Rozdział 24
Napięta siedziałam na swoim miejscu, skubiąc nerwowo skórki wokół paznokci. Tristan wpatrywał się w fotel przed sobą z dziwnym wyrazem twarzy. Ignorował moje spojrzenia rzucane w kierunku podejrzanego kolesia, który nie spuszczał mnie z oczu ani na sekundę. Wyglądał znajomo. Być może wmawiałam to sobie, bo tyle razy już zerknęłam w jego stronę? Zastanawiałam się, czy powinnam powiedzieć Tristanowi, ale ekscentryczne przeczucie mówiło mi, żebym zachowała to w tajemnicy.
Wzdrygnęłam się, kiedy nagle usłyszałam głos Iwanowa. Szedł do łazienki. Skinęłam niemrawo głową, a gdy tylko zniknął z pola widzenia, ciemnoskóry mężczyzna zajął jego miejsce. Spięłam się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe, choć spodziewałam się, że zaczepi mnie przy pierwszej okazji.
— Navinne Chambler, długo się nie widzieliśmy. — Jego łagodny niski głos obudził jakieś niejasne wspomnienia. Znałam go, na pewno. Ale skąd? — Nazywam się Bastien.
— Bastien? — powtórzyłam, a imię to sprawiło, że wszystko stało się jasne. — Przyjaźniłeś się z moim ojcem — wypaliłam, przypominając sobie miłego mężczyznę, który za dzieciaka odwiedzał nas raz w tygodniu. Co tu robił? Śledził mnie? Nie zauważyłam go na lotnisku.
— Nadal się przyjaźnię — odparł z lekkim uśmiechem, oczekując mojej reakcji.
Nie, to nie prawda. Mój ojciec nie żyje. Nie może przyjaźnić się z trupem. Jakby odczytując moje myśli, dodał:
— Przykro mi, twoi rodzice musieli się ukryć. Długo byli poszukiwani przez Iwanowów.
— Nie, nie wierzę ci — zaprzeczyłam, kręcąc na boki głową. Już dawno pogodziłam się ze śmiercią rodziców. Nie mogli żyć. To niemożliwe. Prawda? — Na pewno kłamiesz, oni...
— Żyją, Navinne. I czekają w Meksyku. Gdy tylko wylądujemy, odnajdź mnie. Nie możesz ufać Tristanowi. Nie mam czasu ci tego wyjaśniać, chłopak zaraz wróci, ale obiecaj, że to przemyślisz. Księga nie może trafić w jego ręce. — Wstał, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Zostawił mnie z mętlikiem w głowie.
Moi rodzice żyją? Ale przecież... Dlaczego nie dali znaku życia? Dlaczego mi nie powiedzieli? Czy Pen o tym wiedziała? Tyle kłamstw, tyle cholernych kłamstw. Komu powinnam ufać? Dlaczego Bastien twierdzi, że księga nie może znaleźć się w rękach Tristana? Przecież on jest dobry, jest po naszej stronie. Po mojej.
Oparłam głowę na fotelu, biorąc głębokie oddechy, żeby się uspokoić. Co tu się, do cholery, wyprawiało? Dlaczego nic nie mogło iść po mojej myśli? Wszystko się komplikowało coraz bardziej i bardziej. Bastien i rodzice musieli wiedzieć, że księga znajdowała się w Meksyku. Czy już kiedyś aktywowali kamień? Skąd jednak dowiedzieli się, że wyruszamy na poszukiwania? Dorian im powiedział? Znał ten sekret i go przede mną zataił? Co powinnam zrobić? Miałam ochotę zaszyć się w bezpiecznym miejscu, żeby wszystko przeczekać. Ale to działo się tak szybko. Za szybko.
— Wszystko dobrze? — Prawie się zaśmiałam na to absurdalne pytanie. Czy wszystko było dobrze? Nie. Ani trochę. Było do dupy. Problemy goniły problemy, a wszystkie rozwiązania rozpłynęły się w powietrzu.
— Tak — skłamałam z grymasem, który sugerował coś innego. Tristana jednak taka odpowiedź zadowoliła, bo usiadł z równie dziwną miną malującą się na jego przystojnej, lekko zmęczonej twarzy. Przyjrzałam mu się uważniej. Odkąd wsiedliśmy do samolotu, coś mi nie pasowało w jego zachowaniu. Nie znałam go na wylot, ale potrafiłam rozpoznać, kiedy ktoś coś przede mną ukrywał. Choć patrząc na piętrzące się kłamstwa w moim życiu, niekoniecznie byłam w tym najlepsza...
— A u ciebie wszystko dobrze? — zapytałam po chwili, która niesamowicie się dłużyła. Iwanow przytaknął, a kącik ust drgnął mu w uśmiechu. W tym samym jednak momencie jego dłoń jakby instynktownie sięgnęła do kieszeni spodni. Zerknęłam w tamtym kierunku na ułamek sekundy i mogłabym przysiąc, że coś odznaczało się pod materiałem. Portfel? Nie, to wydawało się za małe na portfel. Telefon? Ale skąd by go miał? Przecież zniszczyliśmy nasze telefony w moim mieszkaniu. Ukradł go? Miał zapasowy? Z kim się kontaktował?
Cholera, od tych wszystkich pytań lada moment wybuchnie mi mózg. Bastien w kilka minut sprawił, że przestałam ufać jedynej osobie, której do tej pory ufałam najbardziej. Przez cały lot zadawałam sobie pytanie: co dalej? Co zrobię, gdy wysiądziemy? Powinnam porozmawiać z Bastienem? Na samą myśl o tym, że być może spotkam tam rodziców serce zaczynało mi być w szaleńczym tempie. Tyle czasu byłam pewna ich śmierci, że teraz, gdy dowiedziałam się prawdy, ta nie chciała zakodować się w mojej głowie. Kochałam ich i nienawidziłam równocześnie. To przez nich znalazłam się w takim położeniu. Wszystko było ich winą. Jak miałam teraz paść im w ramiona i udawać, że wcale nie zniszczyli mi życia? Oraz życia Pen. Zginęła przez nich i ten głupi kamień.
Powinnam opracować jakiś plan, wyobrazić sobie wszystkie możliwe scenariusze, ale raczej kiepsko mi to szło. Prawie całe życie przeżyłam spontanicznie. Nie potrafiłam planować, zawsze gdy to robiłam, coś szło nie tak. Wymyślanie planów od A do Z było domeną Pen, nie moją. To ona w tej rodzinie wykazywała się mądrością. Ja pełniłam rolę czarnej owcy. Prawie westchnęłam z frustracji, ale opamiętałam się, bo wciąż obok mnie siedział Tristan.
— Ufasz mi, Navinne? — Na to nagłe pytanie wstrzymałam oddech. Spojrzał na mnie znad ciemnych rzęs, wzrokiem zaglądając w głąb duszy. Dlaczego o to pytał akurat teraz?
— Tak. — Nie. Nie wiem.
Jeśli usłyszał w moim głosie wahanie, zamaskował wszelkie emocje. Skinął jedynie głową i wrócił do wpatrywania się przed siebie. Ukradkiem zerknęłam na Bastiena, który z zaciekłą miną obserwował Iwanowa. On mu nie ufał, to było oczywiste.
Wysiadając z samolotu, byłam tak zestresowana, że pociły mi się dłonie. Trzymałam się blisko Tristana, dyskretnie rozglądając się wokół w poszukiwaniu rodziców. Dokładnie pamiętałam ich twarze. W tłumie ludzi jednak nie dostrzegłam nikogo znajomego. Nawet Bastien gdzieś mi się zapodział. Przystanęliśmy na uboczu, a wtedy w kieszeni Tristana zabrzęczał telefon. Kilkukrotnie. Albo ktoś do niego napisał, albo dzwonił. Teraz miałam pewność, że coś przede mną ukrywał.
— Skąd masz telefon? — zapytałam, zerkając wymownie na jego spodnie.
— Miałem zapasowy. Na wszelki wypadek — wyjaśnił spokojnym tonem, wyciągając komórkę.
— Mieliśmy zniszczyć wszystkie, żeby nikt nas nie namierzył — rzuciłam oskarżycielskim tonem. Spojrzałam ponad jego ramię. Przy drzwiach dostrzegłam Bastiena. Obserwował nas. Czy to był dobry moment, by do niego uciec? Powinnam to zrobić? Nie znałam jego planu. Nie miałam pojęcia, co zamierzali zrobić z księgą. Rodzice sporo się natrudzili by sfałszować swoją śmierć, by nikt ich nie odnalazł. Mieli kamień, zanim zniknęli. Chronili go. Niemożliwe, by pragnęli zabrać tom. Z pewnością ich celem było zniszczenie tego cholerstwa.
— Wyjaśnię ci to...
— Kto się z tobą kontaktuje? — przerwałam mu. Po moich słowach zapadło milczenie. — Pokaż telefon. — Wyciągnęłam rękę zdeterminowana. Jeśli był po mojej stronie, da mi go bez wahania. Jeśli nie, to znak, że ukrywał coś poważnego.
— Nie mogę. — Westchnął ciężko, jakby wypowiedzenie tych słów było dla niego katorgą. Dla mnie była ta rozmowa, która wskazywała na jego zdradę.
Zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Stałam naprawdę blisko, tak, aby nikt nie zauważył, że używam mocy. Jednym ruchem wyjęłam komórkę, a ta znalazła się w mojej dłoni. Odblokowałam ekran, a to, co zobaczyłam, odebrało mi dech.
Simon... O mój Boże. Mają Simona. Nieznany numer wysłał jego zdjęcie, na którym nieprzytomny i cały we krwi był przywiązany do krzesła. Następna wiadomość mówiła „tik tak", pod spodem widniała lokalizacja. Uwięzili go niedaleko miasta, do którego zmierzaliśmy. Zignorowałam poprzednie SMS-y. Nie potrzebowałam więcej dowodów. Tristan cały czas coś knuł za moimi plecami. Telefon zawibrował mi ręku. „Czekam, synu".
— Navinne... — Cofnęłam się, kiedy wyciągnął do mnie rękę. Oddałam mu telefon, odwróciłam się na pięcie i pognałam w stronę Bastiena. — Navi! — Usłyszałam jeszcze jego krzyk, gdy biegłam przed siebie. Zdrada bolała tak bardzo, że nie mogłam złapać tchu.
— Szybko, samochód czeka. — Cruelle, bo tak miał na nazwisko, złapał mnie pod ramię i szybkim krokiem poprowadził do wyjścia. Obejrzałam się za siebie po raz ostatni, by zobaczyć zrozpaczoną minę Tristana. Na mojej twarzy musiał widnieć taki sam grymas.
— Muszę się dostać w jedno miejsce. Mają mojego przyjaciela, muszę go uratować — wysapałam, przyspieszając kroku.
— Navinne, nie mamy...
— Proszę! Muszę go uratować! Muszę mu pomóc! — przerwałam mu, rozhisteryzowana. Łzy piekły mnie pod powiekami. Jeśli zginie przeze mnie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Musieli się sporo natrudzić, by porwać akurat jego. Mojego jedynego najlepszego przyjaciela w akademii.
— Okay, okay. — Bastien pogładził mnie po ramieniu uspokajająco, zatrzymując się przed srebrnym volvo. — Uratujemy go razem. Dam znać rodzicom, że się rozdzielamy. Wsiadaj.
Wskoczyłam na miejsce pasażera bez wahania.
— Jest w Atlatongo w starym kościele — poinformowałam, zapiąwszy pas.
— Dam radę dojechać tam w pół godziny — odparł, odpalając silnik.
Dobrze, to dobrze. Pół godziny to dobry czas. Błagam, Simon, wytrzymaj jeszcze trochę. Nic ci nie będzie, obiecuję. Obiecuję...
Oparłam głowę o siedzenie, a spod zamkniętych powiek zaczęły wypływać łzy. Nie tak to wszystko miało wyglądać. To miała być prosta misja, a wszystko szlag trafił. Artis nie żyła, Victoria i Ivar zniknęli, a Tristan... zdradził mnie. Cały ten czas kontaktował się z rodzicami. Z naszymi wrogami. Powiedział im, gdzie lecimy, aby dotarli przed nami? Czy to dlatego nie zmartwiło go aż tak zniknięcie rodzeństwa? Pewnie dobrowolnie poszli z tamtymi ludźmi z mieszkania. A atak? Był zaplanowany? Wiedział, że się wydarzy? Tylko dlaczego musieli zabić Artis? Nie spodziewał się, że walka potoczy się inaczej niżby chciał?
Niekontrolowany szloch wyrwał mi się z gardła. Jedna z najbliższych mi osób umarła przeze mnie, nie mogłam pozwolić, by odebrali mi drugą. Będę walczyć. I wygram. Przysięgam, że zabiję ich wszystkich, nawet jeśli przy tym sama zginę. Nie miałam już nic do stracenia.
— Cholera... — wydusiłam ze złością, przykładając dłoń do czoła. Westchnęłam ciężko pod nosem. — Tristan ma kamień. Jak mogłam zapomnieć? Pewnie odda go rodzicom. Jesteśmy w dupie. I to głęboko.
W samochodzie nastała cisza.
— Będzie dobrze. — Choć bardzo chciałam, nie wierzyłam w te słowa. Zaufałam złej osobie, przez co teraz cały świat może zmienić się na dobre. Jeśli księga i kamień wpadną w ręce Iwanowów, Odmienni opanują Ziemię. Nie będzie już ludzi, nie będzie tej cząstki spokoju, która do tej pory panowała. Chaos opęta ludzkość. Odmiennych będzie coraz więcej i więcej, aż w końcu nie pozostanie żaden człowiek bez mocy. Oczami wyobraźni widziałam wojny, które teraz toczyłyby się inaczej. Wyobrażacie sobie niepowstrzymane armie? Świat spłonie, przestanie istnieć. Takie umiejętności w rękach tyranów to pewna rzeź. Nie będą potrzebne już bronie. Cała ludzkość stanie się bronią. Dlaczego ktoś chciałby dopuścić do czegoś takiego? Czy Iwanowie zdają sobie sprawę, że prowadzą Ziemię do zagłady?
— Jak nazywa się twój przyjaciel? — zagaił Bastien, bębniąc palcami o kierownicę.
— Simon — odparłam, podczas czego załamał mi się głos. Mój drogi Simon. Nie zasłużył na taki los. — Polubiłam go najbardziej z całej akademii.
— Uratujemy go. Co dwóch Srebrnych, to nie jeden. — Uśmiechnął się pokrzepiająco. Próbowałam wmówić sobie to samo, powtarzałam te słowa jak mantrę — uratujemy go, uratujemy go, uratujemy go... Jednak co jeśli faktycznie nam się to uda, ale w tym samym czasie Iwanowie zdobędą księgę? Tristan miał kamień, znał dokładne miejsce. Tam już pewnie spotka się z rodziną i wygrają. Rodzicom — bez względu na to, jakie posiadali moce — nie uda się zwyciężyć w pojedynkę. Niepotrzebnie zabierałam ze sobą Bastiena. We trójkę mieliby większe szanse. Miałam wrażenie, że nieważne jaki kierunek obiorę, każdy skończy się porażką.
— Macie zamiar zniszczyć księgę? — zmieniłam temat, bo rozmowa o Simonie dołowała mnie jeszcze bardziej.
— I wszystko co z nią związane — przytaknął, zerkając na mnie przelotnie, bo pędził z zawrotną prędkością. W jego głosie wyczułam szczerość, a oczy nie zdradzały kłamstwa. Jeśli mówił prawdę, to miałam nadzieję, że naprawdę im się to uda. Niech zniszczą całe to cholerstwo. Nie chcę już nigdy więcej słyszeć o tym przeklętym przedmiocie. — Mam nadzieję, że wybaczysz swoim rodzicom. Przede wszystkim zależało im na waszym bezpieczeństwie.
Zacisnęłam mocno zęby, aż zabolało. Każdy nowy temat był o stokroć gorszy od poprzedniego. Bastien naprawdę uważał, że mu uwierzę? Był aż tak głupi? Zależało im na naszym bezpieczeństwie, dobre sobie. Uciekli w popłochu, zostawiając nas zupełnie same. Nikt nie przygotował nas na życie wśród Odmiennych. Mogli nas przeszkolić, nauczyć kontroli, cholera, wystarczyła chociażby jedna rozmowa. Powinni nas wysłać do akademii lata temu, skoro pragnęli naszej ochrony. Swoim milczeniem jedynie wszystko skomplikowali.
— Nie — prychnęłam, kręcąc na boki głową. — Zależało im na swoim bezpieczeństwie. Nas mieli w dupie.
— Navi, wiesz, że to nie prawda — zaprzeczył pouczającym tonem, jakby mówił do jakiegoś dziecka. Ja jednak już dawno nie byłam dzieckiem. Przestałam nim być, gdy rodzice postanowili mnie zostawić.
— Daruj sobie — burknęłam pod nosem. — Pen nie żyje, a ja wylądowałam po uszy w tym gównie z ich winy.
— Popełnili kilka błędów, ale...
— Kilka błędów? To nie są błędy, Bastien. To ich świadome wybory, które zniszczyły nam życia. Niepotrzebnie ich opłakiwałam, nie zasłużyli na to. — I nigdy, przenigdy im nie wybaczę.
— Przykro mi z powodu Pen — odparł po chwili łagodnym tonem. — Dorian zawsze o niej mówił.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie miałam pojęcia, że znał Doriana. Nie wspomniał o nim ani razu odkąd na niego „wpadłam" w samolocie.
— Jestem obecnym dyrektorem akademii Złych — wyjaśnił, przewróciwszy oczami na tę głupią nazwę. — Dzieciaki wiele lat temu wymyślili nam nazwy, Dorian to podkręcał i tak już zostało. Dla mnie to żałosne, ale Dorian zawsze uważał to za zabawne. Przyjaźniliśmy się dawno temu, nadal czasem współpracujemy. Dlatego wiedziałem, gdzie będziesz. O właśnie... — przerwał z lekkim uśmiechem, zerkając na mnie z rozbawieniem. — Kazał przekazać, że jak tylko wrócisz, to czeka cię kara za zerwanie kontaktu. I chce wiedzieć, dlaczego zabiliście jego ludzi. Nie taki był plan.
Milczałam przez chwilę lekko oszołomiona. Nie spodziewałam się, że Dorian z kimś współpracował, zataił to przede mną. Jak również informację o tym, że moi rodzice byli cali i zdrowi i nadal mieli mnie gdzieś. Kłamstwa chyba już zawsze będą nieodłączna częścią mojego życia.
— To nie byli jego ludzie. Tylko ludzie Iwanowów. Rodzeństwo ich rozpoznało. Od tamtej chwili woleliśmy działać na własną rękę. — Co było błędem... Ale tego oczywiście nie dodałam. Bastien był świadomy, dokąd zaprowadziło mnie zaufanie Tristanowi. Próbowałam nie myśleć, co by się stało, gdybym z nim została. Pozwoliłby, aby mnie zabili tak jak Artis? A może gdyby udało nam się zdobyć księgę, on sam by mnie zabił? Nie, nie, nie zrobiłby tego, nie mógłby. Ale jaką miałam pewność? Żadnej. Cała ta rodzinka była nieprzewidywalna.
— Zaraz będziemy na miejscu. Jakieś pytania?
— Mam papkę z mózgu, nie mam siły już więcej słuchać — przyznałam, przenosząc wzrok na widok za oknem. Dojeżdżaliśmy do miasteczka. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że lada moment wydarzy się coś niedobrego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro