ROZDZIAŁ TRZYNASTY
– Witajcie, kochani – odezwała się ciocia Józefina, prowadząc czwórkę dzieci w stronę sali balowej. – Oto miejsce zbrodni.
Jakub oczarowany rozejrzał się po pomieszczeniu. Było tam pięknie.
– Och, zawsze marzyłam o przyjęciach, ale nawet moja ogromna wyobraźnia nie była w stanie przywołać czegoś takiego. – Odetchnęła Ania.
Szatyn po raz kolejny się rozejrzał, nadal nie przestając się zachwycać tym widokiem. Nigdy nie widział czegoś tak pięknego i majestatycznego. Pragnął nigdy nie opuszczać tego miejsca.
– Jestem szczególnie podekscytowana występem Cécile Chaminade – przyznała Diana, szybkim krokiem idąc w stronę fortepianu.
– Panna Barry nie szczędzi grosza, aby pomóc ludziom przetrwać ponurą zimę – skomentował jeden ze stojących obok mężczyzn.
– Och! Jak cudownie! – zachwyciła się Shirley-Cuthbert.
– Nie mogę przypisywać sobie zasług Gertrudy. To był jej wieczór. W ubiegłym roku nie zdołałam wyprawić przyjęcia bez niej – odezwała się Józefina, na co Jakub delikatnie zmarszczył brwi. – Ale pora ruszyć naprzód, czyż nie?
Jakub, Cole i Ania podążyli za nią w głąb pokoju.
– Jak się w to wplątaliście? – zwróciła się kobieta do dwójki chłopców.
– Cole jest bohaterem.
Słysząc słowa rudowłosej, Jakub posłał uśmiech blondynowi.
– Bez niego nie moglibyśmy tu przyjechać – wytłumaczyła Diana. – Zaprosiliśmy Jakuba, ponieważ jest naszym dobrym przyjacielem.
– Twój wewnętrzny artysta musi być zachwycony.
– Jakubie. – Cole posłał mu wymowne spojrzenie.
– Nadal nim jesteś.
– Już nie jestem.
Jakub zmarszczył brwi i spuścił wzrok na swoje dłonie. Cole z kolei posłał uśmiech Józefinie.
– Ale mimo wszystko się cieszę, że mogę tu być.
– Zjecie obiad, a potem idźcie prosto do łóżek. Jutro będzie długi dzień.
Jakub obserwował, jak Cecilia gra na fortepianie. Nie był fanem brzmienia tego instrumentu, jednak ta kobieta była bardzo utalentowana. Poprawił wianek spoczywający na jego głowie i zerknął na Cole'a, który również wpatrywał się w fortepianistkę. Następnie z uśmiechem złapał go za rękę oraz splótł ich palce.
Mackenzie popatrzył na niego zaskoczony. Jakub z kolei odpowiedział mu uśmiechem i delikatnym skinięciem głowy. Blondyn uniósł kąciki ust, po czym ponownie popatrzył na muzyczkę. Kiedy już skończyła swój występ, wszyscy zajęli się własnymi sprawami. Józefina zabrała Dianę na spotkanie z Cécile, natomiast Ania zaczęła spacerować po całej sali bez celu.
– Co chciałbyś robić, blondynku? – zapytał go Jakub.
– Och, um... – wyjąkał. – Możemy się na razie nie wychylać?
– Jak wolisz.
Po tych słowach obaj zaczęli iść w stronę ściany. Przez chwilę tam stali, jedynie rozglądając się dookoła z podekscytowaniem. Wtedy nagle coś przykuło uwagę Cole'a, a on zaczął iść w stronę rzeźby.
– Jest niesamowita, co? – wyszeptał Miller, na co drugi chłopak mu przytaknął.
– A co my tu mamy? – Usłyszeli czyjś głos.
– Farmerzy! Na pewno mieszkacie na farmie.
– Smutni chłopcy z farmy.
– Ubrani na brązowo.
– Czasami marzy mi się proste życie farmera. Zaczynać dzień o wschodzie słońca i kończyć o zachodzie.
– Skąd ten smutek, chłopcy z farmy? – zapytała jedna z kobiet.
– Ja...
– Pewnie przez ten brąz – skomentował mężczyzna ubrany w sukienkę, przyglądając się Cole'owi.
– Młody paniczu, nie jesteś ubrany odpowiednio na wieczorek letni.
Nagle grupa dorosłych zaczęła nakładać naszyjniki Cole'owi, który patrzył na to zszokowany. Jakub przygryzł wargę, aby powstrzymać się od parsknięcia śmiechem przez to, na jak szczęśliwego wyglądał jego towarzysz.
Po chwili odeszli, dlatego Jakub posłał Cole'owi uśmiech.
– Hej, smutny chłopcze z farmy. Jesteś głodny?
Wyciągnął do niego rękę, a blondyn po krótkim zawahaniu i rozejrzeniu dookoła, ją ujął, pozwalając szatynowi zaprowadzić się w stronę odpowiedniego stołu.
– Cole, bądź szczery. Czy z twoją ręką wszystko jest dobrze?
Chłopak westchnął i pokręcił głową.
– Nie jest – wymamrotał. – Nie mogę uwierzyć, że odebrał mi to, co kochałem najbardziej.
– Przykro mi, blondynku. Szkoda, że nie mogę nic zrobić.
Cole kiwnął głową, posyłając uśmiech szatynowi. Jakub puścił mu oczko, po czym wrzucił sobie do buzi jedną z przekąsek.
– Dobry wieczór. Jak miło być wśród waszych pięknych twarzy. Jednak brakuje jednej z nich. I cóż to była za twarz. Wciąż ją pamiętam. Gdy tak czytała mi znad ramienia, zero poszanowania dla manier. Tak się poznałyśmy. W paryskiej księgarni. Przedstawiła się jako Gertruda i odradza mi zakup oglądanej przeze mnie książki, bowiem jest nieciekawa i kończy się morderstwem protagonisty. Przez kolejne dekady ukrywałam swe lektury, gdyż musiała paplać o zakończeniu każdej powieści czy też sztuki. Próbowała też oskubać mnie do naga, trwoniąc pieniądze na dzieła sztuki. I co mi teraz zostało? Nic, tylko sala pełna najwspanialszych przyjaciół. Za Gertrudę. Oby czytała nam znad ramienia przez wieczność.
– Wow. – Głęboko odetchnął Jakub.
– Za najwspanialszą parę. Mój romans idealny – odezwała się jedna z kobiet. – Za Gertie i Jo.
– Gertie i Jo – powtórzył szatyn i zerknął na Cole'a.
– A teraz, w miejsce Gertrudy, zapraszam do recytacji wiecznie nieprzewidywalną, żywą i bystrą Anię Shirley-Cuthbert.
Dziewczyna stanęła obok Józefiny, a Cole szturchnął łokciem Jakuba.
– Ania idealnie tu pasuje, czyż nie?
Ten odpowiedział mu skinieniem głowy.
– Przypomniałam sobie, że rzeczywisty świat jest szeroki i że otwiera on obszerne pole nadziei i obaw, wrażeń i podniety dla tych, którzy mają odwagę szukać prawdziwej znajomości życia wśród jego niebezpieczeństw.
Jakub głośno bił brawo, kiedy Ania skończyła, jednak mimo wszystko zauważył, że w trakcie recytacji Józefina opuściła salę. Diana złapała go za rękę i pociągnęła na parkiet, na którym goście zaczęli tańczyć.
Obok nich pojawiła się Ania, dlatego przyjaciółki zaczęły tańczyć. Jakub uśmiechnął się na ten widok, aż w końcu zauważył nieopodal Cole'a oraz Józefinę. Niezwykle cieszył się z tego, że Cole był taki szczęśliwy.
Nagle podeszła do niego starsza kobieta, wraz z blondynem u jej boku.
– Mój drogi Jakubie – odezwała się. – Zatańcz z tym chłopcem, kiedy ją pójdę po coś do picia.
– Z przyjemnością.
Józefina posłała mu uśmiech, natomiast Jakub splótł palce jego i Cole'a, opierając drugą dłoń na jego ramieniu. Mackenzie z uniesionymi kącikami ust zaczął poruszać się w rytm muzyki.
– Nie chcę się przechwalać, ale świetnie tańczę – powiedział szatyn.
– Nie jestem zaskoczony. – Uśmiechnął się Cole. – Wygląda na to, że jesteś dobry we wszystkim.
– Nie w rysowaniu. Ale to nie ma znaczenia. Ważne jest to, że jestem dobry we wszystkim innym.
– Jak skromnie.
– Oj, uwielbiasz to.
Wtedy utwór zmienił się na wolniejszy, dlatego chłopcy również zmienili styl swojego tańca.
– To prawda.
Jakub delikatnie się uśmiechnął, wtulając w Cole'a, który posłał mu uśmiech.
– Wyglądasz na zmęczonego – spostrzegł cicho blondyn.
– Jestem zmęczony. Nie jestem nocnym markiem.
– Chodźmy do pokoju.
– Nie chcę psuć ci wieczoru.
– Wrócę tu, jeżeli tego chcesz.
Chłopak kiwnął głową, pozwalając mu zaprowadzić się do przypisanego mu pokoju. Cole poprawił poduszki oraz kołdrę, by Jakub mógł się wygodnie położyć, co ten zrobił z przygryzioną dolną wargą. Zastanawiał się, jakim cudem zdołał zaprzyjaźnić się z kimś tak cudownym jak Cole. Może to przeznaczenie?
Ta myśl mu się podobała.
– Cole – wyszeptał, wpatrując się w blondyna, który usiadł obok niego.
– Tak, Jakubie? – Cole posłał mu delikatny uśmiech. Widok zmęczonego Jakuba był niezwykle uroczy.
– Dlaczego ludzie ciągle nam przerywają?
Mackenzie na chwilę zamarł w miejscu, jedynie patrząc na drugiego chłopaka. Zaczął myśleć nad odpowiednią odpowiedzią.
– Może to nieodpowiednia pora – odszepnął. – Ale nadejdzie na to pora. Pewnego dnia.
– Bardzo cię lubię, Cole – wyznał Jakub. – Bardziej niż tylko przyjaciela.
Cole zareagował na to rumieńcem oraz bladym uśmiechem. Jakub wyglądał na takiego zmęczonego i zagubionego.
– Ja też cię lubię, Jakubie. Prześpij się.
Chłopak przez chwilę się w niego wpatrywał, po czym oparł dłonie na jego ramionach. Cole zamarł.
Dobrze czy łatwo? Dobrze czy łatwo?
Kogo obchodzi, czy powinienem. Pocałuję chłopaka, który mi się podoba.
Pochylił się, złączając ich usta w pocałunku. Pieszczota była delikatna i słodka, a żaden z nich nie wiedział, co właściwie powinien zrobić. Cole zamknął oczy, pozwalając Jakubowi się odsunąć. Ich policzki były zarumienione. Mackenzie był zszokowany, natomiast Jakub delikatnie się uśmiechał.
– Miałem dość czekania na odpowiednią porę – szepnął. – A teraz leć i baw się dobrze.
Cole kiwnął głową, po czym opuścił pomieszczenie. Nadal nie był w stanie zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Jakub z kolei zamknął oczy, gotowy do snu. Na jego twarzy widniał uśmiech, którego nic nie byłoby w stanie się pozbyć.
– Jakub Miller właśnie mnie pocałował – wymamrotał cicho blondyn. – Jeżeli to sen, będę taki wściekły...
Następnego poranka Jakub powiadomił Józefinę, iż wybiera się na spacer po Charlottetown. Nie miała nic przeciwko, a jedynie poprosiła, aby wrócił na czas. Chłopak wędrował po uliczkach, przyglądając się wystawom sklepów i ciesząc się spokojem.
Spomiędzy jego warg wydobyło się ciche sapnięcie, kiedy na kogoś wpadł.
– Bardzo... – Zamilkł, poznając tę osobę. – Przepraszam.
– Jakub... – odezwał się Szymon. – Czy to ty?
– Tata. Co tutaj robisz?
– Mógłbym zapytać cię o to samo. Dlaczego nie jesteś w domu?
– Przyjechałem na przyjęcie Józefiny Barry.
Mówiąc to, Jakub się wyprostował. Wziął głęboki oddech i mocno zacisnął w pięści dłonie ukryte w kieszeniach.
– Och. Dobrze się bawiłeś?
– Tak. Nosiłem wianek. Tańczyłem z przyjacielem. Nawet kogoś pocałowałem.
– Jest ładna?
– On jest piękny – odparł chłopak, uśmiechając się na to wspomnienie.
– Nadal przechodzisz przez tę fazę – wymamrotał Szymon i spuścił wzrok na swoje buty, marszcząc brwi. – Świetnie.
– Fazę? – Prychnął jego syn. – To żadna faza. Taki już jestem.
– Jakubie, chyba nie myślisz, że już do końca życia będą podobali ci się chłopcy.
Szatyn pokręcił głową i już miał odejść, jednak starszy Miller złapał go za ramiona.
– Nie skończyłem.
– Ale ja tak. – Jakub odepchnął od siebie mężczyznę. – Nie słuchasz mnie. Dlaczego nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju? Nie jesteś już częścią mojego życia.
– To po prostu... Nieodpowiednie. Wiem, że gdzieś głęboko wewnątrz siebie nienawidzisz za to siebie samego. Wszyscy tak mają. Po prostu to przyznaj.
– Nie będę udawać, że nienawidzę siebie samego, bo tak nie jest.
– To dlaczego jesteś taki wściekły?!
– Bo mnie denerwujesz – warknął Jakub, mocno zaciskając pięści.
– Jakubie...
– Jestem dumny z tego, kim jestem – przerwał mu i zrobił krok do przodu. – Nie zmienisz tego.
– Matka byłaby tobą rozczarowana.
– Byłaby dumna, że jestem taki jak ona. Pewnie nie wiedziałeś, ale mama i Bet były w sobie zakochane. To dlatego Bet została moją nianią.
Jakub wziął głęboki oddech, ostro patrząc na ojca, ale mimo wszystko uśmiechając się pod nosem.
– Miłego dnia.
Po tych słowach odszedł od Szymona, dumny, że zdołał mu się postawić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro