Rozdział 37 - „To wydaje się zbyt proste"
Poprzednio:
— Nie chcę się wtrącać, ale uważaj na Jacka... okej?
— Lepiej niech on na mnie uważa — zaciekawiła ją troska ze strony Diany.
— Nie, że mi na tobie zależy — popatrzyła w bok —potraktuj to jako dobrą radę od współlokatorki.
— W takim razie dzięki — nie do końca kontaktowała i położyła głowę na swojej poduszce.
Levi długo nie potrafił zasnąć, miał jakieś dziwne koszmary. Czuł, że ma krew na rękach, a obok leży ciało Jacka. Ten koszmar był tak realistyczny, iż wydawało mu się, że już kiedyś się to stało. Jednak wyobraźnia lubi płatać nam figle. Nie miał pojęcia, że owa sytuacja zdarzyła się naprawdę. Tylko nie w tym czasie, a on sam nie mógł o niej pamiętać przez interwencje Potter'a.
Jack wstał następnego dnia, obiecał sobie trzymać się z daleka od Kati i Leviego. Nie będzie sobie robił problemów, nie ma takiej potrzeby. Usiadł na swoim łóżku i zaczął się ogarniać na zajęcia. W nocy miał koszmar, leżał prawie martwy na kafelkach łazienki, nad nim stał brunet uśmiechający się w jego kierunku, a on czuł jak wykrwawia się coraz bardziej. Pamięta swoje ostatnie słowa „to był tylko głupi zakład" Na szczęście postanowił sobie odpuścić. Trudno przegra z kolegami brata, ale lepiej dmuchać na zimne. Życie nie było takie złe, napewno lepsze niż smierć z ręki ślizgona.
Katia spała bardzo dobrze tamtej nocy, nie śniło się jej nic niepokojącego. Wyobrażała sobie kilka scen z udziałem Leviego, ale dziewczyna się tym nie przejęła. Zrozumiała już, że czuje do przyjaciela coś więcej. Czuła się dobrze z tym, jak jest teraz, nawet spotkanie z Ivanem nie popsuło jej dnia. Chłopak się zmienił od ostatniego razu. Jego czarne rozkopane włosy... zbladł i do tego był znowu wyższy. Jedyne co zostało takie same to te oczy, te jego piękne, hipnotyzujące turkusowe oczy. Spojrzenie które działało na dziewczynę w sposób, którego nie potrafiła wyjaśnić.
— Nie śpisz już? — Cho przetarła zaspane oczy.
— Właśnie wstałam — Katia usiadła na łóżku i związała włosy.
— Szybkie jesteście, wiecie, że zaraz mamy lekcje? Zielarstwo — wywróciła oczami.
— Z Puchonami... — przypomniała sobie o tym z kim robi projekt na zajęciach.
— Katia, nie pozwalaj robić Jackowi wszystkiego za ciebie — pouczyła ją — będzie za to coś chciał.
— Mhm — podeszła do lustra i przeczesała swoje włosy.
****
— Krzyczałeś w nocy — powiedział od niechcenia gapiąc się w swoje odbicie.
— Naprawdę? Musiało ci się wydawać — Levi popatrzył w stronę blondyna.
— Nie wydawało mi się, wiem co słyszę — Draco zawiązał swój krawat.
— Nie miałem na to wpływu... — ubrał na siebie szatę ich domu.
— Jasne, na następny raz użyj zaklęcia wyciszającego — zabrał swoją torbę z biurka.
— Dobra rada od jakże dobrego przyjaciela — użył sarkazmu.
— Idę na lekcje, postaraj się nie spóźnić. Mamy dzisiaj ze Snape'm — popatrzył jeszcze chwile w stronę bruneta i wyszedł z dormitorium.
— Wiem... — po wyjściu Draco ktoś zapukał w ich drzwi. Levi podszedł do nich aby je otworzyć.
— Cześć — ciemnoskóry chłopak stał oparty o framugę drzwi.
— Hej Blaise, coś się stało? — wykrzywił głowę.
— Chciałem dotrzymać ci towarzystwa w drodze na zajęcia, dawno nie rozmawialiśmy — skupił wzrok na jego twarzy.
— Racja, przepraszam byłem zajęty — zamknął drzwi i stanął obok chłopaka.
— Rozumiem... — zasmucił się.
— Ale już nie jestem, chodź — uśmiechnął się do ślizgona.
****
Lekcja zielarstwa zaczęła się kilka minut temu, Katia stała sama przy swoim stanowisku starając się coś zdziałać z dzisiejszym zadaniem. Była beznadziejna jeżeli chodzi o ten przedmiot. Nie uszło jej uwadze wtargnięcie do klasy puchona.
— Przepraszam za spóźnienie — zwrócił głowę w kierunku profesor.
— Już nic się nie stało, zajmij swoje miejsce — wskazała na przestrzeń obok krukonki.
— Jasne — podszedł bliżej Kati, nie przywitał się ani nie zwrócił na nią uwagi. Zaczął czytać coś w podręczniku.
— Jednak raczyłeś się zjawić — powiedziała od niechcenia patrząc na blondyna.
— Okej, musimy zrobić to — pokazał jej w książce jedną stronę z której dziewczyna nie zrozumiała absolutnie nic.
— Okej... — zrezygnowana oparła się o stolik.
— Mam tylko godzinę, skup się — wywrócił oczami — te zajęcia są dla mnie ważniejsze niż nasze spory, Smith.
— Spory? To ty chciałeś rzucić na mojego przyjaciela klątwę — skrzyżowała ręce na piersi.
— On zaczął... — zirytował się.
— Zaczął bo pozwoliłeś sobie na za dużo — poprawiła włosy.
— Przecież o to chodziło w naszej umówię tak? Mamy wywołać zazdrość u Parkera a ja miałem powiedzieć im, że między nami coś było... nie pamiętasz?
— Pamiętam, gorszego pomysłu mieć nie mogliśmy —przypomniała sobie sytuacje w łazience.
— Myślę, że gdyby nie ty i Potter, dawno któryś z nas leżał by w skrzydle szpitalnym — robił coś przy roślinie.
— Pewnie masz racje — upewniła się czy ma przy sobie różdżkę.
— Najpewniej byłbym to ja — powiedział pod nosem sam do siebie.
Katia starała się pomagać Jackowi najbardziej, jak potrafi, czasami psuła jego prace, ale na koniec udało im się współpracować i skończyli jako przedostatni. Dostali dobre stopnie i wrócili na miejsca. Lekcja się skończyła i krukonka wyszła z pomieszczenia w towarzystwie swoich współlokatorek.
Chłopak opuścił klasę całkiem sam, nie chciał z nikim rozmawiać. Nie wyspał się, koszmary nie dawały mu na to szansy, one były tak realistyczne... on czuł niemal ten ból. Ale przecież ta sytuacja nigdy się nie zdarzyła, nie ma się czym martwić. Trzymać się z daleka od Parker'a, to było jego jedynym postanowieniem do końca roku.
****
Jack przechodził przez korytarz w szkole, nie zauważył osoby przed sobą i wpadł na nią. Szybko wstał i spojrzał na chłopaka, który dotknął swoich brązowych włosów. Szata slytherinu, gorzej trafić nie mógł. Blaise odwrócił się w stronę przyjaciela, aby upewnić się czy z tamtym wszystko dobrze.
— Uważaj jak chodzisz — pouczył puchona.
— Parker — powiedział przez zaciśnięte zęby, spiął się.
— Wood — zmrużył oczy patrząc na twarz chłopaka.
— Sorry — spojrzał w bok, wszystko byle, by uniknąć tego spojrzenia pełnego nienawiści ze strony ślizgona.
— No proszę, ty przepraszasz? Ciekawe — wywrócił oczami.
— Posłuchaj... ten zakład — wrócił wzrokiem na twarz Leviego.
— Znowu zaczynasz — zacisnął pięści.
— Chodź już Levi — pociągnął go za jego szatę.
— Daj mi dokończyć, Katia wszystko wiedziała i sama się na to zgodziła — upewnił się czy ma ze sobą różdżkę.
— Możesz jaśniej? — zmarszczył brwi.
— Miała wywołać w kimś zazdrość... Spotykaniem się ze mną, a ja miałem powiedzieć chłopakom, że się całowaliśmy — podrapał się w kark.
— W kim niby? — dopytał.
— W tobie z tego co mi wiadomo — wywrócił oczami.
— We mnie? Ale po co? Chwila... — rozszerzył oczy — Ja się jej podobam?
— Na to wygląda, Parker.
— Nie ważne, spadaj już bo patrzeć na ciebie nie mogę — popatrzył na niego z wyższością.
— Ta... pójdę już — zmrużył oczy, albo mu się wydawało albo Levi miał coś na prawym przedramieniu.
Blaise patrzył chwilę na ślizgona, a później na puchona. Zdziwiło go zachowanie Jacka, nigdy nie rozumiał co chłopak robił w Hufflepuffie, nie pasował tam. Był agresywny i porywczy, w takim razie co miało oznaczać jego zachowanie wobec Leviego. Czemu się ugiął, odpuścił i nie wszczynał kłótni. Żadnego wyzwiska ani chociażby krzywego spojrzenia. Wyglądał jakby czuł obawę przed niewłaściwym ruchem w stronę bruneta. Levi skupił się na ostatnich słowach puchona. Podobał się Kati?... nie przecież to tylko przyjaciółka...
****
— Co się dzieje Oliver? — pogłaskała głowę gryfona.
— Martwię się o Jacka — popatrzył w oczy krukonki.
— Poradzi sobie to duży chłopiec — uśmiechnęła się w stronę Olivera.
— Pewnie masz racje, Gdzie Cho i Katia? — rozejrzał się po ich dormitorium.
— Smith jest w bibliotece, a Cho chyba męczy Cedrika — podeszła bliżej gryfona i usiadła na jego kolanach.
— Czyli... nie będzie ich przez jakiś czas — puścił jej oczko.
— Ah już cicho — wpiła się mocno w usta chłopaka.
Pochylił się i pocałował ją delikatnie w kącik ust. Ona rozchyliła wargi, więc odpowiedział jej głębokim, ognistym pocałunkiem. Trwali tak złączeni. Kiedy chciał się cofnąć, przytrzymała go ustami. Nie chciała opuszczać tej pięknej krainy, do której zawędrowała dzięki niemu. Wiedziała już o co mu chodzi, że już jest jej. Objęła go za szyję, jeszcze przez chwilę patrząc mu w oczy. Delikatnie pocałowała go w usta. Pogłębili pocałunek. Położyła swoje ręce na jego klacie, a on chwycił jej pośladki. Całował zmysłowo, właśnie tak, jak lubi Diana. Mimo iż ona była wyżej. Górował nad nią, był taki męski, niesamowity, cudowny. Chciała tak trwać... Na chwilę oderwała swoją twarz od jego. Zaczął całować jej szyję, najpierw delikatnie, później coraz mocniej... Minęło kilka minut, a może sekund? Nie mieli pojęcia. Znowu patrzyła mu w oczy. W jego czarujące spojrzenie. Miała ochotę na jeszcze więcej. Zmysłowo zagryzła wargę. Pocałował jeszcze raz tym razem delikatnie, z języczkiem. Objął jej biust.
— Kocham Cię... Kocham — mruknęła i przytuliła się do jego rozpalonego ciała.
****
Harry rozmyślał nad sytuacją w której się znalazł. To wydawało się za łatwe. Tak bez żadnego problemu uratował komuś życie? To nie miało sensu, starał się odgadnąć co może pójść nie tak. Jak może zapobiec zamieszaniu, które się wydarzy prędzej czy później. Pamiętał, jak przyrzekał powiedzieć prawdę dyrektorowi, jak obiecał powstrzymać osobę podobną do Voldemorta. Nie potrafił, przywiązał się do Leviego, zależało mu na tym głupim ślizgonie. Teraz już wiedział o jego mrocznym znaku... o tym, że należy do śmierciożerców, co wyjaśniałoby jego zachowanie wobec Jacka. Mimo wszystko wierzył, iż chłopak naprawdę nie miał wyboru i żałuje tej decyzji. Rozmyślał nad wszystkim, gdy do jego dormitorium wpadła wściekła Ginny.
— Musimy porozmawiać! — stanęła naprzeciwko wybrańca.
— O co chodzi? — odłożył książkę na biurko.
— Kochasz mnie? — miała łzy w oczach.
— Em... — spuścił wzrok z rudowłosej.
— Kurwa, Harry! Kochasz mnie czy nie! — w jej oczach było widać złość.
— Nie — przełknął ślinę.
— Kochasz! — uderzyła go w policzek — kochasz i przestań mnie kłamać!
— Ginny... nie czuje już tego co wcześniej... przepraszam — poczuł ból.
— A Ron mnie ostrzegał przed tobą! — popłakała się — dlaczego ty taki jesteś! Biedna Ginny Weasley nie zasługuje na miłość wielkiego wybrańca! — łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
— Nie chciałem cię skrzywdzić — poprawił okulary, które prawie spadły z jego nosa po uderzeniu Ginny.
— Nie chce cię już nigdy więcej widzieć! — popchnęła go z taką siłą, że upadł na łóżko, a sama dziewczyna wybiegła z jego dormitorium.
Harry cieszył się z takiego obrotu spraw. Nie chciał skrzywdzić Gryfonki, nie zasłużyła na to, ale on zrozumiał już, że nie czuje do niej nic więcej niż przyjaźń. Dotknął czerwonego policzka, które go szczypało. Ginny wymierzyła mu solidny cios, który zapamięta do końca swojego życia. Skoro sytuacja jest już w normie, a ich związek się rozpadł... może sprawdzić swoje podejrzenia co do uczuć którymi darzył Dracona Malfoy'a.
****
Katia wróciła do swojego dormitorium, usiadła na swoim łóżku i spięła włosy. Zaczęła pisać coś w swojej książce, starała się zapomnieć o myślach, które miała na temat Leviego. W nocy przyśniło jej się bliższe spotkanie z przyjacielem. Pocałunek między nimi... był namiętny. Była z nim tak blisko, ten sen wydawał się być tak realny. Czuła jakby już kiedyś to się wydarzyło. Dlaczego miała takie myśli? Powinna mu wyznać to co do niego czuje? Postanowiła odłożyć książkę i się położyć.
— Co ty taka zmęczona? — Cho odłożyła swój plecak na krześle i schowała do niego książki podchodząc obok brunetki.
— Za dużo myśle nad wszystkim Cho... Jak z Cedrikiem? — usiadła obok niej.
— Czarująco jak zawsze — zirytowała się.
— Coś się stało? Nie wyglądasz na zadowoloną — popatrzyła w jej stronę.
— Cedrik zachowuje się inaczej... nie wiem o co mu chodzi, boje się, że on znowu chce mnie zostawić — wyglądała jakby miała zaraz się rozpłakać.
— Pewnie przesadzasz — wywróciła oczami, nie lubiła krukonki, ale było jej żal dziewczyny.
— Myśle, że nie masz racji... — schowała twarz w rękach i się rozpłakała.
— Nie przejmuj się — objęła ją w ramionach i pozwoliła jej położyć głowę na jej ramieniu.
— Cho możemy porozmawiać? — Cedrik wszedł przez drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro