Rozdział I. Zły wybór
~ Thomas ~
List od niego znam już na pamięć. Każde słowo, linijkę tekstu mam wyryte w sercu. Siedzę na łóżku i w rękach trzymam tę kartkę. Wreszcie uświadamiam sobie, że za nim tęsknię, że marzę tylko o tym, aby go zobaczyć, aby tak po prostu porozmawiać. W tej chwili nie interesuje mnie to, że sam zdecydowałem o rozejściu naszych dróg, że to ja kazałem mu o wszystkim zapomnieć, mimo iż to właśnie on, był stałym gościem moich snów.
Śmiać mi się chce z samego siebie, kiedy przypominam sobie treść listu. Wreszcie miałem dobry powód, aby przerwać nasze milczenie, ale zamiast pakować walizki i odpalać samochód, siedzę w środku nocy przy zapalonej lampce i śpiącej Sabrinie. Jak zwykle wszystko odkładam, co prawda obiecuję sobie, że powiem jej wszystko rano, ale znając samego siebie... Wzdycham. Jestem rozdarty, bo naprawdę wierzyłem, że uda mi się stworzyć szczęśliwą rodzinę z Sabriną i Lilly, że jakoś po prostu się to wszystko ułoży,ale zamiast tego, każdego dnia tęsknię do osoby, którą sam odtrąciłem. Jak to wszystko naprawić? Przecież nie oddam kobiecie zmarnowanych lat u mojego boku.
W końcu wstaję i po cichu wychodzę z pokoju. Po omacku przechodzę do drugiego pokoju, gdzie trzymam swoje trofea sportowe, dyplomy i inne rzeczy. Zapalam lampkę i sięgam po plik zdjęć leżących na biurku pod jednym z pucharów. Je także nosze w sercu i każde z nam na pamięć, ale... Uwielbiam je przeglądać. Minęło już prawie dziesięć lat, a one nadal są w mojej pamięci jak żywe. Z przerażającą dokładnością, jestem w stanie odtworzyć sobie tamte sceny, momenty. Wzdycham i wygodnie siadam na biurku, plecami opieram się o zimną ścianę i jeszcze raz staram się sobie wszystko poukładać.
Przez całe życie dążyłem do tego momentu, do chwili, kiedy w mojej książce pojawi się rozdział ,,rodzina". Długo z tym zwlekałem, a kiedy wreszcie tak się stało nie potrafię tego docenić i tęsknię do czegoś, albo raczej kogoś innego. Po raz tysięczny zadaje sobie pytanie; czy jestem gotów poświęcić to wszystko dla jednej osoby, która kochała mnie i raniła?
Sam ze sobą zaczynam się męczyć. Cały czas myślę o jednym i zdaję sobie sprawę, że dopóki nie podejmę jakiejkolwiek decyzji, to nic się nie zmieni, dlatego robię coś bardzo egoistycznego i tchórzliwego. Wyciągam jakąś białą kartkę i zaczynam bazgrać jakieś wyjaśnienia Sabrinie, chociaż i tak wątpię, czy ona zrozumie, dlaczego w środku nocy po prostu uciekam z naszego domu, aby sprawić radość byłemu kochankowi.
***
Noc jest jasna i używając eufemizmu zbyt zimna. Trochę pomaga klimatyzacja, ale i tak cały się trzęsę. Kurtka, torba z najpotrzebniejszymi rzeczami leżą obok, na miejscu pasażera. Nie wiem na ile tam jadę, co mnie tam zastanie. Jadę, bo jestem beznadziejnie zakochany w chłopaku, który najwyraźniej odwzajemnia moje uczucia i liczę, że przynajmniej przez parę dni będzie jak w bajce.
~ Gregor ~
Promienie wschodzącego, zimowego słońca muskają moją twarz. Leżę, jak zwykle spokojnie, czekam na lekarza, ale zamiast niego w drzwiach pokazuje się jasny blondyn.
- Można? - pyta, a ja tylko kiwam głową. Nie jestem rozczarowany, że to właśnie Michi. Przez ostatnie parę tygodni był dla mnie jedyną bratnią duszą. Nie może tu być codziennie, bo konkursy i treningi uniemożliwiają mu to, ale każdą wolną chwilę spędzał ze mną.
- Jasne, proszę - wskazuję miejsce obok siebie, ale zamiast jak zwykle położyć się obok mnie, siada. Niby nic, ale wiem, że coś się stało.
- Napisałeś do niego, prawda? - pyta.
- Znasz odpowiedź - wzruszam ramionami.
- Dlaczego? Kazał ci się... - zaczyna, ale ja pociągam go do siebie.
- Wiem, Michi, wiem, ale potrzebuję kogoś, kto będzie mógł ze mną siedzieć całe dnie, kogoś, kto... - nie wiem, jak ubrać w słowa, to co czuję.
- Ale on tego nie chcę - jest na mnie zły, nie reaguje na moje pieszczoty, tylko patrzy mi głęboko w oczy, oczekuje dokładniejszych wyjaśnień, ale ich nie ma.
- Napisałem to pod wpływem impulsu. On kiedyś był dla mnie wszystkim - widzę ból w jego oczach, więc z trudem unoszę twarz, chcę go pocałować, pierwszy raz zainicjować coś samemu. Wiem, że blondyn czeka na to od dawna i z całą pewnością na to zasługuje. - Kiedyś, słyszysz, kiedyś.
- To dlaczego nie potrafisz zrobić tego, co on zrobił już dawno, tak po prostu zapomnieć? - nie odsuwa się, nie pośpiesza, po prostu czeka na mój kolejny krok. Zanurzam ręce w jego włosach, wargami obejmuje jego, zdecydowanie bardziej zadbane od moich. Na policzkach czuję jego kilkudniowy zarost. Uwielbiam go takiego. Chcę mu dać od siebie, jak najwięcej, wreszcie ja, nie on, więc unoszę się lekko. Michi kładzie mi dłoń na klatce piersiowej, oddycha szybko, jest podniecony, ale stara się zapanować nad swoimi uczuciami.
- Nie możesz się wysilać - mówi i odsuwa się trochę.
- Chciałem ci tylko coś udowodnić - uśmiecham się i głaszczę go po policzku, ale mimo że sprawia mi to przyjemność, to przed oczami mam twarz Thomasa. Mimowolnie żałuję, że on zawsze był tak perfekcyjnie ogolony.
- Nie wszystko możesz załatwić w ten sposób - odpowiada i kładzie się koło mnie. Widzę, że jest usatysfakcjonowany i przede wszystkim szczęśliwy. Układam się na nim. Wiem, że on nigdy nie zrobiłby tego samego, uwielbiał dominować.
- Jak to nie - cieszę się jego bliskością. Masuję go po klatce piersiowej, niby powinienem żałować, że napisałem do Thomasa, ale nie potrafię. Jakaś cząstka nadal mnie potrzebuje.
Znów słyszę pukanie do drzwi. Unoszę głowę, a do pomieszczenia wchodzi mój nowy fizjoterapeuta.
- No nareszcie - szczerze cieszę się na jego widok.
- Też się stęskniłem, ale widzę, że nie tylko ja - brunet podchodzi do nas i przybija z nami piątki. - Zabieram cię Gregor na badania i to niestety teraz.
- No wiesz co! - śmieję się i udaję obrażonego przytulając się jeszcze mocniej do Michiego.
- Oj przepraszam! - fizjoterapeuta przewraca oczami i podchodzi do ściany, bierze mój wózek.
- Jeszcze przyjdę - blondyn szybko muska ustami moje i wargi, wstaje. - Zadzwonię do rodziców, że zostaję u ciebie na cały weekend.
- Naprawdę? - jestem zaskoczony, staram się cieszyć, ale zamiast euforii w moim sercu pojawia się obawa. A co jeżeli to właśnie w ciągu najbliższych dni Thomas postanowi przyjechać?
- Jeżeli nie chcesz, to nie muszę - Michi wstaje. Żałuję, że nie widzę jego miny.
- O ile to oznacza także nocowanie - zaczynam, na co niebieskooki wybucha śmiechem i ściska mocno moją rękę, co chyba oznacza tak.
- No, ale bez szczegółów - drugi z mężczyzn tylko kręci głową i do mnie pochodzi.
- Bądź delikatny, Christoph - mówię do fizjoterapeuty i łapię go za szyję.
- Postaram się - obiecuje i pomaga mi usiąść na wózku.
***
Rechablitacja po operacji nie wygląda dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem, ćwiczenia są lżejsze niż zakładałem, ale i tak piekielnie się przy nich męczę. Każdy ruch wiąże się z nieopisanym wysiłkiem, a mój oddech staje się bardzo nierówny.
- Chyba na dzisiaj wystarczy. To twój pierwszy trening po operacji, nie możesz się jeszcze przemęczać - Christoph rzuca we mnie ręcznikiem i idzie po wózek, patrzę jak się oddala.
- Moglibyśmy porozmawiać?- rzucam nagle i jeszcze w tym samym momencie zaczynam tego żałować.
- Jasne - Christoph siada obok mnie i czeka.
- Napisałem do Thomasa. Poprosiłem, aby tu przyjechał. Tęsknię za nim, mimo że wiem, on i tak się nie pojawi. Przecież kazał mi o nim zapomnieć, ale jak ja mam to zrobić skoro... - mówię to na jednym wydechu. Mężczyzna siedzący obok mnie kładzie mi dłoń na ramieniu. - On był tym pierwszym, tym od którego odchodziłem, ale zawsze wracałem, potrzebuję go... Tylko jest jeszcze Michi...
- Który to zrozumie, bo cię kocha - przerywa mi i wstaje. Pomaga mi przejść na wózek. - Thomas, to twój przyjaciel, który przyjedzie ci pomóc i wszystko będzie, jak w bajce.
- Chciałbym - prycham.
- Tak będzie zobaczysz - zaczyna pchać wózek, a ja czuję się jak lalka. Nienawidzę być od kogoś zależny.
- Acha, a jak się postaramy to i dzieci z tego będą - mruczę, a on się śmieje.
- Nie marudź.
Nie dane jest mi odpowiedzieć, bo dojeżdżamy do sali. Za szkalnymi drzwiami widzę ostatnią osobę, z którą chciałbym się teraz spotkać.
To jeszcze nie jest to, o co mi chodzi, ale obiecuję, że już niedługo zacznie się wszystko rozkręcać, potraktujcie to jako trudny początek;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro