Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

W pierwszej chwili pomyślała, że się przesłyszała, ale te słowa uderzały w nią raz za razem.

- Co przepraszam? – zapytała skołowana.

Sytuacja przybrała dziwny obrót. Siedzieli przy stole i jedli śniadanie a on w następnej chwili wypalił o przeprowadzce do niego.

- Nie przesłyszałaś się – zaznaczył na początku i przesunął się do niej przez stół. Splótł ich ręce razem i zapytał jeszcze raz. – Zamieszkasz ze mną?

- Wiesz, że prawie się nie znamy.

- No i co z tego – wzruszył ramionami.

- Nie wiem czy to dobry pomysł – pokręciła głową na jego pomysł.

- Tu nie jesteś bezpieczna – rozejrzał się wokół zaciskając szczękę. Lubiła to w nim. Nie ukrywał niczego a głośno o tym mówił.

- A u ciebie będę? – kiedy tylko te słowa zostały wypowiedziane chciała je cofnąć. Kiedy zauważyła, że skrzywił się poczuła wyrzuty sumienia. Starał się jak mógł a ona mu jeszcze dokładała.

- Obiecuję, że zrobię wszystko żebyś była bezpieczna. Dobrze? – musnął kciukiem wierzch jej dłoni.

- Dobrze – uśmiechnęła się nieznacznie.

- Dziękuję – odetchnął z ulgą.

Zbliżył do ust jej dłoń i złożył na niej pocałunek. Poczuła jakby w ten sposób składał jej obietnicę.

***

- Jestem gotowa – zobaczył ją stojącą w drzwiach i przestępującą z nogi na nogę.

Przy jej boku stała torba, do której się spakowała. Od razu po śniadaniu przekonał ją, żeby to zrobiła. Trochę się dąsała, ale w końcu dała za wygarną i zniknęła w sypialni. W tym czasie on posprzątał po śniadaniu a potem czekał na nią.

Zdążyła się nawet przebrać i wyrobić na czas. Miała na sobie obcisłe jeansy które nawet stąd uwydatniały jej kształty. Nie musiał nawet patrzeć, jak wygląda od tyłu. Narzuciła też wielką czarną bluzę, która zakrywała jej piersi.

- Co? - spytała, kiedy patrzył na nią w dalszym ciągu jak zamrożony.

- Nie nic – otrząsnął się ze swoich przemyśleń. Nie był na tyle głupi, żeby ciachnąć temat jej ciała. Mogło się to dla niego źle skończyć.

- Więc? – czekała.

- Jedziemy na górę, bo muszę jeszcze pozałatwiać niektóre a potem pojedziemy do mnie – powiedział podnosząc się ze swojego miejsca.

- A nie mogę poczekać tutaj? – rozejrzała się wokół.

- Wolę jak jesteś blisko – i nie tylko dla jej bezpieczeństwo. Tak po prostu lubił jej towarzystwo. To jak się uśmiechała, czy jak się z nim kłóciła. Była wtedy taka prawdziwa.

- Wiesz... - poruszyła się w jego stronę. - ..., że ja też lubię, jak jesteś blisko – ostatnie słowa wyszeptała w jego ucho, kiedy usiadła na jego kolanach.

Zrobiła to naturalnie bez zachęty z jego strony czym jeszcze bardziej go rozczuliła. Była sobą i to mu wystarczało. Nie musiał wiedzieć nic więcej.

- Może kiedyś... - pogładził jej udo. - ..., kiedy to wszystko się skończy będziesz chciała ze mną pracować.

- Jako kto? – zaciekawiła się. – Twoja sekretarka?

- Będziesz kim tylko zechcesz. – spełni każde jej życzenie nieważne jak mało racjonalne będzie.

- Kiedyś chciałam być przedszkolanką – wyznała mu niepewnie.

- Jeśli tego właśnie chcesz.

- A jak będę chciała być tancerką erotyczną? – spytała przekornie.

- Więc nią będziesz, ale tylko moją.

- A co, jeśli się nie zgodzę?

- Wtedy będę cię musiał przekonać a wierz mi, że jestem bardzo przekonujący.

- Co proponujesz? – zarzuciła mu ręce na szyję i kokieteryjnie potrząsnęła rzęsami.

Kiedy pomyślał o niej wijącej się na rurze myśli same znalazły rozwiązanie. Na pewno nie oprze się temu co zechcę jej zaproponować.

- Niech się zastawię. Może codziennie rano będę cię budził wielkim buziakiem. Będę robił ci śniadania. Będę spełniał wszystkie twoje marzenia. I może...

- Pomyślę nad tym – przerywała mu. – A teraz chodźmy na górę, bo jeszcze ktoś pomyśli, że odciągam cię od pracy.

Zeszła z jego kolan więc musiał ruszyć za nią. Chciała wziąć do ręki torbę odebrał ją od niej, ale splótł ich palce razem. Męska duma nie pozwalała mu na to, żeby musiała dźwigać ciężary.

Kiedy nie chciała się ruszyć pociągnął ją w kierunku windy. Z ociąganiem dała się do niej zaprowadzić.

***

Wysiadając z windy rozglądała się wokół. Piękny hol odznaczał się na tle niebieskich ścian. Przy biurku siedziała kobieta mająca może około czterdziestu lat. Nienagannie ubrana, uczesana i umalowana.

Podniosła na nich wzrok jednak od razu zatrzymała go na jej osobie. Wzrokiem skandowała jej sylwetkę po czym zatrzymała się na ich złączonych dłoniach. Kobiecie chyba spodobało się to co widzi, bo na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie taki uprzejmy, ale promienny jakby ktoś rozjaśnił dzień.

- Kogóż nam tutaj przyprowadziłeś – zapytała podnosząc się z miejsca.

- Amini, Kara. Kara, Amini – przedstawił je.

Amini kierując się grzecznością chciała wyciągnąć rękę i uściskać nowo poznanej kobiety. Mocowała się z palcami Lennoxa które nie chciały jej puścić.

- Lenni – warknęła w jego kierunku.

Posłał jej jeden ze swoich uwodzicielskich uśmiechów i pociągnąć wzdłuż korytarza. Była skołowana. Nie wiedziała, dlaczego nie pozwolił jej przywitać się z kobietą.

- Przepraszam – zdążyła powiedzieć zanim pociągnął ją do swojego gabinetu i zatrzasnął drzwi z hukiem. W ostatniej chwili wyłapała, że kobieta szła w stronę biurka z uśmiechem na twarzy więc chyba nie gniewała się na jego zachowanie. Ona jednak była innego zdania.

- Lenni – stanęła na środku gabinetu więc musiał się do niej odwrócić.

- Słucham? – zapytał przypatrując jej się zmieszany.

- Ja to powinnam powiedzieć. Zachowałeś się niegrzecznie w stosunku do tej kobiety.

- Ona się nie gniewa.

- Skąd wiesz? – zapytała.

- Przepraszam Kara – wrzasnął tak że zabolały ją uszy.

- Nie gniewam się – usłyszała jej stłumiony przez drzwi głos.

- Widzisz.

- Możesz mnie już puścić? – westchnęła.

- Co? – spytał głupio choć wiedział o czym mówi.

- Puścisz mnie już – wyciągnęła w górę ich złączone dłonie.

- Nie – powiedział stanowczo.

- Dlaczego?

- Bo dobrze mi, kiedy jesteś przy mnie i kiedy czuję twoje ciepło – patrzył wprost w jej oczy.

Słysząc te słowa coś dziwnego dzieje się z jej ciałem. Serce napełnia się radością a ręka sama nie chcę puścić.

- Słodki jesteś.

- Ty bardziej – mruczy przyciągając ją do siebie.

Rozkoszowała się ciepłem jego ciała. Jego ramionami, które oplatały ją chcąc ją chronić i jego ustom które muskały jej czoło. Trwała w tym uspokajającym uścisku nie przejmując się otaczającym ją światem.

Miło było marzyć. O tym, że są w normalnym związku. Mają normalną pracę. Normalne życie. A co najważniejsze nie myślą o tym, że w każdej chwili ktoś może ich zabić.

- Ekh – po gabinecie rozszerzało się chrząkniecie.

Odchyliła się do tyłu i spojrzała na osobę stojąca za nią. W drzwiach stał Arlo skrępowany tym w jakiej sytuacji ich znalazł.

- Co tam? – spytał Lennox nie wypuszczając jej z ramion.

- Mam sprawę - wskazał palcem za sobą. – Mogę cię prosić na chwilę?

- Teraz?

- Zaraz do niej wrócisz – powiedział zawadiacko puszczając jej oczko.

- Idę – westchnął i nie zwlekając wypuścił ją z ramiona.

Spoglądała na niego, kiedy szedł w stronę wyjścia. Szczególnie obrała sobie za cel jego pośladki. Do tej pory nie zawracała na to uwagi jednak teraz nie mogła oderwać od nich wzroku. Były jak dwie jędrne bułeczki świeżego wypieku.

- Czuję, jak się patrzysz – powiedział rozbawiony nie odwracając się i zamykając za sobą drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro