostatnimi czasami się przepracowujesz — dodał, przeczesując nieco oklapnięte, brązowe włosy. — I tak mamy dziś służbę po południu.
— Okej — westchnął szatyn, przymykając ponownie oczy. I tak nie chciałoby mu się teraz wstawać.
Po zaledwie pół godzinie odpoczynku, nie potrafił już spać. Nie był pewien czym było to spowodowane. Westchnął niezadowolony i wstał. Skoro nie może zapaść już w sen, to wypadałoby wstać. Przy okazji, nie ukrywał, chciał się nieco rozejrzeć po pokoju... przyjaciela? Patrol partnera? Chłopaka? Pamiętał, że Vasquez wspominał coś o spróbowaniu penetracji "kiedy indziej". Z drugiej zaś strony, seks do niczego nie zobowiązywał — sam wiedział o tym najlepiej. Jednak, miał wrażenie, że więź łącząca go z Sindacco jest inna, niż zwyczajnie przyjacielska. Delikatnie wykrzywił wargi w uśmiechu. Wizja związku z Vasquezem napawała go dziwną satysfakcją i szczęściem. On sam nie do końca wiedział co czuje, lecz nie zaprzątał sobie tym teraz głowy.
Nie chcąc zakładać munduru, Gregory pożyczył parę ubrań bruneta. Byli niemal tego samego wzrostu, jak i podobnej postury ciała, więc ciuchy powinny pasować idealnie. Następnie zamówił coś do jedzenia; nie chciał aż tak się rozgaszczać w cudzym mieszkaniu, zwłaszcza że właściciel je chwilowo opuścił. Poza tym, słusznie zresztą, uznał, że Vasquez nie posiada zbyt dużo produktów żywności w lodówce i nic sensownego by z śniadania nie wyszło.
Po zjedzeniu dostarczonego posiłku, przejrzeniu Twittera i przejściu się kilkukrotnie po mieszkaniu, Montanha zaczął się lekko nudzić. Nie wiedział co ma ze sobą począć. Kusiło go by poszperać po jakichś szafkach, ale nie chciał być wścibski. Jednak, ciekawość i chęć zabicia nudy, powoli wygrywała. Bezmyślnie przeglądał socjale, zastanawiając się, za ile brunet wróci. Czy ma wystarczająco czasu by przejrzeć jego rzeczy? On nie musi o tym wiedzieć...
Rozejrzał się, jakby ukryte kamery miały wyskoczyć zza rogu. Zagryzł wargę i otworzył pierwszą lepszą szufladę. Papiery. No tak, czego mógł się spodziewać. Otworzył drugą. Ładowarki, jakieś klucze, zawieszki i małe losowe przedmioty. Również nic powalającego. Szuflada po szufladzie, półka po półce przeglądał mieszkanie niebieskookiego. Po dłuższym czasie natknął się na coś niespodziewanego.
Broń.
Wprawdzie, jako iż niebieskooki jest policjantem, nie powinno być to dziwne, lecz była to broń długa. Nie widuje się takich broni na co dzień w domu oficera pierwszego stopnia. W kolejnej szafce zauważył więcej pistoletów i rewolwerów. Wprawdzie te były mniejsze, lecz po co mu była potrzebna aż taka ilość? Kolejna szuflada. W niej było kilkanaście najprzeróżniejszych kart, laptopów, pendrive'ów czy rozrysowanych planów jakichś pomieszczeń. Wydawało mu się też, że dojrzał też resztki tajemniczych niebieskich kryształków.
Gregory odsunął się na parę kroków. Nie miał już wątpliwości. Za Vasquezem kryło się o wiele więcej, niż wzorowy funkcjonariusz. Do tego, najwidoczniej, było mu daleko. Wszystko zaczęło układać się w całość. Dziwne telefony. Podobna sylwetka kierowcy na napadzie na Maze Bank. Niejednoznaczne rozmowy. Niespodziewany statusy trzecie. Wszystko nagle miało sens.
Vasquez jest gangsterem.
Uczucie zawodu, zdrady i niepokoju zawładnęło ciałem Montanhy. Było to takie nagłe, tak bardzo znikąd, że przez dłuższy czas, nadal przetwarzał nowo zdobyte informacje. Wiedział jedno. Będzie musiał o tym porozmawiać. I to jak najszybciej.
~~~~
Vasquez podjechał pod apartament, w którym mieszkał. Musiał pojechać na pilne spotkanie Zakshotu, gdzie uzgadniali plan działania na kolejny heist. Sindacco miał w przeciągu kilku dni zwolnić się z policji, by pomóc im w przygotowaniach do napadu. Niebieskooki dobrze przyjął informację; nie kochał tej roboty i jedyna część, za którą będzie tęsknił, to pewne brązowe tęczówki. Jednak, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to uda mu się je zachować. Ułożył sobie w głowie ewentualny plan rozmowy na ten temat; przypuszczał, że może nie być to łatwe.
Przekręcił klucz i otworzył drzwi. Wszedł do środka, zakluczając drzwi i zdejmując wierzchne odzienie, a następnie wszedł w głąb mieszkania. Gdy zauważył nikły zarys poważnie wyglądającego Montanhy, siedzącego na dużym fotelu w mdłym świetle, niemalże podskoczył. Przeczucie mu podpowiadało, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
— Yy.. cześć? — przywitał się niepewnie.
— Vasquez. — Szorstkie wypowiedzenie imienia kontrastowało z ich ostatnią rozmową. Brunet zastanawiał się, co się stało, czując pogłębiające się napięcie.
— Coś nie tak? — zapytał łagodnie.
— Coś jest kurwa bardzo nie tak — warknął szatyn. — Dlaczego przetrzymujesz w domu miliard broni, w tym długą, przedmioty, które każdy wie, że są potrzebne do napadu i resztki jakichś narkotyków? Co ty kurwa robisz człowieku?
— Szperałeś mi w rzeczach? — mruknął, bardziej stwierdzając niż pytając. Z jednej strony poczuł poirytowanie naruszeniem jego prywatności, choć z drugiej zaś strony, nie dziwił się temu. Znał ciekawość Gregory'ego. Poza tym, jego prawdziwa tożsamość i tak miała zostać niedługo ujawniona. Szkoda, że dowiedział się w ten sposób, a nie od niego...
— Dlaczego jesteś w policji? — wysyczał zraniony policjant. — Dlaczego okłamywałeś mnie przez tak długi czas? Czy wczoraj też kłamałeś? Może to wszystko było tylko dla powodzenia twojej tajnej misji? Masz mnie w dupie i interesuje cię jedynie moje zaufanie?
— Przestań. — Ostre warknięcie rozbrzmiało po pokoju. — Owszem, jestem kryminalistą, ale poza tym szczegółem, to nie jestem innym człowiekiem, niż tym, który ci przedstawiłem. Nie wszyscy na tym świecie są wykorzystującymi innych szmatami. Moje uczucia i czyny względem ciebie były i są jak najbardziej prawdziwe. Nie udawałbym zainteresowania kimś, ani nie przespałbym się tylko dla jakiejś akcji pod przykrywką. Szkoda, że tak o mnie myślisz.
— Ja wcale... — zająknął się szatyn, gdy dotarło do niego, co w sumie powiedział. — Nie o to mi chodziło. W sensie, nie przemyślałem co mówię, nie myślę tak. Ale nie zmienia to faktu, że mnie okłamywałeś, że chciałeś mieć ze mnie jakiś pożytek w pracy.
— Gdyby nie to, że byłeś moim FTO i cię polubiłem, prawdopodobnie nigdy byśmy się nie spotkali. — Vasquez przewrócił oczami. — Zresztą, gdyby to był mój cel, po co bym cię zabierał do mieszkania, gdzie trzymam nielegalne przedmioty? Wiem przecież jaki jesteś wścibski.
— Wcale nie! — żachnął się brązowooki.
— A to, to co to było?
— Zachowanie ostrożności i przezorności.
— Fajnie, że mi ufasz.
— Cóż, miałem racje, nie?
Zapadło milczenie. Oboje niezbyt wiedzieli co powiedzieć. Gregory'ego przeszyła fala zażenowania i rzadko spotykanego u niego poczucia winy. Praktycznie bezpodstawnie oskarżył najbliższą mu osobę o obrzydliwe rzeczy, tylko przez swoje idiotyczne poczucie zdrady. Vasquez natomiast też nie czuł się kompletnie bez winy; Montanha miał rację. Okłamywał go. Wprawdzie, było to związane po części z tym, żeby Gregory nie poleciał za korupcje, to jednak mimo wszystko, jego akcje były dyktowane przez jego grupę. Gdyby szatyn nie odkrył prawdy, a Zakshot by uznał, że powinien zostać jeszcze jako ich wtyka policyjna, to jak długo by zatajał przed nim swoją tożsamość?
— Przepraszam — mruknęli na raz. Sindacco wytrzeszczył, oczy; po raz pierwszy usłyszał, żeby to słowo padało z ust brązowookiego. Gregory natomiast lekko się uśmiechnął.
— Wiesz... zależy mi na tobie — rzekł szczerze Vasquez, gdy doszedł do siebie po pierwotnym szoku. Szatyn poczuł, jak ciepłe uczucie puchnie w jego klatce piersiowej. — Nie wiem, ile bym to ukrywał, choć oboje wiemy, że było tak najbezpieczniej dla nas obu. Teraz jednak... walić to.
— Walić to — powtórzył jak echo Montanha. Posłał młodszemu słaby uśmiech. — Będziesz musiał złożyć podanie o wypowiedzenie. Nie chcę poinformować o tym szefa, ale też nie chce być korumpem — zauważył.
— Wiem. — Brunet westchnął ciężko. — Grzesiu... co o nas sądzisz? — zapytał po chwili wahania.
— Nie wiem — odparł. Niebieskooki delikatnie posmutniał, więc Gregory od razu rozwinął myśl: — W sensie, lubię cię. Bardzo cię lubię. Po prostu nie zawsze... no... ten no. Nie wiem co ja... W sensie, chyba wiem, ale nie... nie wiem. Ale chcę... no. — Uśmiechnął się dyplomatycznie.
— Co?
— No nie umiem rozmawiać o uczuciach... — jęknął, zasłaniając twarz ręką. Czuł zakłopotanie i niezręczność; gdyby był to ktokolwiek poza Vasquezem, na pewno nie przyznałby się do tego tak otwarcie. — Nie lubię tego.
— Zauważyłem. — Sindacco mruknął ledwo słyszalnie. — Chciałem wiedzieć, czy chciałbyś wejść ze mną w... bliższą relację.
Przez umysł Montanhy przebiegło milion myśli. Mimo że słowa były nieco enigmatyczne i nieokreślone, Gregory dobrze wiedział, że chodziło o związek. Chciał zaprzeczyć, odbiegając od uczuć, ale chciał też więcej takich poranków jak ten dzisiejszy. Chciał móc być blisko Vasqueza, a ich ścieżki miały się właśnie nieco rozejść. Chciał jego całego. Duma, brak dokładnego zrozumienia własnych emocji i odczuć, panika, jak i przede wszystkim miłość do stojącego przed nim mężczyzny zmieszały się w jedno, tworząc mętlik w umyśle szatyna.
Bojąc się, że spanikuje i odmówi, postanowił zadziałać tu i teraz. Martwił się, że słowa go zawiodą, więc gwałtownym ruchem wstał i przyciągnął do siebie Vasqueza. Wpił się w jego usta, przelewając wszystko, czego nie potrafił powiedzieć, jednym gestem. Tęsknota, zapewnienie i ta wszechobecna miłość stworzyły pocałunek niebywale czułym i namiętnym. Gregory odsunął się, gdy poczuł, że brakuje mu tlenu w płucach i spojrzał na młodszego. W niebieskich oczach tańczyły iskierki szczęścia. Montanha miał nadzieje, że takie widoki będzie widział codziennie.
— Mam tyle pytań... — westchnął cicho Gregory, opierając swoje czoło o to Vasqueza. — Jak poradzimy sobie z tak odmiennymi pracami? Co powie szefostwo, czy twoja grupa?
— Spokojnie, poradzimy sobie, oficerku — odparł uśmiechnięty brunet, ponownie topiąc się w miękkich wargach partnera. — W końcu kto, jak nie my.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro