Rozdział XV. Dłoń w dłoń
~ Gregor ~
Widzę go. Siedzi przed szpitalem, w parku, na ławce. Dłonie zaciska na kolanach. Widzę, że się denerwuje. Może nawet bardziej niż ja. Dodaje mi to pewności siebie. Staram się nie myśleć, o tym, że Michi siedzi w samochodzie, czekając, aż zmienię zdanie, ale...
Nie, nie jestem jeszcze pewny, ale coś mi podpowiada, że robię krok w dobrą stronę, że lepiej będzie, jeżeli teraz uściskam Thomasa. Zatopię twarz w jego bluzce i po prostu mu zaufam.
- Kochanie - uśmiecham się i całuję w policzek. On unosi głowę, zdejmuje okulary przeciwsłoneczne i patrzy na mnie przez chwilę.
Martwi mnie ten wzrok, niewróżący niczego dobrego. Zaczynam się obawiać, że może jednak popełniam błąd, ale on się otrząsa. Kącik warg idzie do góry.
- Zamyśliłem się, kocie - wstaje - trochę tu na ciebie czekałem. Liczyłem, że szybciej się to wszystko skończy, a ty...
- Wiem. Nie dzwoniłem - przewracam oczami, kiedy on chwyta mnie pod ramię i ciągnie w kierunku swojego samochodu.
- I myślisz, że tylko o to mi chodzi - unosi brew, otwiera mi drzwi. Ale ja przytrzymuję je jedną ręką, a drugą łapię za jego koszulę, przysuwam się do niego, tak blisko, jak jest możliwe, chcę go pocałować w usta, udowodnić uczucie, ale, moje wargi wpadają tylko na jego policzek.
- Co jest? - pytam, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Musimy porozmawiać.
- Jeżeli chcesz mi oznajmić, że... - głos mi drży z przejęcia, a serce z obawy.
- Wtedy by mnie tu nie było - odsuwa się. Następnie idzie w stronę swoich drzwi - po prostu jest wiele spraw, które musimy obgadać, jak najszybciej. Nie chcę popełniać tych samych błędów. Omówmy wszystko teraz. Potem będziemy mogli... Się oddać przyjemnościom.
- Potem to ja jadę do tej szkoły, spędzić trochę czasu z młodzikami - wzdycham.
- Wiem, ale chyba jeszcze trochę czasu ci zostało, co? - siada za kierownicą, a ja obok. Zamykamy drzwi, zapinamy pasy. On przekręca klucz w stacyjce.
- Mhm - potakuję. Uspokaja mnie dźwięk silnika.
***
Budzą mnie zatrzaskujące się drzwi samochodu. Thomas otwiera moje drzwi. Odpina moje pasy i bierze mnie na ręce. Dopiero po chwili orientuję się gdzie jestem i jak ważne jest dla mnie to miejsce.
- Pomyślałem, że obu nam, ten las dobrze się kojarzy - mówi - tu, pierwszy raz, zmusiłeś mnie, abym udowodnił, że pomiędzy nami jest coś więcej niż tylko przyjaźń. Sprawiłeś, że już nie mogłem się okłamywać.
- Nie ma za co - mówię, dalej kurczowo trzymając się jego szyi.
- Wiele razy tu wracałem... A to jezioro... Idealne na nasz wypad - kontynuuje.
- Nie mam kąpielówek - marudzę, staram się odwlec, tę poważną rozmowę, obawiam się, z czym się będzie wiązała.
- To nie będzie problem - uśmiecha się.
- Jak to? - pytam coraz bardziej zaciekawiony.
- Zobaczysz - odpowiada i siada na jakimś wystającym pieńku. Wygodniej usadawiając się na jego kolanach.
Następuje cisza. W tle śpiewają ptaki. Jest mi zupełnie dobrze, promienie słońca ogrzewają moje policzki. Zastanawiam się, czy jest szansa, żeby wyskoczyły mi piegi, czy Thomas je lubi.
W czasie sezonu nie ma na to czasu. Nie mogę tak siedzieć i cieszyć się czymś tak prozaicznym. Wtedy wszystko pędzi, łapię każdą chwilę, aby tylko trwała, jak najdłużej, tutaj... Jest inaczej. Teraz przychodzi czas na zakosztowania życia, takiego zwykłego człowieka.
To dla mnie ogromna szansa, próba, bo przecież to wszystko się kiedyś skończy. Nie będzie nart, kasku... Będę musiał żyć, funkcjonować, jak inni szarzy ludzie. Patrzę na twarz Morgiego. Czy i mi przybędzie tyle kilogramów? Czy jednak będę potrafił pozostać w formie?
~ Thomas ~
On tuli się do mnie. Pierwotnie miał siedzieć na przeciwko mnie, ale może tak, też dam radę zachować jasność umysłu i powiedziać to wszystko, co planowałem wcześniej.
- Co myślisz na temat dzieci? - zaczynam spokojnie.
- Kiedyś chciałem mieć całą gromadkę, potem stwierdziłem, że byłbym najgorszym ojcem pod słońcem, ale kiedy ty zasugerowałeś, że Sabrina może być w ciąży to... Nawet mi się ta myśl spodobała. Teraz wiem, że było to egoistyczne, bo...nie nadaję się na rodzica, nie potrafię obiecać, że bym je kochał, ale... Coś mnie zawsze ciągnęło do założenia rodziny... - mówi to cicho, patrzy w niebo.
Przypominam sobie, jak kiedyś trzymał Rose, jednocześnie starając się ugotować mleko, jak bawił się z nią... Wtedy wydawało się to urocze, teraz...
- Chodzi ci, jak bym traktował Lily? - pyta.
Kiwam głową.
- Nie chcę cię okłamywać. Wiem, że jesteś jej ojcem, że nie mam prawa stawać między wami, ale moja deklaracja, czy ja będę kochał... Jest jeszcze na to za wcześnie, Thomas. Dużo za wcześnie - ześlizguje się z moich kolan, siada na ziemi i podciąga kolana pod brodę. Sam zdaje się być jeszcze dzieckiem.
- Rozumiem - odpowiadam - chodziło mi tylko o to, czy...
- Jej obecność będzie mi przeszkadzać? - domyśla się - nie. Musi być do ciebie podobna, ma w sobie jakąś tam cząstkę ciebie. I ta cząstka w zupełności mi wystarczy, abym znosił jej towarzystwo. A poza tym... Lubię się zajmować dziećmi. Tylko nie wiem, jak to będzie wyglądać w drugą stronę.
- Ja też nie - wzdycham.
Rozlega się dźwięk jego telefonu. Wyciąga go. Przez chwilę patrzy na wyświetlacz. Jego usta stają się poziomą, wąską kreską, ale spokojnie odrzuca połączenie.
- Kto to? - pytam.
Nie odpowiada. Wiem, że się zastanawia, że jest to dla niego trudne.
- Gregor, nie możemy zaczynać od niedomówień. Zależy mi na szczerości - szepczę.
- Michi - przygryza wargę.
- Myślałem, że... - głos mi drży, mam ochotę krzyczeć, ale powstrzymuję się ostatkiem sił.
- I sądzisz, że to wszystko da się tak szybko załatwić? Że jedna rozmowa zakończy całość... - przerywa mi. Widzę w jego oczach ogniki. Nabuzowany wstaje. Chwieje się, na tych swoich patykach nieprzerwanie, patrząc mi w oczy - Nie wiem, jak to załatwiałeś z Sabriną, ale nawet nie liczę, że tak po prostu urwiesz z nią kontakt, bo podejrzewam, że po prostu ona ci na to nie pozwoli. Pozostaniecie na stopie przyjaźni, a potem znowu pójdziecie razem do łóżka. Ta rozmowa do niczego nie prowadzi, bo znowu mnie zostawisz...
Wstaję i obejmuje to drżące ciało. Znowu on jest tym zagubionym nastolatkiem, a ja domorosłym skoczkiem. Nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Chociaż... Przynajmniej tym razem, żaden z nas nie ucieka.
- Gregor, ta rozmowa jest właśnie po to, aby już nigdy więcej, nic takiego się nie wydarzyło, abyś już nigdy przeze mnie cierpiał, abym mógł być dla ciebie, jak najlepszym partnerem - tłumaczę cicho - rozmawiamy, aby udowodnić sobie, że łączy nas coś więcej niż tylko seks napędzany pożądaniem, że dopełniamy się i tworzymy idealną całość nie tylko w łóżku.
- Mogłeś wprost powiedzieć, że nie masz zamiaru się ze mną kochasz, a nie wspinasz się na wyżyny, aby opisać to ładnymi słówkami. Do mnie docierają, najlepiej, te proste przekazy - mówi z powagą.
- Nie o to mi chodzi - jestem wyprowadzony z równowagi. Odruchowo tupię nogą.
Jego poważna maska znika. Najpierw tylko kąciki ust, powoli, kierują się ku górze, jednak potem chłopak wybucha śmiechem. Podążam jego śladem. Nie nadaję się do powożnych rozmów. Zresztą tak samo jak on.
- Coś jeszcze panie profesorze, oprócz tego, że zamierzasz żyć ze mną w celibacie i... - Gregor pierwszy przynajmniej trochę opanowuje śmiech.
- Jesteś wredny - odpowiadam - sam wymyśl coś lepszego.
- Tak już? - unosi brew.
- Tak już.
- To chwila. Daj mi pomyśleć - mruczy i zaczyna się zastanawiać.
- Szybciej.
- Cichaj.
- Nie, sam...
- Po wnikliwym przemyśleniu całej sprawy, stwierdzam, że w swojej wypowiedzi uwzględniłeś wszystko, co tylko było można - mówi i uśmiecha się.
- Nieprawda - kręcę głową - chciałem jeszcze coś dodać, ale ty nie potrafisz docenić, że wychodzę z inicjatywą.
- Jak zawsze moja wina.
- Cieszę się, że sam do tego doszedłeś.
- Thomas... - skoczek przeciąga moje imię, patrzy mi w oczy. Wyciąga rękę w moją stronę - jest tak ciepło. Możemy się potarzać w trawie. Bez ubrań...
- Tu na pewno są kleszcze.
- Nie marudź, Thomas proszę. Mnie się chyba nie oprzesz?
- Oprę. Dla naszego wspólnego dobra, Gregor. Zaczniemy tak jak powinniśmy. Od trzymania za ręce, randek, wspólnych filmów, rozmów, sporadycznych pocałunków... - wyliczam, a na jego twarzy pojawia się grymas.
- Tylko sporadycznych? - marudzi.
- Tak, tak jak każda normalna para.
- Ale ja wolę inaczej.
- Ale inaczej nie wyszło. Naprawdę zależy mi na tym, aby nam tym razem wyszło.
- Mnie też, ale... Thomas. Bądź człowiekiem.
- Zobaczymy ile wytrzymamy.
- Ja już się mogę poddać - chłopak podchodzi i obejmuje mnie mocno - ale przytulać się chyba możemy, co?
- No tak - potwierdzam, bo nie jestem masochistą, aby zupełnie ograniczać nam kontakt fizyczny.
- To może jakoś wytrzymam - tuli się mocno - Ale nie będziesz czekał z tym do ślubu, co?
- Chyba nie - uśmiecham się, ciesząc się jego bliskością.
- To dobrze - napiera na mnie i przewraca nas na mech - bo w przeciwnym razie musiałbym ci się oświadczyć.
- A teraz tego nie zrobisz?
- A teraz mogę poczekać i zrobić wszystko tak jak ty... Tak jak my chcemy, Thomas.
I to ostatnie zdanie cieszy mnie najbardziej, bo nad naszymi głowami zaczyna świecić gwiazdy nadziei, mimo że już niedługo, znowu będziemy musieli się na trochę rozstać.
Pisałam, pisałam i wreszcie napisałam. Trochę inny niż planowałam, ale stwierdziłam, że nie ma co gnać. Mam nadzieję, że to żłówie tępo wasz nie odstrasza. Po prostu chcę dojść do momentu, gdzie trochę bardziej, będę mogła oprzeć się o film o Grzegorze ( tak wgl to polecam).
Dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz, to bardzo motywuje. Wesołych wakacji 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro