Rozdział 25
Chciało mi się wymiotować. Ze stresu pociły mi się dłonie, przez co męczyłam się z odpięciem pasów bezpieczeństwa. Byłam zdeterminowana, by uratować Simona, ale strach był silniejszy. Bałam się. Cholernie mocno. Dziwne przeczucie mówiło mi, że nie spodoba mi się to, co zastanę w kościele. Może natrafię na zwłoki przyjaciela? Albo SMS to ściema, która miała mnie jedynie zwabić i wpadnę prosto w szpony śmierci? Obecność Bastiena dodawała mi otuchy, a jednocześnie napawała poczuciem winy. Co jeśli przeze mnie coś mu się stanie?
Na ulicach ziało pustką. Miasteczko przypominało opuszczone, alb wypędzone... Jeśli tu zginiemy, prawdopodobnie nikt nas nie znajdzie. Kościół, w stronę którego zmierzaliśmy, wyglądał na niebywale stary oraz niestabilny. Jakby najmniejszy podmuch wiatru mógł go zdmuchnąć. Z każdym kolejnym krokiem serce waliło mi coraz szybciej. Przystanęliśmy przed drewnianymi drzwiami, których deski zostały zniszczone przez graffiti. Spodziewałam się usłyszeć z wewnątrz krzyki, panowała jednak cisza, która wcale nie wróżyła nic dobrego. Krzyki byłyby dowodem na życie.
— Pójdę pierwszy. Jeśli coś pójdzie nie tak, wiej — szepnął, sięgając do klamki. Nie kłóciłam się, choć powinnam. Gdybym to ja weszła pierwsza, Bastien miałby szansę na ucieczkę. A tak to jemu pierwszemu zrobią krzywdę. — Gotowa? — Za cholerę nie.
Skinęłam głową ledwo zauważalnie, bo przez spięte mięśnie ledwo mogłam poruszyć szyją. W środku cała trzęsłam się z nerwów. Modliłam się do wszystkich bogów, żeby czarne scenariusze, które wymyśliłam w głowie, się nie spełniły. Za wszelką cenę próbowałam wmówić sobie, że Simon był cały i zdrowy, a lada moment wspólnie stąd wyjdziemy. Byłam gotowa porwać go na drugi koniec świata, jak najdalej od tego miejsca.
Zawiasy zaskrzypiały przeraźliwie, przyprawiając mnie o mały zawał serca. Jeśli ktoś tam czekał, już wiedział, że przybyliśmy. Trzymałam się blisko Bastiena, jedną dłoń wyciągnął do przodu, a w niej ściskał nóż, którego wcześniej nie dostrzegłam. Musiał wyjąć go przed chwilą. Cruelle zatrzymał się gwałtownie, a ja zaraz za nim. Spodziewałam się zobaczyć przyjaciela zakrwawionego i związanego, ale nie go zostaliśmy na środku ołtarza.
— O mój Boże — szepnęłam, rzucając się do przodu. Kurz wirował w powietrzu, gdy pędziłam do skrępowanej Vic. Nie ona powinna tu być. Gdzie, do cholery, znajdował się Simon?
Nadgarstki miała owinięte grubym sznurem tak mocno, że krew spływała na podłogę. Założona pętla na szyi zawiązana była do nóg krzesła, podtrzymując ją w prostej pozycji. Głowę miała lekko opadniętą, musiała stracić przytomność. Włosy kleiły jej się od potu. A krew, cholera... było jej tak dużo, że na podłodze utworzyła się niewielka kałuża. W panice przywołałam do siebie metalowy kielich, z którego stworzyłam ostrze. Rozcięłam nim węzęł na szyi.
— Vic? — Poklepałam ją delikatnie po policzku, a powieki jej lekko zadrgały. — Ocknij się — szepnęłam, tym razem uderzając trochę mocniej. Zmarszczyła brwi, powoli otwierając oczy. Zamrugała raz, potem drugi, a kiedy natrafiła na mnie wzrokiem, zobaczyłam wzbierające się łzy. — Już dobrze, uwolnię cię. Zaraz cię uwolnię.
— Nie... — wychrypiała — nie możesz tu być. Uciekaj.
— Co? Dlaczego? — zapytałam, zabierając się za rozcinanie sznura wokół nadgarstków.
— On cię zabije. To pułapka, zostaw mnie. — W jej oczach zbierało się coraz więcej łez, twarz wyrażała panikę, jakiej nigdy u niej nie widziałam, a z nosa powoli sączyła się krew. Nie pałałyśmy do siebie sympatią, ale nie mogłam zostawić jej w takim stanie. Jej obecność tutaj nie miała sensu, sądziłam, że dobrowolnie wraz z Ivarem poszła z ludźmi Iwanowów. Skoro ona została porwana, gdzie podział się jej brat?
— Kto mnie zabije? — dopytałam, zabierając się za rozcinanie kolejnego sznura. Nim zdążyłam to zrobić, usłyszałam za swoimi plecami czyjś głos. I nie należał on do Bastiena.
— Ja. — Zaśmiał się niemal szalenie, a moje serce dosłownie stanęło. Nim się odwróciłam, by zobaczyć jego twarz, poczułam uderzenie tak silne, że upadłam na podłogę. A potem była już tylko wszechogarniająca ciemność.
***
Ocknęłam się z pulsującym bólem głowy. Czułam krew spływającą po policzku. Nie mogłam się poruszyć, nadgarstki oraz stopy miałam związane tak jak Vic. Sznur na gardle drażnił skórę. Słyszałam przyciszone głosy i doskonale wiedziałam, do kogo należał jeden z nich. Z trudem otworzyłam powieki, by przekonać się na własne oczy.
— Simon — szepnęłam zachrypniętym głosem, nie będąc w stanie ukryć w nim cierpienia. Zdrada, jaką odczuwałam byłam tak dotkliwa, że ledwo oddychałam. Pierwszy raz poczułam, czym naprawdę było złamane serce.
— Tak, kochanie? — Barwa jego głosu stała się inna. Nie brzmiał już jak mój przyjaciel. Nie brzmiał jak osoba, którą pokochałam. Teraz brzmiał jak największy życiowy zawód. — To słodkie, że się o mnie martwiłaś. Wiedziałem, że będziesz chciała mnie uratować. Moja bohaterka. — Kucnął przede mną, więc mogłam spojrzeć mu prosto w twarz. Oczy miał puste, zupełnie bez emocji. Musiało go wiele kosztować udawanie przyjaciela.
Dlaczego zawsze ufałam niewłaściwym osobom? To wszystko działo się przeze mnie. Nie doszłoby do tego, gdybym postanowiła działać sama. Nie mogłam nawet ufać własnym wyborom. Wpędzały mnie jedynie w jeszcze większe bagno.
— Dlaczego? — jęknęłam, przełykając łzy.
— Dla zabawy — zaśmiał się prawie w ten sam sposób, który niegdyś tak lubiłam. — Od początku wiedziałem, co knujesz. Widziałem każde twoje wspomnienie. Nie musiałem nawet być blisko ciebie, po prostu brakowało mi rozrywki. A nie ma nic lepszego, niż patrzenie na ludzkie cierpienie. Fizyczne jest zabawne, ale psychiczne... — zrobił pauzę, podczas której gwizdnął. — To jest dopiero jazda.
Kilka łez, których nie byłam w stanie powstrzymać, spłynęły mi po policzku. Wzdrygnęłam się, kiedy Simon starł je zimnymi palcami. Następnie z szerokim uśmiechem przyłożył je do ust. Przymknął oczy z przyjemności.
— Nic nie smakuje lepiej, niż rozpacz.
— Jesteś potworem — syknęłam, szarpiąc w szale nadgarstkami. Szorstki materiał głębiej wbijał się w skórę. — Zabiję cię, przysięgam, że cię, kurwa, zabiję! — wrzasnęłam, a głos załamywał się przez wysuszone gardło. Uderzyła we mnie taka fala złości, że ignorowałam nawet ból.
— Oszczędzaj siły na później. — Mrugnął do mnie, a nim wstał, splunęłam mu w twarz. Zareagował na to śmiechem.
Oddychając ciężko, obserwowałam jak wychodzi z dwoma mężczyznami, którzy czekali przy drzwiach. Kiedy zamknęli za sobą drzwi, rozejrzałam się w poszukiwaniu Bastiena. Został przywiązany do krzesła obok Victorii. Oboje właśnie odzyskali przytomność.
— Jesteś głupia, że nie uciekłaś — usłyszałam głos Vic. W jej oczach nie było już łez, a po niedawnej panice nie pozostał nawet ślad. Założyli jej nowe sznury.
— Nie mogłam cię zostawić.
— Ja bym cię zostawiła — skomentowała.
— Nie prawda — odparłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Musieliśmy obmyślić plan ucieczki. Nie zabili nas teraz. Dlaczego? Czego od nas jeszcze potrzebowali? Mieli kamień, wiedzieli już gdzie znajduje się księga. Po co więc nas trzymali?
— Gdzie Tristan? I kim jest ten gość? — zapytała, zerkając na milczącego Bastiena. W ciszy analizował kościół, szukając pomocnych przedmiotów.
— Zostawiłam go na lotnisku, po tym jak zobaczyłam, że kontaktuje się z rodzicami — przyznałam, przyglądając się jej reakcji. Widziałam jak zaciskała zęby. — Twój ojciec napisał, że mają Simona. A potem, że na niego czeka. Miał drugi telefon przez cały ten czas, pisał z nimi od samego początku.
— Nie, to niemożliwe — zaprzeczyła, kręcąc na boki głową, ale lina uniemożliwiała jej ruchy.
— Też nie mogłam w to uwierzyć. A jednak.
— Nie. Tristan nie mógł tego zrobić. Nienawidzi ich. Nie mógłby z nimi współpracować, rozumiesz? — Stała przy swoim, ale ja jej nie wierzyłam. Nie wierzyłam już nikomu.
— Spodziewałam się, że ty i Ivar działacie razem z nim.
— Zabrali Ivara gdzie indziej. Ledwo żył, kiedy go wynosili. — Serce zakuło mnie w piersi na tę informację. Czy Tristan o tym wszystkim wiedział? I pozwolił na to? Cholera, przecież kochał swoje rodzeństwo nad życie. To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Nic nie rozumiałam, z mózgu robiła mi się coraz większa papka.
— Nazywam się Bastien. Jestem przyjacielem rodziny Chambler — odezwał się w końcu Cruelle. Widziałam, jak próbował przyciągnąć do siebie cokolwiek metalowego, ale wyglądało na to, że nie był w stanie wykrzesać z siebie mocy.
— Daruj sobie. Wstrzyknęli nam coś, co chwilowo blokuje moc. Przychodzili do mnie co godzinę. Naliczyłam pięć różnych osób. Laska w czerwonych włosach jest Grzmotną, facet z kolczykiem Psychikiem, staruszek Wodnistym, kobieta z blizną na twarzy ma lasery w oczach, a rockowy gość zamienia wszystko w lód — wymieniała, a ja przyswajałam wszystkie informacje. Ich była piątka, nas trójka. Byliśmy związani i bez mocy. Tak, nie mieliśmy najmniejszych szans. — Nie zabiją nas od razu. Zabiorą nas do siedziby O.L.P.O, jak tylko znajdą księgę. Pewnie będziemy ich króliczkami doświadczalnymi. Na kimś będą musieli testować zamienianie Odmiennych w ludzi i odwrotnie. Nie wiadomo co jeszcze znajduje się w środku.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o testach. Jak wielu ludzi to spotka? Na kogo trafi? Na bezbronne dzieciaki? Na starszych ludzi? A może wpierw będą testować na bezdomnych, by nikt nie zauważył ich zniknięcia? Choć mieliśmy nikłe szanse, musieliśmy ich powstrzymać. Za wszelką cenę.
— Mamy niecałą godzinę na wymyślenie, jak uciec. Lepiej się zastanówmy. Mówcie, jak będziecie miały jakiś pomysł — powiedział Bastien, a w jego głosie nie dało dosłyszeć się strachu. Był opanowany, chociaż on jeden potrafił się skupić. Ja aktualnie byłam bliska załamania nerwowego.
Za wszelką cenę próbowałam wpaść na wyśmienity plan ucieczki, ale myśli uciekały w całkiem innym kierunku. W kółko i w kółko pojawiały się wspomnienia, w których główną rolę grał Simon. Plułam sobie w brodę, że wcześniej go nie przejrzałam. Zaufałam mu do tego stopnia, że podejrzewałam wszystkich wokół tylko nie jego. Nawet przez myśl nie przeszło mi, że mógł stać po złej stronie. Był dla mnie czysty jak łza. Pierwszy raz byłam świadkiem tak wybitnego kłamstwa. Gdybym oglądała film, z wrażenia biłabym brawa. Ale to nie film, a prawdziwe życie. Bogowie najwidoczniej mnie wysłuchali — nie spełnił się żaden z czarnych scenariuszy, które analizowałam przedtem. Zdarzyło się coś znacznie gorszego. I miałam ochotę wrzeszczeć. Nie wiedziałam tylko czy z rozpaczy czy złości. Emocje te mieszały się ze sobą, rozgrzewając moją skórę do czerwoności. Niemal czułam jak wrzała mi krew.
Po około piętnastu, może trzydziestu minutach głowa pękała mi z bólu. Powoli traciłam czucie w kończynach. Z początku zwalałam to na skrępowanie sznurem, ale silne mrowienie w końcu objęło całe ciało. Coś było nie tak. W końcu przeszył mnie tak silny ból, że musiałam zacisnąć zęby. Lina napięła się, gdy odrzuciłam głowę do tyłu.
— Chambler? — Głos Vic brzmiał jakby z oddali, a przecież znajdowała się zaraz obok mnie. Moim ciałem wstrząsnął nagły dreszcz, miałam wrażenie, że płonę. — Chambler! Co się dzieje?
Nie miałam zielonego pojęcia, co się działo. Czułam się tak, jak wtedy w bibliotece, kiedy zamieniałam się w srebro, a Tristan musiał nieść mnie do Carmel. Jednak tym razem było o stokroć gorzej.
Przecież wstrzyknęli mi jakieś gówno hamujące moce, nie powinnam teraz zamieniać się w blaszaka. Dlaczego to się działo? Może ten dziwny płyn zrobił ze mną coś odwrotnego? Przecież Carmel sama mówiła, że moje moce mogły w końcu wybuchnąć, szczególnie przy silnych emocjach. A chyba nigdy nie odczuwałam tak silnych emocji jak w tej sytuacji. Cholera, co jeśli ja NAPRAWDĘ wybuchnę? Panika niemal mnie sparaliżowała.
— Oddychaj, Navinne. Musisz się uspokoić. — Głos Bastiena zdawał się wyjątkowo spokojny. Nic dziwnego, to nie on był bliski dosłownego wybuchu. To nie on umierał właśnie z bólu.
— Nie mogę — wysapałam, zaciskając mocno powieki. Krzyknęłam przez zaciśnięte zęby. Kiedy w końcu otworzyłam oczy, a ból osłabł nieznacznie, zerknęłam na swoje ręce. Zamieniły się w metal, jak reszta ciała. Choć nie widziałam swojej twarzy, wiedziałam, że ona też nie była już ludzka.
— Uwolnij się, twoje krzyki pewnie wszystkich ściągną — poleciła Vic, podczas gdy ja starałam się unormować oddech. Bez trudu rozerwałam wszystkie liny, wysuwając z ciała ostrza. Podarłam przy tym również ubrania. Ledwo udało mi się wstać z krzesła. Czułam się ociężała, ciężko było mi poruszać nogami. Pewnie ważyłam teraz kilka razy więcej niż normalnie. Najpierw uwolniłam Vic, a kiedy podchodziłam do Bastiena, drzwi kościoła otworzyły się z hukiem. Zerknęłam przez ramię, by zobaczyć piątkę Odmiennych zmierzających w naszą stronę. Rozprawiłam się ze sznurami Cruelle.
— Wiejcie — poleciłam, stając przed nimi, by zasłonić ich własnym ciałem. Byłam teraz chodzącą tarczą. A oni wciąż nie odzyskali mocy. — Już! — wrzasnęłam, popychając Vic w bok, kiedy sople lodu pędziły w naszą stronę.
Wzrokiem odnalazłam gościa, który władał lodem, ale to nie z nim rozprawiłam się najpierw. Musiałam zająć się Psychikiem, był dla mnie największym zagrożeniem. Jednym ruchem posłałam w jego stronę metalową kulkę, która przebiła mu głowę na wylot. Padł na ziemię, nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch. Wodnisty wystrzelił taflę wody, która jedynie zmoczyła mi ubrania i włosy. Zmieniłam kulkę w ostrze i przebiłam mu serce. Grzmotna już pędziła w moją stronę, ale nim zdążyła wytworzyć błyskawice, skończyła jak jej towarzysze. Została już tylko dwójka. Lodowy gość i kobieta z laserami w oczach. Zabiłam trójkę nawet nie ruszając się z miejsca. Byłam tarczą i bronią. Czułam się niepowstrzymana. Ich moce były niczym w porównaniu z moimi. Wyciągnęłam dłonie przed siebie, a dziesiątki ostrzy wyleciało w ich stronę, wbijając się w ciała. Zabiłam pięć osób w kilka minut bez cienia zmęczenia. Zostałam morderczynią. Zrobiłam to bez wahania. I zrobiłabym to jeszcze raz.
— Nieźle — skomentowała Vic, która nagle pojawiła się obok mnie. Palcem stuknęła mnie w ramię. Nie czułam jej dotyku. W tej postaci prawdopodobnie inny Srebrny mógł mnie zabić. Zgniótłby mnie jak robaka, rozszczepił na części.
— Dzięki — mruknęłam. Skupiłam się na tym, by wrócić do ludzkiej postaci. Nic takiego jednak się nie stało. Nie miałam pojęcia jak to zrobić. Ostatnio używanie mocy przychodziło mi z łatwością, nawet teraz wyczuwałam każdy metalowy przedmiot w pomieszczeniu. Nie potrafiłam jednak zmienić się z powrotem. — Bastien, nie mogę się przemienić — powiedziałam z nutą paniki w głosie.
— Robiłaś już to wcześniej?
— Kilka razy dłonie zmieniły mi się stal. Ostatnio się przemieniłam, ale zemdlałam z bólu, więc Tristan zaniósł mnie do medyczki. Jak się obudziłam, to byłam już normalna. Nie mam pojęcia, jak to działa. — Panikowałam coraz bardziej. Bo co, jeśli zostanę już taka na zawsze? O mój Boże, już do końca życia będę blaszakiem!
— Popracujemy nad tym później. Musimy teraz odnaleźć księgę.
— Okay, okay — szepnęłam pod nosem, biorąc kilka uspokajających oddechów. — Musimy jechać do Teotihuacán.
— Za mną — poinstruował Bastien, zmierzając w stronę drzwi. Starałam się iść szybko, ale nie mogłam przywyknąć do tego, że ważyłam ze sto kilo. Miałam wrażenie, że potrzebowałam naoliwienia.
Drogę do samochodu pokonaliśmy bez niespodzianek. Nie natrafiliśmy na żadną żywą, ani martwą, duszę. Całe szczęście. Nie chciałam, by ktoś zobaczył Odmiennego biegającego po ulicy. Razem z Vic usiadłyśmy z tyłu. Pędziliśmy z zawrotną prędkością. Straciliśmy już zbyt wiele czasu. Obyśmy się nie spóźnili. Miałam nadzieję, że rodzicom udało się chociaż opóźnić Iwanowów.
— Martwię się o Ivara — przyznała Vic, a głos lekko jej się załamał. Kochała swoich braci najbardziej na świecie, oczywiste, że martwiła się o jednego z nich. Wierzyłam jednak, że Ivar sobie poradził. Był silny. Bóg jeden wiedział, co potrafił zrobić w szale.
— Pewnie wszystkich powybijał. Nikt nie jest w stanie go powstrzymać. — Starałam się ją pocieszyć chociaż w ten sposób. Skoro ona nie wierzyła, że był cały i zdrowy, musiałam wierzyć za nas obie. Bądź co bądź, mi również na nim zależało.
Nie rozmawiałyśmy o niczym więcej. Nie zamieniłyśmy słowa na temat Tristana. Zajęłyśmy się własnymi myślami. To co czułam ja, prawdopodobnie było niczym przy uczuciach Victorii. Mnie zdradził przyjaciel, ją jej własny brat. Prawdopodobnie nawet nie dopuszczała do siebie tej myśli, wypierała ją.
Dojechaliśmy w dziesięć minut. Wysiedliśmy z auta i pędem popędziliśmy przed siebie. Sądziłam, że chwilę potrwa nam odnalezienie celu, ale wcale nie było to takie trudne — już z daleka dostrzegliśmy latające kule ognia, szalejącą burzę, odgłosy walki. Nie spóźniliśmy się, jeszcze mieliśmy szanse. Stanowisko archeologiczne stało w płomieniach. Cześć piramid została zniszczona. Na placu naliczyłam około dziesięciu Odmiennych. Rozpoznałam swoich rodziców oraz Tristana w towarzystwie swoich. Mama ciskała błyskawicami, a tata wytworzył coś, co wyglądało na tarczę ochronną. Tristan wyrzucał w ich stronę kule ognia. Mężczyzna obok niego dzierżył w dłoni księgę. Zadowolony uśmiech zdobił jego przystojną twarz. Wyglądał jak starsza wersja Tristana.
Jeszcze nas nie zauważyli. To dobrze. Wytworzyłam z własnego ciała dziesiątki ostrzy, które posłałam w ich kierunku. Ktoś jednak zmienił ich kierunek i wszystkie przeleciały ponad nimi. Victoria popędziła w ich kierunku, a z jej ciała wychodziły czerwone nicie. Otoczyła nimi całą trójkę, wznosząc ich w powietrze. Bastien pobiegł do moich rodziców, ja trzymałam się nieco z boku, rozglądając się wokół. Szukałam Ivara. Leżał nieruchomo na ziemi. A nad nim stał Simon z lekkim uśmiechem, który pogłębił się, jak tylko mnie dostrzegł.
— Witaj, kochanie — przywitał się, stopą trącając ciało Ivara. — To prezent dla ciebie. Za to, że cię skrzywdził.
Zacisnęłam gniewnie zęby. Powinnam go zabić. Powinnam przebić mu serce, by poczuł to, co ja. Nie byłam jednak w stanie. Dlaczego? Dlaczego po tym wszystkim, nie potrafiłam go zniszczyć?
— Och, biedna, biedna Navinne. Nie możesz mnie zabić — zachichotał, zmierzając powoli w moim kierunku. Zostawił ciało Ivara za sobą. Nie dostrzegł więc tego, że się poruszył.
— Ale bardzo tego chcę — syknęłam, zaciskając pięści, które zatrzeszczały od siły nacisku. Zatrzymał się jedynie kilka kroków ode mnie. Wystarczył jeden zamach, by uderzyć go prosto w tę zdradziecką twarz.
— Do twarzy ci z mordem w oczach. — Przejechał palcem po moim policzku. Całe szczęście, że nie czułam jego dotyku. Inaczej bym się wzdrygnęła z obrzydzenia. Ponad jego ramieniem dostrzegłam, że Ivar podnosił się na równe nogi. — Jeszcze możesz do mnie dołączyć. Będziemy partnerami w zbrodni — zaproponował i klasnął w dłonie, jakby wpadł na najlepszy pomysł w życiu.
— Po moim trupie — warknął Ivar i nim Simon zdążył użyć w jakikolwiek sposób swoich mocy, Iwanow jednym ruchem oderwał mu rękę. Krew trysnęła na wszystkie strony, a jego wrzask echem poniósł się po placu. Zachciało mi się wymiotować. Gdybym nie była w obecnej postaci, prawdopodobnie cała bym zbladła. — To za Navinne — powiedział, odrywając mu drugą rękę. Jeszcze nikt nigdy nie wyrwał dla mnie rąk z ciała — za cholerę nie było to romantyczne. Simon padł na ziemię, w kałużę własnej krwi.
— Jesteś cały? — zapytałam, przelatując wzrokiem po jego ciele. Jego koszulka cała przesiąkła od krwi, musiał oberwać więcej niż raz. Upewniwszy się, że nie runie zaraz jak długi, obróciłam się w kierunku walki. Moi rodzice wciąż chowali się za tarczą, ta jednak stawała się coraz słabsza. Vic z trudem utrzymywała całą trójkę w powietrzu, z daleka widziałam, że rozmawia z matką. Bastien rozprawił się z kilkoma Odmiennymi. Mama walczyła z ostatnią dwójką. Popędziłam jej z pomocą, bo choć jej nienawidziłam, kochałam ją równie mocno. Przebiłam ich serca ostrzami w momencie, w którym ich ognista kula przebijała się przez tarczę.
— Vic, możesz jeszcze do nas dołączyć — usłyszałam zdławiony głos Tristana. Czerwona nić oplatała mu gardło.
— Nie. Wybrała już stronę, zawsze była słaba — odezwała się ich matka. W oczach nie było śladu emocji. Nie przejmowała się, że przed nią stała jej własna córka. Po policzkach Victorii spływały łzy. Były one jednak przeznaczone dla brata. Patrzyła tylko na niego. Pokręcił nieznacznie głową, poruszył ustami, wypowiadając jakieś słowo, które odczytała z ruchu warg. Nie zrozumiałam, co próbował jej przekazać, ona jednak musiała się domyśleć. Puściła ich, a kiedy upadli, piasek wzbił się w powietrze.
Za plecami Iwanowów utworzyło się coś, co przypominało portal. Wskoczyli do środka, jednak nim ten zdążył się zamknąć, wystrzeliłam w ich stronę dziesiątki sztyletów z nadzieją, że chociaż jeden z nich przeszyje ich na wylot.
— Dlaczego ich puściłaś?! — wrzasnęłam na Vic, pełna złości. Mogliśmy ich powstrzymać! Wystarczyła chwila. Mogłam przebić ich sztyletami, niepotrzebnie tyle zwlekałam. Może ona nie była w stanie zabić swojej rodziny, ale ja nie miałam żadnych zahamowań. Mogłam ich wykończyć. A teraz było za późno. Zniknęli. Zabrali księgę.
— Nie czas na to. Musimy uciekać. O.L.P.O pewnie jest w drodze. Sprzątną nas, jak tylko się tu pojawią. — Bastien jako jedyny wciąż myślał trzeźwo. Mój umysł za to przesłonił gniew. Nie zwracałam uwagi ani na mówiącego do mnie Ivara, ani na rodziców, którzy próbowali ze mną porozmawiać. Nie miałam teraz na nich siły. Ta porażka mnie dobiła. Mieliśmy szansę, naprawdę ją mieliśmy...
— Jak dostaniemy się do akademii? — Wzdrygnęłam się na głos matki. Tak dawno go nie słyszałam, że teraz wydawał się obcy.
Nagle, jak na zawołanie, na niebie zmaterializowało się coś przypominającego odrzutowiec. Wylądował na środku placu, wzbijając piasek w powietrze. Jakim cudem pojawił się tak niespodziewanie? Nigdy nie widziałam niewidzialnego odrzutowca. Sądziłam, że takie rzeczy działy się tylko w filmach. Ale przecież jeszcze kiedyś myślałam tak o Odmiennych.
Czy to O.L.P.O? Tutaj zakończy się nasza historia? Zostaniemy zgładzeniu od razu, czy chwytają nas, by przeprowadzać na nas eksperymenty? Wkrótce pewnie jednak i ta organizacja zniknie z powierzchni ziemi. Iwanowie przekształcą ją w swoją armię.
Klapa otworzyła się, a z środka wyszła osoba, na której widok odetchnęłam z ulgą. Pan Petrov. Skąd wiedział, gdzie byliśmy? Co tutaj robił? Dlaczego nie pojawił się wcześniej? Czy był sam? Miałam tyle pytań. Powoli zmierzałam w jego stronę, przystanęłam na chwilę, dostrzegając, że coś było nie tak. Krew. Widziałam krew.
— Panie Petrov? — zapytałam, rzucając się biegiem. Mężczyzna upadł na kolana. — Co się stało? — Wspięłam się po rampie i uklęknęłam przed nim. Był blady, z brzucha sączyła się krew.
— Zaatakowali nas — wychrypiał, walcząc z zamykającymi się powiekami.
— Odsuń się, uzdrowię go. — Ojciec kucnął obok mnie. Delikatnie chwycił pana Petrova za ramiona i położył go na podłodze. Jego dłonie zaczęły świecić białym światłem. — Podnieś mu koszulę — poinstruował, a ja bez słowa zrobiłam, jak kazał. Następnie położył ręce na jego brzuchu, a światło przenikło do jego skóry. Trwało to zaledwie sekundy.
— Wchodźcie, musimy lecieć! — usłyszałam krzyk Bastiena. Victoria minęła mnie bez słowa, mama przechodząc obok, pogłaskała mnie po głowie. Odsunęłam się, nie chciałam, żeby mnie dotykała, nawet jeśli nie czułam jej dłoni.
— Zaraz będziemy w domu. — Ivar podniósł mnie na równe nogi, jakbym nic nie ważyła, choć prawdopodobnie musiał włożyć więcej siły, by podnieść kupę metalu.
W domu? My nie mieliśmy domu.
A wkrótce już nigdy nie będziemy go mieć. Przegraliśmy. Już byliśmy martwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro