Rozdział 3
Siedziałam z moją przyjaciółką u mnie w kuchni, czekając na Garetta. Mimo że jeszcze o poranku chłopakowi tak strasznie się spieszyło i chciał jak najszybciej dostać te swoje wyjaśnienia, to teraz spóźniał się dobrą godzinę. Typowy śmiertelnik. Zawsze w gorącej wodzie kąpany, ale gdy przychodziło co do czego, to był gotów zrobić wszystko, byleby odwlec co nieuniknione.
- Czyli Garett to syn tej słynnej Strażniczki, która dwadzieścia lat temu pomagała w schwytaniu i uwięzieniu w piekielnej Otchłani Abaddona? - zapytała Aspen, patrząc się na mnie z niedowierzaniem.
- Tak właściwie to Strażnicy nic wtedy nie robili. Patrzyli tylko jak anioły i pojedyncze demony się z nim użerały, więc jakby nie patrzeć okazaliście się wtedy bezużyteczni - stwierdziłam ze znudzeniem i napiłam się trochę mocnej kawy. Tylko dzięki niej jeszcze nie zasnęłam, choć od rana ledwo co dawałam radę ustać na nogach o własnych siłach. - Ale tak, to o nią mi chodzi.
- I Garett nic nie wie o swoim dziedzictwie? - Dziewczyna roześmiała się głośno, a ja tylko przewróciłam oczami i westchnęłam ciężko, zirytowana tym, że kolejny członek Bractwa zignorował fakt, iż nie odgrywali w moim świecie żadnej większej roli. - Życzę powodzenia w przekonywaniu go odnośnie świata niematerialnego.
- Dlatego poprosiłam cię o pomoc. Poza tym przyniosłaś medalion, prawda? - upewniłam się, zaś szatynka przytaknęła i wyjęła zza bluzki rubinowy wisior. Kamień od razu wyczuł moją obecność, bo zaczął lśnić jasnym światłem, tyle że nastolatka zupełnie nie przejęła się tym i na powrót go schowała. Prawdopodobnie jeszcze nie została poinformowana, co oznaczało takie zjawisko. Albo zwyczajnie ignorowała je. - Aspen, na jakim poziomie wtajemniczenia jesteś?
- Chyba podstawowym. A co? - zdziwiła się, nachyliwszy się nad stołem by być bliżej mnie, jednak wzruszyłam ramionami i odsunęłam się na oparcie krzesła.
- Za chwilę się dowiesz. Jestem pewna, że Garett doda dwa do dwóch i zorientuje się jaka jest prawda - odpowiedziałam z tajemniczym uśmieszkiem, a usłyszawszy dzwonek do drzwi, natychmiast podeszłam do nich i je otworzyłam. - Masz godzinne spóźnienie - poinformowałam chłodno chłopaka i przesunęłam się w bok, robiąc mu miejsce. Jednak jak stał, tak dalej nie miał najwidoczniej zamiaru ruszyć się z miejsca. - Jakiś problem?
- Nad ranem twoje oczy nie były aż tak przerażające - wymamrotał bardziej do siebie niż do mnie i niepewnie wszedł do mieszkania, dalej mi się przyglądając.
- Bez przesady, aż tak straszne nie są - odparłam niewzruszona, gdyż byłam już przyzwyczajona do tego typu reakcji. Ale co się dziwić, śmiertelnicy rzadko kiedy spotykali osoby, których tęczówki były tak ciemne, że zlewały się ze źrenicą.
- Normalne też nie - dosłyszałam szept Garetta, na co westchnęłam ciężko. Jejku, chyba zapowiadał się długi wieczór.
Wymamrotałam coś jeszcze pod nosem, po czym wprowadziłam chłopaka do salonu, a Aspen na nasz widok natychmiast poderwała się na równe nogi. Nim zdążyłam coś powiedzieć, doskoczyła do mojego towarzysza i zaczęła wypytywać biedaka o jego matkę oraz jej zasługi dla Bractwa. Blondyn spojrzał na mnie i uniósł pytająco brew.
- Aspen - przerwałam zniecierpliwiona dziewczynie, a gdy śmiertelniczka w końcu umilkła, zwróciłam się do chłopaka. - Ta tutaj gaduła to moja przyjaciółka. Zaprosiłam ją tu, bo ona także jest Strażniczką i wyjaśni ci wszystko z waszej perspektywy.
- Strażniczką? - powtórzył zdziwiony i spojrzał na szatynkę. - Mama ostatnimi czasy coś o was wspominała, ale... szczerze mówiąc, to nie wiem, o co jej chodziło.
- Twoja mama... - Zakłopotana podrapała się w tył głowy, wahając się nad odpowiedzią. - Przykro mi. Moje kondolencje.
- Oczywiście - prychnął ponuro i opadł na kanapę, której sprężyny cicho zaskrzypiały. - Każdy tak mówi, więc daruj sobie i wyjaśnijcie wreszcie o co chodzi.
- On naprawdę nic nie wie. - Aspen zerknęła na mnie zaskoczona, na co wzruszyłam ramionami.
- Mówiłam. - To powiedziawszy, usiadłam na fotelu naprzeciwko blondyna, a dziewczyna obok niego. Następnie zmierzyłam go uważnie wzrokiem. - Edith pewnie niewiele ci przekazała, prawda?
- Prawie nic. W ogóle jej nie słuchałem, zwalając te opowieści na chorobę i wyczerpanie. - Westchnął ciężko, bezradnie kręcąc głową. - Gdybym tylko nie był takim głupkiem...
- Garett, co się stało, to się nie odstanie. Przestań zadręczać się przeszłością, a zajmij przyszłością. - Moja przyjaciółka najwyraźniej próbowała dodać mu otuchy, jednak spotkało się to tylko z prychnięciem zirytowanego chłopaka i moim śmiechem. - A tobie co tak wesoło, René?
- Każdy Strażnik doskonale wie, że istnienie Bractwa opiera się na przeszłości i pielęgnowaniu kultu Czterech Jeźdźców Apokalipsy. Gdyby pamięć o nich zanikła... - zaczęłam z rozbawieniem, ale szatynka burknęła cicho pod nosem, przerywając mi.
- Tak, wiem, René. Gdyby pamięć o nich zanikła, świat czekałby koniec.
- Chwila. Strażnicy? Bractwo? Jeźdźcy Apokalipsy? O co chodzi? - wtrącił się chłopak, na którego twarzy malowało się kompletne zagubienie, a ja westchnęłam ciężko.
- Nim odpowiem ci na te pytania, powinieneś najpierw dowiedzieć się prawdy o otaczającym cię świecie. - Rozłożyłam się wygodnie na fotelu, zakładając nogę na nogę i lekko skinęłam na koleżankę ręką.
- Ziemia nie jest jedynym wymiarem. Oprócz niej istnieją jeszcze dwa niematerialne, których zwykły człowiek nie jest w stanie ani dotknąć, ani usłyszeć, ani tym bardziej zobaczyć - zaczęła takim tonem, jakby była znawczynią tematu, przez co odczułam wielką chęć roześmiania się. A gdy jeszcze Garett spojrzał na nią jak na wariatkę, mimowolnie wygięłam usta w delikatny uśmiech.
- Tak właściwie to można uzyskać do nich dostęp - poprawiłam dziewczynę z cichym śmiechem.
- Przez śmierć - prychnęła lekceważąco Aspen.
- Lub poprzez spotkanie mieszkańca któregoś z wymiarów - dopowiedziałam i spojrzałam na młodego Crowleya. - Te wymiary, mimo że niedostępne dla śmiertelników, są wśród was doskonale znane.
- Chodzi wam o... Niebo i Piekło? - zapytał niepewnie, zerkając to na mnie, to na szatynkę.
- Dokładnie! A co najlepsze, niektóre anioły i demony są wśród nas! Sama kiedyś widziałam w siedzibie Bractwa niebiańską istotę. On był taki przystojny! - westchnęła rozmarzona z zachwytem malującym się na jej twarzy.
- No dobra, powiedzmy, że wam wierzę. Ale o co chodzi z Bractwem? I co wspólnego miała z tym wszystkim moja matka? - Garett nie dawał za wygraną. Dalej patrzył na mnie pytająco tymi swoimi irytująco jasnymi oczami, których tęczówki wyglądały jak lód, przez co znowu zaczęłam czuć litość do tego skrzywdzonego przez los nastolatka.
- Edith była Strażniczką. Członkinią Bractwa, które jest zgromadzeniem strzegącym tajemnicy o Jeźdźcach. O nich czytałeś czy też mam tłumaczyć? - spytałam z delikatnym, uspokajającym uśmiechem, widząc jego zagubienie i rosnącą panikę.
- Wojna, Zaraza, Głód i Śmierć? - zapytał się, a moja przyjaciółka szybko przytaknęła.
- Tyle że naszym obowiązkiem jest chronić tylko jednego z nich. To od niego zależą losy całego świata - dokończyła z dumą i wyprostowała się jak struna, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
- Kim on jest? - Garett krótko na mnie zerknął z coraz większym zainteresowaniem i sceptycyzmem.
- Śmierć. Jest najsilniejsza z mrocznego rodzeństwa, bo tylko ona potrafi odebrać życie. Reszta niesie zaledwie ból i cierpienie. - Aspen zaśmiała się złowieszczo, lecz gdy nie zrobiło to na blondynie wrażenia, uspokoiła się. - Śmierć jest po naszej stronie. Nie chce totalnej zagłady. Dlatego pięćset lat temu dzięki pomocy Bractwa przyjęła ciało śmiertelnika i ukryła się wśród ludzi, a Strażnicy po dziś dzień mają zapewniać jej bezpieczeństwo i chronić przed resztą Jeźdźców oraz wrogami.
- Czyli... sama Śmierć jest gdzieś na Ziemi i niby bawi się w człowieka? - Chłopak zmarszczył brwi i potarł w zastanowieniu czoło, patrząc w moją stronę. - To nie ma sensu.
- Wiele rzeczy nie ma sensu, Garett. Po prostu trzeba zaakceptować rzeczywistość taką, jaka jest i nauczyć się żyć ze świadomością istnienia istot niematerialnych. - Wzruszyłam ramionami, a gdy poczułam znajomy ciężar na kolanach, uśmiechnęłam się lekko do kota i go pogłaskałam. - Cześć, Styks.
- Garett, ogarniasz mniej-więcej o co chodzi? - spytała z troską szatynka, a ten powoli skinął głową.
- Odziedziczyłem po mamie członkostwo w Bractwie, którego celem jest chronienie śmiertelnej przez jakiś czas Śmierci - streścił pokrótce, a po chwili nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem. - Wiecie co? To chore! A wy jesteście bardziej walnięte niż mi się zdawało.
W milczeniu patrzyłam, jak Crowley wstał i poszedł do wyjścia. A gdy Aspen gwałtownie zaprotestowała i wybiegła za nim, zdejmując przy tym wisior Strażników, wiedziałam już, co miało się za moment stać. Z ociąganiem wstałam z fotela, biorąc kociaka na ręce i ruszyłam za śmiertelnikami, którzy w przeciągu kilku sekund zdążyli już rozpocząć kłótnię.
- Aspen, to tylko głupi naszyjnik! - wydarł się na nią blondyn, a ja oparłam się ramieniem o ścianę, powolnym ruchem dłoni głaszcząc leżącego mi w ramionach czarnego zwierzaka, a ten mruczał cicho, jakby dając znać nie tylko o swoim zadowoleniu, jak i irytacji z zachowania nastolatków.
- No przecież ci mówię, że to on wskazuje nam obecność Śmierci w pobliżu! Gdy pani jest gdzieś blisko, zaczyna jasno świecić i dzięki temu wiemy kogo chronić! - Dziewczyna nie została dłużna i też na niego krzyknęła. Jednocześnie uniosła wyżej łańcuszek z zawieszonym na nim rubinem, który zalśnił jasno, gdy mnie wyczuł.
- On świeci cały czas, idiotko! - Garett chwycił za kamień, zbliżając go do szatynki, by mogła mu się lepiej przyjrzeć.
Z kpiącym półuśmieszkiem czekałam na reakcję przyjaciółki. Ta, najpierw umilkła, patrząc ze zdziwieniem na wisior pulsujący czerwonym blaskiem, po czym znów przeniosła spojrzenie na blondyna, odskakując od niego jak oparzona.
- Dobry Boże, jesteś Śmiercią! - wydusiła z paniką, nadal odsuwając się jak najbardziej od wkurzonego chłopaka. - Pani, wybacz, że cię wcześniej nie poznałam!
- Czy ja ci wyglądam na trupa?! Jestem człowiekiem i raczej bym wiedział, gdyby było inaczej! - prychnął i wcisnął jej do ręki medalion.
Już miał otworzyć drzwi wyjściowe i ulotnić się z mojego mieszkania, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Mimowolnie uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, a Garett zamarł, wstrzymując oddech. Powoli skanował mnie wzrokiem od stóp do głów, a gdy ponownie popatrzył mi prosto w oczy, aż mu ręka na klamce zadrżała, a powietrze ze świstem umknęło mu z płuc.
- Dlatego wiedziałaś, że matka kazała mi tu przyjść - wyszeptał, zaś w jego niebieskich oczach pojawił się prawdziwy, żywy strach. - Byłaś tam.
- Taka moja praca - odparłam cicho i rzuciłam okiem na Aspen, która uświadomiwszy sobie o co chodziło blondynowi, zbladła.
- T-ty jesteś... - zapytała drżącym głosem, nie spuszczając ze mnie wzroku. - René? Ty...
- Czy jestem Śmiercią? - Uniosłam pytająco brew z cwanym uśmieszkiem, na co dziewczyna mocniej przywarła plecami do ściany. - Owszem, jestem Śmiercią. A także najpotężniejszą z Jeźdźców Apokalipsy, od której zależą losy świata.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro