ROZDZIAŁ 12
Siedziałem przy swoim biurku, ze spuszczoną głową. Mając przed sobą czystą kartkę papieru, oraz wszystkie potrzebne materiały jakie podesłał mi profesor.
Powinienem był je studiować, przeanalizować. Cokolwiek. Niestety ilekroć Próbowałem skupić na tym swoją uwagę, ta uciekała w kierunku Erosa i jego ostatnich słów.
~"Popełniłem w swoim życiu wiele błędów. Zarówno tych mniejszych, jak i tych większych. Lecz tylko jeden z nich był szczególnie ciężki. Tylko jednego szczególnie żałuję… i tylko jednego nigdy nie byłem w stanie sobie wybaczyć."
Odetchnąłem głęboko, unosząc swoje drżące dłonie w kierunku twarzy, chcąc otrzeć płynące po niej łzy.
Od naszej rozmowy upłynęły dwie godziny. Dwie. Tyle powinno wystarczyć bym dał radę się z tym uporać. Właśnie powinno. Tyle, że ja mimo ogromnych chęci wciąż przeżywałem tą sytuację tak samo.
Wciąż odczuwałem ból. Odczuwałem go nieustannie, od dwóch godzin.
Skuliłem się na krześle niczym dziecko, unosząc, a następnie obejmując ramionami kolana.
~Nie chcę by dłużej bolało.- mruknąłem żałośnie- przecież nie powinno, więc dlaczego?
Zacisnąłem zęby, z całych sił starając się nie wybuchnąć płaczem. Choć miałem ku temu ogromną ochotę.
Powodem oczywiście była ilość emocji, jaką odczuwałem. Była zbyt duża. Nie radziłem już sobie z nią kompletnie.
~Nie powinno tak być.- powtórzyłem głucho, kręcąc głową na boki. Nie mogąc już tego dłużej znieść.
Dlatego właśnie wyciągnąłem telefon, wybierając w następnej kolejności numer do jedynej osoby, której głos chciałem teraz usłyszeć. Modląc się przy tym w duchu by odebrała.
Co zrobiła niemal od razu.
-Tak, kochanie?- usłyszałem łagodny, bardzo kobiecy głos w słuchawce.
Zamknąłem oczy.
~Ciocia Alice, siostra mamy.- pomyślałem z żalem.
Nie była ona dokładnie tą osobą, do której naprawdę chciałem zadzwonić. Ale innego wyjścia nie miałem. Tej prawdziwej już z nami nie było i nigdy nie będzie.
Wszystko co do tej pory próbowałem utrzymać w ryzach, puściło niczym tama.
Rozpacz pochłonęła mnie bez reszty.
Rozpłakałem się, sam już do końca nie będąc pewnym czy przeżywałem w dalszym ciągu rozmowę z chłopakiem, czy też może chodziło już o coś zupełnie innego, związanego z podobieństwem w głosie kobiety, do głosu mojej nieżyjącej już mamy.
Mamy, której tak bardzo teraz potrzebowałem i którą tak bardzo chciałem usłyszeć. Mamy, która już do mnie nie wróci.
To bolało jeszcze bardziej niż słowa brunetka dźwięczące w mojej pamięci. Ale w przeciwieństwie do tamtego bólu, ten był przynajmniej uzasadniony i znajomy.
-Kochanie jesteś sam w akademiku?- to jedyne pytanie jakie zadała, a ja bardziej niż kiedykolwiek chciałem móc jej odpowiedzieć że tak. Że Nino wyszedł na imprezę z bliźniaczkami jeszcze zanim wróciłem ze szpitala, oraz że wróci późno. Lecz jedyne co opuściło moje gardło to jakiś bliżej niezidentyfikowany dźwięk.
Ale ona i tak zrozumiała. Zawsze rozumiała. Pod tym względem była identyczna, jak mama.
Znowu to okropne uczucie.
~Mama…- pomyślałem podczas gdy moje serce skurczyło się boleśnie.
Tęskniłem za nią potwornie, a myśl, która podpowiadała mi że gdyby dalej z nami była, to na pewno wiedziałaby co powiedzieć, albo jak się zachować i przede wszystkim jak rozwiązać tą sytuację, która tak bardzo mi ciążyła, była nie do zniesienia.
Zacząłem niekontrolowanie szlochać. Niemal dusząc się własnymi łzami.
~Mama.
Była taką mądrą i uśmiechniętą kobietą, która mimo swojego młodego wieku nigdy nie dała po sobie poznać, że wychowywanie mnie samotnie jest ciężkie.
Uśmiechała się nawet wtedy, kiedy jej drugi partner, który dalej ku mojemu wielkiemu dziecięcemu rozczarowaniu, nie był moim ojcem, ją zdradził.
Pamiętam, że miałem wtedy dziesięć lat i strasznie to przeżywałem. Kompletnie nie rozumiejąc dlaczego tak się stało, a słowa które wtedy od niej usłyszałem, zapamiętałem na całe życie.
"Posłuchaj mamusi, Livine. Czasami przychodzą do naszego życia pewne osoby, które pomimo swej kreacji, mają za zadanie nas jedynie czegoś nauczyć i wcale nie muszą mieć w planie pozostania z nami na dłużej. I nie ma w tym absolutnie nic złego, słoneczko.
Takie osoby są tutaj dla nas, aby dawać lekcję. Ich nauki choć ciężkie, są drogocenne. Tak samo jak płynące z nich wnioski, jeżeli się takowe wyciągnie.
Dlatego nie powinniśmy im mieć za złe tego, że nauczyli nas miłości i szacunku do samych siebie. Pokazując zarazem kolejne oblicze miłości, a dokładniej to czym ona nie jest i nigdy nie powinna być.
Rozumiesz mamusie, Livine?
Doskonale.
Mamusia jest z ciebie bardzo dumna. Jest dumna z nas obojga, ponieważ lekcję którą dziś odrobiła. Odrobiła nie tylko dla siebie i chcę byś zapamiętał nie tylko to co ci dziś powiedziała, ale także to jak bardzo cię kocha. A kocha niesamowicie. Dlatego ważne jest by i Livine nigdy nie przestał się kochać. By kochał siebie równie mocno, jak mamusia go kocha. A nikt nie kocha Livine mocniej niż mamusia.
Jesteś jej największym skarbem, dlatego tym bardziej jest wdzięczna za możliwość doświadczenia tej lekcji, którą dziś otrzymała.
Lekcji, której już nigdy nie będzie musiała powtarzać. Mamusia jest szczęśliwa i pragnie by i Livine był szczęśliwy. Bo szczęście i miłość są wszystkim na co zasługuje."
Miała rację. Moja mama, wspaniała Alyssa Harris zawsze miała rację. Gdziekolwiek nie poszła. Z kimkolwiek się nie spotkała. Czegokolwiek nie powiedziała. Zawsze miała rację.
To był jej dar. Ogromna intuicja i czyste zrozumienie świata.
Uśmiechnąłem się przez łzy, pomimo bólu jaki czułem.
-Poczekaj na mnie kochanie. Ciocia już do ciebie jedzie.
Nie dodała już nic więcej. Po prostu się rozłączyła, a ja nie miałem jej tego za złe. Wiedziała, że tu będę jak przyjedzie. Znała mnie bardzo dobrze. Ufała mi nie mniej, niż ja jej, czy mamie.
Dlatego podniosłem się z krzesła i usiadłem na ziemi tuż pod drzwiami. Czekając aż przyjedzie, wciąż mając przed oczami żywy obraz uśmiechu mamy.
Siedziałem tak skulony dziesięć, może nawet dwadzieścia minut nim usłyszałem to tak długo wyczekiwane pukanie do drzwi
-To ja, kochanie. Ciocia Alice- odezwała się zza drugiej strony drzwi.- Otwórz mi.
Wstałem z trudem, łapiąc za klamkę po czym wpuściłem niższą kobietę do środka, a gdy wchodziła do środka pewnym siebie krokiem to mojej uwadze nie uszła oczywiście jej starannie ułożona fryzura, składająca się z upiętych nisko blond kosmyków.
Właściwe dostrzegłem wszystkie szczegóły takie jak czerwone paznokcie, idealnie dopasowane pod kolor szminki, albo długi płaszcz od Armaniego o odcieniu kawy z mlekiem dobrze zestawiony z jasną spódniczkę w biało beżową kratkę przed kolano, oraz bawełnianym prostym golfem bez jakichkolwiek zdobień doskonale podkreślający jej kobiece kształty. Do całości pasowały również buty.
Długie, białe przed kolano, na wysokim obcasie.
Patrząc na nią widziałem czystą elegancję oraz klasę.
~Piękna, jak zawsze- pomyślałem, starając się nie myśleć o tym jak wyglądem łudząco przypominała moją mamę. Tyle, że o kilka lat młodszą.
Oczy ponownie mi się zaszkliły.
Wystarczyła zaledwie minuta jej obecności, by całe pomieszczenie wypełniło się aromatem jej ulubionych perfum, o słodkiej nucie niewiadomego pochodzenia.
Właściwie byłem pewien, że wypełnione było nim również całe przejście od wejścia do akademika, aż pod same moje drzwi.
Nie było już chyba takiej osoby, która by już nie widziała, że Alice Harris przyjechała w odwiedziny do swojego siostrzeńca.
Uśmiechnąłem się koniuszkiem ust.
Taka już właśnie była młodsza siostra mojej mamy. Z pozoru próżna, wielbiąca światła reflektorów, cudzą uwagę i sławę. Tak naprawdę w rzeczywistości będąc zwykłą samowystarczalną kobietą, nie dopuszczającą do swojego życia nikogo, kto nie spełniał jej wymagań względem zachowania, czy czynów.
~Zabawne połączenie.- pomyślałem, wyciągnąłem przed siebie obie dłonie, by mogła mnie bez słowa przytulić. Co też zrobiła.
-Już jestem, kochanie.- wyszeptała mi na ucho, co sprawiło, że jeszcze mocniej do niej przywarłem- Jestem tu dla ciebie. Dlatego płacz jeśli tego potrzebujesz. Niech to wszystko po prostu z ciebie wypłynie. Oczyści. Cokolwiek.
~Jestem tu dla ciebie- powtórzyłem ciepło.
Za to właśnie ją kochałem. Za to, że była gdy po prostu tego potrzebowałem. Albo gdy mama za życia jeszcze tego potrzebowała.
Znów się rozpłakałem. To było silniejsze ode mnie.
-Doskonale, kochanie. Właśnie tak.- dopingowała, gładząc mnie po włosach- Emocje nie są niczym złym, kochanie. To część ciebie, która pragnie być zauważona. Dlatego płacz, krzycz, jeśli ci to pomoże. Cokolwiek byle było ci lżej.
Tłumaczyła, czekając cierpliwie aż się uspokoję, za nic mając fakt że właśnie moczę łzami, jej ulubiony golf z Zary, na który polowała cały rok.
-Oddychaj mój mały cudzie.- mówiła wprost do mojego ucha, gładząc po głowie. Było mi już lepiej, dlatego roześmiałem się cicho, słysząc jak mnie nazwała.
To budziło wspomnienia.
-Już nie taki mały…- wymamrotałem w jej pierś z uśmiechem.
-Dla mnie zawsze będziesz małym cudem, Livine.- wyznała, całując mnie w policzek- Niespodzianką, której nikt w rodzinie się nie spodziewał, a nie zaprzeczanie każdy potrzebował. Oczywiście z samą twoją matką na czele.
Roześmiałem się na jej słowa, słysząc w głowie jak mama nazywa mnie swoją pierwszą, prawdziwą miłością, z której uwagą nikt nigdy nie wygra.
Oczywiście nie kłamała. W swoim życiu moja rodzicielka miała wielu adoratorów, lecz ani jeden nie dostał tyle czułości od niej co ja.
Znów coś zakuło mnie w serce. Lecz tym razem to zdławiłem.
-Dziękuję, że przyjechałaś.- podziękowałem, odklejać się w końcu od jej piersi, czując lekkie zażenowanie.
Młoda kobieta uśmiechnęła się do mnie promiennie, poprawiając swoją spódniczkę oraz zdejmując płaszcz. Odwieszając go w następnej kolejności na wieszak w puste miejsce tuż zaraz obok mojego.
Butów oczywiście nie zdjęła. Były one zbyt ważną częścią jej garderoby, dlatego nie było nawet opcji by z nich zrezygnowała.
To właśnie była ta jedna z nielicznych kwestii, jaka odróżniała ją od mojej mamy. Moja mama nienawidziła wszelakich części obuwia, które posiadały obcas większy niż pięć centymetrów.
Uważała to za zło wcielone. Ciocia z kolei je uwielbiała.
Za to tym co obie uwielbiały były beże i najróżniejsze spódniczki. Tak samo długie płaszcze o dobrym składzie.
Westchnąłem.
-Napijesz się czegoś, kochanie?- zapytała, idąc żwawym krokiem w stronę naszej małej pseudo kuchni.
Nie pytała o to co gdzie leży. Po prostu sprawdziła każdą szafkę po kolei, aż do momentu w którym znalazła to czego potrzebowała.
Dwa kubki, oraz herbatę.
Wstawiła wodę w czajniku i dopiero w momencie, kiedy czekała aż się zagotuje w końcu zadała to jedno pytanie, na które odpowiedź czekała zapewne od samego początku.
-Chcesz mi opowiedzieć o wszystkim?- nie były to słowa, które zawierały w sobie pretensję, a raczej chęć i próbę uszanowania mojej prywatności.
Wiedziała, że nie ma sensu niczego wymuszać na siłę. Dopóki inicjatywa nie popłynie bezpośrednio ode mnie, ta będzie milczeć.
Woda się zagotowała, dlatego zalała oba kubki i postawiła je na niewielkim stoliku w przedpokoju.
Usiadłem na jednym z krzeseł, na przeciwko tego gdzie ona zajęła miejsce.
Złapałem za kubek, myśląc intensywnie nad odpowiedzią. No i może trochę o tym co tak naprawdę mógłbym jej powiedzieć.
Zagryzłem wargę, nie wiedząc na ile mógłbym sobie pozwolić.
Kocham ciocie, lecz definitywnie były informacje, których nie powinna słyszeć. To było takie dziwne przekonanie, które czułem. Trochę jak takie ciążące nade mną widmo czegoś.
Westchnąłem, przecierając ze zmęczeniem swoje zaczerwienione od płaczu oczy.
Wziąłem głęboki oddech po czym zacząłem wolno tłumaczyć całą sytuację, pomijając w niej dużo szczegółów. Pilnując zarazem by wypowiedź była na tyle klarowna i zgodna z prawdą, by kobieta jakkolwiek mogła wspomóc mniej swoją radą.
Natomiast gdy skończyłem i zapadła ta chwilowa przerwa, w której ciotka zbierała myśli, uświadomiłem sobie że ta cisza wcale nie była taka zła.
Zamknąłem oczy, czekając z uwagą aż blondwłosa da upust temu co sądzi na temat całej tej niefortunnej sytuacji.
Pierwszym co usłyszałem było długie westchnienie, za którym w ślad popłynęły słowa.
-To dość ciężki temat, nawet dla mnie, jeśli mam być szczera. Ale nie sądzę też by chłopak z kawiarni miał w planach zrobić ci krzywdę, Livine- zaczęła spokojnie, bębniąc swoimi długimi paznokciami o blat stołu- Świat się raczej nie skończy, jeżeli wyjdziecie gdzieś oboje na spotkanie. Tym bardziej, że nie macie względem siebie żadnych zobowiązań.
Spojrzałem na nią niepewnie w pełni się z nią zgadzając.
-Ja osobiście na twoim miejscu zaproponowałabym spotkanie jak najszybciej, Livine. Najlepiej od razu na następny dzień, by mieć to jak najprędzej z głowy. Rozumiesz, prawda Livine?- zapytała, na co skinąłem głową- Jak nie zaiskrzy między wami żadna chemia, czy chociażby chęć zaprzyjaźnienia się to trudno. Sam przecież obiecał, że zostawi cię w spokoju, jakby nie było.
Zauważyła słusznie, tyle że był pewien problem.
-Mam jutro z rana wykłady do przeprowadzenia. Obiecałem profesorowi, że go zastąpie.- wyznałem, przypominając sobie o stosie papierów, które wciąż leżały nietknięte na biurku
Westchnąłem.
-To nic kochanie.- uśmiechnęła się szeroko- Nikt nie zabroni ci przecież zabrać ze sobą asystenta.
Podsunęła mi pomysł, od którego od razu cały się spiąłem.
-Nie.- pokręciłem głową.
Nawet mowy nie ma. Nie.
-Ale, dlaczego Livine?- dopytywała całkowicie niewzruszona moją odmową- To jest doskonały pomysł, przecież! Będziesz czuł się raźniej, mając kogoś do pomocy. Do tego jak coś pójdzie nie tak, to po prostu zakończycie swoją znajomość od razu po wykładach i tyle.
Westchnąłem.
Miała rację.
-W porządku. Napiszę do niego.- burknąłem, wywracając oczami na widok tej wypisanej na jej twarzy satysfakcji.
~Każdy dzień zapowiada się coraz lepiej- mruknąłem, pisząc krótką wiadomość do Erosa odnośnie naszego jutrzejszego spotkania.
A to z jaką prędkością dostałem wiadomość zwrotną, zdziwiło nawet ciocie.
Znów westchnąłem.
-Zgodził się.
^^^
Od Autorki:
Część słoneczka!
Pisanie tego rozdziału było dla mnie jakieś takie ciężkie i przyznam wam się szczerze, że Alyssy Harris nie było w planach, jeśli chodzi o całą tą książkę.
Choć nie zmienia to faktu, że stała się jedną z najbardziej ukochanych przeze mnie postaci. Aż mi ręce drżały, gdy pisałam fragment jej przekazu dla Livine.
Przepraszam też jeśli rozdział ten jest troszkę nieskładny. Po prostu chciałam za wszelką cenę go już wstawić hahah
Tak samo jak przepraszam za ilość użytego słowa "mama". Było to konieczne ze względu na uczucia Livine. Nie wyobrażam sobie by mógł nazwać Alysse matką, albo od tak zwykłą kobietą. Dla niego istnieje tylko słowo mama, albo ewentualnie mamusia. Hahah Musicie mu to wybaczyć 😅 (Już słowo "rodzicielka" ledwo tam przełknęłam 🤣🙈)
W każdym bądź razie dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu za całe wsparcie i komentarze, jakie od was dostaje <3 to mnie mega motywuje <3
Dziękuję i do zobaczenia
~Aggy
Data publikacji:
06.01.2023
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro