EPILOG
Było mi smutno. Tęskniłam za Toby'm, próbowałam nie dać tego po sobie poznać. Większość przyjaciół i tak wiedziała, co czuję. Najgorsze chwile próbowałam zagłuszyć nauką. Przynajmniej ojciec był dumny i cały czas powtarzał, że gdyby matka żyła, czułaby to samo. Pewnego dnia, wraz z Sally wyszlyśmy na ogród. Usiadłyśmy w cieniu rozłorzystego jesionu.
-Tęsknisz za nim, prawda?-zapytała po chwili nic nie znaczącej rozmowy przyjaciółka.
-Tak...Nie jestem pewna, ale myślę, że ojciec odkrył, co między nami jest i specjalnie wysłał go tak daleko i na długo.
-Ale przecież on w końcu wróci i znów będziecie mogli być razem. Tego nie uda się zmienić. Nawet Slenderowi.-stwierdziła, wzdychając.
-Lubisz go, co nie?-zapytałam.
-Kogo? Toby'ego? Jedne, jest bardzo miły. Niekiedy trochę dziecinny, ale to do niego pasuje. Lubię go, oczywiście, jako przyjaciela, nie masz we mnie rywalki. Nie musisz się martwić.-dziewczynka uśmiechnęła się, ale tylko ustami. Z jej oczu bił dziwny smutek.
-Nie mówię o Toby'm. Chodzi mi o tatę.
-Nawet jeśli...Co to zmienia? Ja i tak na zawsze pozostanę tylko małą, ośmioletnią dziewczynką.-Sally odwróciła wzrok. Jednak zauważyłam, że po jej policzku spłynęła samotna łza.
-Jesteś jak ten kwiatek.-wskazałam na stokrotkę, która była jeszcze w pączku, pomimo tego, iż inne już dawno rozkwitły.
Ujęłam delikatnie kruchy pąk, po czym zamknęłam w garści. Sally uważnie przyglądała się temu zabiegowi. Pomyślałam o tym, jak ten kwiat musi się czuć. Z całych sił chciałam, aby był najpiękniejszy ze wszystkich wokół. Potem delikatnie otworzyłam rękę.
Obie przyglądałyśmy się mu z niedowierzaniem.
-To na pewno ten?-zapytałam przyjaciółki, choć przecież czułam, że mam w ręce nierozkwitnięty pąk.
Teraz nie było po nim śladu. Jego miejsce zajął śliczny kwiat. I był najpiękniejszy ze wszystkich wokół.
-Jak to zrobiłaś?
-Nie wiem. Po prostu...Stało się.
-Catherine! Sally! Wracajcie do domu! Zaraz będzie zebranie!-zawołał nas Jeff.
Na zebraniu okazało się, że ojciec zmienił zdanie i chce wysłać mnie niedługo do szkoły z internatem.
Gdy dobiegło ono końca, wściekła weszłam do jego gabinetu.
-Jak możesz?!? Przecież dobrze się uczę! Wszystkie testy wykonuję na co najmniej osiemdziesiąt pięć procent! Dlaczego?!?
"Dobrze wiedzieliście, jakie zasady panują w rezydencji. Mieliście być tylko przyjaciółmi, rodziną. A Ty, wraz z jednym z Proxy, nie trzymacie się ich. To rozwiązanie uważam za najlepsze."-usłyszałam po chwili.
-Ale tato!-nie dał mi dokończyć.
"Nie ma żadnych "ale"! A teraz wyjdź, mam mnóstwo zadań."
-Jesteś okropny!-krzyknęłam i wyszłam, trzaskając drzwiami.
No i to już koniec tej trylogii.
Potem nastąpiły wydarzenia z "Odnaleźć drogę". Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną i moimi bohaterami prze tą, jak i inne części opowiadania o Catherine i Creepypastach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro