Rozdział XXX. Tajemnice
~ Thomas ~
Pomieszczenie jest ciemne, okna szczelnie zasłonięte, jednak nie pachnie chorobą a w powietrzu nie unosi się przygnębienie, gdy on leży pod kolorowym kocem, trudno jest uwierzyć, że jego stan jest poważniejszy niż zwykłe przeziębienie, a uśmiech na jego twarzy maskuje wiele, ale przede mną nie wszystko. Do pewnego momentu byliśmy sobie najbliżsi jako przyjaciele, bo kto mógłby przypuszczać, że nie stworzę cudownej rodziny z Kristin.
- Ja naprawdę czuję się dobrze - zaczyna, odkładając pudełko chusteczek na stolik - nie jest tak jak... Jak bym naprawdę był chory, szczególnie tak...
- Sam mówiłeś, że ostatnio czułeś się się coraz gorzej - mówię i siadam obok Andiegko. On podwija nogi.
- Tak, ale kiedy usłyszałem już stuprocentową diagnozę... - Kofi przeczesał dłonią czarne loki.
- Przecież znałeś ją wcześniej - przypominam.
- Ale co innego usłyszeć a co innego... poczuć na własnym ciele - dopiero teraz w jego oczach pojawia się niepewność - ja naprawdę nie mam siły.
Dziwnie się to od niego słyszy. Nie wiem jak mam na to odpowiedzieć.
- Ale ja chcę wrócić na skocznię. Wiem, nie teraz, nie muszę nawet jechać na olimpiadę, ale za półtora roku są u nas Mistrzostwa Świata, chciałbym na nie pojechać. Skakać, na takiej imprezie przed własną publicznością. Mijać te tumy i mieć to poczucie, że ląduje na własnej ziemi wśród swoich, że każdy mój skok jest tak mocno przeżywany, że... - kaszel przerywa jego litanię.
Opuszczam głowę. Nie mogę patrzeć, jak jego wątłym ciałem wstrząsa kaszel, mimo że jest lato, jemu wyraźnie jest zimno.
- Spokojnie Thomas, jeszcze nie umieram - śmieje się Andi - to będzie się działo powoli...
Unoszę brew.
- albo nie stanie się w ogóle - kończy z lekkim uśmiechem - i proszę nie traktuj mnie jak umierającego, bo tak zaczynam się czuć.
- Mam cię zaprosić do tańca czy lecimy na basen? - prycham.
- Możemy pogadać o twoim tańcu z Gregorem - mruga - no wiesz, znikneliście, już nie wróciliście, myślałem, że poczekacie przynajmniej do północy...
- Takie były plany - odpowiadam, odtwarzając w pamięci tamten wieczór.
- Ale to napięcie... - zabawnie porusza brwiami.
- Nie. Po prostu... Tak wyszło, ale do niczego nie doszło - patrzę mu w oczy, a on trochę poważnieje.
- Coś między wami jest znowu... - pyta z troską, a ja muszę sobie przypominać, że to ja o niego powinienem się martwić a nie na odwrót.
- Nie - Andi, szczególnie teraz nie musi wiedzieć o wszystkim - po prostu... No tak jakoś.
Widzę, że mężczyznę nie satysfakcjonuje moja odpowiedź, ale nie podtrzymuje tematu.
- Będziesz na letnich zgrupowaniach? - w jego oczach pojawia się lekki błysk.
- Nie na wszystkich. Mam trochę swoich planów, poza tym chcę spędzić trochę czasu samemu z Lily, lubi wujka Gregora, ale... Czasami musimy pobyć tylko we dwoje, jak córka z ojcem - odpowiadam się czy zabranie małej do nowowyremontowanego mieszkania w Wiedniu będzie dobrym pomysłem.
- A co z Sabriną? - to pytanie Kofiego jest niespodzianką.
- Zamknięty rozdział - odpowiadam po chwili.
- Dla ciebie. A dla małej? Była do niej przywiązana, dobrze się dogadywały.
- Lily musi się od niej odzwyczaić - wzruszam ramionami, jednocześnie zdając sobie sprawę, że mężczyzna ma rację. Miały świetny kontakt. A moja córeczka czasami wspominała ciocię.
- No tak, ale przecież Sabrina nie zniknie z jej życia. To najlepsza przyjaciółka kuzynki twojego chłopaka - mówi a ja mimo wolnie uniosłem koncik ust do góry.
- Wiem, ale... Lily po prostu będzie musiała to zrozumieć - stwierdzam.
- Ona potrzebuje matki - atakuje mnie nagle Andi.
Patrzę na niego. W tym momencie pojmuję, że mimo szczerych chęci i dobrej woli, Kofi, nadal nie potrafi do końca zaakceptować, albo raczej zrozumieć, że jestem z Gregorem, że to z nim próbuję zbudować dom rodzinę. Andreas cały czas liczy, że się ,,nawrócę" i wrócę do Sabriny.
- Jedną już ma. Kristin jej wystarczy - mówię - a Gregor jest cudownym wujkiem i kocha Lily jak własną córkę.
***
Lekkie treningi. Skocznia skąpana w promieniach czerwcowego słońca. Jest pięknie, miło i letnio. Mrużę powieki i patrzę na tor lotu Fettnera. Uśmiecham się, gdy Manu ląduje najdalej z nas wszystkich i podjeżdża do nas nagrodzony oklaskami.
- Żeby tylko tak na olimpiadzie było - mruczy, zatrzymując się obok mnie, zdejmując kask - ale nie będzie. Stoch znowu coś wykombinuje, zobaczycie, będzie ciekawiej niż w Sochi.
- Marudzisz - zabieram mu kask i patrzę jak brunet męczy się z nartami. Powoli zaczyna się robić za gorąco. Jeszcze tylko odprawa i do hotelu.
- Zobaczysz, mistrzu - kręci głową, zbierając sprzęt - nie ty, nie ja ani nawet nasz Kraft.
- Pesymista - prycha Michi - będzie dobrze.
- Będzie do dupy - warczy Manu.
- Co ci? - Kraft marszczy brwi i mierzy wzrokiem Fettnera.
- Nie udawaj lidera - najstarszy z nas jest coraz bardziej rozdrażniony - ale jeżeli chcesz wiedzieć, to po prostu dużo nam brakuje do jakiegokolwiek sukcesu i zabraknie w przyszłości.
- Na przykład czego? - nasz drużynowy karzełek nie daje za wygraną.
- Na przykład Pointnera - Manu wymija go - i starej ekipy.
Patrzymy jak odchodzi.
- Wiem, że Kuttin nie jest trenerem marzeń i nie rozwija tak szybko skrzydeł, jak to zrobił z tobą, Thomasem i Kofim, Alex, ale... - Miczy kręci lekko głową.
- Nie o to do końca chodzi - mówię i ruszam za Manu - powiedzcie trenerowi, że zobaczymy się na kolacji.
Odchodzę od nich i uśmiadamiam sobie, że za czasów poprzedniego trenera, w tym momencie, ruszyłby za mną oddział psychologów.
***
Tak, jak myślałem, znajduję kadrowego kolegę za wioską skoczków w rzadkim lesie. Siedzi na wystającym korzeniu, w rozpiętym do połowy kombinezonie, chowając twarz w dłonie. Siadam obok niego. Nie odzywam się. Nie muszę. Nie jesteśmy przyjaciółmi.
- Jesteśmy podobni, Gregor - zaczyna cicho - tak samo idiotycznie samotni, tutaj. Co z tego, że ty przeleciałeś blondyna a ja jego kochanka nie mamy tu przyjaciół.
Zastanawiam się czy ja kiedykolwiek, jakichkolwiek miałem.
- Po odejściu Wolfiego i Kocha było jakoś tak dziwnie. Napłynęły do nas ta młoda, pożal się Boże, krew. Ale dopiero, gdy Thomas skończył ze skokami, a Pointner podziękował za współpracę, zrozumiałem, że coś się kończy. Nie będzie już chłopców Alexa. Nie będzie tak jak kiedyś.
Co miałem odpowiedzieć, gdy to właśnie wtedy, Thomas napisał mi, że już nigdy więcej się nie spotkamy.
- Potem ta twoja kontuzja - kontynuuje, zginając na przemian prostując palce.
Jestem mu wdzięczny, że nie wspomina o wypaleniu.
- A teraz choroba Andiego. On umiera, Gregor - oznajmia dziwnie spokojnym tonem, ale podrywa się i staje tyłem do mnie.
Nie odpowiadam. Nie mówię, że Kofi ma w teorii ma duże szanse na przeżycie. To nie podziała. Nie na Fettiego.
- On tylko chciał te cholerne Mistrzostwa Świata Sigel, poskakać w tym cholernym Insbrucku i skopać tyłki Niemcom - odwraca się do mnie przodem - A ja chciałem, aby to się spełniło. Pragnąłem stać obok niego i...
- przeżywać to razem z nim. Sycić się jego radością - kończę za niego.
- Dokładnie - kiwa głową - wiem, że nigdy nie odwzajemni tych pragnień. Przyjaciel, to ten stąpień relacji, na który jestem w stanie się wspiąć, a nasze złączone usta, to bezsensowne marzenie, które i tak lubię, ale... Cieszyłaby mnie po prostu jego bliskość, radość sprawiał przypadkowy dotyk. Miałbym w dupie, że przez ten cały czas myślałby o żonie. Fizycznie byłby ze mną.
- Od kiedy? - zastanawiam się, dlaczego nigdy nie zauważyłem, że Kofi jest obiektem westchnień Manu.
- Chyby powinienem odpowiedzieć, że od zawsze i uciec, ale to nieprawda - kuca przede mną, opierając się o moje kolana - ja naprawdę kochałem tych wszystkich, którzy byli przed nim. Zawsze było zauroczenie, ale takie, jak to, czymś nieosiągalnym.
Całuje mnie. Szybko i dziko. Czuję tylko moment, gdy przygryza mi delikatnie wargę. Nie wiem co się dzieje, nie odwzajemniam pocałunku, nie ma czasu. On odrywa się ode mnie gwałtownie.
- Namiętność, pożądanie trudno odróżnić od miłości, ale to nie to samo - oznajmia i wstaje.
Kładzie ręce na biodrach, spuszcza głowę. Kątem oka dostrzegam dziewczynę z telefonem, ukrytą, częściowo za drzewami , w pierwszej chwili myślę, że to fanka, ale potem ją poznaję.
No cześć, jestem, wróciłam. Nie wiem na jak długo, ale zawsze. W głowie mam wiele pomysłów, ale boję się, jak to będzie z wykonaniem.
Oprócz tego podziękowania dla wszystkich czytelników. Komentujących, gwiazdkujących i tych biernych. Dzisiejszy (nocniejszy) rozdział z dedykacją dla derSchatten1811
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro