Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Dwa tygodnie później

Wstrzymywała się, ile tylko mogła, ale miała tego dość. Nie mogła normalnie funkcjonować w tych czterech ścianach. Za każdym razem, kiedy chciała wyjść choć na chwilę on jej nie pozwalał. Traktował ją jak ułomne dziecko, którym trzeba się cały czas zajmować.

Nie wierzył jej, kiedy powiedziała, że nie wyjdzie pod jego nieobecność więc co zrobił. Przeniósł biuro do domu i pracował zdalnie. Czuła się jeszcze gorzej niż w poprzednim mieszkaniu. W takich chwilach była na niego wściekła i chciała tam wrócić.

Chodziła w jedną stronę i drugą zacierając ręce i zbierając się na odwagę. Czuła jak szybko bije jej serce. Nie chciała tego dłużej przedłużać i z mocnym postanowieniem wpadał do jego gabinetu. Drzwi uderzyły o ścianę sprawiając, że podniósł na nią głowę.

- Coś się stało? – zmarszczył brwi.

Siedział sobie spokojnie i pracował a ona przeżywała najgorsze chwile. Miała chwile zwątpienie, kiedy widziała go za biurkiem. Wyglądał niezwykle ponętnie w koszulce i dresach. Potrząsnęła głową, żeby wyzbyć się brudnych myśli i przeszła do ataku.

- Mam dość tego ciągłego siedzenia w domu. Chcę wyjść na zewnątrz – powiedziała głośno wyrażając swoje zdanie.

- Wiesz, że to dla twojego dobra – odpowiedział na spokojnie.

Pokręciła oczami na jego słowa. Wiedziała, że nie usłyszy nic nowego. Zawsze powtarzał, że to dla jej dobra, ale chyba bardziej myślał o sobie. Myślał, że nie zauważyła, ale często przyłapywała go na tym jak spoglądał na nią ze smutkiem wypisanym na twarzy. Nie mówił o tym, ale bał się o nią. Nie mógł przecież cały czas żyć strachem.

- Chyba dla twojego – wyznała z jadem.

- Amini – podniósł się z miejsca.

- Przestań być tak spokojnym.

- Przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko – złapał ją za ramiona. – Nie mogę cię stracić.

- Nie stracisz.

- Skąd to wiesz, skoro sama nie możesz przyznać się do tego co czujesz. Nie zrobisz tego, dopóki wszystko się skończy.

- To nie dlatego – pokręciła głową choć miał rację. Bała się tego.

- Dobrze wiesz, że kłamiesz – przyciągnął ją do siebie. – Nie potrafisz wyznać tego co do mnie czujesz. Kiedy chcę się do ciebie zbliżyć ty się odsuwasz. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to boli.

Wiedziała aż za dobrze. Te same uczucia, o których on otwarcie mówił gryzły ją od środka chcąc wydostać się na zewnątrz. Za każdym razem, kiedy mówił jak wiele dla niego znaczy coraz trudniej przychodziło jej, żeby nie powiedzieć tego samego.

- Wariuję tutaj – pociągnęła nosem. Łzy wezbrały w jej oczach a po chwili spłynęły po jej policzkach.

- Wyjdźmy gdzieś wieczorem – zaskoczył ją zmianą zdania.

- Gdzie? -zapytała z nadzieją patrząc na niego. Cieszyła się, że będzie mogła gdzieś wyjść. A co najważniejsze Lennox będzie tam razem z nią. Mogła za nim pójść wszędzie.

- W miejsce, gdzie odpoczywam.

- Wszędzie byle z tobą.

***

Nie mógł jej domówić, kiedy zobaczył w jej oczach łzy. Robił to dla jej dobra. Okłamywał tym samego siebie, bo robił to bardziej dla siebie. Nie mógłby bez niej żyć, gdyby coś się jej stało.

Te kilka dni które spędziła w jego domu – kiedyś chciałby, żeby był ich wspólny – były najszczęśliwszymi dniami w jego życiu.

Pomimo jego sprzeciwu, żeby nic nie robiła w domu nie chciała tego słuchać. Co rano dostawał śniadanie i kawę od którego się uzależnił. Obiady i kolacje nie były gorsze. Robiła wszystko, żeby mu się odwdzięczyć, ale chciał tylko żeby wyznała mu co czuję.

Nie powiedziała tego na głos, ale chciała. Widział to za każdym w jej oczach, kiedy mówił jak bardzo mu zależy. Coraz częściej irytowało go to, ale nie chciał jej zranić i nie mówił jej o tym.

Nie wrócili też do tego co wydarzyło się między nimi w dzień, kiedy z nim zamieszkała. To ze pozwoliła mu na pieszczoty i zadowolenie jej połechtało jego ego. Musiał wysilić całą swoją wolę, żeby nie wziąć jej na tej kanapie. Wiedział jednak, że słowa, które potem do niej powiedział były szczere.

Nie dojdzie między nimi do zbliżenia, jeśli nie zostanie jego żoną. Niczego nie był tak pewien jak tego, że kiedyś nią zostanie.

- Jestem gotowa – zeszła do niego po schodach z szerokim uśmiechem na twarzy.

Warto było tak ryzykować wyjście z domu. Jej uśmiech mógł rozjaśnić jego cały świat a życie przy niej nabierało kolorów.

- Więc chodźmy – wyciągnęła w jej stronę dłoń, którą od razu ujęła.

Zamknął i zabezpieczył domu w razie włamania. Ruszył w stronę samochodu podjazdem który chwilę temu odśnieżył. Zima w tym roku dała się szczególnie we znaki. Widząc jej zadowolona minę nie przejmował się chłodem, który przenikał ich na wskroś.

Idąc dotknęła krzaku, na którym zastygły płatki śniegu wyglądające jak puch, w którym można było się położyć i zasnąć. Dotknęła ich strzepując je z drzewka. Poczuła zimno, ale to było miłe. Móc dotykać i cieszyć się tą pogodą było jak dar, którego nie zamierzała zmarnować.

- Wejdź do samochodu – pociągnął ja w stronę otwartych drzwi. – Zmarzniesz.

- Już, już - wgramoliła się do samochodu niezadowolona z tego, że przerwał jej dotykanie śniegu.

Wsiadł z drugiej strony i odpalił silnik, żeby jak najszybciej zagrzać samochód.

- Mała, ale ty jesteś upierdliwa – westchnął na jej próbę ogrzania dłoni więc wziął je w swoje ręce i zaczął na nie chuchać. Były całe skostniałe. – Wzięłaś ze sobą zastrzyki?

- Tak tato – była rozbawiona.

Jemu nie było do śmiechu. Wiedział, że jej choroba to nie żarty i należy przestrzegać wszystkich zaleceń. W takich chwilach przypominał sobie o niej. Przeczytał wiele artykułów na ten temat i wiedział, że zimne dłonie są też oznaką słabego krążenia.

- Wiesz, że to nie żarty.

- Wiem Lenni. Nie przejmuj się. Mam wszystko – wyciągnęła w jego stronę saszetkę i podała mu ją.

Schował ja do wewnętrznej stronu kurtki. Tam jest bezpieczna i nigdzie nie zginie jak ostatnim razem.

To było cztery dni temu. Amini zapomniała, gdzie ją podziała i biegała po domu jak zwariowana. Zaniepokoiło go to podczas pracy więc wyszedł z gabinetu. Na początku nie chciała powiedzieć o co chodzi, ale kiedy zakręciło jej się w głowie powiedziała, że gdzieś ją zapodziała. Wtedy położył ja na kanapie i sam zaczął przeszukiwanie całego domu. Udało mu się ją znaleźć po kilku minutach pod kanapą w salonie na której leżała Amini. Była prawie nieprzytomna, kiedy podawał jej lek jednak ocknęła się co przyjął z ulgą. Przez kilka minut był zaniepokojony jej stanem i potrząsał jej ciałem, a kiedy nie reagowała zadzwonił na pogotowie. Pomogła mu kobieta po drugiej stronie ocucić Amini.

Od tamtej chwili miał się na baczności i nawet trzymał kilka zastrzyków w biurku, żeby mieć je w razie nagłych wypadków.

- Możemy już jechać? – zapytała ciesząc się z niespodzianki.

- Oczywiście beag – powiedział z uczuciem po i włączył się do ruchu.

W jego ojczystym języku oznaczało to „mała". Kiedyś go o to zapytała więc jej powiedział. Powiedziała, że chciałaby się nauczyć jego języka więc codziennie uczył ją nowego słowa. Była pojętą uczennicą i szybko się uczyła.

Wczoraj przyłapał ją na tym, że pisała z jego bratem. Był szczęśliwy, że tak dobrze się dogadują, ale też dlatego że Arlo pomagał jej w nauce. Wszystko jej tłumaczył na spokojnie i cierpliwie. Kiedy się o tym dowiedział powiedziała mu „Chcę nauczyć się twojego języka, bo twój język to ty. Chcę poznać twoją kulturę, iż zwyczaje, bo są częścią ciebie".

Wtedy on zaczął się uczyć jej języka i zwyczajów. Nie było to tak łatwe jak przypuszczał. Ojciec Amini pochodził z Iranu więc dowiedział się o tym państwie kilku rzeczy. Językiem urzędowym był język perski co za tym idzie nie był on tak łatwy do nauki. Amini nakryła go na tym i powiedziała, że sama go nie umie więc nie było potrzeby, żeby on miał go znać.

Jak to ona stwierdziła „Wolę żebyśmy znali twój język, bo może kiedyś będę miała okazję tam podjechać". Cieszyło go to, bo jednak snuła plany o ich wspólnej przyszłości.

- Lubię słuchać tego jak mówisz – oparła się o siedzenie i odwróciła w jego stronę.

- Kiedyś możesz mieć tego dość.

- Nigdy nie będę miała tego dość. – chcąc potwierdzić to co powiedziała złapała jego dłoń i splotła ich palce razem.

W takich chwili cieszył się, że jego samochód był automatem. Nie musiał zmieniać biegów co za tym idzie mógł trzymać jej dłoń w swojej nie przejmując się tym, że wylądują na poboczu.

- Powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy?

- Nie.

- Lenni proszę powiedz mi – poprosiła i zatrzepotała rzęsami.

Wiedziała, jak go zakręcić, żeby jej uległ. Tym razem chciał jej zrobić niespodziankę i nie puścił pary z ust. Chciał widzieć jak w jej oczach pojawia się zaskoczenie, podekscytowanie a nawet radość.

***

Obserwował ich jak wysiadali z samochodu i wchodzili do środka. Podążał za nimi od domu aż do tego miejsca. Starał się to robić tak żeby go nie zauważyli. Od razu skontaktował się z szefem.

- Weszli do środka – powiedział. – Mam ją sprzątnąć.

- Za dużo ludzi. – odparł głos po drugiej stronie. – Na razie ich obserwuj.

- Rozumiem.

- Tylko mnie nie zawiedź jak ten kretyn – ostrzegł go. Wiedział co się z tym wiąże. Na szali było życie jego rodziny, dlatego nie mógł popełnić błędu.

- Nie zawiodę – powiedział nerwowo.

- Mam nadzieję.

Nawet po zakończeniu rozmowy siedział w samochodzie i obserwował wejście do budynku, za którym zniknęli.

Skoro miał tylko obserwować zrobi to jak najlepiej. Wszystko co uda mu się ustalić przekaże swojemu szefowi. Jemu się nie podpadło.

Nieraz widział jak rozrywał człowieka na strzępy tylko dlatego że źle na niego spojrzał. Meksyk był pełen przemocy i śmierci, która czyhała na każdego kto nie miał się na baczności.

Praca dla Bartolo Balderasa była spełnieniem marzeń dla kogoś kto urodził się w dzielnicy nędzy i biedy. To była przepustka do normalnego życia dla jego żony i dzieci. Nie mógł zawieść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro