Rozdział 19
Choć bardzo chciałam, nie udało mi się zasnąć. Simon z godziny na godzinę chrapał coraz głośniej. Koszulka Tristana, którą miałam na sobie, łaskotała moją skórę, za każdym razem przypominając mi, że jeszcze tej nocy dotykał mnie pożądliwie. Unoszący się męski zapach władał moimi zmysłami, przez co nie mogłam zamknąć oczu. Ściskałam w palcach kołdrę należącą do Ivara i ogarnęło mnie poczucie winy. Podobałam mu się, a ja głupia obmacywałam się po kątach z jego bratem. Zamiast skupić się na zbliżającej misji, głowiłam się nad moim spapranym życiem miłosnym. Aż zachciało mi się z tego powodu śmiać. Czy naprawdę nie zasługiwałam na proste, nudne życie? Zawsze musiało się coś dziać oraz komplikować? Cholera, przecież jeszcze niecałe dwa miesiące temu byłam człowiekiem. Zwykłym człowiekiem! A teraz daleko mi było do zwyczajności.
Z westchnieniem zerknęłam na zegarek. Minęła szósta, a jeszcze nie zmrużyłam oczu. Pękała mi głowa i pomimo zmęczenia, powieki miałam szeroko otwarte. Od myślenia lada moment wybuchnie mi mózg. Próbowałam liczyć owieczki, ale ilekroć dochodziłam do dwudziestej piątej, jedno wspomnienie przelatywało mi przed oczami, zmuszając do zastanowienia się. Komu miałam nie ufać? Penny w liście napisała bym zaufała Iwanowom oraz Dorianowi. Przed śmiercią jednak chciała mnie przed kimś ostrzec. Jak nie przed tą czwórką, to przed kim? Przed Silver? Simonem? Indirą? Którymś z nauczycieli? Przed kimś, kogo jeszcze nie poznałam, a z kim ona miała do czynienia? Niemal wrzasnęłam z frustracji. Odrzuciłam kołdrę na bok i w dużej koszulce Tristana sięgającej mi za tyłek, wyszłam z pokoju. Nie mogłam skupić się w tym miejscu. Makijaż wciąż ciążył mi na twarzy, upięte włosy sprawiały mi ból i czułam się brudna. Potrzebowałam porządnego prysznica.
Zapukałam cicho do własnego pokoju, a kiedy nikt nie odpowiedział, chwyciłam za klamkę. Pożałowałam tego od razu. Z cichym okrzykiem zakryłam oczy, zatrzaskując za sobą drzwi. Zdążyłam tylko zobaczyć nagą Victorię wciągającą na siebie spodenki. Stałam teraz jak kołek na korytarzu, przeklinając własną głupotę. Jak mogłam się tego nie domyślić? Przecież nie bez powodu Vic zaproponowała, że pójdzie spać do nas. A raczej do Indiry. A raczej – z Indirą.
Drzwi uchyliły się, a w nich stanęła Victoria w spodenkach i staniku. Przypatrywała mi się z wyczekiwaniem na twarzy. Włosy miała potargane, usta opuchnięte a nad piersią błyszczał ślad po ugryzieniu. Cholera, uprawiały sex przez całą noc? Niemal im tego zazdrościłam. No dobra, bardzo im tego zazdrościłam.
— Chcesz dołączyć, czy co? — zapytała, przekrzywiając lekko głowę. Wykrzywiła usta w delikatnym uśmiechu, więc pomimo tego, że w czymś im przeszkodziłam, humor jej dopisywał. Nie mogłam więc tego psuć, włażąc im do pokoju. Pewnie będą kończyć to, co zaczęły kilka godzin temu.
— Podasz mi tylko kosmetyczkę? Umyję się u Tristana — poprosiłam, za wszelką cenę starając się nie zerkać ponad jej ramię, gdzie pewnie leżała naga Indira.
Victoria otworzyła szerzej drzwi, po czym zniknęła w pokoju. Faye przyciskała kołdrę do piersi. Nawet z tej odległości dostrzegałam jej błyszczące oczy i burzę rozczochranych włosów. Pomachała mi z szerokim uśmiechem.
— Hejka, Navi.
— Cześć — przywitałam się, nerwowo przystępując z nogi na nogę. — Widzimy się przy śniadaniu?
— Może — odparła z lubieżnym uśmieszkiem.
— Masz. — Victoria pojawiła się nagle, wciskając mi w pierś kosmetyczkę. — Mogłabyś jeszcze... — zaczęłam, ale zatrzasnęła mi drzwi. Okej, więc zostanę w koszulce Tristana.
Z westchnieniem wróciłam do pokoju. Kiedy wróciłam, Simon zrzucił z siebie kołdrę. Zdążył przewrócić się też na drugą stronę, więc teraz jego nogi leżały na poduszce, a głowa w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się stopy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Słodkich snów Tristan, na pewno będzie ci się przyjemnie spało tej nocy.
Podeszłam do szafy, z której pozwoliłam sobie ukraść spodenki. Tristana czy Ivara – nieważne, w czymś musiałam chodzić, a skoro Vic zatrzasnęła mi drzwi przed nosem, nie było sensu wracać po ciuchy.
Po szybkim prysznicu, usiadłam na łóżku, zastanawiając się, co mogłabym porobić. Było za wcześnie, by ktoś krzątał się po kuchni. W końcu mieliśmy niedzielę, a tego dnia śniadania zaczynały się później. Może Dorian wciąż nie spał i zaparzyłby mi kawę? Moglibyśmy razem szukać rozwiązania, jak zniszczyć księgę. Na pewno przydałaby mu się pomoc. Gdybym była w Nowym Jorku, wzięłabym telefon, by pooglądać jakieś ogłupiające filmy, ale odkąd zjawiłam się w akademii, tylko kilka razy miałam go ręku. Nie miałam czasu ani potrzeby, by go używać.
Może powinnam odwiedzić bibliotekę? W zakazanej części na pewno znajdzie się jakaś księga, która mogłaby pomóc. Czy Dorian brał stamtąd tomy? A może zapomniał o istnieniu tego miejsca? Na pewno nie zaszkodzi sprawdzić.
Włożyłam za duże, długie skarpety, włożyłam na stopy ogromne klapki i wyszłam, zerkając jeszcze, czy aby na pewno nie obudziłam Simona. Nie, wciąż spał jak zabity. Pewnie nawet wojna w tej chwili by go nie wybudziła. Zazdrościłam mu tej beztroski. Ostatnio wszystkim czegoś zazdrościłam. Ciągle mi czegoś brakowało – snu, miłości, przyjaźni i imprez, na których mogłam się wyluzować.
Wsiadłam do windy, nie mijając żywej duszy. Wszyscy odsypiali bal, na którym nawet nie zdążyłam się zabawić. Czujecie to? Znowu zazdrość.
Szłam pustymi korytarzami, człapiąc klapkami, które prawie zgubiłam po drodze. Gdy byłam już w bibliotece, od razu uderzył we mnie zapach książek. Tego mi było trzeba, świętego spokoju. Kanapy kusiły miękkim obiciem, na którym może udałoby mi się zasnąć. Minęłam je jednak, kierując się w stronę ukrytej części. Schody skrzypiały mi pod stopami, a na przedostatnim schodku zaczepiłam klapkiem. Zakręciło mi się w głowie i zamiast próbować złapać równowagę, poleciałam do przodu, gotowa na bolesne spotkanie z podłogą. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Ktoś oplótł mnie silnymi ramionami, a gdy spojrzałam w górę, natrafiłam na te cholerne kocie oczy, przez które nie mogłam zasnąć.
Serce tłukło mi się w piersi, kiedy tak na siebie patrzyliśmy w milczeniu.
— Cześć — przywitał się Tristan, zerkając na moje usta.
— Cześć — powiedziałam cicho, cofając się o kilka kroków. Wsunęłam stopę w klapka, który wyleciał metr dalej. Głupie, głupie kapcie. Przez nie wpadłam prosto w ramiona mojego dotychczasowego problemu.
Do moich nozdrzy dotarł zapach kawy i aż ścisnęło mnie w żołądku. Skąd on wytrzasnął kawę? Zerknęłam na kubek stojący na małym stole. Poprawka – na dwa kubki. Na kogoś czekał? A może z kimś tu był? Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale poza nami, nikogo w nim nie było.
— Wrócę później — powiedziałam, powoli się odwracając, ale nim zdążyłam stanąć na pierwszy schodek, chwycił mnie za nadgarstek. Jego dotyk mnie palił. W ten dobry sposób, przez który prawie drżałam.
— Siadaj, możemy popracować razem — zaproponował, nie zabierając palców. Kciukiem pogładził mnie po skórze, a mnie zastanawiało, czy zrobił to przypadkiem. — Jeśli chodzi o to, co się między nami wydarzyło... — zaczął, ale przerwałam mu stanowczo:
— Zapomnij.
— Tak, wiem — odpowiedział, zabierając rękę. — Tylko zachowaj to dla siebie.
— Tak, wiem — powtórzyłam za nim, podchodząc do regału. Wzięłam z niego pierwsze lepsze książki i ruszyłam z nimi do stolika. W milczeniu otworzyłam pierwszą z nich, ignorując zapach kawy, na którą miałam ochotę się rzucić. Tristan podsunął mi kubek. Skinęłam w podziękowaniu, po czym upiłam łyk. Była jeszcze gorąca. Gorzka, ale z odrobiną mleka, więc dało się ją pić.
Przewracałam powoli kolejne strony, próbując coś z nich wyczytać, ale rozmazywał mi się wzrok. Pulsowała ma czaszka. Normalnie, jakby zaraz miała mi pęknąć. Z westchnieniem wzięłam kilka łyków kawy, łudząc się, że kofeina rozwiąże problem. Niewyspanie oraz odwodnienie nieźle dawało w kość. Oprócz kawy oraz kilku piw, nie wzięłam nic do ust od kilku dni. Pen by mnie zabiła. Od zawsze kazała mi pić co najmniej dwa litry wody dziennie. Nigdy mi się to nie udało. Ale dwa litry wina? Bez problemu. Nie wzięłam też dzisiaj paskudnych witaminek od Carmel, ale znajdowały się w moim pokoju, a nie miałam zamiaru tam wchodzić przez najbliższych kilka godzin. Bóg jeden wiedział, co się teraz tam wyprawiało.
Podparłam policzek o dłoń, raz jeszcze wracając do tego samego akapitu, który przeczytałam przed chwilą. Nic z niego nie zrozumiałam. Mówił coś o gatunkach Odmiennych, ta wiedza jednak nie była do niczego potrzebna. Wzrokiem przeleciałam po literkach, które rozmazywały się jeszcze bardziej. Zamrugałam kilkukrotnie, co wcale nie pomogło. Podniosłam wzrok na Tristana, a on już się we mnie wpatrywał. A może robił to od samego początku?
— Co? — burknęłam pod nosem, przykładając palce do skroni. Zaczęły nagle pulsować tępym bólem.
— Gównianie wyglądasz — strzelił prosto z mostu, mrużąc nieznacznie oczy.
— Wow, dzięki, Tristan, potrafisz prawić komplementy.
— Jestem szczery. Dziewczyny lubią szczerych facetów.
— Więc w taki sposób chcesz, żebym cię polubiła? — parsknęłam, sięgając po kubek. Gorący napój przyjemnie parzył mnie w podniebienie.
— Już mnie lubisz, Chambler. — Błysnął zębami w pewnym siebie uśmiechu. Czy go lubiłam? W jakimś sensie mnie pociągał. Jego obecność przestała mnie irytować. Tolerowałam go, przyzwyczaiłam się do tego, że zawsze gdzieś kręcił się wokół.
Jasne oczy z intensywnością śledziły moją twarz. No dobra, bardzo mnie pociągał. Gdyby chciał, dokończyłabym to, co zaczęliśmy w pokoju muzealnym. Dokończyłabym, a potem zaczęła od nowa, aż nie byłabym w stanie chodzić przez najbliższe dni. Jak dobrze, że nie był Psychikiem i nie mógł wejść mi do głowy. Z pewnością jednak wyczytał coś z mojej twarzy, bo wyszeptał niskim tonem, które brzmiało jak ostrzeżenie:
— Navinne, przestań.
— Nic nie robię — odparłam, wzruszając niedbale ramionami. Kąciki ust drgnęły mi niekontrolowanie w uśmiechu. — Mogę mieć do ciebie pytanie?
— Mhm, ale nie obiecuję, że na nie odpowiem — odparł, wyciągając przed siebie długie nogi. Łydką dotykał mojej kostki.
— Jak znaleźliście się w akademii? Jak uciekliście rodzicom?
Tristan zacisnął szczękę. Wyraźnie widziałam poruszające się mięśnie. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i przez chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu. Już sądziłam, że nie odpowie, nie liczyłam na zbyt wiele, wiedząc, że zapewne nie opowiadał o tym byle komu. Rodzeństwo prawdopodobnie wolało zachować ten temat dla siebie. Ja jednak słynęłam z wtrącania się w nie swoje sprawy. Tak przecież trafiłam do miejsca, w którym tkwiłam. Gdy już miałam cofnąć zadane pytanie, odezwał się spiętym głosem:
— Kiedy byliśmy jeszcze dziećmi, rodzice trenowali nas dniami i nocami. Chcieli, żebyśmy od najmłodszych lat potrafili posługiwać się mocami. Żebyśmy byli potężni, niepowstrzymani, bezlitośni... Trenowali nas do walki, którą sami chcieli wywołać. Wpajali nam nienawiść do ludzi, przekonywali, że jeśli nie zaatakujemy pierwsi, zrobią to oni. Byłem najstarszy, odkąd nauczyłem się chodzić, zostałem ich małym żołnierzykiem. Potem urodził się Ivar i Vic, a mnie odechciało się zabawy w wojnę. Chcieliśmy być jak inne dzieciaki w okolicy, ale dostawaliśmy karę za każdym razem, gdy nie wykonywaliśmy rozkazów. Gdy byliśmy starsi, zabrali nas gdzieś. Trafili na trop kamienia, to była rzeź... — przerwał nagle, żeby odchrząknąć. Upił kilka łyków kawy, a ja czekałam w milczeniu, chłonąc każde jego słowo. — Zabiliśmy grupę Odmiennych, która poszukiwała kamienia. Victoria miała tylko dwanaście lat, była najsłabsza z nas wszystkich, najmilsza, najcichsza i najbardziej ludzka. Ojciec kazał jej zabić jedenastoletnią dziewczynkę, z którą się przyjaźniła. Nie zrobiła tego, więc on zrobił to za nią. Rozwalił jej głowę. Krew i kawałki mózgu były wszędzie, a Vic darła się tak bardzo, że zdarła sobie gardło. Rodzice zamknęli ją na tydzień w lochu, by nauczyć ją pokory. Po tym przestała się odzywać. Nie mówiła przez prawie dwa lata, odpowiadała tylko pojedynczymi słowami. Pewnego dnia znalazła szczeniaka pod domem. Ktoś musiał go podrzucić. Przez kilka miesięcy opiekowała się nim w tajemnicy przed wszystkimi, aż w końcu rodzice się dowiedzieli. Dla nich miłość była słabością, chcieli zrobić z nas bezuczuciowych żołnierzy mordujących ludzi, Odmiennych, wszystkich, którzy stali im na drodze. Gdy się dowiedzieli, matka użyła na niej przymusu, by skręciła psiakowi kark. Po tym próbowała popełnić samobójstwo. Znaleźliśmy ją z Ivarem całą we krwi, gdy zakradliśmy się do lochów. Wtedy pomogłem im uciec, już wcześniej wiedziałem o akademii. Kazałem im uciekać, a sam zostałem.
Serce kołatało mi w piersi jak szalone. To... Nie potrafiłam pojąć, jak ktoś mógł być tak okrutny. Ci pieprzeni Iwanowie zniszczyli własne dzieci. A Vic, cholera, zachciało mi się płakać z powodu tego, co przeszła. Co przeszła cała trójka. Do kurwy nędzy, byli tylko dziećmi. Nienawiść, która nagle mnie ogarnęła, poczułam aż w kościach. Zabiłabym tę dwójkę, gdybym tylko się na nich natknęła. Wrzuciłabym ich do lochów bez jedzenia i picia, a potem rozwaliłabym im łby o ścianę. Nigdy nikogo nie skrzywdziłam, ale chęć mordu zapłonęła we mnie jak żywa.
— Dlaczego nie uciekłeś razem z nimi? — zapytałam dziwnie zniekształconym głosem.
— Wróciłem, żeby spalić wszystko, nad czym pracowali całe życie. Spali, gdy dom płonął, a ja miałem nadzieję, że spłonęli żywcem — wyznał, a oczy na ułamek sekundy błysnęły żywym ogniem. — Do teraz nie próbowali nas odnaleźć. A wiem, że chcą naszej śmierci. Czekają na odpowiedni moment.
— Więc zabijemy ich pierwsi. — Choć głos mi drżał, nigdy nie brzmiałam tak pewnie, jak w tej chwili. Nie kłamałam. Naprawdę ich zabijemy. Z zimną krwią.
— Mam pojebanych rodziców, co? — zaśmiał się sucho, trącając mnie łydką.
— Są do dupy — przyznałam, wciąż nie potrafiąc opanować szalejących emocji. Tej nocy znów nie będę mogła spać. Będę wymyślać tysiąc różnych scenariuszy, w których mordujemy te potwory.
— Znalazłaś coś? — zmienił temat, zerkając na książkę przede mną. Wciąż byłam na pierwszym rozdziale.
— Nic, a ty?
— Tylko tyle, że kamienia nie da się zniszczyć — westchnął zrezygnowany. — Naprawdę wyglądasz jak gówno, nie chcesz się przespać?
Zaśmiałam się, kręcąc na boki głową. Nawet gdybym spróbowała, nie udałoby mi się zmrużyć oczu. Próbowałam całą noc. I choć czułam się gorzej, niż wyglądałam, wolałam siedzieć tutaj z dala od ludzi. Tristan, nawet jeśli również nie spał całą noc, wyglądał przystojnie jak zawsze. Blond włosy zaczesał do tyłu, gładka skóra lśniła, podczas gdy moja pewnie była pełna syfów odznaczających się na bledszej niż zwykle cerze. Tłuste włosy musiałam związać w niechlujnego koka, bo chłopaki w łazience mieli tylko końcówkę beznadziejnego szamponu.
— Ivar zaczął pić, gdy trafił do akademii. Jeszcze jako dziecko nie potrafił panować nad swoją siłą, niszczył wszystko, był wiecznie wściekły. Nie chciał się skrzywdzić, naprawdę cię polubił. — Wielka gula wielkości jabłka utknęła mi w gardle. Wolałam myśleć o sobie jako o kolejnej zdobyczy, niż o osobie, w której Ivar się zakochał. — To, co wydarzyło się między nami, nigdy nie może się powtórzyć, rozumiesz? Nie wiem, co to było, ale...
— To tylko chwila słabości, nic więcej — przerwałam mu, bawiąc się palcami. Ledwo udało mi się wypowiedzieć słowa przez ściśnięte gardło. Tristan powoli pokiwał głową. — Wracajmy do czytania.
Próbowałam dostosować się do własnej propozycji, ale wzrok wciąż płatał mi figle. A to pulsowanie w głowie... Cholera, naprawdę powinnam się położyć, bo nie pociągnę tak do końca dnia. Pewnie walnę się gdzieś na podłodze, niezdolna do postawienia kolejnych kroków, albo zemdleję w drodze do pokoju. Któraś z tych dwóch opcji na pewno się wydarzy. Z jękiem bólu potarłam skronie, ale nacisk jedynie sprawił mi większy ból. Ten cholerny Simon... Może gdyby nie chrapał jak niedźwiedź, albo jakbym leżała we własnym łóżku, udałoby mi się przespać chociaż kilka godzin i nie umierałabym z cierpienia. Mięśnie napięły mi się, jakby zaraz miały pęknąć. Mrowiły mi palce, ledwo mogłam nimi poruszać. Ten ból... Czułam go wszędzie, aż dzwoniło mi w kościach. Zdrętwiały mi nogi, musiałam wstać, żeby to rozchodzić, ale gdy tylko podniosłam się z krzesła, uderzyły zawroty głowy. Straciłam równowagę, przez co upadłam na kolana. Podparłam się dłońmi, ale... To nie były moje dłonie. Gdzie, do kurwy nędzy, podziała się moja skóra? Czy ja wariowałam? Doznawałam jakichś halucynacji? Srebro na moich palcach błyszczało. Wspinało się coraz wyżej i wyżej, a towarzyszący temu ból wyrwał ze mnie krzyk. To tak, jakby krew zaczynała wrzeć, a potem nagle tężeć, rozrywając żyły.
— Navinne? Hej, co się dzieje? — Dłonie Tristana paliły mnie w policzki. Próbowałam na niego spojrzeć, ale coś złego działo się z moim wzrokiem. Obraz się rozmazywał, jakbym nagle doznała jakieś ostrej wady. Do tego paliło mnie całe ciało, calutkie aż po palce u stóp.
— Nie... Nie wiem — wyjąkałam, bo przetoczyła się kolejna fala bólu. Wrzasnęłam, paznokciami drapiąc po podłodze. Nie, nie paznokciami, przecież ich już nie miałam. Palce miałam twarde jak stal. Zmieniałam się w kawał pieprzonego metalu. — Kurwa, kurwa, kurwa — mamrotałam spanikowana, kiedy srebro wspinało się wyżej, aż dotarło do łokci.
— Zaniosę cię do Carmel, wytrzymasz? — pytanie Tristana wleciało jednym uchem, wyleciało drugim. Byłam zbyt przejęta, by odpowiedzieć. Rzężąc jak stara kosiarka gapiłam się na swoje ręce. — Navinne, wytrzymasz?! — podniósł głos, zaciskając mocniej palce na moich policzkach.
— To boli — jęknęłam, garbiąc się na wskutek kolejnej fali. Im wyżej metal obejmował skórę, tym większy był ból. Niech to się skończy, błagam, niech to się już skończy... Zrobiło mi się czarno przed oczami. Powoli zaczynałam odpływać. — Nie wytrzymam... — zdążyłam szepnąć, nim osunęłam się w jego ramiona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro