Rozdział 30 - „Nie w tym chłopaku się zakochałam"
Poprzednio:
— Jasne, że tak — skłamał — ona była tak łatwa... nawet nie musiałem się wysilać, odrazu przeszliśmy do konkretów — popisywał się przed kolegami z drużyny.
W chłopaku coś się zagotowało. Nikt nie będzie tak bezkarnie obrażać jego przyjaciółki a już napewno nie jakiś żałosny puchon z za wysokim ego i niewyparzonym jęzorem. Wiedział, że nic między nimi nie było, czyli kłamał żeby się popisać. Chwila czy on założył się z tymi debilami o to czy uda mu się wyrwać Katie?! Czas to sobie wyjaśnić z Woodem.
— Coś ty kurwa powiedział?! — Levi stanął przed drzwiami.
— Parker? — zdziwiła go obecność ślizgona — co ty tu robisz? — lekko się zdenerwował.
— Chciałeś zabawić się Katią? Jak to było naiwna krukonka tak?! Mimo, iż między wami do niczego nie doszło?! — popchnął chłopaka.
— Nie wiem co słyszałeś, ale to nie tak, jak myślisz — powoli go denerwowało zachowanie Leviego.
— Zamknij się! — podszedł bliżej i szybkim ruchem przywalił mu w nos.
— Ej! — Oliver starał się ich rozdzielić, ale Blondyn nakrzyczał na swojego brata.
— Pożałujesz — Jack przetarł zakrwawiony nos i pociągnął bruneta za nogi, by ten upadł na podłogę obok niego.
Levi stracił równowagę i przywalił głową o twarde podłoże, przez co zakręciło mu się w niej. W tym czasie Jack wykorzystał moment, by przycisnąć jego twarz do ziemi i jedną wolną ręką trzymał ręce z tyłu jego pleców.
— Puszczaj mnie! — szarpał się, jak tylko mógł, ale Jack był jednak cięższy od niego, więc nie było to takie łatwe.
— Skończcie! — Gryfon znowu próbował podejść do bijących się chłopaków, ale tym razem powstrzymał go ktoś inny.
— Zostaw, zobaczymy, jak sobie poradzi, puchon bijący się z ślizgonem, tego jeszcze nie widziałem — zaśmiał się jeden z chłopaków.
— Dość — wyrwał się spod blondyna i zmienili pozycje, teraz to Levi był na górze — i co teraz zrobisz? — popatrzył na niego wściekły.
— Złaź ze mnie — starał się wstać — a wy co stoicie, jak jacyś debile! nie pomożecie mi?! — wydarł się w stronę kolegów.
— Żałosne... ty jesteś żałosny. Katia w życiu, by na ciebie nie spojrzała w taki sposób — zaśmiał się ironicznie — w żaden sposób — już miał z niego zejść i puścić, ale gdy chciał to zrobić Jack wstał szybciej i uderzył go w brzuch.
— Nie myślisz chyba, że dam sobą tak pomiatać — wskazał na Leviego wzrokiem dwóm chłopakom z drużyny na co ci odrazu podeszli bliżej bruneta łapiąc go za ręce i zakładając je do tylu, by ten nie mógł się ruszyć — Oj Parker... — uśmiechnął się do chłopaka podchodząc bliżej — Nic ci do tego — uderzył go w żebro — co i kiedy — przywalił mu w policzek — robię ze Smith — popatrzył na krew spływającą z ust bruneta.
— Jesteś tchórzem... — podniósł głowę, by popatrzeć w oczy Jacka — Sam sobie nie poradzisz?!
— Nie krzycz, to nic nie daje... po za tym zaraz o tym zapomnisz — wyjął różdżkę i skierował w stronę Leviego.
— Chwila, Jack co ty chcesz zrobić — Oliver popatrzył w stronę brata.
— Przecież mogę mieć problemy przez niego, Katia wcale nie jest zła może coś z tego być — bawił się różdżką w rękach.
— Nie żyjesz — wyrwał się z uścisku większych chłopaków i wymierzył różdżką w blondyna — Expelliarmus!
Jack nie spodziewał się tego, że Levi ma różdżkę ze sobą, myślał, że jako jedyny w hogwarcie nosi ją w bluzie. Był bezbronny jeśli chodzi o sprawy związane z magią, ponieważ ślizgon go obezwładnił. Żałował, że nie przeszukał chłopaka wcześniej.
— Okej... Levi już spokojnie — lekko się wystraszył brakiem broni.
— Teraz spokojnie tak? — użył zaklęcia, które oddzieliło jakąś niewidzialną barierą ich dwójkę i resztę drużyny — chyba mamy wyrównane szanse.
— Posłuchaj... nie o to mi chodziło — odsuwał się coraz dalej od bruneta.
— Haha — zaśmiał się sarkastycznie po czym w mgnieniu oka popchnął blondyna na ścianę — to ty lepiej mnie posłuchaj skurwysynie. Nie zbliżysz się już więcej nigdy do Kati — przyłożył mu różdżkę pod gardło — nawet na nią się spojrzysz, nic do niej nie powiesz. Rozumiemy się? — popatrzył z nienawiścią na zdezorientowanego puchona.
— Levi? — Katia stanęła w wejściu do łazienki.
— K-Katia — Jack wyglądał na ucieszonego zjawieniem się krukonki.
— Puść go... — podeszła bliżej chłopaków — Levi puść go! — wykrzyczała w stronę bruneta.
— Zapamiętaj dobrze te rozmowę, Wood — wbił mocniej różdżkę w jego szyje.
— Powiedziałam puść go! — wyjęła swoją i wycelowała w nich obu.
— Katia — obudził się z tego „szału wściekłości"—przepraszam... musiałem.
— Ty jesteś kurwa nienormalny! — podbiegł szybko do swojej różdżki i złapał ją w trzęsące się ręce — nie zbliżaj się do mnie! — wycelował w bruneta.
— Sectumsempra — rzucił w stronę Jacka po czym ten upadł na podłogę.
— Jack! — Katia podbiegła do leżącego puchona przy którym zaczęła zbierać się już plama krwi — Levi! coś ty zrobił?!
— To przez niego — upuścił różdżkę, podszedł do Jacka i Kati — co ja zrobiłem...
— Teraz się nad tym zastanawiasz?! Coś ty sobie myślał! Jack patrz na mnie! — położyła jego głowę na swoje kolana — on jest cały w krwi, patrz na te rany! Idź po jakiegoś nauczyciela, szybko!
— Nie ma takiej opcji — kopnął jego różdżkę gdzieś pod ścianę — będziemy mieli problemy.
— Levi on umrze! — popatrzyła przerażona na zakrwawioną bluzę chłopaka.
— Należało mu się — przetarł krew spływającą po ustach.
— To ja pójdę! Czekaj tu — wstała i wybiegła z łazienki.
— Katia, wracaj! — zawołał za brunetką, ale ta była już za daleko.
— Levi — ostatkami sił pociągnął go za nogawkę spodni — ja nie chce umierać... przepraszam — łzy napływały mu do oczu — to był tylko głupi zakład... głupi zakład — spłynęły po jego policzku.
— Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej — nie wydawał się przejęty jego stanem — zasłużyłeś na to, a teraz wybacz, ale muszę — Obliviate.
— Co tu się dzieje! — Snape wparował do pomieszczenia a Levi szybko schował różdżkę do swojej bluzy.
— Niech Pan go ratuje! — wskazała na nieprzytomnego puchona.
— Czy wyście oszaleli?! — podbiegł do ucznia i zaczął wymawiać jakieś zaklęcie — jak do tego doszło?!
— Ten debil chyba się z kimś pobił i przegrał — poczuł okropny ból głowy, chyba przez ten upadek.
— Z kim? — dalej powtarzał zaklęcie — dlaczego jesteś cały w krwi, Parker — zmierzył go wzrokiem.
— Chciałem ich rozdzielić.
— Później będziecie się tłumaczyć dyrektorowi — wrócił do powtarzania formuły zaklęcia.
— Czy on przeżyje?! — Katia była strasznie przerażona całą sytuacją, czy Levi naprawdę to zrobił?
— Marne szanse... sam sobie nie poradzę. Parker pomóż mi go zabrać do skrzydła szpitalnego.
Levi i Snape złapali ciało Jacka i starali się wyjść z łazienki. Katia poszła za nimi, nie zauważyła reszty chłopaków przez zaklęcie, które rzucił Brunet. Oni sami też nie mieli pojęcia co stało się po drugiej stronie, który przegrał bójkę a, który wygrał. Oliver miał nadzieję, że nic złego się nie stało.
Minęło około godziny od czasu gdy snape, Pomfrey i Dumbledore ślęczeli nad ciałem puchona. Ten dalej nie odzyskiwał przytomności. Jego stan był krytyczny, przez te ciosy i późniejsze zaklęcie rany były głębokie i duże. Nie dało się ich wyleczyć tak łatwo, były do tego potrzebne starodawne sposoby. Katia popłakała się patrząc na stan Jacka. Levi nie powiedział jej nic o sytuacji przed sectumsemprą. Powie jej, gdy to wszystko się uspokoi. Nawet, jak Wood się obudzi to nie będzie pamiętał o tym kto i w jaki sposób go zaatakował, nie ma się czym martwić.
— Chodź — pociągnęła bruneta za rękaw bluzy i wyszła z sali gdzie leżał Jack.
— Tak? — nie spodziewał się takiego posunięcia ze strony dziewczyny.
— Czyś ty oszalał! Mogłeś go zabić! Levi co się z tobą ostatnio dzieje! — rzuciła zaklęcie wyciszające — od przyjęcia mrocznego znaku jesteś jakiś inny... nie poznaje cię.
— Ale ty jesteś głupia, naprawdę myślałaś, że mu na tobie zależy co? — zirytowało go zachowanie dziewczyny — ten kretyn umawiał się z tobą tylko dla jakiegoś głupiego zakładu, śmiał się z tego, jak bardzo naiwna jesteś, jak łatwo cię „wykorzystał" i jak to się na niego rzuciłaś — wywrócił oczami.
— O czym ty mówisz... — zmieszała się.
— O tym co słyszysz. Chciałem tylko stanąć w twojej obronie. Skąd miałem wiedzieć, jak to się skończy.
— Rozumiem... ale nie tak to powinieneś załatwić... on jest w bardzo złym stanie.
— Czasami nie ma innych sposobów — złapał się za głowę — nie tylko on...
— A co z tobą?... Jack chyba nie był ci długo dłużny i oddał prawda? — dotknęła siniaka na policzku Leviego — krew ci leci — spojrzała na zakrwawione usta, „chcę je pocałować".
— Sam, by nie dał rady — poczuł ból przy okolicach brzucha przez co się skrzywił — to nic takiego.
— Pokaż mi to — podwinęła bluzę chłopaka, by spojrzeć na siniaki — o Merlinie — ujrzała ogromną fioletową plamę.
— Muszę coś zrobić z tymi gryfonami — przypomniał sobie o zostawionych w łazience chłopakach — zaraz wrócę — wstał z ławki obok Kati i pobiegł w stronę łazienek.
— Ale Levi! — nie pobiegła za nim. Przerażał ją fakt tego do czego zdolny był brunet.
****
— Ja już nie mogę! Żaden z was nie zna zaklęcia odwracającego?! — wydarł się na kolegów z drużyny.
— Uspokój się. Jack sobie napewno poradził z tym ślizgonem — uspokoił go jeden z nich.
— To nie twój brat właśnie bije się po drugiej stronie, więc czy mógłbyś się zamknąć?! — próbował jakiegoś zaklęcia.
— Ym — Levi odwrócił zaklęcie po czym zauważył zdenerwowanych poszkodowanych.
— Parker, gdzie jest Jack?! — zapytał.
— Obliviate — rzucił zaklęcie w stronę gryfonów, żaden się tego nie spodziewał, więc trafiło w wszystkich, wyczyścił innym zaklęciem plamy krwi z podłogi, by wszystko wyglądało normalnie.
****
Katia zaczęła martwić się tak długim procesem leczenia Jacka. Czy wszystko będzie dobrze? Czemu się martwi o tego dupka po tym co powiedział na jej temat? Chyba było jej go po porostu szkoda. Levi dał mu nieźle popalić, ale Sectumsempra to było już za wiele. Zastanawiała się tak nad całą tą sytuacją, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie a z nich wyszedł Dumbledore i Snape.
— Co z nim?! — podbiegła do nauczycieli.
— Pan Wood... — wyglądał na zszokowanego.
— On nie żyje... — podsumował Snape, jego głos był lekko załamany.
— C-co... — zakręciło jej się w głowie przez co upadła na ziemię tracąc przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro