Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIV. Wykrzycz


~Gregor~

Piękny, śnieżny, grudniowy poranek, siedzę na tarasie opatulony puchową kurtką i kilkoma kocami. Na moich kolanach leży otwarta książka, bezwiednie sunę palcami po jej okładce. Mój wzrok utkwiony jest jednak w samochód parkujący na podjeździe. Nie muszę uważniej się przyglądać, aby wiedzieć, że za chwilę wyjdzie z niego Thomas, trzymając na rękach Lily. Udadzą się do domu i... Przygryzam wargę. Kiedyś po prostu by mi ją podał. Z rozbrajającym uśmiechem na ustach poprosił, abym pomógł małej z kurtką, czapką i szalikiem. Jednak teraz... Nie mogę być tego pewien. I sam nie wiem, co będzie gorsze. Brnięcie dalej w utarty schemat, że wszystko jest niby jak dawniej, czy zignoruje moją obecność, zajmując się wszystkim bez słowa wyjaśnienia.

Wiem, że cała ta sytuacja to tylko moja wina, że ulegając chwilowej namiętności, postawiłem pod znakiem zapytania nasz związek, relacje, coś, co zaczynało się stawać piękną bajką. Widzę, że Thomas się domyślił, że całe zajście, wtedy w szpitalu dało mu dużo do myślenia. Jedno mnie tylko zastanawia, dlaczego nie zapytał, czemu mnie po prostu nie zostawił, nie zażądał wyjaśnień, na co czeka?

- Wujku! – Lily dostrzega mnie, kiedy tylko tatuś wyjmuje ją z samochodu.

- Moja księżniczka! – odkrzykuję i przywołuje na twarz uśmiech zarezerwowany tylko dla niej.

- Chodź! – macha do mnie rączką, a ja tylko kiwam głową.

Zrzucając z siebie koc, nie zważając na spadającą na podłogę książkę, szczelniej opatulam się szalikiem i kieruję się do drzwi. Chcę znaleźć się na dole jak najszybciej. W głowie pojawia się pełno myśli. Może przyjazd córki Thomasa pomoże mi jemu, połączy nas wspólna opieka nad tym małym człowiekiem.

Wychodzę na podjazd. Thomas stawia dziewczynkę na ziemi i kątem oka patrzy, jak mała do mnie podbiega, wyciągając w górę rączki.

- Tęskniłam – mówi, kiedy unoszę ją wysoko i mocno do siebie przytulam.

Potem robi coś, co mnie jednocześnie zaskakuje i rozczula. Przykłada swój policzek do mojego.

- Kłujesz – marudzi.

- Przepraszam księżniczko. Z tej rozpaczy i tęsknoty zapominałem się golić – robię smutną minkę.

- A tacie to nie przeszkadza? – pyta.

- Słucham? – przygryzam wargę.

- No wiesz, jak się całujecie – patrzy na mnie tymi swoimi dużymi oczami.

- Nie miało kiedy – przechodzi mi przez myśl, a głośno mówię – a skąd ty...

- No robicie to cały czas – wzdycha, a do mnie dociera, jak dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio, zawsze kiedy była kolej Thomasa byłem, albo na zgrupowaniu, albo na badaniu czy rehabilitacji.

- Nieprawda – mruczę i ocieram nosem o jej mały nosek.

- Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale Gregor, mógłbyś ją zabrać do środka, Kristin twierdzi, że Lily jest trochę osłabiona, ostatnio chorowała. I daj jej coś do jedzenia, bo nie jadła nic oprócz śniadania, a zbliża się południe – Thomas nawet na nas nie patrzy, tylko nurkuje w bagażniku – a i jeszcze jedno. Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać jak się rozpakuję i Lily pójdzie się pobawić, dobrze Gregor?

- Jasne – odpowiadam, zastanawiając się czy zostanę sam tuż przed świętami czy mężczyzna po prostu skonsultuje ze mną menu na jutrzejszą, świąteczną kolację.

- Nie smuć się – mała chyba wykryła moje zdenerwowanie – tata jest zły na mamę, nie na ciebie.

- Jak to? – marszczę brwi i otwieram drzwi jedną ręką, drugą podtrzymując Lily.

- Pokłócili się dzisiaj. Strasznie na siebie krzyczeli – dziewczynka nie wydaje się tym szczególnie przejęta – ostatnio ciągle to robią. Nawet przez telefon.

Kiwa głową, chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej, ale Lily powinna jak najszybciej przestać myśleć o kłótni swoich rodziców. A ja, jako kochany, niedojrzały wujek, powinienem jej w tym pomóc.

***

Pomagam Lily rysować. Ona koloruje narysowanego przeze mnie smoka a ja kończę szkicować kontury wysokiego zamku. Chcę włożyć w to całe serce, ale nie potrafię. Myślami jestem co prawda niedaleko, bo tylko piętro niżej...

Wzdrygam się lekko, gdy drzwi nagle skrzypią i otwierają się. Do pomieszczenia wchodzi Thomas. Pierwszy raz od bardzo dawna widzę na jego twarzy szczery uśmiech i chociaż w jego oczach pozostaje jeszcze trochę smutku, to cieszy mnie, że jego kąciki ust, wreszcie, niewymuszenie unoszą się. Mimo małego ukłucia w sercu, gdyż ten uśmiech nie jest skierowany do mnie, tylko do starannie kolorującej dziewczynki, to jakiś promyczek nadziei na poprawę relacji z Thomasem rozświetla moje myśli.

- Lily, tatuś musi teraz porozmawiać z wujkiem. Dasz sobie radę sama, prawda. To na długo nie zajmie.

- Mhm – dziewczynka nawet na niego nie patrzy zbyt zajęta dobieraniem koloru do ścian świeżo wykończonego zamku.

Podnoszę się z ziemi i dłonią czochram włosy małej, co ona komentuje cichym pomrukiem niezadowolenia a Thomas po prostu się temu przygląda, pewnie oceniając ile czasu zajmie Lily, odzwyczajanie się ode mnie.

Wychodzę z pokoju za mężczyzną. On prowadzi mnie na dół do kuchni. Siada przy dużym, zawalonym świątecznymi zakupami stole i czeka aż zrobię to samo. Przez chwilę kusi mnie, aby usiąść mu na kolanach, mocno się przytulić i wypłakać, jednak po jego oczach widzę, że to jest najlepszy pomysł. Zajmuję miejsce możliwie jak najbliżej niego. On zdaje się tego nie zauważać.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi... - zaczyna, ale ja czuję, że nie mogę pozwolić, aby on dokończył to zdanie.

- Nie wiedziałem jak, Thomas, przepraszam, to było... nie umiem, nie potrafię, nie mam po prostu się usprawiedliwiać, to co zaszło między mną a Michim... To jednorazowe. Uciąłem to i... - plącze się, nie potrafię tego złożyć w żadną sensowną wypowiedź. Przygryzam wargi i patrzę mu prosto w oczy, czekając na jego ruch.

- Dlaczego nie jedziesz na Turniej Czterech Skoczni, o ile wiem medycznie nie ma żadnych przeciwskazań – kończy tak obojętnie, że aż boli.

- Thomas, ja...

- Wiem, że ostatnio lepiej dogadujesz się z psychologami, ale to chyba nie zmienia faktu, że powinieneś mi o czymś takim powiedzieć. Porozmawiać ze mną, coś jednak wytłumaczyć – kontynuuje, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Proszę – spuszczam głowę, nie potrafię z nim tak rozmawiać.

- Obiecałeś, że będziemy mówić sobie o wszystkim a to akurat dotyczy nas obojga – jego głos w ogóle się nie zmienia, jakby nie zauważał w jakim stanie jestem.

- Ale... przecież do cholery, Thomas...

- Czy to chodzi o to, że będziesz musiał się zważyć, dobrze wiesz, co oznacza dla ciebie spadek wagi? – drżę od chłodu jego głosu.

- Nie, Thomas, ja...

- To o co? Decyzja trenera? Boi się o ciebie? To nawet lepiej, moim zdaniem potrzebujesz jeszcze trochę czasu. Musisz... - jego słowa wyciskają łzy z moich oczu.

- Przestań, Thomas, do cholery Thomas, przestań! Nie możesz mnie tak traktować. Nie możesz udawać, że nic się nie stało, że to ciebie nie obchodzi, że nic nie widziałeś! – mój krzyk przepełniony jest rozpaczą, emocjami, które mną targają.

Podnoszę się z krzesła. Patrzę na niego z góry, szukając na jego twarzy jakieś odpowiedzi, bo usta, mężczyzna, zaciska coraz mocniej.

- Musiałeś, musisz mnie tak bardzo nienawidzić. Rozumiem to, tylko dlaczego o tym nie powiesz, nie wykrzyczysz tego? Wyżyj się na mnie. Porozmawiajmy o tym. Nie możemy tak żyć. Tak funkcjonować pod jednym dachem – tym razem szepczę, chcąc przede wszystkim wzbudzić w nim jakiekolwiek emocje, uczucia – zostaw mnie, nawet teraz w święta, każ mi opuścić ten dom. Cokolwiek... Powiedz, że mnie nie kochasz, że nie potrafisz wybaczyć. Zrozumiem to, naprawdę. Nie załamię się. Nie poddam...

- Tylko ja nie wiem, Gregor – Thomas przerywa mnie spokojnie – czy to ma jakiś sens. Przecież to nie pierwszy raz, że ty i Michi... nie mam gwarancji, że to się nie powtórzy...

- Czyli...

- Tak, Gregor, mam ochotę powiedzieć, że pieprzę to wszystko, że zabieram Lily i wychodzę z tego domu, nigdy nie wrócę, ale jest jeden problem ja cię nadal kocham, pomimo, pomimo wszystko, Gregor – odpowiada i wstaje od stołu.

~Thomas~

Boję się, że Gregor za mną pobiegnie, ale na szczęście za moimi plecami zostaje tylko cisza. Chcę pobyć chociaż przez chwilę sam. Maska, którą przybierałem od prawie dwóch miesięcy właśnie opadła. Straciłem kontrolę nad przebiegiem rozmowy...

Wchodzę na górę. Kieruję się do naszej sypialni. Chcę zamknąć drzwi, ale nie mogę znaleźć kluczyka. Prycham i zrezygnowany siadam na łóżku. Czemu, czemu pozwoliłem, aby wyprowadził mnie z równowagi. Zmusił do konfrontacji. Nie byłem i nadal nie jestem na nią gotowy. Ciągle wracam do tamtego dnia w szpitalu i przeszkadza i tylko to, że gdybym ich wtedy nie przyłapał, to o niczym bym nie wiedział.

- Teraz mu się zebrało na odwagę – mruczę do siebie – teraz, praktycznie w święta każe mi decydować. W momencie, gdzie wszystko jest prawie gotowe a Lily wreszcie spędzi trochę czasu z ukochanym wujkiem. Czy on o niej nie myśli?

Prycham. Gdyby wszystko byłoby normalnie, to by wiedział, że od praktycznie miesiąca kłócimy się z Kristin o wszystko. O opiekę, o prawa rodzicielskie, o to jak ma wyglądać każdy pobyt Lily u nas w domu, że kobieta szantażuje mnie coraz bardziej, a ja jej na to pozwalam tylko dla świętego spokoju, którego i tak nie mam...

- Czemu ty to do cholery zepsułeś?! – krzyczę szeptem i uderzam w szafkę nocną przy łóżku.

Przypomina mi o tym, co tam schowałem parę miesięcy wcześniej. Otwieram szufladę i przerzucam parę papierów. W końcu wyciągam małe pudełeczko. Proste, granatowe, zamszowe.

- To pierścionek zaręczynowy, prawda? – słyszę jego cichy głos.

Podnoszę głowę. Mężczyzna z zaczerwienionymi oczami staje w drzwiach. Musiał trochę odczekać za nim za mną poszedł.

- Tak. Miał być dla ciebie.

- Kiedy?

- Czy to ważne? – wzruszam ramionami, starając się ukryć przed mężczyzną własne łzy.

- Wtedy, w tym mieszkaniu, prawda? – Gregor drąży temat, jakby to miało mieć teraz jakieś znaczenie.

- Teraz to nie ma znaczenia, Gregor, ja nie potrafię tego wybaczyć. Przepraszam, ale ja nie wiem, czy to pierwszy raz. Zastanawiam się o ilu mi nie powiedziałeś – szepczę.

- Thomas, ja... nie zasługuję na... oświadczyny i... naprawdę rozumiem, co teraz czujesz, ale... skoro traktowałeś mnie aż tak poważnie... - zaczyna.

- Teraz też cię tak traktuję. Codziennie myślę o nas, naszej wspólnej czy osobnej przyszłości, ale nie potrafię ani wybaczyć, ani trzasnąć drzwiami i tak zakończyć naszą historię – tłumaczę – na razie mogę ci powiedzieć, że zostaniemy z Lily tutaj do Nowego Roku, ale potem...

- Jeżeli jest coś, co mogę zrobić, aby cię... was zatrzymać... - kręci zrezygnowany głową.

- Po prostu wreszcie zacznij bądź ze mną szczery. Tylko tyle.


Moi kochani, tak, wreszcie po normalnym czasie publikuje kolejny rozdział. Jestem z niego umiarkowanie zadowolona. Prób było dużo, bo i miałam ogrom czasu do dyspozycji. Jednak, no nie oszukujmy się. Nie przyjemnie się czyta, jak nasze małe bubu się kłócą, ale możecie wiedzieć, że jeszcze gorzej się to pisze (szczególnie na kilka rozdziałów przed końcem).

O właśnie. Koniec, jak piszę tutaj od paru dobrych rozdziałów się zbliża i... jedyne co mogę powiedzieć, to to, że może będzie jednak trochę więcej rozdziałów (nie, nie planuję dobić do 40), po prostu. No kurde, zżyłam się z tymi bohaterami i teraz trudno jest się z nimi żegnać, tym bardziej w takim momencie, że nie wiadomo... No nieważne, po prostu, to tak jak bym zostawiała własne dzieci, ale o tym będzie w podziękowaniach i podsumowaniu, które pewnie będzie dłuższe niż nie jeden rozdział w tym ff. Ehh... i znowu notatka długości one shota. No dobra, to już naprawdę kończąc, to do zobaczenia, a raczej napisania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro