Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37

Jechały bocznymi drogami kierując się ku lasowi. Czyli taki czekał mnie koniec – zostanę zabita i zakopana tak żeby nikt nie mógł znaleźć mojego ciała.

- Wiesz, że możesz jeszcze zwrócić – zaznaczyła delikatnie.

- Chyba sama w to nie wierzysz. Tacy ludzie nie odpuszczają. Gdybym teraz zrezygnowała znaleźliby mnie.

Miała rację. Zdecydowała się na porwanie Amini i doręczenie jej a zrezygnowanie w tym momencie tylko by ich rozsierdziło. Nie zostawiliby tak tego afrontu z jej strony. Musiałaby zginać.

Jej śmierć nie byłaby łagodna. Na pewno nie. Zrobiliby wszystko, żeby cierpiała jak najdłużej.

- Masz czasami takie wrażenie, że nie miałaś za dużo czasu na zrobienie czegoś czego powinnaś? – zapytała myśląc o Lennoxie.

- Czasami, ale szybko dociera do mnie, że to nie dla mnie. Nauczyłam się, że żeby przeżyć trzeba zrobić wszystko nawet jeśli oznacza to porwanie.

Zjechały w ścieżkę, na której tylko jeden samochód mógłby przejechać, na drugi nie było miejsca. W oddali zamajaczyły światła innych samochodów. Im bliżej były tym bardziej była przerażona. Mogła się okłamywać, że tak nie jest, ale nie ważne jak bardzo starała się opanować emocje nic to nie dawało.

- Każdy z nas zasługuje na miłość... i wybaczenie – chciała, żeby Suzette wiedziała, że nie ma do niej żalu. Nie była taką osobą, żeby kogoś nienawidzić. To była jej zmora od dziecka. Gniewała się tylko chwilę a potem jej przechodziło.

- Dlaczego musisz być tak perfekcyjnie dobra? – krzyknęła na nią. – Porwałam cię. Ogłuszyłam. Nawet przykułam do łóżka – spojrzała na nią jak na wariatkę.

- Irytuję cię to co nie – uśmiechnęła się z satysfakcją.

- Tak bo wtedy mam wyrzuty sumienia a ja nie lubię ich mieć – odpowiedziała jednym tchem.

- Nie nadajesz się do tej pracy. Udajesz, że nic nie czujesz jednak dopuszczasz do siebie niektóre odczucia. Uwierz mi, że prędzej czy później to cię zgubi.

- Co ty możesz o tym wiedzieć – prychnęła.

Amini zamyśliła się. Co ona może wiedzieć? Ano trochę wiedziała. Uczucia to dziwna rzecz, której nie da się wyłączyć, wyciszyć czy wygłuszyć. Prędzej czy później one nas dopadną. Porównywała to do grypy. Nie chorowała latami, a kiedy ją dopadała rozkładała ją na łopatki.

- Dopuściłam do siebie uczucia i zobacz co zrobiłam – wyznała z nostalgią Amini. – Zakochałam się choć nie powinnam. Zyskałam przyjaciół, którzy byli dla mnie dobrzy. A co najważniejsze pozwoliłam sobie wejść z kimś w bliższą relację wiedząc, że prędzej czy później i tak mnie zabiją.

- To, dlaczego to zrobiłaś?

- Nie wiem – wzruszyła ramionami a w oczach zalśniły jej łzy. – Byłam samolubna, bo chciałam od życia czegoś więcej niż tylko ukrywania się.

Suzette nic na to nie odpowiedziała. Uparcie wpatrywała się w widok przed sobą. Dotarło do niej, że stanęły kilka metrów od nieznajomych mężczyzn, którzy czekali oparci o samochody.

- Chodź – wyłączyła silnik po czym wyszła z samochodu.

Wiedziała, że ucieczka nie ma sensu. Nie przy tylu osobach, które były sprawniejsze od niej. Wzdychając po raz ostatni wyszła z samochodu zatrzaskując za sobą drzwi.

- Jak się cieszymy, że masz dla nas przesyłkę – jeden mężczyzn wyszedł na przód chwytając Amini za ramię. Szarpnął jej wycieńczonym ciałem przez co wpadła na niego. Szybko się odsunęła jednak przez chwilę zauważyła ten lubieżny uśmieszek.

Oblał ją strach na to co miało się tutaj wydarzyć. W ciemnym i zimnym lesie nikt nie usłyszy jej krzyków.

- Gdzie moja kasa? – zapytała Suzette poddenerwowanym głosem.

- Taa.. co do tego – mężczyzna powiedział pewnym głosem – Chyba się nie dogadamy.

- Chyba sobie kpisz – krzyknęła i chciała podejść. Uniemożliwił jej w tym jeden z ludzi łapiąc ją od tyłu za ramiona.

- Trzeba było nie negocjować – uśmiechnął się złowieszczo po czym kiwnął na kolejnego z nich.

Amini wiedziała co to oznacza. Odwróciła wzrok nie mogąc na to patrzeć. Zbyt wiele krwi widziała w swoim życiu. Nastąpiło ciche kliknięcie broni a po czym głośny huk, który wdarł się do jej bębenków. Drgnęła na ten dźwięk nie mogąc się opanować.

Kiedy usłyszała dźwięk upadającego ciała wtedy zwróciła się w jej stronę. W zimnym śniegu zabarwionym na czerwono leżała Suzette z raną w głowie. Oczy nadal otwarte sprawiały wrażenie jakby dziewczyna nie mogła uwierzyć, że nie żyje.

- Chodźmy Amini Moradi – mężczyzna ruszył ciągnąc ją w ciemny las zauważyła samochód tylko bardziej nowoczesny.

- Mam przejebane prawda? – zażartowała lekkim tonem choć sytuacji nie była odpowiednia.

- Nawet nie wiesz jak bardzo. – odpowiedział mężczyzna wypranym z emocji tonem.

- Chociaż zabijecie mnie szybko – miała na to nadzieję.

- To zależy od tego co nam powiesz i czy te informacje będę przydane – odpowiedział kolejny z mężczyzn stojąc przy samochodzie z odpalonym papierosem.

Amini wystarczył rzut oka na niego, żeby zrozumiała kto przed nią stoi. Mężczyzna odpowiedzialny za wszystko złe co spotkało ją w życiu. Ten sam który tamtego dnia był w jej domu, zabił jej rodziców i sprowadził na nią ten marny los.

- Nic ci nie powiem – odpowiedziała mocnym głosem podsyconym nienawiścią.

- Więc trochę się pomęczysz – rozłożył ręce na boki. – Przyznam, że jesteś odważna – spojrzał na nią z podziwem.

- To nie odwaga a lojalność wobec rodziny.

- Wiem coś o tym – wydmuchał dym z ust. – Też jestem lojalny wobec ojca więc chyba rozumiesz, że nie miałem wyjścia zbijając twoją rodzinę.

Nie, nie rozumiała tego. Amini nie mogła zrozumieć jak można być aż tak złą osobą i skrzywdzić drugą osobę. Ona nigdy by tego nie zrobiła.

- To nie to samo. – mówiła spokojnym i mocnym tonem nie okazując strachu. – Ja nie zabijam.

- Każdy kogoś zabija Amini. Każdy – kładzie nacisk na ostatnie słowo po czym macha ręką. – Wiesz co robić.

Mężczyzna obok szepnął ją tak że upadała na śnieg. Przed jej twarzą wylądowała broń, która szydziła z niej i kpiła. Uniosła nieznacznie ręce w bezbronnym geście.

- Gdzie dokumenty? – zapytał przeładowując broń.

- Nie wiem o czym mówisz – może i wiedziała, ale nie miała zamiaru im tego mówić.

Te dokumenty to było wszytko co miała. Mogły pogrążyć cały jego kartel i on dobrze o tym wiedział. Starała się ze wszystkich sił chronić to co pozostawił jej tata. Obiecała a ona zawsze dotrzymuję obietnic nie ważne jak absurdalnych.

Dokumenty te, gdyby trafiły do odpowiednich organów od razu zamknęłyby go na lata. Nie mówiąc o jego wspólnikach, którzy byli w to zamieszani.

- Carlos – wskazał ręką na mężczyznę – lubi zadawać innym ból. Do tego został stworzony i przeszkolony więc wierz mi, że sprawi ci tak wiele bólu, że sama wszytko wyśpiewasz.

- Nie znasz mnie i ile jestem w stanie znieść. – podjęła jego wyznanie. Nie ważne jak bardzo ją skrzywdzi ona nigdy nie powie prawdy.

- Zadziorna jesteś. Może Carlos nie uszkodzi cię aż tak bardzo to wezmę cię ze sobą – mrugnął do niej zadowolony z siebie,

- Wolę zginąć niż żebyś mnie dotknął – odpowiedziała z odrazą.

- Wiesz co robić – kiwnął w moją stronę.

Mężczyzna wziął zamach uderzając ją prosto w twarz. Poczuła ból w miejscu, gdzie jego dłoń dotknęła jej policzka. Zęby jej zazgrzytały i przygryzły wnętrze policzka. Nie zająknęła się ani nie pisnęła. Zacisnęła zęby jeszcze bardziej nie dając im tej satysfakcji.

- Gdzie papiery? – zapytał ponownie.

- Pierdol się – splunęła czerwoną śliną na jego buty.

- Ty mała...

Ruszył w jej stronę jednak nie dane mu było dokończyć. Zewsząd rozbłysły światła latarek a spomiędzy drzew zaroiło się od ludzi.

- Policja – dobiegały dookoła różne głosy.

- Odłóż broń.

- Na ziemię.

Głosy zlewały się  jednak Amini widziała tylko jedno. Kilka metrów od niej stał Lennox wyrywający się ludziom. Krzyczał jej imię raz za razem nie mogąc się do niej dostać.

- Popełniłaś błąd – spojrzała wprost na wycelowaną broń.

- Było warto – uśmiechnęła się nieznacznie.

Przymknęła oczy. Usłyszała dźwięk odbezpieczanej broni, huk a potem ogromny ból, w czaszce który pozbawił ją świadomości.

Z uśmiechem na ustach umierała wiedząc, że przeżyła miłość życia. Nie żałowała niczego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro