Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part ONE

"To chyba wszystko", myślę wrzucając ostatnie ciuchy z szafy do walizki. Siadam na samą górę walizki z nadzieją, że będę ją w stanie zamknąć, ale moje wszelkie próby idą na marnę. Potrzebna mi większa walizka. Poirytowana wstaję i wydaję z siebie głośny jęk. Niemal natychmiast drzwi do pokoju otwierają się a w nich stawia się Greg, mój 'prywatny i osobisty ochroniarz', nadany mi przez sąd, który 'ma osobiście zadbać o to żebym cała i zdrowa dotarła do Portland'. Ugh.

- Potrzebujesz pomocy? - pyta, w jego oczach wyraźnie dostrzegam troskę.

Przewracam oczami po czym krzyżuje ręce na piersi.

- Nie da się zapiąć tej głupiej walizki. Jestem święcie przekonana, że wszechświat daje mi znak, że wyjazd do Portland to zły pomysł, i powinnam zostać tu, w domu.

Frank śmieje się cicho i kręci głową. Podchodzi do walizki i przyciska mocno na jej wierzchu, tak że nagle jego marynarka wydaje się bardzo obcisła w okolicy ramion i barków. Nie miałabym nic przeciwko takiemu widokowi gdyby był z dziesięć lat młodszy, a ponieważ tak nie jest, powiedziałabym że ta marynarka jest aż za obcisła.

Greg łapie za zamek i po chwili walizka jest zamknięta. Mężczyzna prostuje się i napina dumnie klatę, unosi jedną brew i mówi - wszechświat wysyła ci znak, powiadasz?

Zanim wyjdę rozglądam się po raz ostatni po pustym pokoju. Ściska mnie w żołądku. Nie wiem czym stresuję się bardziej, tym że jadę do Portland, i będę musiała udawać że wszystko jest dobrze. I do tego nie wiem co zrobię gdy zobaczę Noah. Nie czuję już tego samego co kiedyś, po prostu przyjaźniliśmy się, i tak nagle zerwaliśmy kontakt. Hmm. Ale chyba bardziej stresuję się tym że opuszczam miejsce które jest moim domem, a wraz z nim wszelkie z nim związane wspomnienia - dobre i złe. To chyba jak zapieczętowanie tego wszystkiego. Że to nie żaden zły sen, tylko rzeczywistość. Amanda i mama naprawdę nie żyją, naprawdę już ich nigdy nie zobaczę. Nie ma ich już przy mnie. Zaciskam mocno szczękę starając się powstrzymać łzy. Nie chcę po raz kolejny rozkleić się przy Gregu, wiem że on to rozumie, i wiem że mam prawo do czucia tego bólu, ale lubię czuć się silna. Lubię czuć że potrafię panować nad moimi emocjami. Co nie zdarza się często ostatnio.

Gdy wsiadam na miejsce pasażera, a Greg odpala silnik, czuję jak słone łzy mimowolnie palą moje policzki. Mama zawsze mi powtarzała, że od uczuć się nie umiera. A dokładnie to wtedy gdy wróciłam do domu ze złamanym sercem, bo pomimo tego że kochałam Noah, a on zszedł się z Sarą, to uznałam że to niczego nie zmienia, nadal w końcu mogłam być jego przyjaciółką, prawda? Hah, głupia ja. Najzwyczajniej rzucił mnie w kąt. Ale dałam radę dzięki mamie, a teraz jedyne co mi zostało to powtarzanie sobie tego, co ona mi mówiła. Tyle że dotąd się z nią zgadzałam, uczucia to tylko uczucia. Ale od tamtego wypadku czuję jakby jakaś część mnie również umarła. Czasem myślę że już nie będę potrafiła czuć się szczęśliwa tak jak kiedyś. I zadaję sobie tylko jedno pytanie, czemu akurat ja przeżyłam? Jaki ma to wszystko sens?

- Alice - głos Grega rozproszył mnie. - Z czasem będzie ci łatwiej zobaczysz - jego głos był cichy, ale stanowczy.

Pokiwałam głową i szybko otarłam policzki rękawem mojej szarej bluzy. Będzie łatwiej. Musi być.

* * *

Obudziły mnie ciepłe promyki słońca. Mruknęłam starając się rozprostować obolałą szyję. Otworzyłam powoli zaspane oczy, chwilę wszystko jest rozmazane, a światło jest irytująco ostre. Przez moment nie wiem gdzie jestem, i co się w ogóle dzieje. Gdy obraz ponownie staje się wyraźny napotykam Grega który się mi przygląda.

- Już prawie jesteśmy - uśmiechnął się lekko po czym ponownie skoncentrował się na drodze.

Pierwsze trzy sekundy po przebudzeniu się, są moimi ulubionymi. Kiedy leniwe uczucie rozpiera moje ciało, a mój umysł jest pusty. To krótki moment w którym o wszystkim zapominam, o niczym nie myślę, niczego tak naprawdę nie czuję. A później uderza mnie rzeczywistość i fizyczny ból rozpiera moje ciało. To natomiast jeden z gorszych momentów. To jak przeżywanie tego wszystkiego na nowo. Tak nagle.

Spoglądam poza szybę. Droga obsadzona jest drzewami, a na niebieskim niebie widnieje parę niewielkich chmur.

- Zadziwiająco piękna pogoda, jak na Portland - zauważa Greg. Odwracam się w jego stronę i analizuję uważnie jego twarz. Ma kilkudniowy zarost, mruży oczy koncentrując się na drodzę i zaciska szczękę. Chyba nad czymś rozmyśla. Rozprasza mnie wibracja jego telefonu dobiegająca z kieszeni. Greg wkłada jedną dłoń do kieszeni i wyciąga telefon. Kątem oka spoglądam na ekran jego telefonu. Usuwa szybko jakieś przypomnienie, a moją uwagę przyciąga jego tapeta. To zdjęcie kobiety uśmiechającej się szeroko, trzymając małą dziewczynkę na rękach, z burzą ciemnych loków. Spoglądam ponownie na Grega gdy ten odkłada telefon. Nigdy nie mówił że ma córkę. I żonę. Właściwie to nigdy mi nic o sobie nie mówi. Może to też dlatego że zawsze gdy rozmawiamy, jest to na temat czegoś związanego z wypadkiem? Moje ciało przeszło niemiłe uczucie. Poczułam się samolubna. To aż smutne, bo jak teraz o tym myślę, to jedyną rzeczą o jakiej ostatnio z kimkolwiek rozmawiam, to o tym wypadku.

- Nie wspominałeś że masz córkę - mówię wpatrując się w przejeżdżające auta. Kątem oka widzę jak Greg odwraca głowę w moją stronę.

- Czemu miałbym? - po jego głosie słyszę że moja uwaga go trochę zaskoczyłam. Odwracam się i spoglądam na niego marszcząc brwi.

- Musi być jakikolwiek powód? Tak sobie, żeby się pochwalić. Ta mała jest ładniejsza niż większość dziewczyn jakie widziałam mieszkając w Seattle, a ma zaledwie ile? Pięć lat?

- Sześć - zaśmiał się Greg. Na jego twarzy pojawiło się zdumienie. - I ma na imię Lucy.

- Ładnie - powiedziałam podkulając jedną nogę pod siebie. Obniżyłam lekko szybę, tym samym wpuszczając ciepły wiatr który zaczął bawić się moimi kosmykami włosów które wydostały się z mojego kucyka. Greg skręcił w Banfield w stronę Irvington. Ulicę Broadway znam świetnie, gdyż często tu przychodziliśmy z Noah, jest tu mnóstwo sklepów i restauracji, a my zawsze wybieraliśmy się do YoYo, gdzie mają najlepszy jogurt mrożony.

- Opowiedz mi coś o sobie - powiedziałam. Greg spojrzał się na mnie i uniósł brew kpiąco. - Pilnujesz mnie od czasu wypadku, i wiem że to po prostu twoja praca, ale zawsze rozmawiamy o mnie - wzruszam lekko ramionami. - Ile można.

Zaśmiałam się cicho. Greg odchylił się i położył na kierownicy obie ręce.

- Nie wiem co mam ci powiedzieć, zazwyczaj osoby z którymi pracuję nie robią mi wywiadu - przewróciłam oczami na jego słowa. - W tym roku kończę 35 lat, na nazwisko mam Amato, a Greg mówią na mnie tylko znajomi. Całej reszcie jestem znany jako Gregorio. Więc możesz czuć się zaszczycona - zaśmiał się.

- Jestem pochodzenia włoskiego, gdybyś nie wiedziała - dodał po chwili.

- No weź, nie to miałam na myśli mówiąc żebyś mi coś o sobie opowiedział - pokręciłam głową starając się udać poważną.

- Liczyłam na coś w stylu "lubię szczeniaczki, i lody czekoladowe, i staram się być miły dla wszystkich. Uważam że przemoc to coś złego, ale chyba wszyscy wiemy że gdy Lucy dorośnie, to zabiję każdego chłopaka który złamie jej serce."

Na moje słowa Greg wybuchł śmiechem. Pokręcił głową i spojrzał na mnie tym wzrokiem mówiącym "Serio?".


*

*

*

Helloł  <3 mam nadzieję że się wam spodoba <3

Buziaki
PS. Możesz zostawić po sobie ślad xD :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro