Rozdział II. W cztery oczy
~ Gregor ~
Nie widziałem jej od dawna. Pojawienie się tutaj Glorii nie może być przypadkowe, nie odwiedzałaby mnie tak po prostu, nie ona. Kobieta wbija we mnie zimne spojrzenie. Wiem, że już nie ucieknę. Podchodzi do mnie. Wydaje się, że schudła jeszcze bardziej, przez co dłoń, którą kładzie na moim ramieniu, zdaje się być jeszcze bardziej koścista, paznokcie już dawno były czerwonymi szponami.
- Chcemy porozmawiać sami - moja siostra nawet nie patrzy na Christopha, który z ulgą opuszcza pomieszczenie. Chętnie zamieniłbym się z nim miejscami.
- Dzień dobry kochana siostrzyczko! - na twarz przywołuje sztuczny uśmiech. Odjeżdżam wózkiem trochę do tyłu, a potem ją omijam. - Czy przyjechałaś reprezentować tutaj całą rodzinę Schlieriencauer? Ale chyba teraz wypada kolej ojca. Zamieniliście się dyżurami, no dobrze, tylko następnym razem...
- Przestań błaznować, Gregor - kobieta przewraca oczami i siada na moim łóżku, nie przestając mi się przypatrywać. - Marnujesz teraz sezon...
- Tak, wiem, z własnej winy - kiwam głową, dobrze znając tę śpiewkę. - Przepraszam. Poprawię się.
- To się robi żenujące - wzdycha i wydyma usta w wyjątkowo denerwujący sposób.
- Tak jak cały ja.
- Mogę? - no proszę. Udaje mi się zdenerwować sławną panią psycholog. Szkoda, że nie ma przewidzianych nagród za takie osiągnięcie. - Hainz stwierdził, że będziesz potrzebował pomocy psychologicznej. Z wiadomych względów nie mógł to być Timon, Victor został z kadrą, więc przyjechał tutaj Raf, a ja jestem jego uczennicą, więc do końca rechablitacji będziemy się widywać. Będę mogła kontrolować twoje postępy i pomagać ci...
- Boże, wiem, że zgrzeszyłem mową, uczynkiem i czymś tam jeszcze, ale nie wierzę, że zawiniłem na tyle, że zsyłasz na mnie wcielenie wszystkich plag egipskich - unoszę oczy ku górze.
- Jakie z ciebie jeszcze jest dziecko - Gloria wreszcie wstaje i wkłada dłonie do kieszeni białego kitla. Kieruje się w stronę drzwi. Zatrzymuje się, za nim zdąży je otworzyć. - Pamiętaj, że to ode mnie zależy kto cię będzie odwiedzał, więc nie szykowała bym się na wizytę Thomasa.
- Czytałaś? - nie powinno mnie to dziwić, a jednak. Pisząc, liczyłem na minimum prywatności, jednak w życiu profesjonalnego sportowca nie ma miejsca na prywatność.
- Oczywiście - jej uśmiech jest złośliwy, przepełniony jadem. - I radzę ci, nie przyznawać się do tego listu, kiedy on się tu pojawi. No chyba, że chcesz, aby Michi również miał na ciebie zły wpływ.
***
Leżę na wznak, śledząc ostatnie promienie zachodzącego słońca, będące na suficie. Wszystko tutaj jest takie jednakowo smutne i nudne. Czekam, tylko sam nie wiem na kogo. Po wyjściu Glorii, jeszcze bardziej pragnę zobaczyć Thomasa, ale jej słowa dotyczące Michiego... Wzdycham, nie ma tutaj trzeciego wyjścia. Ono po prostu nie istnieje.
Słyszę ciche skrzypnięcie drzwi. Leniwie kieruję wzrok w tamtą stronę. Podrywam się. Siadam wyprostowany. Przygryzam wargę i nerwowo przełykam ślinę.
- Przyjechałem - mówi i wsuwa się do środka. Szybkim krokiem podchodzi do mojego łóżka, a ja wprost nie mogę uwierzyć, że to się dzieje, że to właśnie on jest teraz przy mnie. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, tylko mu się przyglądam.
Zmienił się. ,,Zmężniał", w tym wypadku jest chyba najwłaściwszym określeniem. Tak, wcześniej wiedziałem, że przytył, widziałem nawet jego zdjęcia, ale to nie oddawało tego w pełni. Jego twarz stała się pełniejsza, ale nie tłusta, mięśnie już nie wyglądały, jak dodatek do kości, tworzyły spójną całość z resztą ciała. To samo nogi. Nie były już ani trochę patykowate.
- Nie cieszysz się? - pyta i ostrożnie całuje mnie w czoło.
- Ja... - co mam mu powiedzieć, że popełniłem błąd, że mam innego mężczyznę, który jest przy mnie cały czas i mam pewność, że mnie nie zostawi?
- Gregor, stęskniłem się - jego twarz jest tak blisko mojej, marzę tylko o tym, aby móc go pocałować, tak samo jak kiedyś, ale w tym samym momencie przypominają mi się słowa Glorii. Mam zbyt wiele do stracenia. W jednej chwili już wiem, że tym razem nie zaryzykuję. W moim życiu nie ma już miejsca na kolejne rozczarowanie, na błądzenie, popełnianie kolejnych błędów, na to, aby wchodzić w tak niepewną relację.
- Thomas, co ty tu robisz? - pytam, a serce mi podchodzi do gardła. Nie stać mnie w tym momencie na nic innego.
~ Thomas ~
Patrzę na niego, jego słowa dochodzą do mnie powoli. Zbyt wolno. Odsuwam się od niego i staję pod jego ścianą. Tyle czasu, kilometrów, myśli i decyzji, a on nie wie o co mi chodzi? Ale jak to? Nie rozumiem.
- List - tylko te słowa są w stanie przejść mi przez usta.
- O czym ty mówisz? - znam ten ton. Bez uczuć. Zimny i oschły. Oczywiście, zraniłem go, ale ten list, ten nieszczęsny świstek papieru w kieszeni przy sercu, miał mnie zawiadomić, że on na mnie czeka, że mam szansę wszystko naprawić, zacząć od nowa.
- Nie mów, że tego nie poznajesz, to twój charakter pisma - podaję mu kartkę, której tekst znam już na pamięć.
On błądzi po niej wzrokiem. Przygryza wargę. Prawą dłoń zaciska na kołdrze. Widzę, że czyta, na jego twarzy pojawia się, dobrze mi znane napięcie.
- To nie ja - głos mu drży, jakby wcale nie był tego pewien. - Idź już.
Nie mam zamiaru. Łapię go za dłoń i splatam nasze palce. On wzdycha i zgniata kartkę.
- Kazałeś mi o sobie zapomnieć, a teraz łapiesz mnie za rękę - mówi, ale nie zabiera dłoni. - Nie uważasz, że trochę za dużo ode mnie wymagasz?
- A ty piszesz list, do którego się potem nie przyznajesz - odpowiadam i siadam obok niego na łóżku. Odkrywam kawałek kołdry i wsuwam się obok niego.
- Przytyłeś - mruczy i robi mi miejsce. - Ale to nie ja napisałem i chyba naprawdę lepiej by było, gdybyś już poszedł.
- Tak? To dlatego się do mnie przytulasz? - unoszę brew i przybliżam swoje wargi do jego.
- Thomas - brzmi jak małe dziecko, które złości się, że dorośli go nie rozumieją. - Po prostu mnie zostaw, dobrze? - unosi brew i patrzy na mnie wyczekująco. Kładzie mi dłoń na klatce, jakby chciał mnie odepchnąć. Całuję go tylko w policzek na pożegnanie i siadam.
- Na pewno jeszcze przyjdę to wyjaśnić - zapowiadam i wstaję.
- Gdzie się zatrzymałeś? - pyta nagle.
- W pobliżu jest hostel - wyjaśniam, licząc na to, że pytanie wynika z troski.
***
Wychodzę na parking i staję przy swoim samochodzie. Wyciągam telefon, na wyświetlaczu pojawia się informacja o kilkunastu nieodebranych połączeniach. Przez jedną, krótką chwilę zastanawiam się czy nie oddzwonić, ale rezygnuję. Nie mam jeszcze na to odwagi. Powinienem wrócić do hostelu, nie chcę być sam.
Nagle moją uwagę przykuwa znajoma sylwetka. Idę w tamtym kierunku.
- Michi? - nie wiem, co mam myśleć o jego obecności.
- Thomas - wysila się na uśmiech. Nie wygląda na zdziwionego, co tylko potwierdza moje przypuszczenia, że Gregor na pewno był autorem tamtego tekstu. - Myślałem, że nie przyjedziesz. Powiem szczerze, liczyłem na to.
- Aha? - unoszę brew, a on tylko kręci głową.
- Wiem, jak to brzmi, ale kiedy wreszcie układa mi się z Gregorem...
Mówi coś jeszcze. Ale ja myślami pozostaję przy ostatnim zdaniu. Relacje na linii Michi - Gregor, zawsze wydawały się tylko przyjacielskie. Przecież był jeszcze Stefan... No właśnie, co z nim. Co się zmieniło od czasu, kiedy odszedłem ze skoków? Ile jeszcze czekało mnie niespodzianek?
- Nie wiedziałem - pochylam głowę. - Myślałem, że będzie mnie potrzebował.
- Teraz? Nie, Thomas, teraz ma mnie i Christopha. Gdybyś był wtedy, kiedy zerwała z nim dziewczyna... Może by się nie wypalił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro