Rozdział XII. Nowe rozdanie
~Gregor ~
Lukas nie spuszcza ze mnie wzroku nawet na moment. Strasznie wydoroślał. Ciasna biała koszula opina jego ciało, ale to co jeszcze bardziej przyciąga uwagę, to twarz. Mam dziwne wrażenie, że to on wygląda na starszego. Upewniam się, kiedy widzę zszokowany wzrok Michiego.
Pierwsze sceny i ujęcia są za nami. Do jutra spokój. Teoretycznie czas dla mnie, na mój obowiązkowy telefon do Thomasa, ale szczerze powiedziawszy, nie potrafię się do tego zmusić. Czuję się dziwnie, zżerają mnie, nie wytłumaczalne wyrzuty sumienia. Przecież jeszcze nic nie zrobiłem... W realu. W głowie, zdzieram ciuchy z Michiego nieustannie... Myślę tylko o tym. Brzydzę się tym, brzydzę się sobą. Mam szansę zbudować coś nowego, wspaniałego z Thomasem. Spełnić swoje największe pragnienie, które towarzyszy mi od wielu lat, a jednak teraz jestem w stanie to wszystko zepsuć. Jedną, złą decyzją, jednym ruchem...
- Przepraszam... - mówię nagle, nie zważając, że moja matka coś, chyba do mnie, mówi - jestem wykończony. Christoph kazał mi się oszczędzać... Ja...
- Jasne - matka wzrusza ramionami, wiem, że czuje się zraniona, ale zamierzam jej to wynagrodzić kolejnego dnia - Przygotuję ci pościel, Lukas...
- Nie... wracam do Samanthy. Przyda jej się moja obecność - odpowiada mój młodszy brat i wstaje z krzesła. Robię to samo i pozwalam, aby uściskał mnie z całych sił.
- Nie mieszkasz już z rodzicami? - pytam.
- Mówiłem o tym przez cały wieczór... - szepcze mi do ucha - ale ktoś tu był i jak sądzę, nadal jest w zupełnie innym miejscu. Co powiesz na skocznię po północy...
- Wolałbym... - zaczynam. Skocznia jest ostatnią rzeczą, którą chciałbym widzieć tego wieczoru.
- Przestań. To tylko rzecz. Umówieni - stwierdza twardo i kieruje się do drzwi - Zamknę za sobą!
- Kochanie... - po wyjściu chłopaka, Michi siada obok mnie i zakłada rękę na oparcie mojego krzesła - Co się dzieje? Cały czas...
- Przepraszam - przygryzam wargę - po prostu jestem cholernym dupkiem, któremu wszyscy, niepotrzebnie pomagają.
- O czym ty... - zaczyna, ale wiem, że nie mogę pozwolić, aby mi przerwał. Nigdy później już nie zdobędę się na taką odwagę, jak teraz...
- Okłamuję ciebie, Thomasa, rodziców i Christopha. Jestem zmienny i niestały, cały czas niezdecydowany, i wystraszony nie wiadomo czym. Trudno jest mi to mówić, ale skoro zgłupiałem i ci o tym mówię, to... Uciekaj. Zostaw mnie - proszę szybko, jakby to miało cokolwiek zmienić.
- Nie rozumiem - Michi przeczesuje palcami grzywkę. Niebieskie oczy patrzą na mnie pytająco, a ja się zacinam. Nieposłuszny rozum, na język, nasuwa mi tylko stek kłamstw, które tylko siłą woli odrzucam, bo serce ma już dość gier, jednocześnie nie potrafiąc powiedzieć ,,nie kocham cię".
- Ja też nie - mówię to dla zabicia czasu. Nie mijam się z prawdą, bo to co robię w tym momencie jest nienormalne, ale przynajmniej moralne.
- Przepraszam, bo... - on wstaje, a ja boję się, że zaraz ucieknie, zostawiając mnie z tym wszystkim.
- Zdradziłem cię - mówię, jakbym oznajmił, że zamiast obiecanego słońca, za chwilę,na niebie, pojawią się burzowe chmury, a wraz z nimi, ogromny grat.
Jego milczenie boli mnie bardziej niż jakakolwiek odpowiedź, a ten pusty wzrok...
- Zdradziłem cię, do cholery, Michi! - krzyczę i zaczynam płakać.
- Wierność jest nudna - prycha. Zupełnie od czapy i nadal nie rusza się z miejsca. Palcami, wybijając rytm na oparciu krzesła.
- Thomas był moją pierwszą miłością...
- Pierwszą i patrząc na to, jak na niego reagujesz, chyba jedyną - jego głos, lodowaty, odbija się w moich uszach, raniąc je.
- Nie przerywaj mi... Proszę ... On tak wiele dla mnie znaczy... Nigdy nie zamierzałem cię skrzywdzić... Tylko...
- On daje sygnał, a ty już jesteś cały jego. Historia zatacza kręgi, więc kiedyś do mnie wrócisz...
- Nie Michi. Tym razem...
- Tym razem nie będzie inaczej, bo wy...
- Nie wiesz, jak jest teraz.
- Zawsze jest inaczej, ale kończy się identycznie, a ty masz w dupie analogie.
- Tak samo, jak miliard innych rzeczy, bo teraz dojrzałem, aby... - jestem wściekły. Wstaję, chociaż się chwieję.
- Nie... Jesteś takim samym dzieckiem jak zawsze. A ja jestem tylko zabawką w twoich rękach.
- Przyjacielem, Michi - chrypkę, chociaż wiem, jak idiotycznie to brzmi i, że w tym momencie, nawet ja tak nie myślę.
- Nie, Gregor. Nie potrafię tak... - szepcze. Zabiera swoją bluzę. Dopada drzwi. Widzę, jak bardzo jest roztrzęsiony.
- Weź taxi - wołam zanim zdąży je zatrzasnąć. Nie chcę, aby sobie coś zrobił. Widzę, jak w przelocie kiwa głową. Najwidoczniej nie tylko dla mnie będzie to długa noc.
Kieruję się w stronę schodów. Nic więcej nie zrobię. Pozostaje mi tylko czekać do północy.
- Musimy porozmawiać - czuję na ramieniu palce matki - napisałam Lukasowi, że nigdzie cię już dzisiaj nie wypuszczę. Zostaniesz i wszystko elegancko mi wytłumaczysz.
- To skomplikowane - chcę ją zbyć.
- Domyślam się.
- Nie jest to opowieść na godzinę luźnej rozmowy - chcę ją ominąć.
- I tak żadne z nas dzisiaj nie zaśnie - stwierdza niemal oczywisty fakt.
~ Thomas ~
Telefon nieprzyjemnie milczy. Czy naprawdę nie możemy stracić siebie z oczu, aby... Nie. Muszę być dobrej myśli.
- Tato, źle - denerwuje się Lily, a ja dopiero teraz przypominam sobie, że zgodnie z obietnicą koloruję z nią bandę disneyowskich księżniczek, jak się okazuje, wychodząc za linię. Przepraszająco sięgam po gumkę, rozlewając przy tym kawę.
Dopiero krzyk małej budzi mnie zupełnie. Szybko biorę ją na ręce i noszę. Ona ciągle płacze. Czemu? Czemu się nie uspokaja? Dlaczego krzyczy na całe gardło?
- Thomas! - Sabrina wyrywa mi dziecko i biegnie z nią do łazienki.
Nie protestuję. Po prostu siadam na podłodze i czekam. Wściekając się o własną głupotę. Moje problemy nigdy nie powinny odwracać mojej uwagi od małej. Dla mnie priorytetem, tylko i wyłącznie musi być Lily. Jakim ojcem jestem, skoro nawet nie potrafię się zająć tą niewinną istotką?
Wiem, że powinienem wstać i sprawdzić co z nią, ale jaki jest tego sens, kiedy nawet przy najprostszych czynnościach nie potrafię myśleć racjonalnie. Jestem idiotą...
- Thomas - tym razem głos Sabriny jest spokojniejszy. Kobieta niesie na rękach Lily, tuląc ją z całej siły do siebie.
- Dlaczego od razu nie pobiegłeś z nią do łazienki? Oparzyłeś ją kawą - nie krzyczy. Chyba nie chce jeszcze bardziej wystraszyć małej.
- Ja...
- Nie jesteś myślami z nami. Widzę i czuję to. Czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć? - zadaje pytanie, którego najbardziej się bałem.
Milczę.
- Inaczej, czy jest coś co powinnam wiedzieć? - dociska, chociaż chyba sama już wie. Chyba sama do tego dochodzi.
Odwracam wzrok.
- Gregor?
Zaciskam palce na kawałku koszulki.
- Odpowiedz.
Przygryzam język do krwi.
- Na nikogo innego tak nie reagujesz.
Czuję jej metaliczny smak w ustach.
- On musi być powodem twojego stanu.
Skinieniem głowy przyznaję jej rację. Nie mogę po raz kolejny skłamać.
- Wiedziałam. Od dawna czekałam na ten dzień. Wiedziałam, że on kiedyś mi ciebie zabierze. On nigdy mi ciebie nie oddał. Pożyczył. Tak, to to słowo. Nadszedł czas, aby...
- Przestań - proszę cicho.
- Nie... Ten raz dasz mi skończysz, bo w tym momencie ja tracę wszystko. Ciebie i Lily. A ty nawet nie odpowiadasz. Nie szanowałeś mnie? Myślałam, że... Nie ważne... Spakuje nas. Wszystkich. Wyjdźmy na chwilę gdzieś... Może na takim wypadzie mi wszystko opowiesz, bo ja cię nie wypuszcz, dopóki nie poznam całej prawdy, a mam do tego prawo.
- Sabrina...
- Nie... Pozwól mi przynajmniej poznać prawdę. Jeżeli kiedykolwiek, jakkolwiek mnie szanowałeś, to teraz zachowaj się, jak facet i załatw sprawę tak jak należy.
O kurde, dziwny ten rozdział. Dobrze się go pisało. Tyle z mojej strony. Dajcie znać, jak go się czytało😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro