Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

W akademii panowała ponura atmosfera. Po długim, odprężającym prysznicu, postanowiłam przejść się do stołówki. Korytarze zostały z grubsza sprzątnięte, pozbyto się zniszczonych rzeczy, przez co wszystko wokół wydawało się puste, bez wyrazu. Kilkoro uczniów, których minęłam, szeptało między sobą z posępnymi minami.

Choć brzuch głośno dawał znać o swoim głodzie, nie miałam apetytu. Musiałam jednak spróbować wcisnąć w siebie cokolwiek, żeby mieć siły. Już jutro zaczynaliśmy zajęcia z walki. Musiałam nauczyć się wytrzymałości oraz kontroli, bo inaczej znów przemienię się niespodziewanie (choć ostatnim razem uratowało nam to życie) i padnę z sił. Poza tym przydałyby nam się ćwiczenia w grupach, dotychczas nie potrafiliśmy ze sobą współpracować, nigdy przedtem nie próbowaliśmy połączyć sił. A przecież mogliśmy sobie pomóc. Z pewnością dało się połączyć nasze umiejętności w taki sposób, by wzmocnić się jeszcze bardziej. Pomówię o tym jutro z Dorianem lub z panią Might, któreś z nich prawdopodobnie zdoła wymyśleć różne kombinacje ciosów.

Stołówka ziała pustką. Lekko przygaszone światło mówiło, że pora kolacji dobiegła końca. W lodówce jednak zapewne znajdowały się resztki. Otworzyłam drzwi w akompaniamencie głośnego burczenia. Zjadłabym cokolwiek. Talerz z mini kanapeczkami uśmiechał się do mnie zachęcająco, a garnki z których wydobywał się nieziemski zapach, kusiły, by zajrzeć do środka. Oczy mi się zaświeciły na widok idealnie zwiniętych burrito. Pycha. Wzięłam do ręki jedno z nich, a gdy zamknęłam drzwi lodówki, niemal upuściłam jedzenie.

— Boże, skąd ty się tu wzięłaś? — zapytałam z wyrzutem, próbując opanować szaleńcze bicie serca. Victoria z wyjątkowo łagodnym wyrazem twarzy uśmiechnęła się pod nosem.

— Chciałam porozmawiać — wyjaśniła i pierwszy raz w jej tonie nie wyczułam złości, irytacji czy sarkazmu.

— O czym? O tym, że pozwoliłaś rodzicom zwiać z księgą i kamieniem?

— Nie miałam wyjścia — obruszyła się, krzyżując ramiona na piersi. — Tristan... On ma plan, nie wiem dokładnie jaki, ale wierzę w niego i wiem, że kazał mi ich puścić z jakiegoś powodu.

— Mogłaś ich zabić i obyłoby się bez planów — zauważyłam, otwierając szafki w poszukiwaniu talerza. Gdy w końcu jakiś znalazłam, położyłam na niego burrito, które wsadziłam do mikrofali.

— Gdybym to zrobiła, cała ich armia by wkroczyła. Nie znasz moich rodziców. Myślisz, że nie znaleźli nikogo na swoje zastępstwo? Po ich śmierci dziesiątki ich sługusów weszłoby przez portale. Nie mielibyśmy szans. — To, co mówiła, miało sens. Znała swoich rodziców lepiej ode mnie, znała ich ludzi, ich plany, strategie, pewnie również i słabe strony, o ile takie posiadali. Prawdopodobnie wściekałam się na nią bez powodu, byleby tylko wyładować na kimś złość.

— Myślisz, że Tristan przeżyje?

— Nie wiem — odpowiedziała szczerze, a jej oczy zaszły łzami. Martwiła się, nic dziwnego, ja sama obawiałam się najgorszego. Jak szybko moje zdanie się zmieniało. Jeszcze przed rozmową z Dorianem próbowałam znienawidzić Tristana za to, co zrobił, a teraz modliłam się do wszystkich bogów, by udało nam się go odbić całego i zdrowego. Potrzebowałam go tutaj. Musiałam z nim porozmawiać, usłyszeć wyjaśnienia, zanim wybaczę mu całkowicie. Czułam do niego coś, co napawało mnie strachem. I chciałam wiedzieć, czy byłam w tych uczuciach osamotniona. Oczywiście jak już wszystko się ułoży, a nad światem nie będzie wisiała zagłada. Losy ludzkości liczyły się bardziej niż moje zadurzenie w jakimś chłopaku, który lada moment mógł zginać z rąk rodziców, bo postanowił działać samodzielnie.

— Dziękuję, że mnie tam nie zostawiłaś — dodała cicho, powoli się wycofując. Szok chwilowo odebrał mi mowę. Nie spodziewałam się podziękowań.

— Nigdy bym tego nie zrobiła — odpowiedziałam, gdy oddaliła się na kilka kroków.

Drgnęłam na nagły dźwięk mikrofalówki. Oparłam się o blat i powoli przeżuwałam burrito. Wpatrując się w ścianę, myślałam o przyszłości. I wcale nie wyglądała ona obiecująco. Z westchnieniem odłożyłam pusty talerz do zmywarki. Musiałam znaleźć jakieś zajęcie, by przestać niepotrzebnie myśleć o czarnych scenariuszach. I o Tristanie.

Byłam już w połowie drogi do drzwi, kiedy usłyszałam za sobą czyjeś ciężkie, szybkie kroki. Odwróciłam się w momencie, w którym silna dłoń objęła mnie w talii, przyciągając do swojej klatki. Nim zdążyłam krzyknąć, ktoś zasłonił mi usta. Krzyk ugrzązł mi w gardle, gdy wzrokiem natrafiłam na twarz, której najmniej się spodziewałam. Tristan. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem błąkającym się na ustach.

— Zabiorę teraz rękę, ale musisz być cicho, rozumiesz? — wyszeptał, a kiedy skinęłam głową zamroczona, opuścił dłoń. Spojrzenie skierował wprost na moje usta. Znajdował się tak blisko, że wystarczyło się pochylić, bym mogła go pocałować. Stop, nie, nie, pocałunki to ostatnie, o czym powinnam teraz myśleć. Co, on tutaj do cholery robił? Jak się nagle znalazł w akademii? Może to kolejny Odmienny z mocami jak Mera?

— Mam mało czasu, więc musisz posłuchać. Podmieniłem kamień, musicie go zniszczyć, bez kamienia nie uda im się zrealizować planu, on jest głównym składnikiem, w nim jest cała moc — mówił szybko, z kieszeni bluzy wyjmując przedmiot, który wprowadził nas w te kłopoty. Cholera, udało mu się, wykradł go, teraz my musieliśmy tylko wymyśleć, jak się pozbyć tego cholerstwa.

— A co z tobą? Nie możesz tam wrócić, zabiją cię. — Wzięłam magiczny artefakt w dłonie. Był wyjątkowo zimny, aż przeszedł mnie dreszcz.

Mina Tristana mówiła, że nie zostanie w akademii. Po co jednak tam wracał? Mieliśmy kamień, mogliśmy się go pozbyć wspólnie. Przygotujemy się na atak i tym razem ich pokonamy. Bastien ze swoimi uczniami mogli pomóc.

— Muszę. To nie koniec, spalę ich siedzibę i wszystkich, którzy staną mi na drodze. — Determinacja w jego głosie mówiła, że nie ma szans na przekonanie go, by został. Miał plan, który pragnął zrealizować do końca. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że uda mu się wyjść z tego bez szwanku. — Zniszczcie go tak szybko, jak zdołacie. Uważajcie na siebie.

— Ty też. Nie daj się zabić. — Ścisnęłam jego dłoń. W pokręcony sposób tęskniłam za ciepłem jego ciała. Za całą jego osobą. Za jego dogryzkami, brzmieniem jego głosu, sposobem, w jaki się poruszał, jakby był nietykalny. Ryzykował wiele, węsząc tuż pod nosem rodziców. Dopiero teraz dotarło do mnie, że realnie mogłam go stracić.

— Muszę uciekać. Ustawiłem teleport tylko na kilka minut. — Po tych słowach wciągnęło go ekscentryczne, zielone światło. Zostałam sama z kamieniem ciążącym mi w dłoni i jeszcze większą liczbą zmartwień. Do kogo powinnam pójść najpierw, do Doriana czy rodzeństwa? Nie dało się zniszczyć kamienia, doskonale o tym wiedzieliśmy, przecież spędziliśmy całe noce na poszukiwaniu jakiejś informacji. Ale może dało się przenieść jego moc gdzie indziej? Do czegoś lub kogoś? Dorian powinien wiedzieć, jeśli ponownie uda mu się skontaktować z tym całym Castielem, być może czegoś się dowiemy.

Ruszyłam przed siebie szybkim krokiem, zmierzając ponownie do gabinetu dyrektora. Odpoczynek nie był nam dany. Co rusz pojawiały się nowe problemy, nowe misje, dzięki którym możliwe, że uda nam się uratować ludzkość. Oby to była ostatnia z nich. Przez to całe spiskowanie, mącenie i zabijanie dopadło mnie zmęczenie. Marzyłam chociaż o jednym dniu wytchnienia. O wieczorze przy butelce wina lub czegoś mocniejszego, by w końcu oczyścić głowę.

— Hejka, Navi, nareszcie cię widzę! — Zwolniłam kroku, kiedy na horyzoncie pojawiła się Indira. Była cała i zdrowa. Całe szczęście. I choć niezmiernie cieszyłam się na jej widok i z chęcią bym porozmawiała o ostatnich wydarzeniach, musiałam jak najprędzej dostać się do Doriana. Każda sekunda była cenna. Jeśli Iwanowie zauważą, że kamień został podmieniony, Tristan skończy martwy, nim zdąży spalić siedzibę do gołej ziemi.

— Cieszę się, że żyjesz! — krzyknęłam, wymijając ją. Przyciskałam kamień do piersi, tak, by pozostawał w miarę niewidoczny dla innych. — Może potem coś wypijemy! — Jak tylko nie rozpęta się kolejna walka...

Wbiegłam do windy, nim zdążyła się zamknąć. Uczeń znajdujący się w środku posłał mi krótkie spojrzenie, po czym wrócił do gapienia się w podłogę. Wysiadł na następnym piętrze, a ja zjechałam na sam dół. Wybiegłam jakby goniło mnie stado psów i bez pukania wparowałam do gabinetu. Dorian jak zwykle siedział przy swoim biurku. Na oczach miał wielkie okulary przeciwsłoneczne z różowymi oprawkami. Obrócił powoli głowę w moją stronę.

— Mała Chambler, nie możesz wytrzymać beze mnie ani chwili, co? — zażartował, pochylając się nad blatem, oparłszy o niego łokcie. Nagle przekrzywił głowę, rozbawienie zniknęło z jego twarzy, a zastąpiło go zaskoczenie. Rozchylił lekko usta. Czy już przeczytał moje myśli? Miałam nadzieję, że tak, nie miałam czasu na opowiadanie, co zaszło. — Motyla noga — skomentował, nadal w lekkim szoku. — Tego nie da się zniszczyć.

— Nie możesz skontaktować się z Castielem? Może on będzie wiedział, co z tym zrobić. Może uda nam się przenieść gdzieś energię kamienia i wtedy ją zniszczymy.

— Ten sukinsyn mnie ignoruje, już łatwiej wezwać Szatana niż jego — mruknął niemrawo pod nosem, pocierając brodę.

Zrezygnowana usiadłam na fotelu, kładąc kamień na blacie pomiędzy nami. Coś musieliśmy zrobić, przecież raz udało Dorianowi się skontaktować z tym mężczyzną. Może jak będzie próbować nieprzerwanie, to w końcu odpowie.

— Zablokował mnie — wyjaśnił w odpowiedzi na moje przemyślenia.

— To możliwe?

— Castiel jest potężnym Odmiennym. Chowa się nie wiadomo gdzie i nie ma zamiaru słuchać o księdze czy kamieniu — dodał, stukając palcami o drewno. — Nie chowaj się, Victorio, zapraszamy — powiedział nagle, odwracając głowę w stronę drzwi. Zrobiłam to samo. Iwanow weszła do środka pewnym krokiem, na jej twarzy malowała się taka sama determinacja jak wtedy u brata. Coś planowała. I nie mogło być to nic dobrego.

— Ja to zrobię — oznajmiła, stając za moimi plecami. Położyła dłoń na oparciu fotela. — Moje umiejętności są nieznane, nieograniczone. Jestem w stanie wchłonąć tę energię. Wiem to. — Sięgnęła po kamień, wpatrując się w niego w skupieniu. — Czuję tę moc. Jest ogromna, ale myślę, że na krótki czas zdołam ją utrzymać.

— Vic... — zaczęłam w szoku, nie mogąc wydobyć z siebie więcej słów. To obłęd. Nie mogła tego zrobić. Co, jeśli umrze, próbując wchłonąć esencję? To zbyt wielkie poświęcenie. — Znajdziemy inny sposób.

— Nie ma innego sposobu, już raz próbowaliśmy znaleźć rozwiązanie. Nie mamy teraz czasu na szukanie. Słyszałam twoją rozmowę z Tristanem. Może zginąć w każdej chwili, jak tylko zauważą, co zrobił. Atak na akademię jest nieunikniony. — Wystarczyło tylko spojrzeć jej w oczy, by zrozumieć, że dalsza dyskusja nie była potrzebna. Już zdecydowała. Kolejny z Iwanowów zrobi coś, by poświęcić się dla ludzi. — Nie patrz tak na mnie. To wojna. Nie da się uratować wszystkich. Jeśli umrę, ratując świat, to w porządku. Jest to niewielka cena.

— Nie ratowałam cię po to, żebyś teraz ryzykowała swoje życie. — Głos zadrżał mi z emocji. Cholernie martwiłam się, że się nie uda. Jeśli Vic umrze, próbując wchłonąć moc kamienia, jej poświęcenie pójdzie na marne.

— Dam radę — oznajmiła stanowczo, a ja zazdrościłam jej tej pewności.

— Powinniśmy wtajemniczyć Ivara? — zapytałam, wyobrażając sobie, jak zareaguje na ten absurdalny plan. Zapewne dostanie szału.

— Dopiero jak będzie po wszystkim — zadecydowała, a ja skinęłam w odpowiedzi. — No to do dzieła. Może lepiej będzie, jak wyjdziecie. Nie chcę, żebyście przypadkiem oberwali.

— Powodzenia, Vic. — Wstając, uścisnęłam pocieszająco jej dłoń. Nie wiedziałam, czy chciałam pocieszyć ją, czy siebie, ale chyba obie tego potrzebowałyśmy. Dorian, mijając ją, ścisnął delikatnie jej ramię. Jego twarz pozostawała bez wyrazu.

Wyszliśmy na zewnątrz i zamknęliśmy za sobą drzwi. Oparłam się o ścianę, a włoski stały mi dęba w oczekiwaniu. Obeszło mnie wrażenie, że postępowaliśmy bardzo, bardzo nieroztropnie. Żałowałam, że nie wymyśliliśmy lepszego sposobu. Dorian stanął obok, splatając nasze palce w dodającym otuchy uścisku. Z całego serca modliłam się, by Vic nic się nie stało. Jeśli zginie przez mój pomysł, nie wybaczę sobie tego. Nie zasłużyła na taki los, już dość w życiu przeszła.

Miałam wrażenie, że minuty mijały jak godziny. Czekanie doprowadzało mnie do szaleństwa, nie mogłam dłużej tego znieść.

— Może powinniśmy... — zaczęłam, ale wtedy zza drzwi wydobył się rozbłysk zielonego światła. Zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Zerknęłam zaniepokojona na Doriana. Nie mógł tego widzieć, ale prawdopodobnie to poczuł, w końcu był Psychikiem.

Dotarłam do drzwi pierwsza. Uchyliłam je niepewnie, zerkając w głąb gabinetu. Rozchyliłam usta w szoku i zamarłam w miejscu. Vic unosiła się w powietrzu, włosy jej falowały, jej oczy pokryły się świecącą zielenią, a z ciała emanowała lekka poświata. Następnie upadła z hukiem na podłogę, a po przemianie nie było ani śladu. Podbiegłam do niej, od razu przykładając palce do szyi, by sprawdzić puls. Żyła. Dzięki Bogu.

— Udało jej się, naprawdę jej się udało — skomentował z ulgą Dorian. — Skontaktuję się z Ivarem.

— Au — jęknęła cicho Vic, podpierając się łokciem. Spojrzała na mnie z grymasem bólu. — Ubiłam sobie kolano.

— Jak się czujesz? Co z kamieniem? Wchłonęłaś całą moc? — zalałam ją falą pytań, pomagając jej wstać na równe nogi. Rozejrzała się wokół.

— Chyba jest okay. Kamień zniknął, więc tak, wchłonęłam całą moc — odpowiedziała, kierując się w stronę fotela. Opadła na niego z westchnieniem. — Wiedziałam, że się uda. — Uśmiechnęła się uradowana. — Czuję się, jakbym mogła wszystko. Niesamowite.

Oparłam się tyłem o biurko, obserwując uważnie twarz Vic, jakby w każdej chwili miała wybuchnąć. Nic jednak na to nie wskazywało. Wyglądała zwyczajnie i nijak przypominała lewitującej siebie sprzed kilku chwil. Choć pobranie mocy poszło gładko, nasuwało się pytanie: co dalej? Nie wiadomo, jak długo Iwanow zdoła utrzymać w sobie tak potężną energię. Stała się bronią jak i składnikiem potrzebnym do stworzenia serum. Jeśli jej rodzice się dowiedzą, zrobią wszystko, by ją zdobyć. Nawet jeśli będzie musiała przy tym zginąć. Opracowanie dalszej części planu nie zapowiadało się na lekką fuchę. Potrzebowaliśmy informacji, kiedy planują najbliższy atak. Vic stała się najpotężniejszą Odmienną chodzącą po ziemi, mogła ich wszystkich pozabijać. Potrzebowaliśmy jedynie, by armia sama się pojawiła. I najlepiej, by walka stoczyła się na zewnątrz. Oby Tristan wrócił do nas prędko, nim sprawy obiorą zły obrót.

Siedzieliśmy w ciszy, wszyscy pochłonięci własnymi myślami, dopóki nie zjawił się Ivar. Nie miałam pewności, co przekazał mu Dorian, ale najwidoczniej wyjaśnił mu wystarczająco wiele, by wprowadzić go w furię. Wpadł do gabinetu, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż się wzdrygnęłam. Szaleńczym wzrokiem skakał po całej naszej trójce, zatrzymując w końcu spojrzenie na siostrze. Ta zerknęła na niego z miną, mówiącą „znowu to samo".

— Jak mogłaś jej na to pozwolić?! — wrzasnął, zatrzymując się jedynie krok przede mną. Z tej odległości doskonale widziałam szalejące w jego oczach emocje. Nie pierwszy raz widziałam u niego taką złość, dlatego nawet nie drgnęłam, gdy przeszywał mnie wzrokiem. Zaczynałam przyzwyczajać się do tej porywczości.

— Nie prosiłam o pozwolenie — odpowiedziała za mnie, wstając z fotela. Pociągnęła go za dłoń, odciągając go na bok. — Zrobiłam, co należało. Wchłonęłam moc kamienia, teraz nie uda im się stworzyć serum, chyba że mnie zdobędą. A to stanie się dopiero po moim trupie — burknęła gniewnie, niemal wypluwając ostatnie słowa.

— Mogłaś zginąć! — krzyknął, a gniew mieszał się z troską. — Nadal możesz — dodał ciszej, błądząc wzrokiem po jej twarzy. Oczy błyszczały mu od łez, jakby wiedział, że prędzej czy później to nastąpi. Już raz był świadkiem, jak prawie że umarła. A teraz przeżywał to ponownie.

— Zrobiłam to dla tych wszystkich niewinnych ludzi. To nasza jedyna szansa.

— Nie dbam o ludzi, Vic. Mogą wszyscy zginąć, nie obchodzi mnie to, ale nie ty... Nie ty, rozumiesz? Nie mogę się stracić. — Słowa zamieniły się w szloch. Victoria przyciągnęła go do siebie, zamykając w ciepłym, siostrzanym uścisku.

Nie mogłam patrzeć na jego cierpienie. Myśl, że być może wkrótce straci jedną z niewielu osób, na których naprawdę mu zależało, napawała mnie bólem. Wysłałam wiadomość do Doriana, że powinniśmy zostawić ich samych, a kiedy skinął w milczeniu głową, wyszliśmy na zewnątrz. Objął mnie ramieniem, przytulając do swojego boku.

— Wtajemniczę Bastiena i twoich rodziców, jeszcze powinni być w akademii. Połóż się spać, jutro czeka nas intensywny dzień — oznajmił, dając mi buziaka w czubek głowy. Dopiero teraz odczułam dopadające mnie zmęczenie, pewnie sen faktycznie był dobrym pomysłem. Nim jednak się położę, zajrzę do Vic, by upewnić się, że wszystko gra. Przez ten czas porozmawiam z Indirą, bo z pewnością po tych wszystkich wydarzeniach potrzebowała koleżanki, a dzisiaj ją okropnie olałam.

— Do jutra — pożegnałam się, zmierzając w stronę windy.

Oparłam się o zimną ścianę, oddychając głęboko. Ten dzień był pełen wrażeń. Moje myśli raz po raz skupiały się na Iwanowach. Chyba już zawsze będą zaprzątać moją głowę, do końca życia będą częścią mnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro