2. Czas rozpocząć przedstawienie
Powinien obudzić mnie potworny ból, całego ciała, ale ocknęłam się pod wpływem, rażącego mnie, słońca. Było już dawno po poranku i powoli dochodziło południe, mimo tego otaczała mnie cisza. Nie było ćwierkających ptaków, wszystko wydawało się trwać w jednej, zaklętej chwili. Delikatnie podniosłam się, podciągając o pień drzewa. Poraniona noga już nie krwawiła, ale była zaogniona i miałam problem, żeby na niej stanąć.
-No to ładnie mnie urządzili- powiedziałam sama do siebie, rozglądając się wokół. Nie poznawałam okolicy co znaczyło, że znajduję się bardzo blisko granicy. Nigdy się tutaj nie zapuszczałam, nie było mi wolno. Szybko oglądnęłam się dokładnie, sprawdzając gdzie jeszcze zostałam zraniona. Gdyby nie ta głupia bransoletka, to ja bym ich zraniła, a nie oni mnie. Miałam jeszcze kilka zadrapań na brzuchy i jeden ślad na policzku. Miałam ochotę ich zabić, a szczególnie osobę, która poharatała mi policzek...
Nagle usłyszałam, gdzieś w gęstwinie, delikatny szelest. Od razu odwróciłam się w stronę dźwięku i mimo, że nie mogłam pokazać pazurków, przyjęłam bojową postawę, gotowa w każdej chwili zaatakować. Kolejny szelest bliżej mnie, z przeciwnej strony, delikatnie mnie oprzytomnił. Rozluźniłam się i oparłam o drzewo pod którym się obudziłam.
-Pomocy! Pomocy! Ratunku!- krzyknęłam, wbijając sobie paznokcie w rany, aby ból w głosie był autentyczny. Nie minęły dwie sekundy, a już było wokół mnie z 4 żołnierzy. Musieli mnie wyczuć i okrążać. Ze łzami spowodowanymi bólem, zrobiłam krok w stronę najstarszego z nich i prawie od razu upadłam. Jeden z nich podszedł do mnie i przykucnął obok, dokładnie mi się przyglądając.
-Co się stało? – zapytał.
-Nie wiem, pamiętam tylko kły, pazury... Chyba zaatakowały mnie kotołaki. Gdzie ja jestem?
-Na skraju ciemnego lasu.- powiedział chwytając mnie pod rękę i pomagając wstać. Oparłam się na nim i spojrzałam mu głęboko w oczy.
-Dziękuję- słowo to ledwie przeszło mi przez gardło, było takie obrzydliwie słodkie, idealne dla słabeuszy.
-Jak tu trafiłaś?- zapytał dowódca, patrząc się na mnie podejrzliwie.- dlaczego się nie zmieniłaś, aby przyspieszyć gojenie się ran?
-Nie wiem, nie pamiętam.- zawahałam się na chwilę, opuściłam głowę, jakbym się wstydziła- nie umiem się zmienić. Próbowałam, ale nie dałam rady- wiedziałam, że nie przekonałam go zbytnio.
-Kapitanie, zabierzmy ją do Alfy. Dziewczyna potrzebuje odpoczynku i może wtedy sobie wszystko przypomni.- odezwał się chłopak, który mnie podtrzymywał. Zesztywniałam na jego słowa. Alfa... to słowo wzbudzało we mnie chęć ucieczki jak najdalej.
-Chyba nie ma sensu go niepokoić, pewnie jest bardzo zajęty, poradzę sobie.- powiedziałam drżącym głosem.
-Nie, najpierw zabierzemy go do hrabiego, a on już zadecyduje czy to sprawa dla Alfy.- ponownie spojrzałam mu w oczy i byłam już pewna, że będą z nim kłopoty.
Zostałam ni to zawleczona, ni zaprowadzona za granicę, a później wsadzono mnie do jakiegoś dziwnego urządzenia, który pojechaliśmy przez drogę, w stronę miasta. Starałam się ukryć swoje niedowierzanie i nie rozglądać po machnie. Nie rozumiałam, dlaczego nie mogliśmy dotrzeć na miejsce pieszo. Po drugiej stronie lasu, nie mieliśmy takich urządzeń i nie było problemu żeby dostać się z jednego punktu do drugiego.
-Czemu masz taką zaskoczoną minę?- zapytał się strażnik, który pomógł mi dotrzeć do pojazdu.
-Wiesz... nie spotkałam nigdy, żadnego hrabiego i niezbyt wiem jak mam się zachować- byłam zadowolona ze swojej wypowiedzi, chociaż nie przez to miałam taką minę.
-Nie martw się, wszystko będzie dobrze, to taki sam wilk jak my, tylko trochę potężniejszy- chwycił mnie za rękę w geście pocieszenia, ale od razu mu ją wyrwałam. Miałam ochotę zapytać dlaczego to zrobił.
-Przepraszam, pewnie masz traumę po tym ataku. Te bestie nie mają skrupułów. Bardzo mi przykro, że ciebie to spotkało. Powinniśmy przybyć wcześniej, ale nikt nas nie poinformował, że zaginęłaś. – z każdym jego słowem, coraz mocniej zaciskałam zęby. Był taki miękki, litościwy..... dobry. Nie rozumiałam, jak można być takim przez cały czas. Dekoncentrował mnie swoją paplaniną, która nie przynosiła niczego pożytecznego.
-Moglibyśmy chwilę pomilczeć? Rozbolała mnie głowa- spojrzałam na niego wściekle, chociaż głos miałam milutki.
-Ja.... Jasne- zawahał się i delikatnie odsunął ode mnie. Uśmiechnęłam się na to i zaczęłam oglądać okolicę, po której się poruszaliśmy.
-Za kilka minut dojedziemy na miejsce- powiedział drugi strażnik, kierujący tą maszyną. Westchnęłam, czekał mnie kolejny etap misji i wciskanie bajeczki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro