Rozdział 3
Po pierwszym miesiącu w domu Dostojewskiego dużo się zmieniło. Zaczęło się oczywiście od tego, że Chuuya zaczął traktować mężczyznę już nie jak prawdopodobnego mordercę/gwałciciela lub po prostu opiekuna, ale potencjalnego partnera. A poza tym pewnego ranka zauważył nareszcie wizualnie to, co czuł od jakiegoś czasu. Jego brzuch był nieznacznie zaokrąglony. O ile wcześniej był po prostu trochę wypukły jakby zjadł za dużo słodyczy i przytył, o tyle po tym pierwszym miesiącu u Dostojewskiego, czyli pod koniec trzeciego miesiąca ciąży...
- Wyglądam grubo? - zapytał, kompletnie zatopiony w swoich myślach, zupełnie zapominając, że zwraca się do mężczyzny, który kompletnie się na takich rzeczach nie zn i dalej pół widzącym wzrokiem spoglądając na swoje odbicie w lustrze.
W pierwszej chwili Fiodor był zaskoczony tak swobodną wypowiedzią, a w następnej nieoczekiwanie znalazł się tuż obok.
- Moim zdaniem wyglądasz wyjątkowo - oznajmił, bez ostrzeżenia obejmując go od tyłu. Nawet bardziej zaborczo niż kilka tygodni wcześniej w kuchni. Ręce alfy dotknęły delikatnie jego brzucha i Chuuya ocknął się ze swoich rozmyślań, ale nie uciekł. Obserwował w lustrzanym odbiciu jak ogień fascynacji i pasji rozjaśnia spojrzenie jego gospodarza, a duże dłonie głaszczą ostrożnie jego odsłonięty brzuszek. Fiodor był tak delikatny i tak przejęty jakby naprawdę Chuuya miał w sobie jego dziecko. Czy Dazai byłby skłonny zaakceptować to, że dorobił się dziecka chociażby między nimi dwoma; chociażby w tajemnicy przed resztą świata?
- Wyjątkowo? - zapytał, pozwalając mu obejmować się zaborczo i opiekuńczo. Był omegą, a Fiodor był alfą. Być może właśnie dlatego niemal wyczuwał jak bardzo Dostojewski czekał aż będzie mógł dotknąć go w tak bliski sposób. Tak swobodnie. Tak czule.
- Mój skarb... Nie, moje skarby - mężczyzna pocałował go w szyję. Nie ukąsił - tylko pocałował. - Wiesz? Nigdy przed tobą nie widziałem w nikim niczego pięknego, a ty po prostu olśniewasz.
- D-dziekuję - zaczerwieniony westchnął cicho, przymykając powieki. Przyjemnie było czuć czyjeś wsparcie i być przez kogoś docenianym.
Fiodor Dostojewski był niebezpieczny. I ciągle coś knuł. Chuuya nie łudził się próbami wmawiania sobie, że gdy jego maleństwo przyjdzie na świat, mężczyzna przestanie być przestępcą tak zaawansowanym i czynnym. Wiedział czyjej ręki się chwytał kilkanaście tygodni wcześniej. Wiedział do czyjego domu wchodził. Wiedział komu pozwala nazwać siebie i swoje nienarodzone jeszcze kochanie "skarbami". Czy gdyby mógł urodzić swój skarb i wychowywać w mafii, zrezygnowałby z bycia czynnym członkiem?
Nie. Na pewno nie.
Nie potrafiłby.
Czułby się do tego z pewnością zobligowany z powodu wdzięczności za nie wyrzucenie na zbity pysk albo czegoś podobnego. Ale on był członkiem, przywódcą małej grupy - a nie kimś, kto miał pod sobą coś więcej. Nakahara nie do końca wiedział na czym polega czy jak działa organizacja Dostojewskiego, ale czuł, że to coś wielkiego i o ile mafia mogła zastąpić jednego Chuuyę z niewielkim tylko, prawie nic nie znaczącym trudem, o tyle Fiodor był jeden i potrzebny swoim osobiście we własnej osobie.
- Co robisz? - zapytał zaciekawiony, podejrzewając jednak, że nie otrzyma odpowiedzi ponieważ mężczyzna był pochylony nad jakimiś dokumentami. Nie wyglądało to na listę zakupów albo spisany od sąsiadki z parteru przepis na kluski w bulionie.
- Rozważam bardzo niebezpieczną akcję - powiedział.
- Będziesz brać w niej udział? - zaniepokoił się szczerze, bo to akurat wcale mu się nie podobało tak nagle. Znaczy, właściwie nie miał nic do gadania akurat w tym temacie, ale czuł się zmartwiony. Zmartwiony o kolesia, na którego raczej większość odpowiednio silnych i doinformowanych polowała oraz który sam nie miał żadnego problemu z polowaniem na innych.
Zmartwiony o kolesia, który lubił siedzieć czasem w tym samym pomieszczeniu po to tylko, aby patrzeć na jego wpół rozmarzoną lub pogrążona we śnie twarz i ręce obejmujące coraz większy brzuszek.
- Udział? - Fiodor usiadł wygodniej w fotelu, aby na niego spojrzeć. Wyglądał na zdziwionego. - Udział - powtórzył. - Osobiście nie - oznajmił w końcu. - Raczej nie działam czynnie. Z reguły zostawiam to moim ludziom. Lubię... Jak to się mówi? Dostosowywać swoje działania do nadchodzących wydarzeń - stwierdził w końcu, uśmiechając się szarmancko. - Dlaczego miałbym przystosowywać świat do moich działań na siłę jak inne grupy, skoro mogę zrobić na odwrót i wpasować się w nurt nadchodzących wydarzeń?
Chuuya westchnął, krzywiąc się lekko i kręcąc głową.
- Skomplikowane - wytknął mu, pokazując język.
Dostojewski roześmiał się dźwięcznie. - Skończę tu i pójdziemy na spacer - zaproponował. - W tej części miasta, jak już zauważyłeś, nie specjalnie lubią przebywać ani Detektywi, ani Mafia. Być może to dla wszystkich zbyt daleko od portu...? - wzruszył ramionami.
Rudzielec powtórzył gest, bo sam w sumie nie wiedział czemu tak rzadko ktokolwiek wybierał się w ten szary rejon, a potem ułożył się wygodnie na kanapie, przymykając powieki. Było przyjemne ciepłe popołudnie. Drzemka wydawała się bardzo dobrym pomysłem. Przed spacerem naprawdę powinien odpocząć. Dla dobra swojego maleństwa.
- Pozostawiam więc bycie szalonym geniuszem tobie - ziewnął cicho, zsuwając kapelusz na oczy. - Baw się dobrze, Fiodor.
***
- Kopie - mruknął cicho, rozpierając się bardziej na kanapie i głaszcząc swój brzuszek. - Twoje maleństwo mnie kopie - poskarżył się, zerkając na towarzysza. Fiodor zastygł z łyżką zupy przy ustach, a potem odłożył ją (prawie upuścił) i podszedł, aby kucnąć przy kanapie. Wyglądał trochę jakby ledwie do mebla dotarł, a potem nie zdołał utrzymać się prosto. Jego duża ręka przesunęła się w ciekawości po brzuchu Nakahary, prowokując przyszłą mamę do wydania z siebie cichego, zadowolonego westchnięcia. Im więcej czasu mijało i bliżej było porodu, tym wrażliwszy Chuuya był na dotyk alfy. I bardziej wylewny w stosunku do niego.
Fiodor nachylił się, przytulając do miękkiego brzuszka policzek i uśmiechnął się zachwycony, gdy naprawdę poczuł kopnięcie.
- Ale silne - zamruczał zadowolony. - Będziemy mieć najwyraźniej bardzo żywego maluszka - dodał, zerkając na rudzielca.
Chuuya zarumieniony wyciągnął jedną dłoń w jego stronę i bardzo delikatnie przesunął palcami po jego policzku. - Myślę, że masz rację - powiedział. - Tak... Na pewno - dodał, a potem nagle się popłakał.
Fiodor zamrugał zdumiony, kompletnie nie mając pomysłu w pierwszej chwili na to jak mógłby zareagować, a potem impulsywnie (ale kompletnie niezdarnie) przygarnął go do siebie nieznacznie, głaszcząc przy tym po włosach.
- Kocham cię, Chuuya - powiedział najbardziej miękko i najmniej złowróżbnie jak tylko był w stanie to zrobić. - Nie płacz. Nie lubię kiedy płaczesz.
- Kochasz mnie? - Chuuya przechylił powoli głowę w bok, patrząc na niego załzawionymi oczkami. A potem odezwał się cichym, drżącym głosem przeradzającym się w histeryczny krzyk. - A-ale nie chcesz mnie ugryźć... Dlaczego? J-ja chce...! Naprawdę chce żebyś to zrobił! F-Fiodor!
Przez chwilę czas dosłownie zwolnił. Dostojewski potrzebował całej swojej siły woli, aby nie zrobić niczego nieodpowiedzialnego.
- Jak poczujesz się lepiej i przestaniesz płakać to obiecuję, że cię ugryzę - powiedział niskim głosem tuz przy uchu Chuuyi. - Tak? Odpoczniesz i porozmawiamy o tym jeszcze raz.
Nakahara przełknął ciężko ślinę.
- Naprawdę obiecujesz? - zapytał, trąc ręką oczy.
- Tak. Masz moje słowo - zapewnił.
Rudzielec miauknął jeszcze kilka razy, trąc wciąż rękoma twarz zanim zdołał nad sobą zapanować. Gdy już to zrobił wyglądał jak biedne roztrzęsione nieszczęście i Dostojewski zdecydowanie otulił go kocem, całując w skroń.
- Maleństwo mocno kopie, a ty dosyć się już dzisiaj przemęczyłeś robiąc obiad. Zdrzemnij się - polecił, bardziej stanowczo niż zazwyczaj. Nie przyzwyczajone do otaczania kogoś opieką ręce mu drżały.
Gdy Chuuya zasnął, ściskając jedną ręką jego koszulę, Fiodor nadal siedział przy kanapie, patrząc złaknionym wzrokiem na jasną, smukłą szyję. Kiedy Nakahara powiedział, że chce jego ukąszenia powinien zrobić to natychmiast, ale nie chciał poddać się porywowi hormonów swojego skarbu - gdyby to zrobił, rudzielec mógłby się potem rozzłościć.
A Fiodor nie chciał żeby był na niego zły. Głaszcząc miękka skórę, tkwił na pograniczu między instynktem i uczuciami, a potem zerwał się do pionu czując, że to starcie zaczyna wygrywać bardzo nieodpowiednia strona konfliktu wewnętrznego. Nagryzmolił krótką notatkę do Chuuyi o wyjściu na zakupy, bo brakowało świeżych składników na obiad na następny dzień, a potem wyszedł. Targały nim naprawdę gwałtowne emocje. Jeśli chodziło o Nakahare to zazwyczaj było normalne, ale jeszcze nigdy aż tak silne. No może poza chwilą, gdy zrozumiał, że Dazai dobrał się do Chuuyi. Wtedy był tak wkurwiony, że prawie rozwalił najbliższy mur i niemal posunął się do zamordowania jakiejś omegi w ruii, która się wtedy napatoczyła i liczyła na to, że się nią zainteresuje.
Musiał ochłonąć.
Ochłonąć zanim wróci do domu.
Nie chciał skrzywdzić Nakahary gdy ich relacja stała się już tak cudowna. Mógłby bez namysłu potraktować źle każdego, ale nie jego.
Wrócił wieczorem. Włóczył się długo po szarej strefie, na szczęście wracając (pięć minut od domu) przypomniało mu się o zakupach i zdążył wpaść do całodobowego, lekko podupadającego supermarketu, aby nabyć tam jakieś powszechniejsze warzywa i kilka innych niegroźnych, używanych do połowy potraw w Japonii składników.
Chuuya siedział w pokoju, w którym stało już dziecięce łóżeczko i mruczał jakąś piosenkę do swojego brzuszka.
-Skarbie, zjadłeś kolację? - Fiodor odłożył uszatkę i zakupy na szafkę w korytarzu, a potem wszedł do pomieszczenia.
- Zrobiłem sobie płatki - rudzielec uśmiechnął się, podnosząc z łóżka pluszowe stworzenie na pograniczu między jaszczurką i kotem. - Śpiewam maleństwu kołysankę, ani trochę nie przestaje dokazywać.
- Zaraz idziesz spać?
- Nie - pokręcił głową. - Czekałem aż wrócisz. Posiedzisz ze mną na balkonie? Chcę popatrzeć na gwiazdy.
- Nie wolałeś zrobić tego sam? - zapytał zdziwiony, wiedząc, że Chuuya bardzo lubi być samodzielny i zazwyczaj osobiście, bez opieki, siada na krzesełku na balkonie. Życząc sobie wtedy ciszy i samotności.
- Dzisiaj nie - Nakahara podniósł się z łóżka i podszedł do niego, zgarniając po drodze swoją kurtkę z łóżka i narzucając na ramiona bo nocna koszula, w której sypiał, nie należała do najcieplejszych rzeczy jakie miał w szafie. - Dzisiaj chcę z tobą - oznajmił, nadymając policzki. - Chodź.
Dostojewski nie był w stanie mu odmówić.
***
Chuuya w sumie lubił burze, ale ta, która trwała za oknem, wydawała mu się dziwnie głośna i przytłaczająca. Kolejne grzmoty i błyskawice drażniły go, nie pozwalały zasnąć i najwyraźniej miały wpływ na dziecko.
Ostrożnie wstał z łóżka, obejmując ręką brzuszek. Maleństwo ani myślało dać mu odpocząć i kopało prawie cały czas. A przynajmniej on miał takie wrażenie. Przeszedł cicho przez korytarz do drugiej sypialni i niepewnie zajrzał do środka. Fiodor spał. Wyglądał na bardzo spokojnego leżąc na boku, z twarzą tonącą w miękkiej poduszce.
Rudzielec przeszedł po dywanie ze zdechłego białego misia i ułożył się na materacu obok mężczyzny. Przez chwilę leżał w bezruchu, zerkając na niego kątem oka. Dostojewski uniósł nagle powieki, spoglądając w jego twarz sennym, nie wolnym od zaskoczenia wzrokiem.
- Skarbie, coś się stało? - zapytał, ziewając i zaczynając się podnosić.
- Mogę tu spać? - wydusił z siebie zaczerwieniony, przybliżając się bardziej. Ciemnowłosy otrząsnął się i usiadł porządnie, pomagając mu się ułożyć na plecach tak żeby było najbardziej jak się dało komfortowo. Przez duży brzuszek Nakahara mógł leżeć tylko na plecach, a to nie była najwygodniejsza z pozycji do spania jakie znał.
- Mam cię... Objąć? - zapytał dla pewności.
- Tak - Chuuya uśmiechnął się uroczo, uspokojony bliskością alfy. - I nasze maleństwo też - dodał ponaglająco.
Fiodor położył się z powrotem, naciągając na nich kołdrę. Przytulił go, gładząc palcami jego brzuch.
Leżeli tak jeszcze trochę. Zasypiając Chuuya czuł się spokojniejszy i bezpieczniejszy.
Burza jakoś tak przestała go drażnić. I dziecko w nim stopniowo także zaczęło się uspokajać.
***
- Skarbie, to na pewno jest jadalne? - Fiodor podniósł głowę znad dokumentów, spoglądając badawczym wzrokiem na talerz omegi. Znajdująca się tam kanapka wyglądała na posmarowaną czekoladą, masłem, musztardą, dżemem i masłem orzechowym. W tej dokładnie kolejności.
- Oczywiście, że jest! - Chuuya uśmiechnął się promiennie chociaż godzinę wcześniej płakał nad życiem miłosnym pingwinów podczas czytania encyklopedii o zwierzętach, a przed dwiema godzinami chichotał jak opętany siedząc na fotelu, przytulając do siebie tego ciężkiego do zidentyfikowania pluszaka i wspominając wszystkie podle rzeczy, które zdarzyło mu się zrobić w życiu. I do połowy dodając "gdyby nie cholerny Dazai nigdy by do tego nie doszło! Rozumiesz, kochanie? Nigdy... Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego, to wszystko przez niego!".
- Nie będziesz się później czuł źle?
- Nie.
- Na pewno?
- Oczywiście, że na pewno! Fiodor, kochanie, przecież wiem co robię...
Westchnął, a potem spojrzał na zegarek, zaczynając w myślach odliczać do dziesięciu. Był przy pięciu gdy wrażliwy żołądek Nakahary zaprotestował przeciwko akceptowaniu kanapki i omega w miarę możliwości pobiegła do łazienki, aby w spokoju zwymiotować.
- Hormony są przerażające - wymamrotał Fiodor, podnosząc się z miejsca i ruszając śladem ukochanego, aby pomóc mu z przydługimi włosami.
Dwie godziny później Chuuya zasnął zmęczony płakaniem podczas czytania beznadziejnego romansidła. Płakaniem ze śmiechu. I komentowaniem jak bardzo do niczego są wszystkie kolejne wydarzenia w książce.
Dostojewski był dzielny. Wystarczająco dzielny i nie mogący znaleźć pomysłu na tę sytuację, aby pod pretekstem wzięcia prysznicu (przed wyjściem w sprawie interesów) wydostać się z własnego salonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro