Rozdział XIV. Jedno niebo
~ Thomas ~
Rose cudownie opiekuje się Lily, biega za nią po całym placu zabaw, a ja mogę posiedzieć na ławce i zebrać myśli. Telefon w mojej dłoni jest gorący. Parzy mnie. Tak bardzo chcę do niego zadzwonić, ale wiem, że to on musi wykonać pierwszy ruch. Nie mogę za niego, całe życie decydować.
Patrzę w niebo nade mną. Jest wieczór. Słońce jest już czerwoną kulką, żegnającą się z naszą częścią globu. Odlicza tydzień od momentu mojego przyjazdu. A ja nadal tylko mocniej tęsknię, za mężczyzną, który na pewno patrzy na to samo niebo.
Znów myślami wracam do bawiących się dziewczynek. Ile jeszcze potrwa ta ich sielanka? Czy będę potrafił oprzeć się chęci pojechania do Gregora, kiedy ten zadzwoni? Wyrwać stąd Lily tylko po to, aby przedstawić jej wujka. Ile czasu minie zanim wytłumaczę dziecku, że to nie tylko mój kolega?
- Tato - słyszę głos mojej córeczki, odruchowo się uśmiecham.
- Tak? - wyciągam do niej ręce, aby zaraz zamknąć ją w żelaznym, ojcowskim uścisku.
- Głodna - mówi i pokazuje na swój brzuszek.
- Czyli wracamy? - wzdycham.
- No tak - Lily jest ucieszona i wbiega na mnie. Unoszę ją do góry, a potem mocno ściskam. Mój najdroższy skarb.
- Rose! - wołam, ale dziewczynka już jest koło nas. Też się przytula. Musi jej brakować takiej ojcowskiej miłości.
Uśmiecham się. Biorę drugą dziewczynkę na wolną rękę. Jest cięższa, ale odcinek do domu jest krótki. Kto jak nie ja? Dla mnie jest wręcz za krótki.
Nie chcę tam wracać, chociaż łączę z nim tylko ciepłe wspomnienia. Wiem, że Sabrina nadal czeka aż obiecam jej, że zostanę już na zawsze, że wyrażę chęć pozostania przy jej boku na zawsze. Ale tak to nie działa. Zrobiłem kiedyś błąd, którego konsekwencję ciągną się za mną nadal. Gdybym wtedy odepchnął dziewczynę, pozostał wierny swoim uczuciom, to teraz, od dwóch lat, byłbym we wspaniałym związku z Gregorem?
***
W domu jest dziwnie głośno. Światła całym domu są pozapalane. Od progu witają nas dźwięki wesołej, austriackiej muzyki. Nie wiem co się dzieje. Z tego co się orientuję, nikt z nas nie ma dzisiaj urodzin, ani jakiejkolwiek rocznicy.
Wchodzimy głębiej, obie dziewczynki się że mnie zsuwają i idą dalej na własnych nogach, cały czas, trzymając mnie za ręce.
- Thomas! - pierwszą osobą, która mnie wita jest Lukas. Poznaję go dopiero po dłuższej chwili. Strasznie wyrósł, uśmiecham się na jego widok.
Przytula mnie mocno. A potem zerka na Lily, bierze ją na ręce, a zaskoczona mała, nawet nie zaczyna płakać.
- Chodź do wuja - mówi i podrzuca ją wysoko, a ona nieśmiało, zaczyna się śmiać.
- Jest Gregor? - pytam nieśmiało. Nie wiem, ile mój ukochany powiedział swojemu bratu, a ja nie chcę go, z zaskoczenia, o tym powiadomić.
- Nie. Cały czas nagrywa coś z tym swoim sponsorem. O ile wiem prace potrwają jeszcze parę dni, on ma pełne ręce roboty, ale potem na pewno się z tobą skontaktuje - uśmiecha się szeroko - a teraz chodź, bo zaraz udusi mnie moja kuzynka, że trzymam cię w drzwiach.
- Thomas, no wreszcie - Alicja łapie się pod boki. Podchodzę do niej - przedstawię ci mojego chłopaka.
- Mam nadzieję, że jest ciebie wart, bo - kręcę tylko głową, ale moim oczom ukazuje się znajoma postać. Milknę. Potrzebuję chwili, aby go rozpoznać.
- To jest Timmi, a to... - zaczyna kobieta, ale przerywa jej partner.
- My się znamy, kochanie. Mamy wspólnego znajomego - mówi mężczyzna, a ja tylko potakuję głową.
***
Wyciągam na dwór Sabrinę. Zatrzymuję się dopiero na krańcu ogrodu.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego, bo moja przyjaciółka zamierza wziąć ślub, powinnam ją wspierać, a ty... - zaczyna kobieta, a ja wchodzę jej w słowo.
- Ona nie może za niego wyjść - mówię.
- Dlaczego? Nie ja, nie Gregor, teraz Alicja jest wybranką twojego wiecznie niezdecydowanego serca? - przygryza wargę, akcentując mistrzowski sarkazm.
- Znam Timmiego. Wiem kim jest, czym się kiedyś zajmował i uwierz mi, że nie chcesz, aby twoja przyjaciółka była z kimś takim - zaciskam zęby, starając się nie wybuchnąć.
- Naprawdę? - widzę, że mi nie dowierza. Wzdycham.
- Poznałem go przez Gregora. To męska dziwka.
- A skąd wiesz? Korzystałeś z jego usług - prycha, ale widzę, że nawiedzają ją wątpliwości.
- Nie, Gregor to robił. Niestety w mojej obecności.
~ Gregor ~
Setki powtórzeń, szczere łzy i wewnętrzne refleksje, których wodzowie nie poznają. Dzień w dzień ta sama rutyna. Dzięki mojemu zapałowi do ,,pracy", wszystko idzie dwa razy szybciej i już niedługo będę mógł wrócić do szpitala i poważnych treningów z Simonem. Wiem, że mi się to przyda. Potrzebuję tego.
Wrócę jeszcze do kogoś. Do Thomasa. Zostawię za sobą wszystko inne. Nie pozwolę zepsuć tego, co on sam zaczął naprawiać, chociaż nie. To ja napisałem rozpaczliwy list, którego nieudane wersje, walają się po austriackich koszach.
Tamta noc, po której obudziłem się w ramionach Michiego, za wiele nie zmieniła, może tylko tyle, że na poważnie zacząłem rozmyślać, o mojej karierze przed wypadkiem, albo o moim zachowaniu wobec Thomasa, którego w wieku osiemnastu lat, za wszelką cenę starałem się ukarać. Rozstrząsałem czy słusznie. Rozdrapywałem tamte rany, bo że wspomnieniem mojego Timmiego, powróciło wiele, wiele innych. Wcześniej przeze mnie zapomnianych.
Siadam na parapecie w salonie. Grupa mężczyzn pakuje sprzęt. Reżyser żegna się z mamą. Dla mnie dzień pracy się kończy. Przychodzi wieczór, a w raz z nim chwila na oddech.
Na kolanie czuję rękę Michiego. Zaciskam zęby, tak prosto by było wstać, chwycić za dłoń, spleść nasze palce i po prostu udać się do sypialni. On na to nie nalega, ale wiem na co czeka. A ja nie mogę mu tego dać. W mojej pamięci nadal są tamto straszne uczucie, kiedy po dłuższej przerwie pozwoliłem mu się zbliżyć...
- Nie mogę patrzeć, jak się przez niego zamartwiasz... Chciałbym zasłużyć, na tyle uwagi z twojej strony - mówi - czuję się tym złym, bo chcę cię odciągnąć od twojej, jak ty to mówisz, prawdziwej miłości, ale powiedz mi. Czy ja nie mam prawa chcieć...
- Ranisz tym siebie i... Nie, Michi, przede wszystkim siebie - kręcę głową, ale nie zdejmuję jego ręki z mojego kolana.
- Czyli nikogo poza tym nie krzywdzę - uśmiecha się smutno - zgarniamy tym tylko trochę twojej uwagi. Na niczym innym mi w tym momencie nie zależy.
- Wiem, że jest inaczej.
- Nawet jeżeli kłamię, to tylko w dobrej wierze - unosi końcówki moich palców i dotyka ich swoimi ustami. Nagle zwykła, naturalna, ale śliska pomadka, na jego ustach zaczyna mi przeszkadzać.
- Nie chcę cię wyganiać, nie chcę, abyś zniknął z mojego życia - zaczynam i kręcę głową, kiedy on chce mi przerwać - ale trzymanie cię w nim jest...
- Nie, Gregor, odejdę, kiedy zacznie mi to przeszkadzać, ale na razie nie truj moralnymi monologami, bo... Na mnie to nie działa. Jestem tu, bo tak chcę, jestem tu, bo mam dziwne wrażenie, że już niedługo, znowu będziesz mnie potrzebował.
- Nie kracz - przygryzam dolną wargę, chcę już po prostu żyć jak w bajce. Bez problemów i trosk.
- Ja tylko marzę - uśmiecha się i wyciąga w moim kierunku dłoń. Jakby od niechcenia, kładzie ją na moim policzku, nie mogę zaprzeczyć, jest to miły gest.
- O rzeczach nierealnych - odpowiadam - nie mogę dać ci swoich uczuć, bo...
- Na razie musi wystarczyć mi to - mówi i wspina się na palce.
Jedną dłonią opiera się o moje udo, druga kurczowo zaciska się na koszulce. Napiera na moją klatkę piersiową, swoją lepiej umięśnioną. W końcu, jakby po krótkiej chwili wahania, przyciska swoje usta do moich, przygryza delikatnie moja dolną wargę, czuję, że się uśmiecha. Składa pocałunek, długi i pełen emocji.
Nie potrafię go przerwać, nie mogę go także odwzajemnić. Po prostu siedzę, nie robiąc nic, bo nie wiem, jak mam się zachować, jak nie raniąc go, odepchnąć. Przekreślić to wszystko... Czemu on musiał mi wybaczyć? Przecież tak to. Wszystko byłoby prostsze.
- Wszystko tak robione zwyczajnie. Bez zobowiązań, uczuć... No wiesz, tak po prostu, po przyjacielsku.
W końcu odchodzi. Dopiero teraz zauważam, że światło było zgaszone. Biorę głęboki wdech i przykładam czoło do szyby. Muszę się uspokoić, wyciszyć, bo mam dziwne wrażenie, że przez to małe zdarzenie obudzę się jutro, albo z ogromnym moralnym kacem, albo kłębowiskiem myśli... A wszystko wyda się jeszcze, tylko bardziej skąplikowane.
No tak, zaliczyłam mały poślizg, ale nadal tu jestem. Wiem, że z tępem akcji, tak średnio, ale łatwiej o dynamikę, kiedy skoczkowie... No skaczą. Zwiedzają świat i tak dalej... Eh... Tak, jestem przykładem na to, że złej baletnicy to i rąbek od spódnicy...
Postaram się poprawić. W środę czeka mnie długa podróż pociągiem nad morze. Ktoś może od 1 do 10 sierpnia w Niechorzu?
Nie to, że bym się wyrobiła z czym kolwiek, ale lojalnie uprzedzam, że jako Warszawianka, nie publikuję 1 sierpnia żadnych rozdziałów, w żadnej pracy, no chyba, że napadnie mnie w nocy wena i napiszę coś na temat Powstania.
Dobra, dosyć tego paplania, bo zaraz notatka będzie dłuższa od rozdziału. Całuski😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro