Rozdział 18
Victoria wraz z Ivarem zajęli się korytarzami od góry, my zostaliśmy na piętrze sypialnianym, a później mieliśmy zamiar zajrzeć do biblioteki oraz piętra Doriana. Podsunęłam Tristanowi myśl, że powinniśmy zacząć od muzeum, ale zbył mój pomysł. Byłam przekonana, że to właśnie tam znajdowała się najważniejsza wskazówka. W końcu Pen kochała to miejsce. Jeśli okaże się, że miałam rację, zaśmieję się mu prosto w twarz, krzycząc: „A nie mówiłam?!".
Korytarze tonęły w półmroku, panująca cisza sprawiała, że czułam, jakbyśmy robili coś nielegalnego. Zostawiłam szpilki w pokoju Iwanowów, gdzie wciąż spał Simon, żeby nie narobić hałasu. Stąpałam powoli, przyglądając się każdemu mijanemu obrazowi. Po „Gwiaździstej nocy" ani śladu, choć mogłabym przysiąc, że ostatnim razem wisiały niemal wszędzie.
Tristan obserwował ściany po prawej, pomagając sobie małą kulą ognia, którą stworzył. Ja musiałam zdać się na nikłe pomarańczowe światło, które w minimalnym stopniu pozwalało mi na rozpoznanie dzieł. Wytężyłam wzrok, gdy w końcu natrafiłam na to, czego szukałam. Obraz wyglądał normalnie. Oprawiony w złotą, ozdobną ramę pokrytą cienką warstewką kurzu. Pewnie rzadko kiedy ktoś sprzątał te wszystkie duperele, które Dorian wcisnął w każdy kąt.
— Masz coś? — Drgnęłam, usłyszawszy nad uchem przyciszony głos Tristana. Stanął zaraz za mną, klatką piersiową opierając się o moje plecy. Ciepło rozeszło się po moim ciele na ten nagły kontakt. Pochylał się lekko, więc gdy obróciłam głowę, nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jasne, kocie oczy przeniósł na „Gwiaździstą noc", szukając w niej jakichś wskazówek. Odchrząknęłam, bo nagle poczułam drapanie w gardle, a następnie przyjrzałam się ramie. Zmrużyłam oczy, ale światło wciąż było za słabe.
Tristan uniósł przede mną dłoń, wytwarzając średniej wielkości kulę, która buchnęła gorącem prosto w twarz. Odchyliłam nieco głowę, bo miałam wrażenie, że zaraz spali mi brwi. Zapewne zrobiłby to celowo.
Im dłużej przypatrywałam się dziełu, tym bardziej coś mi w nim nie pasowało. Jego rogi były postrzępione, z jednej strony nieco odrywał się od ramy. Zupełnie jakby został wklejony. Paznokciem podważyłam papier, a następnie złapałam go między palce. Ostrożnie zerwałam „Gwiaździstą noc" za którą krył się inny obraz. „Mona Lisa" przyglądała mi się z nikłym uśmiechem. Chwyciłam rozpaloną rękę Tristana, przyciągając tym samym ogień. Od tego dotyku piekła mnie skóra, jakbym dotykała nagrzanego grzejnika. Ze zmrużonymi oczami przyglądałam się włosom, na których dało się dostrzec jakieś zdanie. Przekrzywiłam głowę, bo napis był pionowo. Dałabym sobie rękę uciąć, że to pismo Penelopy. Bazgrała jak kura pazurem.
— Tam, gdzie znajdują się największe dzieła — wyszeptałam, a kąciki ust mimowolnie uniosłam do góry. — A nie mówiłam? — dodałam, zerkając na Tristana. Przewrócił oczami. Przecież to takie oczywiste... — Następnym razem powinieneś się mnie słuchać.
— Nigdy nie będę się ciebie słuchać, Chambler — odpowiedział, powolnym krokiem zmierzając w stronę schodów.
— Jeszcze zobaczymy — powiedziałam pod nosem, ostrożnie schodząc po schodkach. Tristan posłał kulę ognia pod moje nogi, by oświetlić mi drogę. Przystanęliśmy na w pełni oświetlonym korytarzu, rozglądając się na wszystkie strony, by sprawdzić, czy nikt nie znajdował się w pobliżu. Z oddali słyszałam czyjeś głosy, które z każdą sekundą nabierały na sile. Nim zdążyłam zareagować, Tristan pociągnął mnie za nadgarstek. Staliśmy więc teraz przyciśnięci do ściany między sztuczną monsterą a posągiem jakiejś bogini. Nie patrz w górę, nie patrz w górę, nie patrz w górę... mówiłam sobie, ale poległam gdzieś w połowie powtórzenia. Iwanow napierał na mnie całym ciałem, dłońmi ściskając biodra. Gdy był tak blisko, nie mogłam nie spojrzeć mu w oczy, które z nieodgadnionym wyrazem błądziły po mojej twarzy. Jego oddech łaskotał mnie ucho, a ja sama nie byłam w stanie mocniej odetchnąć. Dosłownie zaparło mi dech przez tak niespodziewany kontakt.
— Jesteś pewien? — Pierwszy głos, lekko poddenerwowany, zdecydowanie należał do pana Petrova.
— Nie, co ty, żarty sobie robię — odparł sarkastycznie Dorian, a jego ciężki baryton nie dało pomylić się z nikim innym. — Iwanowie też robią sobie jaja, wysyłając mi maila. Pewnie też żartowali, grożąc swoją armią.
— Zrozumiałem — odpowiedział Petrov i mogłabym przysiąc, że właśnie przewracał oczami. — Więc co teraz? Co robimy? Dzieciaki nie mogą dłużej ukrywać kamienia, lada moment mogą na nas najechać. Nie damy rady się obronić.
— Wiem, wiem — mruknął nieco ciszej dyrektor, a mnie w nozdrza uderzył zapach papierosów. Zawsze palił cygaro, nigdy wcześniej nie widziałam go z papierosem. Palił je z nerwów? — Pieprzeni Iwanowie... Nie pozwolę im zabrać kamienia. Ani dzieciaków.
Zerknęłam na Tristana. Gniewne spojrzenie wbijał w ścianę, palce mocno zaciskał na moich biodrach. Jego rodzice nie chcieli zdobyć tylko kamienia. Chcieli również ich. Całą trójkę.
— Mała Chambler, przestań wiecznie chować się po kątach. — Westchnęłam, usłyszawszy skierowane w moją stronę zdanie. Nie da się podsłuchiwać Psychika, który potrafi czytać w myślach. Odepchnęłam lekko Tristana i wyszłam z kryjówki. — Macie jedną noc na odkrycie hasła.
— I co potem? — Tristan zadał pytanie, które również mi chodziło po głowie.
— Znajdziemy księgę.
— Zostawisz akademię na pastwę losu? Co, jeśli pod naszą nieobecność zaatakują?
— Znajdźcie hasło, potem przyjdźcie do mnie. A potem przeanalizujemy wspólnie... — Dorian przerwał nagle, marszcząc brwi. — Daj spokój, chłopcze, naprawdę sądzisz, że ukradnę to badziewie? Chcę to zniszczyć równie mocno, co ty. Widzimy się jutro, udanych poszukiwań, dzieciaki — pożegnał się, a następnie odszedł, zostawiając nas w napiętej ciszy. Pan Petrov poszedł za dyrektorem bez słowa.
Przypatrywałam się ostrożnie Tristanowi. Obserwowałam, jak emocje w jego oczach zmieniają się w ułamku sekundy. O czymkolwiek myślał, nie mogło być niczym dobrym. Coś planował, widziałam to po sposobie, w jaki marszczył brwi, jak jego twarz powoli się rozluźniała. Wymyślił coś, a cokolwiek to było, nie podzielił się tym ze mną. Ruszył przed siebie, zaciskając i rozluźniając pięści. Nacisnął klamkę do pokoju muzealnego, ale drzwi nie ustąpiły. Zerknął na mnie przelotnie, ale nim zdążył coś powiedzieć, ja już wyczułam mechanizm zamka. Otworzyłam drzwi jednym ruchem dłoni.
— Jeśli twoi rodzice wkrótce tutaj dotrą, nie może was tu być — podzieliłam się swoimi myślami, wchodząc do ciemnego pomieszczenia. Włączyłam światło, a tym razem nie miałam problemu z dziwnym panelem odpowiedzialnym za elektryczność.
— Wiem — odpowiedział zdawkowo, po czym zaczął brać się za poszukiwania. Wyglądał na rozkojarzonego, chodził w tę i z powrotem, dotykając każdego obrazu, obracając go, by odnaleźć ukrytą wiadomość.
Stałam w miejscu, skanując wiszące kolejno obrazy. „Ostatnia wieczerza", „Dama z jednorożcem", „Wenus i Mars", „Mona Lisa", przy której Tristan właśnie szukał kolejnego napisanego zdania. Byłoby to jednak zbyt oczywiste jak na Penelopę. Dlatego patrzyłam dalej, aż w końcu wzrokiem natrafiłam na nieoświetloną małą gablotkę, na której krył się obraz „Krzyk" Edvarda Muncha. Podeszłam do niego, po czym ostrożnie wzięłam go w dłonie. Z tyłu głowy coś podpowiadało mi, że zaraz włączy się alarm, ale przecież to nie było prawdziwe muzeum. To wszystko to tylko podróbki. Na gładkiej srebrnej ramie nie pasującej do innych, ścierał się już napis. Nierówne litery wchodziły na siebie, z jednego słowa można było stworzyć kilka innych. Poczułam się prawie jak w czasach szkolnych, kiedy kradłam Pen stare zeszyty, by spisać od niej prace domowe. Nigdy nie mogłam z nich nic wyczytać.
— Tristan?! — zawołałam cicho, bo nagle zniknął mi z oczu.
Wyszedł zza jednej z wnęk z pochmurną miną. Westchnęłam pod nosem, odkładając obraz na miejsce. Współczułam mu. Nie znałam jego rodziców, nie miałam pojęcia, jakimi byli osobami, do czego byli zdolni. Ale on ich znał, żył z nimi przez długi czas, zanim nie udało im się uciec. A teraz po nich wracali, chcieli ich w swoich szeregach. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby znów tam trafili.
— Coś wymyślimy. Mamy kolejną wskazówkę, zdobędziemy hasło, a potem uciekniemy, żeby was nie dopadli. Będziemy pierwsi i zniszczymy tę pieprzoną księgę, rozumiesz? — Im więcej mówiłam, tym bliżej niego się znajdowałam. Nieświadomie podchodziłam coraz bardziej i bardziej, aż w końcu staliśmy twarzą w twarz. — Chcąc nie chcąc, siedzimy w tym razem. Będę z wami walczyć do końca — dodałam, zaskakując tym samą siebie. Nie taki był mój plan. Pragnęłam ucieczki. Miałam zamiar uciec zaraz po odnalezieniu hasła, żeby zostawić ich z tym problemem.
Co się zmieniło? Dlaczego nagle poczułam obowiązek walki u boku Iwanowów? I dlaczego uniosłam rękę, by dotknąć jego twarzy? Pod palcami czułam napinające się mięśnie, gdy zaciskał szczękę. Zrobił krok do przodu.
— Powinnaś zniknąć, ukryć się, żeby cię nie dopadli — szepnął, wpatrując się w moje oczy z taką intensywnością, że aż przeszedł mnie dreszcz.
— Wiem, ale nie mogę.
— Zabiją cię.
To prawda, zrobią to, gdy tylko zobaczą mnie u ich boku. W końcu będę stała im na drodze do celu. Jeśli jednak ucieknę, a oni wygrają... i tak zginę. Bo nikt nie zmusi mnie do walki z ludźmi. Wolę umrzeć w walce niż chować się jak tchórz i oglądać, jak świat zmierza ku zagładzie.
— Więc zginę, walcząc u waszego boku — powiedziałam drżącym głosem. Choć nie brzmiałam pewnie, tak się czułam. Gdy trafiłam do akademii, nie chciałam się z nią wiązać. Jednak po tygodniach nauki, obserwacji, spisków, wpadałam po uszy w sprawy Odmiennych. Byłam jedną z nich. I umrę, będąc jedną z nich.
— Navinne... — wychrypiał, nie przerywając kontaktu wzrokowego, który robił z moim ciałem niewytłumaczalne rzeczy.
Dlaczego się tak czułam, będąc przy nim? Nie znosiłam go, był irytujący, arogancki, wywyższał się przy każdej możliwej okazji. A jednak... A jednak zaczęłam go pragnąć. Tak bardzo, że zadrżałam pod jego dotykiem, gdy położył rozgrzaną dłoń na gołej skórze pleców. Westchnęłam, gdy przyciągnął mnie do siebie. Płonący w nim ogień odbijał się w jego oczach, kiedy zerkał na moje rozchylone usta.
— Proszę — jęknęłam prosto w jego usta, nie mogąc dłużej wytrzymać napięcia w podbrzuszu.
— O co mnie prosisz, Navinne? — wyszeptał mi do ucha, przygryzając lekko płatek. Przybliżyłam się, przyciskając do niego całym ciałem. Prosiłam o pocałunek, o dotyk jego ciepłych dłoni na całym moim ciele, o wszystko, co był w stanie ze mną zrobić. Palcami przejeżdżał w górę pleców, aż w końcu zacisnął dłoń na moim karku. — O co mnie prosisz? — powtórzył, ustami zjeżdżając na szyję. Zagryzł lekko skórę w tym miejscu.
— O wszystko — wydyszałam, wkładając dłoń pod jego koszulkę. Czułam napinające się mięśnie, gdy palcami przejeżdżałam po gumce dresów.
Całował mnie wzdłuż szyi, po brodzie, policzkach, aż w końcu dotarł do ust. Rozchyliłam je, pozwalając mu na dostęp. Pieścił mnie językiem, a pocałunek ten poczułam w każdym nerwie. Zacisnął mocniej palce na moim karku, drugą dłonią ścisnął pośladek, tym samym przyciskając mnie do twardniejącego przyrodzenia. Jęknęłam z rozkoszy na ten kontakt.
Oderwał się nagle ode mnie, pozostawiając chłód w miejscach, w których mnie dotykał. Jego rozpalony wzrok zmienił się w ułamku sekundy. Z przekleństwem na ustach cofnął się o kilka kroków.
— Nie mogę mu tego zrobić — powiedział twardo, kręcąc na boki głową.
Mówił o Ivarze. O bracie, któremu wydawało się, że mnie kocha. Oboje jednak dobrze wiedzieliśmy, że tak nie było. Chciał mnie zdobyć, taki był jego cel od samego początku. A Tristan? Czego właściwie on chciał? Czego JA chciałam? Zapierałam się rękami i nogami, że wcale mi się nie podobał, a teraz prosiłam go, by mnie pocałował. Ogarnął mnie nagły wstyd. Tak długo nie byłam z żadnym facetem, że teraz błagałam pierwszego lepszego, z którym zostałam sam na sam, by mnie dotykał. Naprawdę godne pożałowania. Przecież nawet się nie lubiliśmy! Wydarzenia zmusiły nas do współpracy, ale nic po za tym. Pewnie wymyśliłam sobie tą dziwną chemię, która pojawiła się między nami, gdy byliśmy tak blisko.
— Powinniśmy zająć się hasłem — odchrząknął, a w głosie znów pojawiła się ta wszechobecna obojętność.
— Tak, pewnie tak — potwierdziłam, podchodząc ponownie do obrazu.
Z sercem, które nie potrafiło uspokoić się po pocałunku, próbowałam rozszyfrować zacierającą się wskazówkę. Chwilę zajęło mi sklejenie zdania, ale byłam niemal pewna, że brzmiało ono: „Największe oparcie znajduje się w miłości". Jeśli odczytałam je poprawnie, mogło to znaczyć tylko jedno: Dorian. To on był największą miłością Penelopy. Kolejna wskazówka musiała się znajdować w jego sypialni bądź gabinecie. Jeśli mieliśmy znaleźć hasło jak najszybciej, musieliśmy zrobić to teraz.
— Okay, chodźmy najpierw do gabinetu Doriana. Pewnie jeszcze nie położył się spać — zaproponowałam, zmierzając w kierunku wyjścia.
— Nie dziwi cię jego zachowanie? Od samego początku o wszystkim wie, a ani razu nie postanowił z nami porozmawiać. Nie przedstawił żadnego planu. Po prostu czeka na dalszy rozwój, pozwalając nam działać na własną rękę — zagaił Tristan, podsuwając swoje podejrzenia.
Czy mnie to dziwiło? Trochę tak. Dorian, pomimo tego, że był dyrektorem i wiedział o tym, gdzie znajduje się kamień, nie podjął żadnych kroków, by go zniszczyć, wywieźć czy nawet pomóc w jego aktywacji. Jako Psychik znał każdą nawet głupią myśl całej naszej czwórki, a nawet i całej szkoły. Mógł nam ufać, jednak nie pomógł nam zbytnio w rozwikłaniu sprawy. Po prostu... był, pozwalał nam na wszystko, przymykał oko na nasze spiski. Patrzył na wszystko z boku, a dopiero jak Iwanowie jakimś cudem wysłali mu widomość, zaczął opracowywać plan. Wierzyłam, że był tym dobrym, jednak brak większego zainteresowania tym, co robimy, wydawał się lekko podejrzany.
— Będziesz miał okazję, by go o to zapytać — odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
Zapukałam do drzwi, kiedy stanęliśmy przed różowymi drzwiami, od których bolały oczy. Nacisnęłam klamkę, usłyszawszy stłumione „proszę". Dorian jak zwykle siedział przed biurkiem. Wokół walały się dziesiątki książek. Niektóre były otwarte, inne zamknięte rzucone w kąt, a jeszcze inne zniszczone. Drapiący papierosowy dym unosił się w powietrzu, od czego zaczęły łzawić mi oczy.
Podeszłam do dyrektora i dopiero stojąc tak blisko, gdzie na jego twarz padało jasne światło lampki nocnej, dostrzegłam zmęczenie na jego twarzy. Miał zaczerwienione tęczówki, powieki lekko opuchnięte oraz czarne wory świadczące o zbyt małej ilości snu. Z dwóch warkoczy sterczały włosy, jakby nie rozplątywał ich od kilku dni. Czytał jakąś grubą księgę, z frustracją przewracając kolejne kartki.
Wyglądał kiepsko.
— Dziękuję, mała Chambler, ty też wyglądasz niczego sobie — zażartował sucho, podnosząc wzrok znad stron. — Poznałaś hasło? — zapytał, gdy sięgał po paczkę papierosów. Włożył jednego w usta, rozglądając się za zapalniczką. Westchnął gniewnie, kiedy nie mógł jej znaleźć. Pewnie zaginęła wśród tych wszystkich książek.
Tristan podszedł do niego, wyciągając dłoń, a jego palec zapłonął małym płomieniem. Przystawił go do papierosa, a gdy ten zaczął się żarzyć, opuścił rękę.
— Nie, ale kolejna wskazówka zaprowadziła nas tutaj — przyznałam, rozejrzawszy się po gabinecie. Na ścianach wisiało kilka obrazów, żadnego z nich jednak nie rozpoznawałam. Tylko jeden z nich przyciągnął moją uwagę. Widniała na nim kobieta łudząco przypominająca Penelopę. Siedziała na fotelu z parującym kubkiem kawy, a na ustach gościł szeroki uśmiech. — Pan to namalował? — zaciekawiłam się, podchodząc do dzieła.
— Tak — potwierdził melancholijnym tonem. Jego smutny wzrok zatrzymał się na idealnie odwzorowanej twarzy Penny.
— Jest piękny — przyznałam, opuszkami delikatnie dotykając płótna. To ten obraz. W nim musiała znajdować się wskazówka. Byłam tego pewna. — Mogę? — zapytałam, chwytając za ramę, gotowa by go ściągnąć.
Dorian przytaknął, a wtedy delikatnie, aby nie zniszczyć dzieła, zdjęłam go z gwoździa. Obróciłam go na drugą stronę, a wtedy na białym tle odnalazłam to, czego szukałam. Za ramę wciśnięto kartkę papieru. Wyjęłam ją, wpatrując się w nią z mocno bijącym sercem. Łudziłam się, że na papierze Pen napisała hasło, jednak gdy rozłożyłam wiadomość, dotarło do mnie, że to jeszcze nie koniec.
Wypuściłam ciężko powietrze.
— Przepraszam cię, siostrzyczko, że cię w to wciągnęłam. Wybacz mi te wszystkie sekrety. Starałam się ciebie chronić, wiem jednak, że mi się to nie udało — zaczęłam czytać rozedrganym głosem. — Ufam ci bezgranicznie, dlatego to tobie przekazałam hasło. Nie ma go tutaj. Ukryłam je w naszym mieszkaniu. Wtedy wydawało mi się to dobrym pomysłem, teraz wiem, że popełniłam błąd. Jeśli czytasz tą wiadomość, to znaczy, że przeze mnie grozi ci niebezpieczeństwo. Będziesz musiała opuścić akademię, jedyne bezpieczne dla ciebie miejsce. Tak bardzo mi przykro... Obiecaj mi, Navinne, że gdy tylko odnajdziesz księgę, zniszczysz ją. Ufaj tylko Dorianowi oraz Iwanwom, znajdźcie sposób, by ją zgładzić, nim trafi w niepowołane ręce. Dokończ dzieło naszych rodziców. — Wypuściłam drżące powietrze, ściskając w spoconych palcach kawałek papieru. Rodzice zginęli, robiąc to, co my — próbowali zniszczyć księgę.
— A więc czeka nas wycieczka do Nowego Jorku — skomentował Dorian, nagle pojawiając się obok mnie. Delikatnie wyrwał mi z dłoni list.
— Nie możesz zostawić tych bezbronnych ludzi — zaprzeczyłam od razu. — Oni potrzebują twojej ochrony, Dorianie. Poradzimy sobie z Tristanem. Jeśli Albert i Irmina faktycznie chcą odzyskać dzieci, najlepiej będzie, jeśli wyruszymy wszyscy razem. Będziemy z daleka od akademii — podsunęłam swój pomysł, który wydawał się jedynym słusznym rozwiązaniem. Ktoś musiał chronić uczniów na wszelki wypadek. A tym kimś miał być Dorian.
— Co jeśli trafią na wasz trop?
— Tym lepiej dla akademii. Nie zaatakują, wiedząc, że nie ma tu kamienia. Będziecie bezpieczni — wtrącił się Tristan, przeczesując lśniące blond włosy. — Wyruszymy jak najszybciej, do tego czasu dojdź do siebie, żebyś mógł w razie czego bronić akademii.
— Przecież nie wyglądam aż tak źle — obruszył się Dorian, marszcząc gniewnie brwi.
Ale najlepiej też nie.
— Dziękuję za komentarz, mała Chambler.
— Co mamy robić, jeśli odnajdziemy hasło? Aktywujemy mapę i wracamy? To zbyt wielkie ryzyko — zastanawiałam się na głos, przechadzając się w tę i z powrotem. Tristan wodził za mną wzrokiem, od którego swędziała mnie skóra. — Powinniśmy od razu wyruszyć po księgę, gdziekolwiek by nie była.
— Jeśli aktywujecie kamień, zadzwońcie. Przyślę do was ludzi.
— Będziemy się za bardzo rzucać w oczy — zaoponował Tristan. Oparł się o biurko, krzyżując ze sobą kostki. — Poradzimy sobie sami. Spróbuj dowiedzieć się, czy da się zniszczyć księgę.
— A myślisz, że co robię od kilku dni? Czytam to wszystko dla przyjemności? — Wykonał zamaszysty ruch ręką, pokazując masę rozrzuconych książek. — W żadnym tomie nie ma mowy o zniszczeniu księgi. Tylko w jednej opisano, że jest to niemożliwe. Znam kogoś, kto może pomóc, ale nie potrafię się z nim skontaktować.
Westchnęłam pod nosem. Mieliśmy tylko część planu. W dalszym ciągu nie wiedzieliśmy co zrobić, gdy już odnajdziemy księgę. Jeśli wrócimy z nią do akademii, znów zagrozimy atakiem na szkołę. Jeśli ukryjemy się poza nią, w końcu ktoś nas znajdzie i ukatrupi. Za wszelką cenę musimy dowiedzieć się, jak zniszczyć to cholerstwo.
— Zabukuję wam najbliższy lot. Idźcie się położyć — poinstruował Dorian, a sam usiadł jeszcze przed biurkiem.
Musisz odpocząć, powiedziałam w myślach z nadzieją, że dyrektor mnie słuchał. Po nikłym uśmiechu, wiedziałam, że faktycznie tak było.
Ty też. Dobranoc, mała Chambler, odpowiedział, a jego głos echem rozbrzmiewał mi w głowie.
Skinęłam na pożegnanie i wyszłam na korytarz, ramię w ramię z Tristanem. Gdy wsiedliśmy do windy, napięcie między nami było tak gęste, że ledwo mogłam wytrzymać w bezruchu. Gdyby było tu więcej przestrzeni, zapewne przechadzałabym się w tę i z powrotem, żeby rozładować nieco emocje. A tak mogłam jedynie bębnić palcami o poręcz. Za wszelką cenę starałam się patrzeć przed siebie, a nie na te szerokie plecy, które były na wyciągnięcie ręki. Myślami wciąż wracałam do pocałunku, od którego zapłonęły mi policzki i zadałam sobie pytanie, czy zrobiłabym to ponownie. Przeraziła mnie odpowiedź. Cholera, tak. Zrobiłabym to a nawet więcej. Winda otworzyła się, więc bez słowa ruszyliśmy do pokoju Iwanowów. Victoria oraz Ivar już tam byli. Szeptali coś między sobą, zerkając na wciąż śpiącego Simona.
— U nas nic. A u was? — zapytała Vic, siadając po turecku. Pochyliła się nieco do przodu, oczekując odpowiedzi.
— Lecimy do Nowego Jorku — odpowiedział Tristan, darując sobie wyjaśnienia. — Hej, wstawaj! — Trącił Simona, ale ten nawet nie drgnął. Pochrapywał cicho, przyciskając kołdrę do klatki piersiowej.
— Śpijcie z Ivarem u mnie, ja położę się do Indiry, a Chambler zostanie z tym dziwakiem — zaproponowała Victoria zmęczonym tonem. Taki układ mi pasował. Uniknę współlokatorki i jej wścibskich pytań. — Wyjaśnij tylko najpierw, o co chodzi z Nowym Jorkiem.
— Właśnie. Czemu mamy tam lecieć? — wtrącił się Ivar, wyciągając się na łóżku. Pozbył się już garnituru i teraz miał na sobie jedynie bokserki. Zamiast myśleć jednak o nim, w mojej głowie pojawiło się wspomnienie Tristana bez koszulki i zaraz pokryłam się rumieńcem. Chyba już nigdy nie pozbędę się tego widoku z głowy. Ani smaku jego ust, czy dotyku rozgrzanych dłoni... Musiałam zacisnąć zęby, żeby się skupić na rozmowie.
— Tam Pen zostawiła hasło. Z Dorianem zdążyliśmy obmyśleć część planu. Lecimy we czwórkę, aktywujemy mapę i jedziemy po księgę. W tym czasie on spróbuje odkryć, jak ją zniszczyć — wyjaśnił, podchodząc do szafy. Wyciągnął z niej dwie koszulki. — Masz, możesz w tym spać.
— Dzięki — mruknęłam pod nosem, łapiąc w locie T-shirt.
— Teraz współpracujemy z Dorianem? — zdziwiła się Victoria z uniesionymi brwiami.
— To nie podlega dyskusji. Albo się zgadzacie, albo nie, jasne? Jeśli jednak tu zostaniecie, rodzice was odnajdą, podczas czego puszczą to miejsce z dymem. — Jego ton przybrał władczy ton, mówił jak przywódca. Rodzeństwo przytaknęło, zgodnie rezygnując z kłótni.
— Jasne, szefie — zażartował Ivar, podnosząc się z łóżka. Mrugnął do mnie, gdy zmierzał w stronę drzwi. — Dobranoc, moja kochana.
Victoria wyszła zaraz za nim, zostawiając mnie sam na sam z Tristanem. Oraz śpiącym jak głaz Simonem. Spojrzał na mnie tylko raz, zanim zdecydował się opuścić pokój.
Wypuściłam głośno powietrze. W co ja się wpakowałam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro