Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Siedziałam z Dorianem niemal do północy i pewnie tkwiłabym w fotelu dłużej, gdyby mnie nie wygonił. Siłą zmusił mnie do wyjścia, twierdząc, że powinnam być wypoczęta przed dziewięciogodzinnym lotem. Próbowałam wyjaśnić mu, że im bardziej zmęczona będę, tym lepiej będzie mi się spało w samolocie, ale nie słuchał. Wepchnął we mnie ostatnie ciasteczko, a następnie wywalił za drzwi, dziesięć razy powtarzając, że mam iść prosto do łóżka.

Oczywiście tego nie zrobiłam. Po wcześniejszej drzemce, którą urządziłam sobie w pokoju Iwanowów, wciąż rozpierała mnie energia. Poza tym Dorian napoił mnie taką ilością kofeiny, że prawdopodobnie będę na nogach do rana. Weszłam do windy i zawisłam z palcem nad panelem. Gdzie tak właściwie chciałam jechać? Na piętro mieszkalne? Nie, odpada. Gdybym wróciła do swojego pokoju, zanudziłabym się na śmierć. Pamiętałam wciąż o propozycji Ivara, abym do nich dołączyła, ale... Wolałam jednak wybrać jakąś bezpieczniejszą opcję. Może biblioteka? Hmm, czytanie w kółko tego samego, nie przyniesie zbyt wiele owoców...

Zaburczało mi w brzuchu. Ciekawe, czy kuchnia na stołówce była otwarta. Mogłabym się wślizgnąć i podkraść coś do jedzenia. Nie zastanawiałam się nad tym zbyt długo, wcisnęłam przycisk i już byłam w drodze na górę. Kuchnia to idealne miejsce na nocne przesiadywanie. Nie dość, że będzie pusta, to jeszcze prawdopodobnie znajdę w niej coś dobrego do przekąszenia. Jeśli drzwi nie ustąpią, moc Srebrnej znów na coś się przyda.

Światła na korytarzach dawały nikły blask, dając scenerię łudząco przypominającą tę z horrorów. Gdybym nie posiadała super mocy, prawdopodobnie już dawno uciekałabym przed wyimaginowanymi potworami, tak jak w dzieciństwie, kiedy nocą chodziło się do łazienki. Odruchowo spojrzałam za siebie i przysięgłabym, że moje serce na chwilę przestało bić.

— Co, do chuja — pisnęłam ze strachu, przyglądając się osobie stojącej kilka metrów przede mną. Ciemne włosy opadały jej na ramiona, czarne dopasowane ciuchy sprawiały, że stapiała się z mrokiem, a na ustach gościł krzywy uśmieszek.

— Bu! — krzyknęła cicho Vic, przez co jej uśmiech się poszerzył. Wyminęła mnie, przechodząc przez drzwi stołówki. Dobrze, czyli jednak dostęp do jedzenia był otwarty. Tylko, do cholery, co Victoria robiła tu w środku nocy?!

Poszłam za nią i mogłabym ją śledzić nawet z zamkniętymi powiekami. Na podłodze stołówki jej grube obcasy brzmiały, jakby ktoś walił młotem o metal. Zerknęła na mnie przez ramię, a widząc, że zmierzałam w tym samym kierunku, przewróciła oczami. Już zapomniałam, że moja obecność tak szybko ją irytowała. I vice versa. W głowie jednak wciąż dźwięczały mi słowa Tristana. Historia rodzeństwa już zawsze będzie mnie prześladować, gdy tylko na nich spojrzę. Oparłam się o długi blat przecinający kuchnię, przyglądając się grzebiącej po szafkach Victorii. Jak często wyobrażała sobie zemstę na rodzicach? Nienawidziła ich za to, co jej zrobili? Pragnęła ich śmierci? Ja pragnęłam, a nawet nie znałam ich twarzy. Tristan opowiadał, że to przecież Vic była tą najlepszą z nich, najbardziej ludzką, uprzejmą. Czy ta dobroć nadal w niej tkwiła, czy wypaliła się wraz z próbą popełnienia samobójstwa?

— Nie gap się na mnie — warknęła pod nosem, wyciągając z szafki paczkę gotowych gofrów. Z półki niżej sięgnęła po bitą śmietanę oraz dwa rodzaje polewy.

— Nie gapię — skłamałam, bo przecież jawnie wlepiałam w nią spojrzenie. Mówiłam już, że nie potrafiłam być dyskretna?

— Znam to współczujące spojrzenie. Jeszcze sekunda, a wbiję ci obcas prosto w dupę — zagroziła, agresywnie rzucając jedzenie. Obróciła się, aby otworzyć górną szafkę, z której wyjęła dwa talerze, które z brzękiem postawiła na blacie, o który się opierałam.

— Nie współczuję ci — skłamałam po raz kolejny. Cholernie jej współczułam. Tak bardzo, że miałam ochotę ją przytulić pomimo rosnącej nienawiści między nami. — Poza tym, te buty są za ładne, żeby wsadzać mi je w dupę. — To akurat było prawdą. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że Victoria posiadała wyśmienity styl.

— Ivar opowiedział ci smutną historyjkę, żeby podbić twoje serce? — prychnęła pogardliwie, wykładając wafle na oba talerze.

Ile mogłam jej powiedzieć, by nie wzbudzić jakichkolwiek podejrzeń? Jeśli wyznam, że to Tristan wyjawił mi prawdę, pomyśli, że coś między nami się wydarzyło. Jeśli skłamię, że to Ivar, prawdopodobnie skopie mu dupę za dzielenie się ze mną rodzinnymi sprawami i będzie wierzyła, że faktycznie próbuje podbić moje serce. Nie chciałam żadnej z tych rzeczy. Może powinnam ją wkręcać, że nie mam pojęcia, o co chodzi? Ciekawe, czy by mi uwierzyła. Już otwierałam usta, żeby ją zbyć, kiedy spojrzała na mnie z błyskiem w piwnych, lekko zielonych oczach.

— Wjebałaś się w niezłe gówno, co? Miłosny trójkąt, to nawet zabawne. — Zaśmiała się pod nosem, obficie dekorując cztery gofry bitą śmietaną. — Któreś z was skończy ze złamanym sercem, a jeśli to będzie jeden z moich braci, skrzywdzę cię, Navinne. — Czasami, tak jak w tym przypadku, w jej spojrzeniu czaiło się coś mrocznego. Coś, przez co włoski na całym ciele stawały mi dęba. Nie żartowała, naprawdę zrobiłaby mi krzywdę.

— Niech zgadnę, wsadzisz mi najostrzejsze szpilki prosto w dupę? — zażartowałam, próbując ukryć niepokój, który mnie dopadł. Vic uśmiechnęła się tajemniczo.

— Być może.

Podsunęła mi talerz bliżej dłoni, którą wciąż opierałam o blat, a drugi wzięła w dłoń. Przygotowała mi jedzenie, jak miło z jej strony, przez to prawie zapomniałam o wiszącej w powietrzu groźbie.

— Powinnam tam napluć — skomentowała, powoli się oddalając.

— I tak bym zjadła. Uodporniłabym się na twój jad — mruknęłam, sięgając po gofra. Odgryzłam wielki kęs, brudząc sobie nos bitą śmietaną.

Mogłabym przysiąc, że pomiędzy stukotem obcasów usłyszałam jej cichy śmiech. Kąciki ust mimowolnie uniosły mi się w górę. Rozbawienie Vic z jakiegoś powodu budziło satysfakcję. Kiedyś, może w najbliższych tygodniach, w końcu zaczniemy się tolerować. MOŻE. Jeśli nie skończymy martwe.

W samotności pochłonęłam deser, a kiedy skończyłam, stałam jak kołek, ze spojrzeniem utkwionym w szafce. Co dalej? Jak mogłam zabić czas do rana? Och, znów wspominka o zabijaniu. Powinnam przestać myśleć, że coś pójdzie nie tak. Przecież plan nie był trudny, prawda? Lot do Nowego Jorku, odkrycie hasła, po drodze może szybka bójka z O.L.P.O, a później podróż po księgę, gdziekolwiek była. Uda się, musi się udać.

Wróciłam do swojego pokoju. Nie było sensu snuć się po akademii, nie było miejsca, w którym mogłabym cokolwiek porobić. Indiry nie było, prawdopodobnie siedziała z Victorią, więc miałam chwilę dla siebie, albo i całą noc. Wyjęłam z szafki nocnej telefon. Nie sprawdzałam go od dawna. Westchnęłam pod nosem, widząc całą masę wiadomości od Artis. Przeklęła mnie co najmniej sto razy. Okropna ze mnie przyjaciółka, skoro nie wysiliłam się, by choć raz dziennie napisać jej, że nadal żyję. Słowo klucz — nadal. Powinnam ją poinformować, że jutro będę w Nowym Jorku? Mogłabym pomóc w odnalezieniu hasła i uciec, chowając się w mieszkaniu kumpeli ale... Sam pomysł wydawał mi się niedorzeczny, sprawiał, że ściskało mnie w dołku. Nie byłabym w stanie zostawić Iwanowów na pastwę losu, nawet jeśli moje umiejętności nie przydadzą się w walce. Obiecałam, że będę walczyć. Tak też zrobię. Nie wycofam się jak tchórz.

Wypita kawa przestawała działać. Dopadł mnie spadek energii, więc odłożyłam telefon. Z szafy wyjęłam torbę, w którą wrzuciłam pierwsze lepsze ciuchy. Na jak długo powinnam się spakować? Co będzie mi potrzebne? Na wszelki wypadek spakowałam się aż po brzegi. Przebrałam się w piżamę i rzuciłam na łóżko, jeszcze długi czas wpatrując się w sufit. Będziemy mieć przy sobie dwóch zaufanych ludzi Doriana, obronią nas w razie czego. Nic nam nie groziło. Poradzimy sobie.

Zasnęłam, karmiąc się kłamstwami.

***

Obudziło mnie głośne, natarczywe pukanie do drzwi. Otworzyłam zaklejone powieki, wzrokiem natrafiając na puste łóżko Indiry. Z jękiem podniosłam się do pozycji siedzącej, ale nim zdążyłam wstać, drzwi same się otworzyły, a Tristan sam wpuścił się do środka. Przez ramię miał przewieszoną małą torbę sportową, a w dłoniach trzymał dwa kubki kawy. Ze zmarszczonymi brwiami obleciał mnie wzrokiem i westchnął, z nozdrzami rozszerzonymi z gniewu.

— Nie jesteś gotowa — zauważył sprytnie, wchodząc w głąb pokoju. Odstawił napoje na szafkę, a torbę rzucił na podłogę.

— Będę za pięć minut — mruknęłam, sięgając po kawę. Upiłam kilka łyków, nie zważając na gorąco. Przetarłam powieki, ziewnęłam głośno, a kiedy nieco doszłam do siebie, podeszłam do szafy. Minus mieszkania pod ziemią? Nie mogłam wyjrzeć przez okno, żeby zobaczyć, jaka panowała pogoda. Wyciągnęłam starte jasne jeansy i białą bluzkę na długi rękaw.

Udałam się do łazienki pod bacznym, zirytowanym spojrzeniem Tristana. Wyszłam sześć minut później zwarta i gotowa do akcji. Wepchnęłam jeszcze kosmetyczkę do torby, włożyłam botki i chwyciłam kubek w dłoń.

— Gotowa — powiadomiłam, wymijając go z uśmiechem o wiele zbyt napiętym, z czego wyszedł raczej nerwowy grymas.

— Wszyscy już czekają w gabinecie — powiedział opanowanym tonem.

Zerknęłam na niego przelotnie. Wydawał się wyluzowany, jakbyśmy wcale nie lecieli na misję, a na kilkudniową wycieczkę. Czy naprawdę tak to traktował? A może w środku cały trząsł się ze strachu? Czy tak jak ja zastanawiał się, co może pójść nie tak, czy raczej zakładał, że pójdzie gładko jak po maśle? Lepiej aby druga teoria okazała się prawdziwa, wystarczyło już, że ja panikowałam za naszą dwójkę.

Zbyt szybko znaleźliśmy się w gabinecie Doriana. Nerwowe drżenie wargi musiałam zakryć za kubkiem kawy. Wszystkie pary oczu zwróciły się w moją stronę, skinęłam więc na powitanie głową, bo tylko do tego byłam w tym momencie zdolna. Dwóch obcych mężczyzn stało po obu stronach dyrektora, który po raz kolejny przypomniał nam plan działania. Chyba zaczynały pocić mi się dłonie. W głowie pojawiały się obrazy krwawych walk, które być może stoczymy w przeciągu kilkunastu godzin.

Drgnęłam, poczuwszy czyjąś dłoń na ramieniu. Dorian patrzył na mnie wyczekująco. Chyba coś do mnie powiedział.

— Przepraszam, wyłączyłam się — przyznałam, rozglądając się po reszcie. Rodzeństwo stało niemal znudzone, ale coś w ich spojrzeniach mi nie pasowało. Tristan zbyt często kierował wzrok na ludzi, którzy mieli nas „eskortować". Chyba nazywali się Paul i Denis ale mogłam to sobie wymyślić, nie słuchałam przecież, co mówił wcześniej Dorian. Dopiero teraz przyjrzałam się im uważniej. Wyglądali zwyczajnie. Dobrze patrzyło im z oczu, kojarzyli mi się z miłymi sąsiadami, którzy mieszkali nade mną w Nowym Jorku. Iwanowie jak zwykle mieli problem z zaufaniem.

— Pytałem, czy wszystko gra, mała Chambler — powtórzył z nieco niewyraźnym uśmiechem. W jego oczach dostrzegałam troskę.

— Jasne — odparłam, starając się brzmieć pewnie. — Będę meldować się tak często, jak będę mogła. Nie przejmuj się. — Bo ja przejmuję się aż nazbyt...

— Okay, pora na was. Koło dziewiętnastej powinniście być w Nowym Jorku. Dajcie znać, jak wylądujecie. I trzymajcie się razem, jasne? — Spojrzał na każdego z nas z osobna. Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami. Nie odstąpię ich ani na krok, to było pewne. Chyba że... Chyba że, nie będę miała wyjścia. Albo piersi zostawią mnie na pastwę losu.

Paul i Denis szli z przodu, prowadząc nas do windy, za nimi Victoria z Ivarem, a ja na końcu u boku Tristana. Czułam jego rozgrzane ciało oraz napięte mięśnie, gdy otarliśmy się ramionami. Coś mi tu nie pasowało, w powietrzu panowało napięcie, które nie miało nic wspólnego ze stresem związanym z misją. Chodziło o coś innego. W windzie panował zaduch, miałam wrażenie, że gorąco bucha od Iwanowa, kręciło mi się od tego w głowie.

Gdy wysiedliśmy na odpowiednim piętrze, a potem nareszcie wyszliśmy na świeże, lekko chłodne powietrze, odetchnęłam z ulgą. Ivar ze śmiechem rzucił się do przodu, wyrywając jednemu z mężczyzn kluczyki.

— Ja prowadzę! — zaśmiał się, dopadając do drzwi kierowcy. Faceci spojrzeli po sobie zaskoczeni, ale nie zareagowali. Pozwolili zająć mu miejsce za kółkiem.

Zapakowaliśmy torby do bagażnika. Jeden z facetów Paul albo Denis — zapomniałam, który to który, zajął miejsce pasażera. Drugi usiadł z tyłu, Vic odepchnęła mnie, gdy chciałam usadowić się obok. Tristan wepchnął mnie do ostatniego rzędu, trzymając mnie niezbyt delikatnie za łokieć. Okay, zdecydowanie coś tu nie grało.

Ruszyliśmy szybko, rozkopując ziemię pod kołami. W dłoni wciąż ściskałam kubek kawy. Upiłam kilka długich łyków, prawie wylewając zawartość na siebie, kiedy Ivar najechał na dziurę. Spojrzałam na Tristana w momencie, w którym ten niezauważalnie skinął głową. Nagle w samochodzie wybuchło czerwone światło, oślepiając mnie na kilka sekund. Opuściłam kubek, zadźwięczało mi w uszach, a następnie usłyszałam dwa krótkie krzyki. Samochód się nie zatrzymywał.

Z galopującym sercem rozejrzałam się wokół. Mężczyzna przede mną bezwiednie opierał się o szybę. Z jego półłysej głowy płynęła krew. Co... Co do chuja?! Spojrzałam dalej — drugi z nich wyglądał tak samo. Zatrzymaliśmy się nagle. Tristan kurczowo trzymał mnie za przedramię, jakby próbował powstrzymać mnie przed ucieczką. Ale ja byłam zbyt zszokowana, by uciekać. Obserwowałam jak Ivar obchodzi vana i wyciąga dwa trupy.

O mój Boże, mój Boże... Oni właśnie zabili naszych sprzymierzeńców! Drżącą dłoń przyłożyłam do ust, wielkimi oczami wpatrując się w Iwanowa odciągającego bezwiedne ciała w głąb lasu. Próbowałam sięgnąć dłonią do klamki, ale Tristan przyciągnął mnie do siebie jednym gwałtownym ruchem.

— Nie próbuj uciekać, Navinne — zagroził, a jego dotyk palił mnie do bólu. Działałam instynktownie, zmieniłam rękę w stalową tarczę, a pięścią przywaliłam mu prosto w przyrodzenie. Korzystając z jego chwilowego zaskoczenia, rzuciłam się do ucieczki. Biegłam w stronę drzew, kiedy nagle ktoś odciągnął mnie do tyłu, przytulając mnie do piersi silnymi ramionami.

— Uspokój się, Navi, proszę cię. Wyjaśnimy ci wszystko po drodze. — Oddech Ivara łaskotał mnie w ucho, kiedy karmił mnie łagodnym tonem. Objął mnie mocniej, bym mu się nie wyrwała. Dyszałam ciężko, próbując dojść do siebie. Wyjaśnić?! Jak mieli wyjaśnić morderstwo przyjaciół Doriana?! — Błagam, zaufaj nam. Oni nie byli po naszej stronie — szepnął rozpaczliwie, rozluźniając ramiona, gdy przestałam wierzgać.

— Wsiadaj, Chambler, przez ciebie się spóźnimy — syknęła Victoria, wysiadając z auta. Obeszła samochód, zajmując miejsce pasażera. Tristan, lekko kulejąc, przesiadł się rząd bliżej, zostawiając dla mnie otwarte drzwi.

Miałam mętlik w głowie. Co się, do jasnej cholery, właśnie wydarzyło? Zabili właśnie dwie osoby, a zachowywali się jak gdyby nigdy nic! Jak często mordowali innych z naszego gatunku, hm? Raz dziennie jakby to było hobby?

— To ludzie naszych rodziców. — Ivar wciąż szeptał mi do ucha, a dłonie przeniósł na moje ramiona. Delikatnie jeździł nimi w górę i w dół, chcąc mnie uspokoić. — Rozpoznaliśmy ich. Zabiliby nas, gdy tylko odnaleźlibyśmy hasło.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Ludzie Iwanowów wtargnęli nawet w szeregi Doriana. Czy miał o tym pojęcie? Nie, na pewno nie. Nie wysłałby ich, gdyby wiedział. Chyba, że pracował z nimi... Stop. On nigdy by mnie nas nie zdradził. Natychmiast wyrzuciłam tę myśl z głowy.

— Okay — szepnęłam, wypuszczając drżący oddech. — Okay — powtórzyłam, a Ivar pomógł mi wsiąść do środka. Dłonie mi się trzęsły, więc złożyłam je na kolanach. Tristan z miejsca obok posłał mi wrogie spojrzenie. Z grymasem bólu trzymał się za przyrodzenie. Zasłużył, powinien powiedzieć mi coś wcześniej. Dać chociaż jakąś wskazówkę.

Oby mieli rację, oby się nie mylili, obym nie zaufała niewłaściwym osobom. 

Z przymkniętymi powiekami oparłam głowę o siedzenie. Ruszyliśmy dalej, a gdy otworzyłam oczy, w lusterku Ivar posłał mi łagodny uśmiech. Odwzajemniłam go, a twarz wciąż miałam napiętą ze stresu. Musiałam więc wyglądać jak uśmiechnięta laleczka Chucky. Serce wciąż waliło mnie jak oszalałe.

— Nie skrzywdziłbym cię. — Drgnęłam, usłyszawszy przy uchu szept tak cichutki, że przez chwilę zdawało mi się, że się przesłyszałam. Zerknęłam na Tristana, ale on zdążył odwrócić wzrok, wlepiając go na widok za oknem.

— Wiem — odszepnęłam bez przekonania. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro