Rozdział 2
Przez prawie całą noc przewracałam się z boku na bok, próbując choć na chwilę zasnąć, lecz wcześniejsza sytuacja nie dawała mi spokoju. Non stop ogarniało mnie poczucie winy, a wycie karetki dalej rozbrzmiewało w uszach, choć ambulans odjechał spod kamienicy dobre parę godzin temu. Jednak świadomość, że na piętrze wyżej siedział w samotności nastoletni śmiertelnik, gryzła me sumienie, zarzucając mi nieczułość. Powinnam z nim wtedy zostać i pocieszyć. Okazać wsparcie. Nawet mimo tego, iż byłam w kociej postaci.
Westchnęłam ciężko i podniosłam się na łokciu, zapalając lampkę nocną. Co prawda na dworze zaczęło już się robić jasno, bo powoli zbliżała się godzina wschodu słońca, lecz mimo to sypialnia nadal okrywał półmrok. Zmęczonym wzrokiem rozejrzałam się dookoła, a wyczuwszy moje poruszenie się, śpiący obok mnie Styks zamruczał cicho przez sen i zwinął jeszcze bardziej w kłębek. Ech, nawet on zupełnie nie interesował się ludźmi, za to ja jak głupia zaprzątałam sobie nimi głowę. Kurna, za jakie grzechy zostałam obdarzona przez Boga emocjami i uczuciami? Czemu nie mogłam pozostać obojętna jak bracia i siostra? Dlaczego to właśnie na mnie zrzucił odpowiedzialność za Ziemię i jej mieszkańców?
Zirytowana własnymi myślami, wstałam z łóżka i przebrawszy się szybko w dresowe spodnie oraz zwykłą koszulkę, wręcz wybiegłam z mieszkania, nawet nie zakluczając za sobą drzwi. Zeszłam migiem po schodach i przywitałam się cicho z dozorcą, aż wreszcie wyszłam na majowe powietrze, przesycone zapachem kwiatów. Czując zbierające mi się w oczach łzy, odetchnęłam głęboko i przeszłam przez pustą o tej porze ulicę, wchodząc od razu na teren miejskiego parku. Na szczęście na zewnątrz było już całkiem ciepło, a zimny wiatr przyjemnie chłodził, więc od razu ruszyłam żwirową ścieżką, zmierzając w głąb parceli.
Dlaczego ja? Dlaczego ja?! To pytanie bezustannie rozbrzmiewało mi w głowie, a twarze ludzi, którym towarzyszyłam podczas ostatniej drogi, raz po raz stawały mi przed oczami, powodując wzbierający w gardle szloch. Nie prosiłam się o to. Nigdy nie chciałam być tym, czym byłam. Nienawidziłam tego, bo z góry skazywało mnie to na wieczną samotność i odrzucenie przez innych. Nie obchodziło mnie, że jeszcze kilkaset lat temu byłam szanowana i wielbiona przez śmiertelników, skoro teraz tak czy siak ostatecznie nikt nie chciał mieć ze mną nic do czynienia. A dodatkowo zostałam zapomniana i uznana za coś tak oczywistego, że me imię było zwykłym słowem rzucanym na wiatr. Świetnie. Po prostu wspaniale!
- Nie za późno, czy raczej za wcześnie na spacer? - Czyjś głos wyrwał mnie z rozmyślań, a zobaczywszy kogoś na najbliższej ławce, przystanęłam i pociągnęłam nosem.
- Mogłabym zapytać o to samo - odparłam, ukradkiem ocierając łzy, a następnie ruszyłam w stronę nieznajomego.
- Nie mogę spać - mruknął cicho mój rozmówca, a rozpoznawszy w nim Garetta, oczy znów niebezpiecznie zapiekły i łzy zamazały pole widzenia. - Pewnie już wiesz czemu - dodał, kiedy krótko zerknął w moim kierunku i rozpoznał jako tą nieliczną osobę, która zawsze się z nim witała na klatce schodowej.
- Wiem. - Zmusiłam się na spokój i podszedłszy bliżej chłopaka, usiadłam na ławce, zachowując stosowną odległość od niego. - I... przykro mi.
- I? To tyle? - Blondyn zerknął na mnie, po czym ponuro się zaśmiał. - Nie powiesz, że mam się tym nie przejmować? Niczym się nie martwić? Że wszystko się ułoży?
- Zmarła ci matka, więc jak masz się tym nie przejmować? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, unosząc pytająco brew i ku własnemu zdumieniu, lekko się uśmiechnęłam. - Nie, nie powiem nic więcej. Po prostu przykro mi i tyle. Nie będę cię przecież męczyć tymi wszystkimi kłamstwami.
- Przynajmniej ktoś - prychnął pod nosem i opuścił głowę, chowając twarz w dłoniach. - Ale czemu ty nie śpisz?
- Tak jakoś. - Wzruszyłam ramionami, siląc się na obojętność, lecz kątem oka zauważyłam, że nastolatek przypatrywał mi się przez palce. - Przecież widzę, że mi się przyglądasz - poinformowałam go, a ten westchnął ciężko i opuścił ręce. - Co? Mam coś na twarzy?
- Ależ skąd. Tylko skądś cię kojarzę i nie wiem skąd - wyjaśnił, dalej uważnie skanując mnie od stóp do głów. - Chodzimy razem do szkoły, prawda?
- Na angielski, bystrzaku - przytaknęłam i mimowolnie zachichotałam, lecz przypomniawszy sobie z kim rozmawiałam, gwałtownie spoważniałam i wstałam. - Wybacz, że się dosiadłam. Pewnie wolałbyś być teraz sam.
- Wręcz przeciwnie. - Blondyn również się podniósł i wcisnął ręce do kieszeni bluzy, uciekając wzrokiem na bok. Wyminął mnie i ruszył wolnym krokiem w stronę naszej kamienicy, ale po chwili zatrzymał się i rzucił mi wyczekujące spojrzenie, na co skinęłam lekko głową i zrównałam się z nim. - Dzięki. Widzisz, po prostu... potrzebuję czyjegoś towarzystwa. Ojciec zostawił mamę, gdy była w ciąży i zniknął bez śladu, jakakolwiek bliższa rodzina mieszka po drugiej stronie świata, a...
- A samotność jest do bani - dokończyłam za chłopaka, a ten niechętnie przyznał mi rację. - Witaj w klubie, mam tak samo. Zero rodziny, zero bliskich mi osób. Nawet przyjaciółce niezbyt ufam, choć to jest już spowodowane czymś innym. - A konkretniej tym, że nie byłam człowiekiem i zaufanie śmiertelnikom nie do końca mi się podobało. Ba, nawet aniołom nic nie mówiłam.
- Rozumiem - roześmiał się cicho i posłał mi krótkie spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu. - A tak w ogóle jestem Garett Crowley.
- René Mort - wyszeptałam, mając nadzieję, że nie skojarzy mojego imienia, lecz w tej samej chwili gdy je usłyszał, na jego twarzy odmalował się szok.
- Ty? - Pokręcił z niedowierzaniem głową, a uświadomiwszy sobie jak to dziwnie zabrzmiało, zaczął się tłumaczyć. - Znaczy... Zdaję sobie sprawę, że może być to dziwne, ale...
- Twoja matka kazała ci do mnie przyjść, byś dostał należne ci wyjaśnienia - przerwałam mu i uniósłszy głowę, spojrzałam na zabarwione szarością dnia niebo. - To też wiem, Garett. Jednak nie teraz. Wieczorem. Na razie powinieneś oswoić się z nową sytuacją. Oraz radzę przygotować się psychicznie na dość niedorzeczne rzeczy, które wkrótce usłyszysz.
- René, proszę, zrób to teraz. Potrzebuję tych wyjaśnień! - Poczułam uścisk na ramieniu, lecz jedno ostre spojrzenie wystarczyło, by śmiertelnik mnie puścił i pozwolił iść dalej. - René, posłuchaj. Moja matka od paru dni wygadywała jakieś głupstwa o końcu świata i jakiejś dziewczynie, którą trzeba chronić. Na dodatek dzisiaj pojawił się ten dziwny kot, po czym po chwili mama odeszła i potem nagle gdzieś zniknął, i...
- Garett! - krzyknęłam zdenerwowana, a gdy śmiertelnik zobaczył mój przeszywający wzrok, momentalnie ucichł. - Uwierz mi, wszystko ci wytłumaczę. Ale nie teraz, nie o tej godzinie i nie w tym miejscu. - Znacząco wskazałam ręką na otoczenie, a nastolatek zmarszczył gniewnie brwi, zacisnął dłonie w pięści i opuścił głowę.
- O której mam do ciebie przyjść? - zapytał w końcu z niezadowoleniem, a posławszy mu delikatny uśmiech, przyspieszyłam kroku i podeszłam do drzwi wejściowych naszej kamienicy, które dozorca już dla nas otworzył. - René?
- Akurat znajoma zastępuje mnie w pracy i mam wolny wieczór, więc bądź o siedemnastej. - Ze znacznie poprawionym humorem weszłam do środka i nie czekając na chłopaka, udałam się do swojego mieszkania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro