Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXVI. Czas ma znaczenie, szczególnie w naszym przypadku

~Thomas~

Na kalendarzu dzisiejszy dzień zaznaczony jest czerwonym znaczkiem. Wylot Gregora do Korei na jego trzecie Igrzyska, pierwsze beze mnie. Zaciskam wargi i przyglądam się w skupieniu czarnej cyferce. Uśmiecham się mimowolnie. Uświadamiam sobie, że jeżeli to od Gregora zależałyby moje wyjazdy do Vancouver i Sochi, to bym nie pojechał. Akurat tak się zawsze działo, że w tamtych okresach nie dogadywaliśmy się najlepiej. I zawsze było tak, że nasze relacje się na nich polepszały.

Odwracam się. Jestem w moim gabinecie czyli w skrócie miejscu, gdzie wiszą wszystkie, moje i Gregora błyskotki, puchary, Złote Orły i cztery Kryształowe Kule (proszę bardzo, jesteśmy we dwóch tak samo świetni jak Małysz czy Nykanen. Na przeciwległej do kalendarza ścianie wiszą nasze medale z Sochi. Srebrne, duże kółka. Mrużę oczy. Dla mnie nagroda za pokonanie słabości, dla Gregora symbol porażki. No jak, my we dwóch, najlepszy skoczny duet świata zajmuje dopiero drugie miejsce? Nagroda pocieszenia dla frajerów. Kręcę głową. Ja prawie płakałem ze szczęścia odbierając je, jemu łzy płynęły z bezsilności i wściekłości. Jeden konkurs, wynik, drużyna i dwa zupełnie inne punkty widzenia, zresztą jak zwykle.

Nad nimi, bo tak się uparł Gregor, wiszą nasze złotka z Kanady, a obok, tu akurat ja postawiłem na swoim, jego brązy z tamtych Igrzysk. Tamte on pamięta zdecydowanie lepiej ja... trudno powiedzieć, nie chciał mnie przed drużynówką w swoim łóżku, ale potem...

Kręcę głową, nie powinienem o tym myśleć. Zajmować się tym, w tym momencie. Lily jest w salonie i ogląda bajki, powinienem wykorzystywać ten czas na wspólne zajęcia, a nie jak stara panna wspominać miłosne rozterki z młodości. Przygryzam wargę. Prawie cztery lata od mojego ostatniego skoku na zawodach. Tęsknię, ale nie na tyle, aby kiedykolwiek poważnie pożałować decyzji o powieszeniu nart na kołku.

Słyszę dzwonek do drzwi. Wzdrygam się. Nie spodziewam się żadnych gości, a na wywiad z dziennikarką drugiego sortu raczej nie mam ochoty. Mimo wszystko schodzę na dół do drzwi wejściowych.

- Thomas, to ja – słyszę znajomy głos Miriam w domofonie – musimy porozmawiać.

Z niepokojem wpuszczam ją na teren działki i otwieram drzwi. Boję się, że coś się stało z Andim, ale dlaczego w takim razie po prostu nie zadzwoniła.

- Cześć – dziewczyna rzuca mi się na szyję, kiedy przestępuje próg domu.

- Można? – pyta stojący za nim mężczyzna.

W pierwszej chwili nie rozpoznaję go. Brak czapki z logiem sponsora, reprezentacyjnego dresu, trzydniowego zarostu, a zamiast tego elegancki płaszcz i spodnie, sprawiają, że dopiero po chwili rozpoznaję byłego już trenera austriackich skoczków. Alexander Pointner we własnej osobie stoi w drzwiach mojego domu z delikatnym uśmiechem na ustach.

Kiwam głową, bo nic więcej nie jestem w stanie zrobić. Nie widziałem mężczyzny od czterech lat, kiedy to obaj odeszliśmy ze skoków. On z powodu śmierci, samobójstwa córki, ja z powodu strachu. Nie było między nami ciepłego pożegnania. Nic nadzwyczajnego po tych wspólnych latach, kiedy dzięki niemu odnosiłem największe sukcesy, kiedy był ojcem, starszym bratem, wszystkim w jednym, człowiekiem orkiestrą i Bóg wie jeszcze czym, było zwykłe ,,żegnajcie", grupowe, do wszystkich, uścisk dłoni i spojrzenie w oczy. On nie miał siły na nic więcej, ja niczego nie oczekiwałem.

- Przepraszamy, że bez zapowiedzi, ale – Miriam przerywa na chwilę, aby wepchnąć mi swoją kurtkę i szalik, opierając się o mnie, zaczyna zdejmować buty – musimy naprawić to, co ty właśnie psujesz w tym momencie i na naprawę masz niecałą godzinę.

- Nie rozumiem – przyznaję od razu, na zmianę przyglądając się byłemu trenerowi i żonie przyjaciela – czy coś z Andim...

- Nie bezpośrednio – Miriam przemieszcza się w stronę salonu, a my z Alexandrem ruszamy za nią.

- Ale Andi nam pomógł – dodaje Pointner.

- Morgi, kiedy wyjeżdża Gregor? – kobieta zatrzymuje się w drzwiach, wbijając we mnie parę małych, błyszczących oczu.

- Wujek wyjeżdża dzisiaj – odpowiada za mnie Lily, z zaciekawieniem przypatrując się gościom – psysedł do mnie rano, aby powiedzieć pa pa, bo długo się nie zobacymy.

Wszyscy patrzą na nią z lekkim zaskoczeniem. Moje jest tym większe, że do mnie Gregor nie przeszedł. Zostawił jedynie kartkę w kuchni i jedną samotną różą, która teoretycznie powinna być teraz w koszu a nadal leży na blacie obok mikrofalówki.

- O której? – Miriam prowadzi dalej wywiad.

- No... o osiemnastej? – ryzykuję.

- Błąd. Siedemnasta, czyli za pięćdziesiąt dwie minuty od teraz – kobieta jest lekko zirytowana.

- Ale wujek to gzebuła, na pewno się spóźni – wzdycha Lily, wracając do oglądania bajki.

Obydwaj z Alexandrem uśmiechamy się szeroko. Nie można odmówić Lily racji, ale obydwaj wiemy, że loty reprezentacji są takie, że Gregor musi się wyrabiać.

- I mam pytanie Thomasie, czemu ciebie tam nie ma, przez co przegrałam zakład ze swoim mężem? – brunetka splata ręce na piersiach – przecież on nie powinien być przed taką imprezą sam.

- Co jak co, ale samotność to mu tam nie grozi – z trudem ignoruje wcześniejszą część wypowiedzi przyjaciółki.

- Thomas, doskonale wiesz, o co nam chodzi – głos zabiera trener, ale nie patrzy na mnie, tylko na Lily – powinieneś lecieć do Korei. Związek na prośbę moją, psychologów i Hainza zarezerwował dla ciebie miejsce.

- Dlaczego? – pytam, wiem o wznowionych sesjach psychologicznych Gregora, więc wątpię, że kryzys naszego związku jest dla nich tajemnicą.

- Powinieneś go wspierać, a przy okazji całą drużynę – odpowiada mężczyzna i przypatruję mi się z uwagę – czego was uczyłem.

- Że wyniki są najważniejsze – odpowiadam ironicznie, wspominając pewien incydent w Sochi.

- Że drużyna jest jak rodzina, a skoro ty i Gregor wzięliście to sobie do serca i z tego co wiem, zaczynaliście wprowadzać to w życie w pełnym tego słowa znaczeniu, to dlaczego ciebie nie ma na lotnisku? – jego oczy świdrują mnie, wprawiają, jak niegdyś w zakłopotanie. Czuję przed nim respekt, zawsze odczuwałem.

- Nie jest między nami najlepiej – odpowiadam.

- To dlaczego tego nie naprawiłeś.

Słucham?! – unoszę brwi – to nasza prywatna sprawa.

- Nie ma czegoś takiego jak prywatna sprawa, Thomas, tego to was akurat nauczyłem. Związki zawodników, są sprawą kadry a nawet związkową. Macie nawzajem znać swoich partnerów, sobie pomagać w razie kryzysu, a partnerzy są zobligowani do współpracy ze sztabem – jego ton zmienia się na ten, do którego jestem przyzwyczajony, napinam wszystkie mięśnie.

- U Hainza panują inne zasady – mówię cicho – on nie wchodzi z butami w nasze życie prywatne.

- I widać wyniki – syczy Pointner – zniszczył to, co ja budowałem przez tyle lat...

- Zbyt wielkim kosztem – patrzę mu prosto w oczy, starając się pozbyć strachu. Już nie jestem jego podwładnym.

- Panowie – stanowczy głos Miriam przywołuje nas do porządku – mamy mało czasu, a wy...

- No właśnie. Pakuj siebie i Lily. Odwieziemy was na lotnisko. Kristin wie, że ma odebrać małą – mężczyzna wskazuje na moją córkę.

- Ale... - jestem lekko zdezorientowany.

- Idź na górę, pomogę ci – Miriam jest już trochę spokojniejsza – musicie się pogodzić.

- Mamy mało czasu – upomina Alexander i podchodzi do sofy, wita się z moją córką.

Dziewczynka jest trochę zaskoczona, ale nie należy do nieśmiałych dzieci. W końcu zgadza się pójść z nowym wujkiem spakować swoje rzeczy.

- Thomas, pospiesz się – kobieta ciągnie mnie za rękaw, idę za nią – tak po prostu trzeba.

- Nie, Miriam. To psychologowie tak uznali, znając życie Gregor nic o tym nie wie. Wpakują nas do jednego pokoju, a może nawet łóżka bez jego wiedzy i zgody. Jemu może się wydaje, że tego chce, ale... nie wiem jak na mnie zareaguje. To nie jest takie proste.

- Jest – brunetka nie podziela moich obaw – musicie sobie wszystko na spokojnie wyjaśnić, najlepiej...

- Tak, wiem, przed zawodami, wcześniej informując o tym psychologów, w ogóle miło by było, gdybyśmy zrobili to przy nich – prycham – zdać relacje, opisać swoje uczucia. Znam to Miriam i uwierz mi, lepiej od ciebie. Tylko, że ja z tym skończyłem. Na dobre. Cztery lata temu, odchodząc ze skoków.

- Nie, Thomas – dziewczyna wyciąga zapasową walizkę Gregora na środek pokoju i otwiera drzwi naszej wspólnej szafy – będąc w związku z zawodnikiem na nowo stałeś się częścią drużyny, znowu wciągnął cię ten świat i musisz przyjąć swoje obowiązki związane z tym, ale...

- Nie ma ,,ale", ja zrobiłabym to dla Andiego – mówi i wrzuca na oślep moje bluzy, bluzki, dresy.

Sam sięgam do szuflad z bielizną.

- Bo nie możemy stawać naszym partnerom na drodze do sukcesów sportowych, mamy ich wspierać – przypomina mi.

- On mnie zdradził – ale mój głos jest jakiś taki bez przekonania.

- To trzeba go było już wtedy zostawić, a nie ciągnąc to aż tak długo, chłopie to trwa od października, tak Andreas mi powiedział – mówi to na jednym tchu.

***

Śnieg pada coraz bardziej, korek staje się coraz potężniejszy, a manewry wściekłych kierowców coraz bardziej niebezpieczne. W samochodzie zaczyna panować coraz bardziej napięta atmosfera, która jednak nie przeszkodziła Lily w wieczornej drzemce z głową na moim ramieniu, co działa na mnie uspokajająco.

- Nie zdążymy – Miriam mówi na głos to, co wszystkim na chodzi po głowie. Mieli na nas poczekać, ale nie więcej niż kilkadziesiąt minut. Nie mogą przez jednego, nie należącego do sztabu człowieka, w nieskończoność opóźniać lotu.

- To zawróćmy – mówię – to bez sensu. Tracimy czas.

- Nie – Alexander jest wściekły – chociaż mu pomachasz.

- Na to też nie zdążymy – zauważam.

Znów zapada milczenie, a ja wyglądam przez szybę. To jeszcze tylko kilka kilometrów, a my posuwamy się zaledwie o parę centymetrów. Moje spóźnienie staje się faktem o czym informuje nas pogodynka w samochodowym radiu. Wybija siedemnasta.

- Mam coś dla ciebie – Miriam odwraca się do mnie i patrzy prosto w oczy – my z Andim i tak tego nie wykorzystamy. On nie czuje się jeszcze na siłach a tobie się przyda.

Wyciąga białą kopertę i podaje mi ją.

- To bilet na konkurs drużynowy. Może nie jakoś blisko skoczni, ale niedaleko od miejsca, gdzie staje aktualny lider. I bilety samolotowe. Na za tydzień, na dwunastą – wylicza spokojnie – jest też rezerwacja pokoju hotelowego, chociaż liczę, że akurat to ci się nie przyda.

- Ale... - chcę zaprotestować. Nie mogę z tego skorzystać.

- Thomas, ty tam musisz być. Chociaż na jeden konkurs.

~Gregor~

Miejsce obok mnie w samolocie jest puste. Zresztą tak jak chciałem. Powinien być tutaj Thomas, ale...

Przygryzam wargi, nie powinienem o tym myśleć. Muszę oczyścić umysł. Zapomnieć o życiu w Austrii, skupić się tylko na Igrzyskach. Swoich skokach, próbach, poprawkach, które muszę wprowadzić do techniki skoku. Zaplanować sobie czas wolny w taki sposób, aby nie odczuwać braku bliskiej mi osoby. Zaliczmy to do kategorii choroby. Tak, Thomas jest chory na niepewność złośliwą i nieubłaganie zakrawające o hipokryzje. Ile razy on mnie zdradzał.

I znowu wszystkie moje myśli kręcą się wokół niego. Nie powinny. Mój cel to zapomnieć. Tak, łatwo powiedzieć, ale zrobić. Awykonalne. Odchylam głowę do tyłu, przymykam oczy. Zastępca trenera informuje nas, że za parę minut odlot. Jestem trochę zaskoczony. I tak mamy mały poślizg a nadal moment startu je odwlekany, o co chodzi?

Słyszę śmiech Michaela i żart Krafta. No tak. Gołąbeczki znów razem. Nierozerwalni i niezniszczalni. Pozostaje mi się modlić o własny pokój jak najdalej od nich. Trójki nie zniosę. Hałas z tyłu samolotu się nasila. Wzdycham. Wkładam słuchawkę do ucha, na które słyszę. Drugie i tak odcina mnie od dźwięków. W końcu nastaje upragniona cisza. Mogę pogrążyć się we śnie.

***

Ktoś szarpie mnie za ramię. Opieram się, ale napastnik jest natarczywy.

- Chwileczkę – mamroczę, starając odsunąć się od intruza.

Jednak w tym momencie czyjaś rękę ląduje na moim kolanie. A druga ciągnie za słuchawkę. Dźwięki wracają. W końcu muszę otworzyć oczy.

Nie wierzę. Musi mi się to śnić, to tak bardzo nierealne. To nie może dziać się naprawdę. Mężczyzna, który siedzi obok mnie... nie... to tylko sen, zaraz się wybudzę.

- Witaj słońce, zauważyłem, że miejsce obok ciebie jest wolne, a na pewno potrzebujesz towarzystwa. Stęskniłeś się, prawda? – jego uśmiech mógłby być prawdziwy, gdyby nie należał do niego, a francuski akcent przyjemny, gdybym nie znał go tak dobrze – przyda ci się wsparcie starego znajomego.

Nie odpowiadam, a Mulen rozsiada się wygodniej, nie zdejmując ręki z mojego kolana.

- Ja się stęskniłem, a ty?


Witajcie! Przepraszam, że musieliście czekać, ale że tak powiem wypadek losowy, na który nie miałam wpływu. Jednak mam nadzieję, że wynagradza wam to najdłuższy rozdział w tym ff (ponad 1900 słów, możecie być dumni). 

Jak widzicie nie zakończę przed wrześniem tej książki, więc nie będę mówić o szybkości i regularności kolejnych rozdziałów, bo finisz może się okazać wyjątkowo długi i kręty (byle nie nudny!). Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca, bo to naprawdę końcówka. Parę rozdziałów, epilog, podziękowania i parę ciekawostek dotyczących powstawania tej książki (jak macie pytania to z przyjemnością na nie odpowiem, jak nie, to wybiorę tylko to, co dla mnie istotne). Trzymajcie się i do następnego. Buziaczki skarby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro