Rozdział 47 - „Wolałem nie znać prawdy"
Poprzednio:
— Niech wie co zrobiłaś z jego kochasiem — był pijany i zazdrosny.
— cicho! — wydarła się na niego.
— Co zrobiłaś z kim?... — powoli podszedł do nich, przebudził się przez ich rozmowę.
— Nic, on gada jakieś głupoty — pokazała na Ivana ręką — widzisz? Jest totalnie nawalony — zaśmiała się.
— Faktycznie... — spojrzał na Ivana.
— Przestań udawać świętej Madison, przyznaj co zrobiłaś! —wykrzyczał w stronę brunetki.
— Nie wiem o co ci chodzi, znowu sobie coś wmawiasz, co ten alkohol z tobą robi? — próbowała zażartować.
— Zresztą... Możecie sobie iść? Chce zostać sam, muszę coś przemyśleć — uśmiech znikł z jego twarzy.
— Aż tak źle po spotkaniu z Malfoy'em? — wyśmiał go — aż tyle crucio? Chyba skądś to znam — udawał zamyślenie.
— Wyjdź. Wyjdź w tej chwili — mocno złapał go za ramię i siłą wyrzucił za drzwi — ty też idź — zwrócił się do Madison.
— Levi — dotknęła jego ramienia — możesz mi powiedzieć co się stało — uśmiechnęła się czule w jego stronę, ulżyło jej, że Ivan się nie wygadał.
— Eh.. — usiadł na łóżku — r-rozmawiałem z Draco... — znowu przypomniał sobie ich spotkanie, brunetka usiadła zaraz obok ślizgona i jeździła ręką po jego ramieniu.
— Ivan mówił coś o crucio... o co chodziło? — udawała, że nic o tym nie wie.
— Torturował mnie — odpowiedział szorstko w jej stronę —sprawiało mu to radość... powiedział, że wszystkie uczucia z jego strony były fałszywe. Nigdy mnie nie kochał i nie pokocha — poczuł łzy w oczach, ale odrazu je wytarł rękawem.
— Levi... on na ciebie nie zasługuje, wiedziałam, że coś z nim jest nie tak już na pierwszym spotkaniu śmierciożerców —była zadowolona z przebiegu tej rozmowy.
— Ja go kocham... nie umiem o nim zapomnieć — przyznał po czym spojrzał na dziewczynę — jestem naiwny i głupi, nic dziwnego, że znowu mnie wykorzystał...
— Parker, nie możesz tak mówić — starała się go pocieszyć i nie pokazać szczęścia jakie czuje — Malfoy to przeszłość, za jakiś czas ci przejdzie...
— Madison... — położył głowę na jej kolana — Chciałbym... skończyć to wszystko, ale ja nie potrafię. Cały czas myśle o Draco i Kati... była moją najlepszą przyjaciółką, nawet się z nią nie pożegnałem, pokłóciliśmy się i nie miałem okazji powiedzieć jej, jak żałuje... żałuje stracenia jej.
— Kati na tobie zależy, Levi — gładziła ręką jego włosy — zdążycie sobie jeszcze wszystko wyjaśnić — nie lubiła rozmawiać o siostrze, ale pomyślała, że to dobry pomysł, by zyskać sympatie bruneta.
— Gdybym cię o coś poprosił... potrafiłabyś spełnić moją prośbę? — zapytał wstając do siadu.
— Raczej tak, ale to zależy, jak brzmiałaby jej treść — zaciekawiło ją pytanie.
— Mogłabyś... — nie wiedział czy chce to mówić — mogłabyś użyć na mnie jakiegoś zaklęcia? — dopytał.
— Hm... jakiego dokładnie? — popatrzyła na niego pytająco.
— Obliviate — nie patrzył na nią.
— Levi... — przybliżała się do niego na łóżku i powoli jeździła dłonią po jego policzku — jesteś tego pewny? Napewno tego chcesz? — starała się ukryć radość w głosie.
— Chcę o nim zapomnieć... chciałbym go nigdy nie poznać, nigdy się nie zakochać i nigdy nie dać się mu wykorzystać —zatrzymał jej dłoń i spojrzał w oczy dziewczyny — zrobić tak, by nie wiedzieć, że jest dla mnie ważny.
— Mam rzucić je teraz? — wyjęła różdżkę i skierowała na chłopaka lekko się uśmiechając.
— Nie... w nocy — przerwał — chce ostatni dzień się pożegnać z tym wszystkim... — wstał z łóżka.
— Zrobię to pod jednym warunkiem — przechyliła głowę w tył.
— Jakim? — nie miał niczego do zaoferowania.
— Pójdziesz ze mną w pewne miejsce i na chwile zapomnisz o zmartwieniach, zgoda? — wstała i stanęła na przeciwko bruneta.
— Dobrze, ale chodź tam teraz — był trochę zmęczony tymi emocjami, ale chciał by użyła na nim tego zaklęcia, sam nie potrafił.
— Taki był mój plan — złapała go za nadgarstek i wyprowadziła z pokoju.
Levi dał się ciągnąć przez Madison. Było mu obojętne gdzie chce go zabrać i co pokazać. Jego myśli dalej były przy Draco... przy tym okropnym ślizgonie, który złamał jego serce. Dziewczyna była zadowolona, wszystko poszło po jej myśli, nie licząc pijanego Ivana, który prawie wszystko zepsuł. Postanowiła się nie przejmować szatynem i udała się z Parker'em do lasu obok Malfoy Manor.
****
Katia źle znosiła całą te sytuacje, jej chłopak i najlepszy przyjaciel wybrali ciemną stronę i zostawili ją samą w hogwarcie. Miała im za złe zapomnienie o niej, była na nich wściekła za odejście bez pożegnania. Stała na wieży astronomicznej, tam gdzie mogła pomyśleć i poukładać myśli w swojej głowie. Oparła się rękami o zardzewiałą barierkę i wychyliła mocno. Nic nie trzymało ją, by zostać na tym świecie, Ivan ją wykorzystał i zostawił, a Levi złamał serce i zniszczył ich przyjaźń. Przeszła na drugą stronę barierki i trzymając się rękami z tylu mocno odchyliła, zamknęła oczy i chciała się puścić... na jej nieszczęście ktoś jej na to nie pozwolił.
— Katia! — podbiegł do niej szybko — złaź stamtąd natychmiast! — był wystraszony jej zachowaniem.
— Daj mi spokój... tak będzie lepiej — spojrzała w dół pod swoje nogi.
Podszedł jeszcze bliżej.
— Katia chodź tu, podaj mi rękę — wystawił w jej kierunku swoją dłoń — nie musisz być w tym sama.
— Jack... ja... ja nie radzę sobie — odwróciła głowę w jego stronę — nie umiem żyć ze świadomością stracenia Leviego i Ivana -1 poczuła łzy w oczach, a jej włosy rozwiał wiatr.
— Pomogę ci, poradzimy sobie razem — nadal nie cofał dłoni podchodząc jeszcze bliżej — nie rób tego... zależy mi na tobie — przyznał.
— C-co? — zdziwiła się patrząc w jego stronę — co powiedziałeś?
— Zależy mi na tobie, wtedy przez ten zakład... zrozumiałem, że jesteś dla mnie kimś więcej — patrzył na nią uważnie — nie chce cię stracić... nie rób mi tego.
— Nie widziałam... że tak czujesz — źle stanęła stopą i lekko się zachwiała, odrazu po tym Jack złapał ją od tylu za ramiona — Jack...
— Już nic nie mów... chodź proszę, chodź do mnie — nie chciał jej puścić.
— Boje się — przyznała niechętnie — pomożesz mi? Obiecujesz? — dopytała przez łzy.
— Obiecuje... ale teraz — podciągnął ją przez barierkę i usadził na niej zabierając dziewczynę na swoje ręce i patrząc na nią czule — już jest dobrze... nie jesteś sama — przytulił ją do siebie.
— Przepraszam... nie wiem dlaczego chciałam to zrobić — rozpłakała się i poczuła, jak moczy jego bluzę swoimi łzami — jestem skończoną Idiotką, Jack.
— Nie mów tak — wytarł jej łzy swoją ręką — jesteś wspaniała Katia, nie zapominaj o tym — delikatnie się do niej uśmiechnął.
— Cieszę się, że mnie znalazłeś — zamknęła oczy i wtuliła głową w jego tors — zimno mi...
Postawił ją na ziemi i zdjął swoją bluzę, założył ubranie dziewczynie przez głowę a sam został w koszulce z krótkim rękawem.
— Lepiej? — zapytał opiekuńczo.
— Tak, dziękuje — objęła się swoimi ramionami i starała poczuć ciepło.
— Przepraszam za ten zakład wtedy... i za te bójkę z Parker'em — przyznał się do błędu, było mu głupio.
— To już nie ważne — przejechała ręką po jego policzku —dawno ci wybaczyłam — uniosła kącik ust.
— Odprowadzę cię, dobrze? — zaproponował.
— Jeśli chcesz, nie mam nic przeciwko — poszła przed nim i powoli schodziła po schodach wieży.
Jack szedł zaraz za nią, był przerażony tym co chciała zrobić krukonka. Nigdy nie spodziewałby się tego po Kati. Nie wiedział, że tak źle znosi te całą sytuacje, było mu szkoda dziewczyny i postanowił się ją zaopiekować, jak tylko potrafi. Była dla niego kimś w rodzaju siostry, której nigdy niej miał. Odprowadził ją pod same drzwi Ravenclaw, pożegnał się i odszedł w stronę hufflepuf. Cały czas myślał o tym co, by się stało gdyby nie postanowił przejść się na wieże tej nocy.
****
Draco siedział w ich dormorium, zastanawiał się co stało się w Malfoy Manor. Niczego nie pamiętał, nie był głupi więc szybko doszedł do wniosku, że użyto na nim jakiegoś zaklęcia. Obliviate? Możliwe, skoro nie pamięta niczego po za tymi czarnymi drzwiami i różdżce w rękach. Było już późno w nocy a on tak jak to robił zawsze Levi, wyszedł na korytarz hogwartu, usiadł na parapecie i zagapił się w krajobraz za oknem. Usłyszał czyjeś kroki, szybko odwrócił głowę a jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem zmartwionego Blaisea.
— Dlaczego sam tu siedzisz? — oparł się o ścianę.
— Musiałem pomyśleć — przejechał ręką po szybie.
— Tęsknisz za nim, prawda? — nie był pewny, ale to zaobserwował w zachowaniu przyjaciela.
— Aż tak to widać? — spytał zrezygnowany.
— Naprawdę ci na nim zależy... — stwierdził.
— Powiedz mi coś czego nie wiem — wywrócił oczami.
— Coś cię trapi — dosiadł się obok blondyna na parapecie —powiesz mi o co chodzi? — wiedział, że Draco woli zachować pewne sprawy dla siebie, ale tym razem chciał dowiedzieć się jaki jest powód jego zmartwień.
— Byłem w Malfoy Manor, ale nie pamiętam prawie nic... jakby ktoś usunął mi wspomnienia — wyjął różdżkę i się jej przyglądał — tak jakby ktoś rzucił na mnie obliviate.
— Poszedłeś tam się z nim zobaczyć, mam racje? — wiedział, że ma, ale wolał się upewnić.
— Tak... chciałem mu wyjaśnić swoje uczucia — wstał z parapetu.
— Wiesz... znam sposób w jaki mógłbyś dowiedzieć się co się stało — delikatnie się uśmiechnął patrząc na ślizgona.
— Niby jaki? — zainteresował się.
— Słyszałeś kiedyś o myślosiewni? — spojrzał za okno —można tam zobaczyć swoje wspomnienia... nawet te głęboko ukryte.
— Kojarzę to... Snape coś kiedyś wspominał — przypomniał sobie, jak o tym z nim rozmawiał — wiesz gdzie ją znajdę?
— Gabinet Dumbledore'a — powiedział przełykając głośniej ślinę, przypomniał sobie jak kilka dni temu dyrektor został zamordowany.
— Pójdziesz tam ze mną? — zapytał, nie chciał być teraz sam.
— Jasne... wstawaj, póki jest noc — pokazał mu wzrokiem drogę i poszli w stronę gabinetu.
Kilka minut później byli już przed pomieszczeniem, nie znali jednak hasła, więc wejście tam graniczyło z cudem. Stali przed myśląc co może być słowem, które otwiera przejście. Draco przypomniał sobie jak był tu kiedyś ze Snapem i on używał słów, które zapamiętał. Postanowił spróbować, wypowiedział „cytrynowy sorbet", a posąg się przesunął ukazując im przejście. Blondyn w tamtej chwili poczuł dumę z samego siebie, pociągnął Blaisea za koszule i weszli do środka zamykając przejście.
— Gdzie ona jest? — szukał wzrokiem przedmiotu po pomieszczeniu.
— Nie mam pojęcia... musi gdzieś tu być — wpadł na wielką wazę a w niej jakąś ciecz — zobacz tutaj... — pokazał na znalezisko.
(Zdaje sobie sprawę, że w HP działało to trochę inaczej ale na potrzeby ff to zmieniam na takie, mam nadzieję, że się nie obrazicie za to)
— Jak to dokładniej działa? — bał się trochę korzystać z czegoś o czym mało wie.
— Zobaczysz swoje wspomnienia... te, które wyciąłeś magią z umysłu — stwierdził.
— Nie ma na co czekać — przyłożył różdżkę do swojej głowy i starał się przypomnieć sobie wspomnienia z Malfoy Manor, jego różdżka wydobyła z jego głowy białą nić, którą odrazu po tym wrzucił do wody przed sobą. Spojrzał w tafle wody po czym na przyjaciela. Widząc znak Blaisea, by zanurzył głowę odrazu to zrobił.
Na początku zobaczył ciemność, wystraszył się, gdy jakieś dziwne dymy latały przed jego twarzą a on nie mógł nic z tym zrobić. Wreszcie zobaczył Ivana, tak tego wrednego szatyna. Teraz będzie mógł dowiedzieć się co się stało. Pamiętał pułapkę i zaklęcie unieruchamiające, później rozmowa z Madison, lecz teraz zauważył jak rzuca na niego imperio. Jego złość przybrała na sile a on sam poczuł chęć zrobienia jej krzywdy. Widział jak wychodzi z pomieszczenia i jest przed czarnymi drzwiami. Przed tymi drzwiami, które jako jedyne pamiętał z tego wszystkiego. Zaciekawiło go co może znajdować się za nimi. Wtedy zauważył go, Levi Parker leżący na swoim łóżku tyłem do niego. Zdziwił się, ponieważ nie pamiętał tego spotkania. Usłyszał jego wyznanie o uczuciach, poczuł łzy w oczach, dlaczego tego nie pamiętał? Ah No tak imperio, ale po co rzuciła na niego te zaklęcie. Widział jak brunet zaczyna płakać w jego ramie a on wyciąga różdżkę w jego stronę i mówi jakieś głupoty, których nigdy nie miał na myśli po czym słyszy te przerażajace zaklęcie „crucio" które trafia ślizgona. Poczuł jak brakuje mu powietrza i zakręciło się w głowie. Właśnie patrzył na to jak torturuje miłość swojego życia, i usmiecha się przy tym jak jakiś psychopata. Minęło kilka minut a on nie zdejmował zaklęcia,. Widział jak Levi płacze na podłodze i krzyczy na niego a on dalej nie przestaje... cały czas mówi mu jak to się nim nie bawił i nie wykorzystywał... chociaż to nie było prawdą. Zapamiętał słowa, które powiedział mu na zakończenie „A i Parker na następny raz nie bądź tak głupi" po czym zaśmiał się wyśmiewając jego uczucia... odchylił głowę znowu do tylu. Był w gabinecie Dumbledora. Poczuł łzy w oczach po czym spojrzał na ciemnoskórego przyjaciela.
— Draco? Co się stało? — zmartwił się widząc łzy w jego oczach.
— Już wszystko wiem Blaise... — podszedł do niego bliżej i mocno przytulił — To nie było Obliviate tylko Imperio...
****
Madison ciągnęła Leviego za rękę, szli już od kilku dobrych minut po lesie, ślizgon miał już dość, bolało go wszystko po spotkaniu Draco. Myślał nad tym, gdy nagle się zatrzymali, spojrzał w stronę dziewczyny po czym w kierunku w, którym patrzyła Madison. Byli w środku lasu przed jeziorem, byli tam sami a cisza ukajała jego nerwy. Nie zdążył zareagować kiedy Smith pociągła go bliżej brzegu po czym usiadła zmuszając go do tego samego. Popatrzyła w jego stronę po czym zdjęła swoją spódniczkę i weszła w bluzce do wody. Levi nie wiedział o co chodzi Madison, patrzył objętnie w jej stronę do czasu, gdy się nie odezwała.
— Dołączysz? — spytała zanurzając się głębiej.
— Nie mam ochoty... ale miłej zabawy — rzucił kamieniem w wodę.
— Uh... — wpadła na pomysł jak go przekonać do wejścia do wody — No skoro nie chcesz to ja też wyjdę... — szła do brzegu po czym wywróciła się o jakiś kamień w wodzie i zanurzyła cała, znikła z pola widzenia Leviego.
— Madison?... -1 wstał i rozejrzał się po całości jeziora — nie żartuj sobie! — zmartwił się — Madi?! — spanikował i zdjął szybko bluzę, by wejść do wody. Wszedł od niej szybkim krokiem i pociągnął dziewczynę za ramiona do góry —Madison! — spojrzał na „nieprzytomną" dziewczynę i lekko ręką próbował ją ocucić.
— L-Levi?... — udawała osłabienie — uratowałeś mnie —spojrzała na jego ręce po czym zarzuciła swoje na jego szyje splatając je z tylu.
Zignorował jej ruch.
— Wszystko dobrze? — patrzył na nią zaniepokojony.
— Tak, teraz już tak — zapatrzyła się w jego zielone oczy w których odbijał się księżyc. Nie umiała od nich oderwać wzroku, były tak czarujące.
— Madison? — zapytał po dłuższej chwili ciszy między nimi — coś się stało? — dodał ciszej.
— Zbliżyła się do niego tak, że jej usta zaczęły powoli dotykać warg chłopaka, kilka chwil później wpiła się w nie namiętnie nie pozwalając mu się odepchnąć.
— Oderwał się od niej — Co ty zrobiłaś... — popatrzył na nią zdezorientowany.
— Chciałam to zrobić przed użyciem tego zaklęcia... —powiedziała patrząc na niego.
— Ja już pójdę... — podpłynął do brzegu i zaczął myśleć że rzucenie zaklęcia to błąd.
— Czekaj Levi — wyszła na brzeg tak jak ślizgon.
— Te zaklęcie... to chyba jednak zły pomysł... nie róbmy tego, chce go pamiętać mimo wszystko — powiedział nie patrząc w jej stronę.
Wyjęła różdżkę pod czas jego nieuwagi i nakierowała w jego stronę
— Wybacz Levi, to dla twojego dobra — ścisła mocniej dłoń na różdżce — Obliviate.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro