Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXI. Wszystko nie tak

~ Thomas ~

     Puste mieszkanie, ściany. Okna bez firanek czy jakiś zasłon. Nowe, sterylnie czyste mieszkanie w Wiedniu, tak zupełnie obce. Kupione pod wpływem zgubnego impulsu, który chciał tylko uciec, jak najdalej.

   Przynajmniej nie jest to samo centrum, a przedmieścia stolicy. Nikt nie wie o tej klitce. Wreszcie sam. Tylko czy tego właśnie chcę? Samotności? Czy odcinanie się od wszystkich cokolwiek da? Nie tak powinienem sobie radzić z problemami.

    Siedzę na podłodze umazany farbą, która miesza się z potem. Odmalowanie sypialni trochę mi zajmuje. Dotarcie do każdego zakamarka jest trudne, a ja z każdą chwilą tracę zapał. Brakuje motywacji. Mimowolnie myślę, jakby to było, gdyby był tu ze mną Gregor. Ten skończony perfekcjonista z całą pewnością robiłby wszystko dwa razy dłużej, ale i lepiej.

    Prycham. Uderzam ręką o podłogę, zostawiając na ciemnych deskach biały ślad. Tym razem to chyba koniec, chociaż... Tak naprawdę nikt nie powiedział żegnaj. Tylko chyba padło zbyt wiele słów, zbyt wiele wyrzutów, wylała się żółć i wyciekła gorycz. Rozwiązane języki przejęły kontrolę, a emocje weszły w złą reakcję z uczuciami.

   Boli, że teraz nie jestem w stanie nawet pomyśleć ,,kocham". Nie, nie w jego kierunku. Za bardzo zranił, za szybko wszystko przekreślił, źle interpretując moje słowa, których sensu nawet teraz nie dostrzegam.

    Przeszłość wygrywa. Nie da się bez niej budować. A my chcieliśmy o wszystkim zapomnieć. Budować od nowa. I prawie wychodziło. Nigdy nie byliśmy tak długo razem. Odpychaliśmy od siebie wszystkie pokusy, ale sami rozwaliliśmy coś pięknego.

    Nie płaczę. Nawet teraz, kiedy na pierwszych stronach gazet widzę jego twarz, kiedy idąc po zwykły chleb, mijam jego papierową twarz przy każdym kiosku. Jest tak, bo wrócił do skoków. Z pokorą i uśmiechem. Wszyscy mu teraz kibicują, życzą powrotu do formy i głęboko wspierają w tym, że wszystko zaczyna od nowa... Gdyby tylko wiedzieli...

   Dzwoni telefon. Ignoruję, chociaż wiem, że to może dotyczyć Lily. Do moich dwóch tygodni zostało jeszcze kilka dni. Może to i okropne, ale nie chcę o niej teraz myśleć. Zbyt wiele pomniejszych spraw zatruwa mi duszę. Jestem wycieńczony. Kładę się na ziemii i patrzę w sufit. Słowo po słowie analizuję naszą rozmowę chcąc wyłapać coś jeszcze, ale to bezcelowe. Słowa zostały wypowiedziane, a kości rzucone. Teraz jego ruch...

    Zamykam oczy i myślę, że w tym roku nic nie jest takie jak powinno. Jest już po jego urodzinach, spędzonych oddzielnie, a dziewięć lat temu...

    Przenoszę się do tamtego dnia, hotelu balkonu. Jeszcze raz zrzucam koszulkę. Patrzę w nastoletnie oczy, chcąc rozbudzić pożądanie, jednocześnie szukając odpowiedzi na pytanie ,,co ja wyprawiam". Czuję mróz każdą cząsteczką ciała, ale jednocześnie rzucam mu wyzwanie.

   Nagle sobie uświadamiam, że tu też jest balkon. Podrywam się i wybiegam na niego. Jest malutki, oprócz mnie może się zmieści jeszcze ktoś chudy jak... Skoczek, balansujący na krawędzi anoreksji i jeszcze czegoś.

- Czy my do cholery, nie możemy być chociaż pieprzonymi przyjaciółmi - krzyczę i zaciskam palce na drewnianej balustradzie, zdając sobie sprawę z własnej słabości i małości.

    Oczy wypełniają się łzami. Wargę przygryzam do krwi, bo tracę go. Tracę chłopca, który stał się już mężczyzną, tracę go nie tylko jako ukochanego, ale także człowieka. Tracę, bo przez własny strach już nie skaczę. Już nie jesteśmy na siebie skazani. Już nie ma milczących dni w jednym pokoju, bo kurwa, jestem beznadziejnie wolny i oddalony od niego. Jego towarzystwo już nigdy nie będzie przymusem, a tylko luksusowym przywilejem...

~ Gregor ~

   Spokojnie odkładam swoje rzeczy na półkę w kantorku przy sali gimnastycznej. Za parę godzin pierwszy konkurs w moim wykonaniu. Pierwszy po przerwie. Uśmiecham się do siebie. Nie stresuję się nawet. Po porannej sesji z Victorem jestem kompletnie wyciszony. Tak, jak powinno być.

   W drzwiach mijam się z Michim. Kiwam mu głową na powitanie i to wszystko. Mimo że jakaś część mnie, chcę ukarać Thomasa, to nie potrafię. Przecież oficjalnie nadal jesteśmy razem, a teraz tylko trwa kryzys, prawda?

   Wychodzę na salę gimnastyczną, słyszę, jak za którymś że skoczków zamykają się drzwi. A ja idę powoli, chcąc jeszcze przynajmniej na chwilę wrócić do pokoju.

- Poczekaj - Michi podbiega do mnie - coś się stało skarbie? Od dawna żadnych wieści, mam się czym niepokoić?

- Zostaw - odpowiadam - nie chcę rozmawiać.

- Mnie chyba należą się chociaż wyjaśnienia, prawda? - unosi brew, a ja rozważam jego słowa.

- Chcę być sam - prycham w końcu i staram się odejść, ale on nagle zabiega mi drogę i kładzie dłoń na klatce piersiowej.

- Nie chcesz, nie mów, nie teraz. Poczekam, aż sam będziesz gotów. Ale przynajmniej pozwól, abym odprowadził cię do pokoju i z tobą spędził wieczór

- To nie jest ...

- To jest najlepszy możliwy wybór, Gregor. Pogadamy, powspominamy, to wszystko. Zachowujmy się po ludzku. To, że się rozstaliśmy nie znaczy, że nie możemy ze sobą rozmawiać. Byłeś wobec mnie szczery, doceniam to. Myślę, że możemy spróbować być...

- Powiedz słowo na ,,p", to nie dożyjesz ranka - przerywam mu.

- Jasne, to zacznijmy od papierosa na moim balkonie - odstępuje na chwilę. Przypatruje mi się. Z dziwną pewnością siebie wysuwa do przodu rękę i bez pytania czy ostrzeżenia odgarnia mój kosmyk włosów z czoła. Perfekcjonista.

***

    Wsiadamy do windy. Michi cały czas coś mówi, szybko gestykuluje rękami. Jak kiedyś. Kiwam głową, śmieję się. Nie chcę nawet myśleć o nim, jak o przyjacielu, ale przecież od tego, wszystko się zaczęło.

   Chłopak naciska czwórkę i opiera się, plecami, o lustro. Zapłata ręce na piersi i przez chwilę patrzy na mnie w milczeniu. Pierwszy raz, od dawna nie jest to niezręczne, wręcz przeciwnie, dobrze mi tak. Opieram się o prostopadłą ścianę.

   Winda się nagle zatrzymuje. Czekam aż otworzą się drzwi, ale to nie następuje. Podchodzę bliżej, walę dłonią w metalową powierzchnię.

- Nie żartuj tak - parska śmiechem i sam stara się otworzyć. Wybucha śmiechem.

- To nie jest śmieszne - mówię, zastanawiając się, czy to dzieje się naprawdę.

- Jak nie. Los sam pcha ciebie w moje ramiona - szczerzy zęby, a ja przewracam oczami.

- Przestań, dzwoń po trenera - odpowiadam na zaczepkę.

- Nie mam - wzrusza ramionami i siada na podłodze.

- Jak to? - kucam przy nim, pewny, że żartuje.

- Naprawdę, stwierdziłem, że nie będzie mi potrzebny - poważnieje na chwilę - ty też nie masz, dlatego się pytasz.

- Mam rozładowany - przyznaję.

- No właśnie, to sobie poczekamy. Możemy się pointegroweć w tym czasie - unosi brwi w zabawny sposób.

   Prycham. Naciskam przycisk alarmu i siadam obok niego.

- Za parę godzin jest konkurs - zaczynam.

- Mhm - potakuję on, intensywnie o czymś myśląc.

- Więc jeżeli masz telefon...

- Naprawdę nie mam, możesz sobie sprawdzić.

   Niewiele myśląc, zaczynam szperać w kieszeniach jego bluzy, potem przechodzę do spodni.

- Chyba będę musiał zgłosić to molestowanie - szepcze mi do ucha, a ja od niego odskakuje - spokojnie, ja po prostu naprawdę nie mam tego telefonu, ale dotykać mnie możesz.

- Mam chłopaka.

- Ta, jasne. Teraz tak, ale za miesiąc, dwa. Wszyscy wiemy, jak to się skończy.

- Ja go...

- Ty tak, on nie, Gregor - blondyn, kładzie swoją dłoń na moim ramieniu, nie spuszczając ze mnie wzroku.

   Chcę odpowiedzieć, ale przed oczami znowu pojawia się obraz tamtej kłótni. Słowa, które dotknęły za mocno. Nie mam siły, ani motywacji. Może Michi ma rację, może cały czas ją miał. Odsuwa się od niego, zakrywam twarz rękoma, samemu nie wiedząc co robić

- Nie musisz mnie kochać, nie musisz się ze mną przyjaźnić, ale to nie zmienia faktu, że ja nie przestanę się o ciebie martwić, o ciebie dbać - mówi cicho, spokojnie, tego właśnie potrzebuję. Jasnej deklaracji, od osoby na której mogę polegać - nie oczekuję niczego w zamian, naprawdę...

    Patrzę na niego. Klękam, wyciągam rękę. Drżącą dłonią dotykam jego twarzy, kciukiem robię kółko na jego policzku. On automatycznie się przybliża. Wiem czego chce, ale nie dam mu tego. Nie teraz.

- I tutaj tkwi cały problem, Michi. Wy wszyscy myślicie, że ja jestem to w stanie zrobić bez uczuć. Ale ja mam serce, cholera, też mam emocje! - szepczę, kręcę głową.

    Drzwi się otwierają. Widzę Maćka Kota lekko zmieszanego, cofa się trochę.

- Entschuldigung - mamrocze, ale ja się uśmiecham. Wstaję, kładę rękę na ramieniu Polaka.

- Nic się nie stało - mówię - mogę trochę posiedzieć u ciebie?

- No jasne - brunet uśmiecha się po przyjacielsku i wskazuje ręką swój pokój - zaraz przyjdę. Piotrka nie ma, ale drzwi powinny być otwarte.

    Kiwam głową. Nie odwracam się już. Nawet cieszę się, że przez chwilę będę mógł być sam. Nie obchodzi mnie co zrobi Michi, po prostu mam nadzieję, że za mną nie pobiegnie.

    Jestem dziwnie dumna z tego rozdziału, chociaż wyszedł nieco tkliwie. Znowu mi się całkiem nieźle pisze, więc może trochę przyspieszę, ale niczego nie obiecuję. Na pewno nie wyrobię się z końcem ff do początku sezonu, tak jak planowałam, może nawet przeciągnie się to do świąt, ale obiecuję, że nie będę tego wyciągać na siłę. Nie chcę tego zepsuć. Czekam na Wasze opinie i do napisania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro