Rozdział 41
Dezorientacja. To było to co właśnie czuła, kiedy otworzyła oczy. Nie wiedziała, gdzie się znajduję i dlaczego. Pierwsze co zauważyła to biały sufit i dziwny zapach w nosie kojarzący się ze środkami dezynfekującymi.
- Kochanie – usłyszała jego głos jakby stłumiony.
Utkwiła w nim wzrok nie rozumiejąc o co chodzi. Nie pamiętała jak znalazła się w takiej sytuacji.
- Wezwij lekarza – krzyknął do kogoś.
Zmarszczyła brwi chcąc zrozumieć swoje skołowanie. Dotknęła ręką głowy czując tuż przy linii włosów dziwne zgrubienie. Chciała coś powiedzieć jednak nie wiedziała co.
- Proszę wyjść – usłyszała kolejny głos.
Wszędzie zaroiło się od ludzi. Jej łózko zostało podniesione a po chwili poczuła, że ktoś świeci jej po oczach czymś rażącym. Odruchowo zasłoniła się ręką. Była.., była... nie potrafiła na to znaleźć słowa.
- Proszę ścisnąć moje dłonie – lekarz złapał ją za palce krzyżując jej dłonie. Wykonała polecenie ściskając jak najmocniej. – Dobrze – uśmiechnął się.
Poddawała się ich zabiegom jednak jej wzrok nadal uciekał w jego kierunku. Wyglądał inaczej. Jakby starzej jednak nie wiedziała, dlaczego.
- Co... - złapała się za gardło, kiedy usłyszała swój ochrypły głos jakby ktoś nasypał jej do gardła tych... tych ostrych i długich rzeczy. – Nie... mogę... nie... rozumiem... jak...
- Spokojnie – mężczyzna pogłaskał ją po ramieniu a ona od środka panikowała.
Nie wiedziała, dlaczego nie rozumiała. Coś było z nią nie tak. Jakby słowa nie chciały wyjść z jej ust. Poddawała się badaniom mężczyzn nie odzywając się ani razu więcej. Analizowała w głowie krok po kroku co ostatnio robiła. Pamiętała, że jedli razem tą... tą. Był wieczór to pamiętała a jednak nie mogła zrozumieć nazwy tej rzeczy.
Kiedy została sama cisza jaka nastąpiła po tym jak trzasnęły drzwi była ogłuszająca. Chcąc się stąd wydostać uniosła róg pościeli i spuściła nogi w dół. Podtrzymując się łóżka stanęła na nich. Były jakieś sztywne i nie chciały jej słuchać. Przesunęła jedną stopę do przodu a następnie drugą kierując się do drzwi. Chciała puścić brzeg łóżka, lecz wtedy drzwi otworzyły się z trzaskiem.
- Co ty robisz! – krzyknął wystraszony i ruszył w jej stronę. – Nie powinnaś wstawać. – to co zobaczyła to troska. Tak wiedziała, że to właśnie to uczucie.
- Ja... - spróbowała jednak nie potrafiła dokończyć zdania. Znowu jej głowa wypełniła się pustką.
- Spokojnie – podniósł ją jakby nic nie warzyła i ułożył na łóżku. – Wszystko będzie dobrze.
Uśmiechał się jednak ona znała ten uśmiech. Nie sięgał on jego policzków, czyli był wymuszony. Martwił się a ona nie wiedziała, dlaczego. Nikt nie chciał jej nic powiedzieć.
***
Kiedy otworzyła oczy myślał, że to cud, na który liczył. Wtedy jednak lekarz uświadomił mu, że to może najgorsza rzecz, która mogła się zdarzyć. Usłyszenie diagnozy było jak uderzenie obuchem w głowę. Możliwe uszkodzenie mózgu upośledzające mowę.
Skoro stał się cud i obudziła się więc może dokonać się kolejny i wszystko będzie w porządku a to tylko stan przejściowy. Musiał w to wierzyć, bo tylko to pozwalało mu zachować trzeźwy umysł.
- Wszystko będzie dobrze – wymusił uśmiech nie chcąc jej denerwować. – Lekarze zrobią jeszcze kilka badań.
Dotknęła jego twarzy po raz pierwszy od dawna. Poczuł niesamowity spokój płynący wprost od niej. Patrzyła na niego uśmiechając się nieznacznie.
- Już dobrze – szepnęła gładząc go po policzku.
- Brakowało mi ciebie – złapał jej dłoń.
- Długo... - przerwała po jedynym słowie. Wiele ją kosztowało, żeby mówić widział to i serce mu się krajało. Nie zasłużyła na to.
- Dwa miesiące – nie chciał jej okłamywać.
Szok pojawił się na jej twarzy a w oczach pojawiły się łzy. Wyszarpała rękę z jego uścisku i odwróciła się do niego plecami. Słyszał jej cichy płacz jednak nie wiedział, jak ma ją pocieszyć. Nie spodziewał się, że tak zareaguję na wieść o tym, że minęło tak dużo czasu. Dla niego było to jak zamknięcie i otworzenie oczu.
***
Dwa miesiące. Jak to możliwe, że straciła tak wiele czasu. Nie było jej przy nim, kiedy potrzebował wsparcia. To bolało tak bardzo, że nie mogła na niego patrzeć. Jej ciałem wstrząsnął szloch.
- To tú mo ghrá – szepnął przytulając się do niej. Jego głos uspokajał ją jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Cooo... - jąknęła się i głębiej schowała głowę w poduszkę. – Co to znaczy? – mówiła wolno cedząc słowa i badając czy dobrze rozszyfrowała ich znaczenie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – kusił jż słowami. Pokiwała energicznie głową nie odwracając się.
Potrzebowała rozmowy bez konieczności patrzenia w jego stronę. W ten sposób mogła się w jakiś sposób zdystansować od wszystkiego.
- Taak.
- W dokładnym tłumaczeniu to znaczy „Jesteś moją miłością".
W jego słowach było zawartych tak wiele uczuć, że nie mogła się nie odwrócić. Spojrzała na niego spod rzęs oceniając czy mówi prawdę. Twarz rozpogodzona, uśmiech na ustach i szczęście w oczach. Mówił prawdę. Każde jego słowo było nią przesączone.
Otworzyła usta chcąc wypowiedzieć to czego się nauczyła. Bardzo starała sobie przypomnieć te słowa nie dla siebie a dla nich.
- Beag już dobrze. Wiem, że jest ci ciężko więc się nie przemęczaj.
- Tá grá agam duit – jąkała się przy każdym słowie zastanawiając się czy dobrze dobiera słowam które spłynęły na nią nie wiedzieć skąd. Skupiła się najbardziej jak mogła ignorując ból z boku głowy. To było ważniejsze niż jej samopoczucie.
- Beag – szepnął wzruszony.
- Czy... dobrze...powiedziałam? – zapytała mówiąc powoli i momentami zacinając się.
***
Była zawstydzona jednak on czuł tylko i wyłącznie miłość. Nie miało dla niego znaczenia w jaki sposób to powiedziała. Nauczyła się mówić po irlandzku specjalnie dla niego i powiedziała, że go kocha. To był najszczęśliwszy dzień jego życia. Najpierw jej pobudka a potem wyznanie miłości.
- Idealnie – odpowiedział widząc jej zawstydzoną minę. – Kocham cię i to bardzo, bardzo.
Musnął wargami jej usta. Po tak długiej rozłące była jeszcze bardziej kusząca. A co najważniejsze była jego ciałem i duszą.
- Bardzo, bardzo – powtórzyła po nim.
Przyciągnął ją do siebie nie dowierzając jakie miał niesamowite szczęście, że spotkał ją na swojej drodze.
- Tęskniłem za tobą – przyciągnął ją bliżej wiedząc, że praktycznie leżała na nim.
- Czekałeś... na mnie... tyle czasu? – zapytała zaskoczona.
- Zawsze. Nawet jeśli miałoby to potrwać tysiąc lat. – powiedział całkowicie pewny swoich słów.
Czekałby na nią i milion lat, jeśli tylko by się obudziła. Nie wierzył w przeznaczenie do czasu aż spotkał ją na swojej drodze.
- Chciałabym... żebyś poznał... moją przeszłość – powiedziała zdyszana. Na jej czole zauważył krople potu. Była wykończona a jeszcze chciała dalej mówić.
- Może kiedy będziesz w lepszym stanie – chciał ją od tego dowieść.
- Dasz mi... kartki... będę...pisać – mówiła z trudem.
- Ale...
- Proszę – szepnęła cicho.
- Dobrze – nie chciał jej bardziej denerwować. – Znalazł w torbie jakiś zeszyt i podał jej go razem z długopisem.
Po chwili zaczęła pisać a Lennox obserwował jak skupiona była, kiedy to robiła. Momentami marszczyła brwi co sprawiało, że wyglądała niesamowicie uroczo.
„Najpierw mi wyjaśnij, dlaczego mam obcięte włosy" – popatrzyła na niego zła.
- Tylko troszeczkę – pokazał niewielką przestrzeń między palcami, ale widząc, że jej mina się nie zmienia zdobył się na szczerość. – Kochanie, musieli je zgolić, żeby dostać się do rany na głowie.
„Co się stało?"
- Zostałaś postrzelona – mówił spokojnie nie chcąc jej stresować.
„Nic nie pamiętam"
- To nic.
„Powinnam o czymś jeszcze wiedzieć? – czekała włączając i wyłączając końcówkę długopisu. Najwyraźniej to ją uspokajało.
- Będziesz zła, ale musiałem to zrobić – w gardle stanęła mu gula a na twarzy poczuł krople potu. – Tak jakby wzięliśmy ślub.
- Co? – krzyknęła.
Była tak zdenerwowany, że zaczął wyrzucać z siebie słowa nawet ich nie kontrolując. Opowiedział jej o wszystkim nie pomijając żadnego szczegółu. Lennox chciał, żeby wiedziała, że nie miał wyboru.
„Czyli nie chcesz się kiedyś ze mną ożenić?"
- Chcę – złapał ja za dłoń. – Chcę, ale nie w taki sposób.
„Zrobimy to porządnie. Kiedyś"
- Tak. Kiedyś – nie miał zamiaru się śpieszyć. – A teraz opowiadaj. Jaka była moja żona jako dziecko?
„Żona? Nie pamiętam żebym się zgodziła". – wiedział, że sobie z niego żartuję. Świadczył o tym jej ledwo hamowany uśmiech.
- Kochasz mnie – powiedział jakby to wszystko wyjaśniało.
Pogroziła mu palcem, ale nic na ten temat nie napisała. Zaczęła natomiast pisać o swoim dzieciństwie.
„Obecnie mam dwadzieścia cztery lata. Byłam grzecznym dzieckiem. Z reguły. Lubiłam czytać książki i spędzać czas z tatą".
- I co dalej? – zachęcił ją. Jak zafascynowany słuchał – a raczej czytał o jej dzieciństwie.
„Mama miała na imię Leah. Była angielką o cudownym sercu. Każdemu pomogła nawet jeśli sytuacja była bardzo zła. Tata miał na imię Kamal. Więcej wspólnego miałam z nim niż z mamą i z nim spędzałam najwięcej czasu. Był księgowym. Miałam też siostrę Norę. Była zawsze cicha i spokojna. Taka młodsza wersja mojej mamy".
- Ty pewnie ciągle wpadałaś w kłopoty – uśmiechnął się wesoło.
„Nawet nie wiesz jak bardzo. Lubiłam rozrabiać, ale to tylko czasami. Lubiłam wchodzić na drzewa i siedzieć na dachu domu".
- Ile miałaś lat, kiedy... - zaczął niepewnie.
„Siedemnaście".
Była tylko dzieckiem. Dzieckiem, które powinno w jej wieku wychodzić ze znajomymi, spędzać czas na rozrywkach i cieszyć się życiem. To wszystko zostało jej odebrane. Lennox nie rozumiał tego świata. Im bardziej się starał pomagać ludziom tym bardziej zauważał, że są oni coraz gorsi dla siebie nawzajem.
Ziewnęła a on spojrzał na zegarek i oniemiał. Minęły dwie godziny, podczas której odbywali tą jakże ciekawą rozmowę.
- Dokończymy jutro – zaproponował.
„Nie" – odpisała szybko.
- Tak - powiedział wyrywając jej zeszyt z rąk nie przejmując się jej nieprzychylnym spojrzeniem, które mu posłała. – Jesteś zmęczona. Masz się położyć i odpocząć. Czy to jasne?
Pokiwała głową uśmiechając się tajemniczo. Poklepała łóżko obok siebie. Nie chcąc jej odmawiać tego położył się obok a ona położyła głowę na jego piersi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro