Rozdział 16
Zatkało mnie. Nie mogłam wyrzucić z siebie ani słowa, nerwowy śmiech wyrwał się z mojego gardła, brzmiąc zupełnie obco. Simon cierpliwie się we mnie wpatrywał i wciąż prowadził w powolnym tańcu.
Co dla niego znaczyło słowo „wszystko"? Wiedział wszystko o kamieniu, o mojej siostrze, o sprawach łączących mnie z Iwanowami? Czy był to luźny początek rozmowy na temat mojego życia miłosnego. Może chciał przez to powiedzieć, że wiedział wszystko o mnie, Ivarze oraz Tristanie? Kolejne sekundy wpatrywania się w jego oczy utwierdziły mnie w przekonaniu, że druga teoria nadawała się do kosza.
On naprawdę odkrył moje sekrety. Wiedział wszystko, naprawdę wszystko. Jego wzrok wyraźnie o tym świadczył. A teraz na wąskich ustach wykwitł zadowolony z siebie uśmieszek.
— Czuję się lekko zdradzony — wyznał, przyspieszając taniec do rytmu piosenki. — Ale w pewnym sensie to sprawa życia i śmierci, więc jestem skłonny ci to wybaczyć — dodał, a uśmiech ani na moment nie schodził mu z twarzy.
— Simon, nie możesz nikomu o tym powiedzieć, rozumiesz? Nikomu — podkreśliłam dosadnie, chwytając go mocniej za ramiona. Ufałam Simonowi, prawdopodobnie powierzyłabym mu własne życie, ale... Właśnie, było jedno wielkie „ale". Simon po wypiciu czy wzięciu niezupełnie legalnych substancji bardzo, BARDZO, dużo gadał.
— Och. — Zrobił zabawną minę, przegryzając dolną wargę i rozciągając usta.
— Co znaczy to „och"?! Komu się wygadałeś? — Wszystkie kolory odeszły mi z twarzy, ale przez tonę makijażu prawdopodobnie nie było widać, jak bardzo zbladłam z przerażenia.
— Żarcik, chica — zachichotał, odchylając głowę do tyłu. — Twoje sekrety są u mnie bezpieczne. Tatko i mamcia Iwanow was nie dopadną. — Dał mi pstryczka w nos, jak zawsze. Wstrzymywane do tej pory powietrze wypuściłam z ulgą. Wierzyłam Simonowi, nie wydałby mnie nikomu, prędzej udawałby szaleńca, namieszałby wszystkim w głowach i uciekł, nim cokolwiek by z niego wyciągnęli. Był do tego zdolny. Czasem brzmiał jak szaleniec nawet się nie starając.
Spojrzenie Simona spoważniało. Jego słynny, nieco przygłupi uśmieszek zniknął z twarzy. Przyciągnął mnie do siebie tak, że moja głowa znajdowała się w zagłębieniu jego szyi. Objął mnie mocno, gładząc ciepłymi dłońmi po odkrytych plecach. Odetchnęłam głęboko, oplatając go w talii.
Nie byłam już sama. Miałam przyjaciela, któremu mogłam wszystko opowiedzieć od początku do końca. Nareszcie pozbędę się wciąż rosnących i rosnących tajemnic. Będę mogła zwierzyć się komuś, kto naprawdę mnie wysłucha, bo, nie oszukujmy się, Iwanowom przekazywałam fakty, obmyślałam plany, ale nigdy, przenigdy nie mówiłam o tym, jak się z tym wszystkim czułam, jak mnie przygniatał ciężar tych sekretów. Poza tym, mogę się założyć, że gdybym wyskoczyła nagle ze swoimi uczuciami, wyśmialiby mnie.
— Porozmawiamy po balu? I po twojej schadzce z Iwanowami? — zaproponował, ciągnąc za odstający z koka kosmyk włosów. Obracał go sobie między palcami. — Dla Tristana się tak wystroiłaś? — parsknął śmiechem, za co uderzyłam go lekko w plecy. — Zajebiście wybrnęłaś wtedy z sytuacji. Poważka, ale to kłamstwo ledwo ci przeszło przez gardło.
Tym razem to ja wybuchłam śmiechem. Powinnam się domyślić, że mi nie uwierzył i przez ten czas się ze mnie naśmiewał. W końcu był moim przyjacielem.
— Proponuję zmianę. — Spojrzeliśmy równocześnie na osobę, która się przy nas zatrzymała. Stał wyprostowany, z pewnym siebie uśmiechem i dwoma lampkami wina. Ivar nie raczył nawet zerknąć na Salzmana, żadnego uprzejmego skinienia, luźnego powitania, czy chociażby przelotnego miłego spojrzenia. Patrzył prosto na mnie, a niebieskie światło setek lampek odbijało się w jego oczach, sprawiając, że wydawał się jeszcze bardziej przystojny. Nie powinien taki być. Po tym wszystkim powinnam uważać go za najpaskudniejszego faceta stąpającego po ziemi. Szczyciłam się jednak posiadaniem dobrego wzroku.
— Proponuję ci... — zaczął Simon, ale przerwał nagle, wykrzywiając twarz w obrzydzeniu. — Fuj, w życiu nic ci nie zaproponuję. — Zadrżał gwałtownie, jakby obsiadło go coś wstrętnego, a prawdopodobnie był to wzrok Ivara, który spoczął na nim o kilka sekund za długo. — Uuu, przyniosłeś nam wino! — ożywił się nagle, klasnął w dłonie, a następnie wyrwał niespodziewającemu się niczego Iwanowi kieliszek. Wyżłopał wszystko w trzy sekundy. Odetchnął głęboko, oblizując wargi. — Dzięki stary, chciało mi się pić.
Przyłożyłam palce do ust, aby tylko nie wybuchnąć śmiechem, ale mina Ivara nie ułatwiała mi zadania. Wyglądał komicznie. Z początku rozchylone w szoku usta zaciskał teraz w wąską linię, podniesione przed sekundą brwi ściągnął nagle gniew, a te oczy... nigdy nie widziałam tak szybko zmieniających się emocji.
— Widzimy się zaraz. — Simon ucałował mnie w czubek głowy, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Ivarem. Swoim złowrogim spojrzeniem z pewnością próbował mu przekazać, że miał go na oku. — Nara, frajerze! — krzyknął, powoli odchodząc w stronę stołów z alkoholem.
Ivar przysunął się do mnie z niewinnym uśmiechem, podsuwając mi pod nos pełną lampkę wina. Sięgnęłam po nią z westchnięciem i wypiłam duszkiem, równie szybko co wcześniej Simon. I dobrze, że to zrobił, przynajmniej pomógł mu w „rzucaniu picia". Wiedziałam, że prędzej czy później znów sięgnie po alkohol, a to całe gadanie miało na celu mnie udobruchać. Umykała mu jednak jedna, bardzo ważna rzecz: nie zależało mi na tym. Nie chciałam, żeby Ivar coś mi udowadniał, nie potrzebowałam, by się dla mnie poświęcał (co, nie oszukujmy się, nie wychodziło mu najlepiej). Między nami wszystko skończone, oprócz przyjaźni oboje nie mieliśmy na co liczyć. Zapewnienia, że „nie odpuści", nie robiły na mnie wrażenia.
— Może zerwiemy się wcześniej i poczekamy nad jeziorem? — zaproponował, uśmiechając się szeroko. Zupełnie jakby ostatnie wydarzenia nie miały miejsca, jakby nie zrozumiał, co mu powiedziałam kilka dni temu. Ivar to uparty osioł.
— Idź, jak chcesz. Ja będę o wyznaczonej godzinie — odpowiedziałam, wzrokiem szukając Simona. Stał z Indirą, oboje szeptali coś sobie do ucha, patrzyli w naszą stronę i podjadali ciasteczka. Uch, powinnam obżerać się z nimi. — Do zobaczenia. — Wyminęłam go, ale nie zaszłam za daleko. Chwycił mnie delikatnie za łokieć, nieznacznie przyciągając w swoją stronę. Spojrzałam mu w oczy, szukając tego samego, co zobaczyłam ostatnim razem. Ale oprócz przenikającej desperacji, jego wzrok pozostawał trzeźwy.
— Zostań ze mną — poprosił, wykrzywiając usta w smutnym uśmiechu.
— Nigdy z tobą nie zostanę, Ivar. Rozmawiamy jeszcze tylko dlatego, że mamy sprawy do załatwienia. — Po tych słowach złość przeplatała się ze smutkiem w jego orzechowych oczach. Twarz wykrzywił w grymasie przypominającym zawód. Jednak to on pierwszy mnie zawiódł tamtego wieczoru na imprezie, odczuwał echo tego, co poczułam ja. Wyrwałam łokieć z jego dłoni, chłodnymi palcami ostatni raz przejechał po mojej szorstkiej skórze w tamtym miejscu. Odeszłam, nie oglądając się za siebie. Zmierzałam w stronę przyjaciół, a im bliżej byłam, tym głośniej docierały ich zdania.
— Spławiła go — skomentował Simon, wsadzając do ust truskawkę w czekoladzie.
— Zdecydowanie go spławiła. Widzisz jego minę? — odparła Indira, kiwając powoli głową.
— Biedaczek, nie może się otrząsnąć — westchnął Simon, po chwili wybuchając śmiechem, który mógł kwalifikować się do tych złowieszczych. — Zasłużył sobie.
— Może i tak — mruknęłam, kiedy znajdowałam się na tyle blisko, że nie musiałam podnosić głosu. Przejechałam wzrokiem po stole z deserami. Skąd, do cholery, Dorian to wszystko wytrzasnął? Obłęd. Pokusiłam się na kawałek ciasta czekoladowego z malinami. Później na jogurtowe z owocami leśnymi. A na koniec upchnęłam dwa serniczki, które popiłam lampką słodkiego wina.
— Myślałem, że nie jesteś z tych, które zajadają stres. — Simon uniósł do góry jedną brew, wpychając sobie do ust mini donuta z nadzieniem.
— Bo nie jestem — przytaknęłam, wycierając usta. — Jestem z tych, które kochają słodkości. A nie wiedziałam tylu ciast od wielu, wielu miesięcy.
— Rozumiem, musiałaś dokarmić bestię.
— Coś w tym stylu — mruknęłam, zerkając na tartę wiśniową. Uśmiechała się do mnie z daleka, kusząc pięknym wyglądem. Sięgnęłam w jej kierunku. Biorąc małe kęsy, rozejrzałam się po sali. Kojarzyłam tylko kilka osób, na zajęciach nie byłam chętna do poznawania nowych ludzi, a co mówiąc poza nimi. Nawet nie zwracałam na nich uwagi, nie potrafiłam wymienić ich z imienia, po prostu znałam twarze. Mój wzrok natrafił na Doriana. Śmiał się głośno, rozmawiając z kimś, kogo zasłaniał swoim wielkim ciałem. Odsunął się do tyłu, a wtedy ją zobaczyłam: pani Carmel. Uśmiechała się, kiwając w zrozumieniu głową. Podobno miała pilnować drzwi, jak każdego wieczoru. Sądziłam, że nie zjawi się na imprezie. Dorian, jakby wyczuł moje myśli, odwrócił się, mrugając porozumiewawczo. Zwabił ją na przyjęcie, nikt nie pilnował wyjścia. Mieliśmy wolną drogę na zewnątrz.
— Lecę, później cię znajdę — pożegnałam się prędko z Simonem, po czym wymknęłam się na korytarz. Chwyciłam sukienkę w dłonie i szybkim krokiem (ale nie biegiem), ruszyłam do windy. Minęłam kilka podpitych osób, ale nikogo znajomego, więc nikt nie zwracał na mnie uwagi. Kilkukrotnie wcisnęłam przycisk przywołujący windę.
Rozważałam najpierw odwiedzenie pokoju Tristana lub Victorii, żeby poinformować ich, że mieliśmy wolną drogę, ale prawdopodobnie udałoby im się przemknąć pod nosem Carmel niezauważalnie, nawet jakby siedziała naprzeciwko drzwi. Na pewno więc poradzą sobie bez tej informacji. Poza tym, do spotkania zostało nam około czterdziestu minut, mogli być więcej, a ja nie mogłam tracić czasu na szukanie ich. Wolałam spędzić ten czas, czekając w samotności przed chatką. Gdy drzwi windy rozsunęły się wyjątkowo powoli, wślizgnęłam się do środka, od razu wciskając przycisk z numerem „zero". Wysiądę w szafie w salonie chatki, gdzie kilka tygodni temu w miękkim fotelu dochodziłam do siebie po wypadku samochodowym. Od wyjścia na zewnątrz będą dzieliły mnie tylko drzwi zamknięte na kilka solidnych zamków.
Po otwarciu drzwi, wychyliłam głowę i upewniwszy się, że w chatce nikogo nie było, zrobiłam kilka niepewnych kroków do przodu. Salon tonął w mroku, zasłony w każdym oknie zostały szczelnie zasunięte i nawet przez najmniejszą szparkę nie przedzierało się światło księżyca. Przystanęłam, żeby przyzwyczaić się do panującej ciemności. Nie dostrzegałam nawet zarysu drzwi do przedsionka, gdzie znajdowało się wyjście. Dałam sobie kilka minut, mrugając co rusz, a kiedy zaczęłam dostrzegać coraz wyraźniejsze kształty, ruszyłam w tę stronę, gdzie wydawało mi się, że świeciła się klamka. Nacisnęłam na nią, ale ta nie ustąpiła. Carmel musiała wszystko zamknąć. Zamek nie miał żadnego pokrętła, a więc musiał do nich być jakiś klucz. Ja jednak nie miałam czasu, aby go szukać. Domyślałam się, że pani Darren trzymała go kurczowo przy sobie. To zabezpieczenie, żeby żaden uczeń nie czmychnął pod jej nieobecność.
Całe szczęście byłam Srebrną, a mechanizm został wykonany z metalu. Wystarczyło tylko, abym się skupiła, próbowała sobie wyobrazić, jak wygląda zamek i... Tak, wyczuwałam go, jego kształt materializował się w mojej głowie. Teraz tylko musiałam go przesunąć i klik, po sprawie. Klamka ustąpiła, a ja weszłam do jeszcze ciemniejszego przedsionka, w którym główne drzwi spoglądały na mnie szyderczo znad pięciu zabezpieczeń. Nie, sześciu, wyczuwałam kłódkę, również zamykaną na kluczyk, który Carmel także musiała mieć przy sobie. Jak dobrze, że pani Might na ostatnich zajęciach nauczyła mnie jak w myślach odnajdywać metal z zamkniętymi oczami. Mogłam go przesuwać, przekształcać, niszczyć i naprawiać.
Przymknęłam powieki, skupiłam się na zasuwach, mechanizmach, zamkach, do których brakowało mi kluczy, a następnie jedną myślą otworzyłam wszystkie na raz. Zadowolona patrzyłam, jak szpara oświetlająca pokój powiększała się. Pewnym krokiem wyszłam na zewnątrz, a rześkie, wieczorne powietrze uderzyło w lekko rozpalone policzki. Do spotkania zostało niecałe pół godziny. Mogłam przez ten czas poszukać jeziora, przy którym mieliśmy się zebrać, ale wolałam nie ryzykować zgubieniem się. Ruszyłam więc w stronę stodoły, gdzie kucnęłam w cieniu, wpatrując się w chatkę. Z tego miejsca dobrze widziałam, kto wychodził.
Otuliłam się ramionami, gdy zerwał się chłodny wietrzyk. Z westchnieniem oparłam głowę o ścianę, rozkoszując się świeżym powietrzem. Ostatni raz znajdowałam się na zewnątrz, gdy wybraliśmy się do galerii. Wtedy jednak nie miałam okazji przystanąć, aby wpatrywać się w niebo. Tej nocy było magiczne. Nigdy nie widziałam aż tylu gwiazd. Nawet na wyjazdach z siostrą. Dosłownie na kilka sekund zabrakło mi tchu.
Spuściłam głowę, usłyszawszy jakiś hałas. Drzwi od domku trzasnęły, wypuszczając na zewnątrz jakąś postać. Biała, rozpięta marynarka, czarne eleganckie spodnie, krawat przewieszony przez szyję. Ivar Iwanow. Z dłońmi wsuniętymi w kieszenie wpatrywał się w niebo, bujając się na piętach w przód i tył. Jego twarz w połowie skryta w cieniu, a w połowie oświetlona przez księżyc wyrażała coś na wzór zmartwienia przeplatanego ze zmęczeniem. Usłyszałam jego głośne westchnienie, jakby próbował pozbyć się tym oddechem wszystkich zmartwień. Obrócił gwałtownie głowę, prawdopodobnie usłyszawszy coś ze środka. Przewrócił oczami w tej samej chwili, w której Tristan oraz towarzysząca mu Victoria przekroczyli próg. Uśmiechnęłam się na ten zwyczajny gest.
Z cichym jękiem, bo coś strzeliło mi w kolanach, wstałam na równe nogi. Podeszłam do rodzeństwa, stukając rytmicznie obcasami. Wszyscy jak na zawołanie spojrzeli w moją stronę zaniepokojeni, a kiedy mnie rozpoznali, ich twarze złagodniały.
— Otworzyłaś zamki? — zaciekawiła się Victoria, mrużąc oczy.
— Pani Might pokazała mi tę sztuczkę. — Wzruszyłam luźno ramionami, choć w środku skakałam pełna zadowolenia. — Dorian zajął się Carmel.
— Dorian wie, że się spotkaliśmy? — Tristan posłał mi ostre spojrzenie. Nie moja wina, że dyrektor potrafi odczytywać myśli.
— Chodźmy w bardziej ustronne miejsce. Ktoś w każdej chwili może się pojawić — wtrącił się Ivar, powolnym krokiem zmierzając w nieznanym mi kierunku. Zignorowałam przeszywający wzrok drugiego brata i ruszyłam za pierwszym. Zadrżałam, gdy weszliśmy w gęstwinę drzew. Wiatr targał gałęziami oraz moją sukienką, która zaczęła plątać mi się pod nogami. Przeklęłam pod nosem, zgarniając materiał w dłonie. Szliśmy pięć minut, zanim przystanęliśmy. Tafla jeziora błyszczała, odbijając światło księżyca. Dałam sobie chwilę na podziwianie tego miejsca. Nocą wyglądało bajecznie, aż żałowałam, że nie dowiedziałam się o nim wcześniej. Spędzałabym tu chwile, w których wolałam pobyć sama.
Ivar usiadł na ogromnym kamieniu, poklepując miejsce obok siebie. Nie protestowałam. Od butów bolały mnie łydki. Victoria przysiadła na niższej skale pod moimi stopami, a Tristan stanął naprzeciwko. Dreszcz wstrząsnął moim ciałem, gdy zerwało się wietrzysko. Wielka kula ognia pojawiła się między nami, ogrzewając mnie oraz Vic. Skinęłam w podziękowani Iwanowi.
— Jaki mamy plan? Aktywujemy kamień i co dalej? Sami odnajdziemy księgę? Schowamy ją? Zniszczymy? Nie lepiej zachować wiedzę o haśle dla siebie i ukryć kamień, żeby nikt go nie odnalazł? — zasypałam wszystkich falą pytań, która chodziła mi po głowie od rozmowy z Dorianem. — Nie boicie się, że oni tylko czekają, aż aktywujemy go, by nam go od razu odebrać?
— Jeśli go nie aktywujemy, też nam go odbiorą. Nie są głupi, rodzice muszą wiedzieć, że go mamy. Dlatego wysłali Merę — wyjaśnił Tristan, a na wzmiankę o tej kobiecie, wykrzywiłam twarz w grymasie. Mera, ta która podszywała się pod moją siostrę, by wybadać teren. — Nie wiemy, jak zniszczyć kamień czy księgę. Prawdopodobnie wiedza ta znajduje się w środku. Musimy ją jak najszybciej odnaleźć, rodzice wraz z O.L.P.O. depczą nam po piętach. Kończy nam się czas, z pewnością czekają na odpowiedni moment, by zaatakować. A jeśli mają to zrobić, lepiej żebyśmy byli w drodze, niż w akademii. Wtedy będzie mniej ofiar.
Pokiwałam powoli głową, przyswajając informacje. Tristan miał dużo racji. Jeśli wyruszymy na poszukiwanie księgi, akademia pozostanie bezpieczna. Będą ścigać tylko nas, niewinne dzieci nie ucierpią. Ale czy mieliśmy szansę w pojedynkę? Jeśli nas wyśledzą, jak wielu ludzi poślą, by nas sprzątnąć? Kilku? Kilkunastu? Kilkudziesięciu?
— Proponuję zniszczyć kamień, gdy tylko go aktywujemy. Zgaduję, że będzie potrzebny do tworzenia Odmiennych. Jeśli go zniszczymy, wiedza w księdze może okazać się bezużyteczna — zaproponowała Victoria, opierając się o większą skałę. Jej włosy łaskotały mnie w łydkę. — Mam wystarczająco mocy, by to zrobić.
— Nie, nie wiemy, jakie konsekwencje mogą z tego wyniknąć — zaprzeczył ostro Tristan, wpatrując się w siostrę. — Nie mogę narażać cię na niebezpieczeństwo. Nie kolejny raz. — Ostatnie zdanie wypowiedział z bólem, który wkradł się dosłownie na ułamek sekundy.
Zerknęłam na Victorię. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zacisnęła mocno szczękę, a przez to jej twarz jeszcze mocniej się wyostrzyła.
— Daruj sobie wspominki o przeszłości. — Przewróciła oczami zirytowana, ale ja widziałam masę emocji przewijających się po jej obliczu. Cokolwiek się wydarzyło, musiało odcisnąć na niej bolesne piętno. — Zniszczenie kamienia to najlepsza opcja.
— Zgadzam się, ale jeśli ma ci się coś stać, to może lepiej go ukryć, może Dorian coś wymyśli — pozwoliłam się wtrącić, co spotkało się z wściekłym wzrokiem całej trójki.
— Nie potrzebujemy jego pomocy, nie ufamy mu na tyle, żeby oddać kamień po aktywacji — przemówił Ivar za całą trójkę. Ja ufałam Dorianowi. Ale moje zdanie było dla nich nieważne. Trzy głosy na jeden nie dawały mi żadnych szans.
— A ja nie potrzebuję, żebyś się o mnie martwiła — burknęła pod nosem Vic, posyłając mi z dołu mordercze spojrzenie. Teraz ja miałam ochotę przewrócić oczami.
— Nie martwię się o ciebie. Będziesz jeszcze potrzebna, więc szkoda by było, jakbyś umarła przed odnalezieniem księgi — wyjaśniłam, przybliżając się do kuli ognia, by ogrzać nieco zaczerwienione z zimna policzki.
Zapadła chwilowa cisza, wszyscy pogrążyli się w myślach, zastanawiając się, jakie rozwiązanie okaże się najlepsze. Plan Victorii nie był zły, jednak Tristan miał rację — nie mieliśmy pojęcia, co się stanie po zniszczeniu kamienia. Jeśli w ogóle dało się go zniszczyć. W końcu ten przedmiot miał prawdopodobnie dziesiątki a nawet setki lat, pierwsza lepsza moc nie pozbawi go energii. To było zbyt ryzykowne. Jednak faktycznie mógł być potrzebny do stworzenia Odmiennych, a to znaczyło, że jego zniszczenie zniwelowałoby plany O.L.P.O, nawet jeśli odebraliby nam księgę.
— Dobra, spróbujmy aktywować teraz kamień. Jeśli się nie uda, będziemy dalej myśleć o haśle. Potem zajmiemy się resztą — przerwałam coraz bardziej ciążącą ciszę.
Tristan wyjął z kieszeni kurtki małe pudełeczko. Wyprostowałam się, napędzana ekscytacją. Nie miałam jeszcze okazji zobaczyć, jak wygląda powód moich dotychczasowych koszmarów. Iwanow otworzył wieczko, a ja w tym samym momencie pochyliłam się, niemal dotykając kuli ognia, która zaczęła palić mnie w twarz. Przechyliłam głowę z zaciekawieniem, mrużąc oczy. W środku leżał kamień. Mały, mniejszy niż moja pięść, o jaskrawym zielonym kolorze. Nie wyglądało jak coś, co mogło prowadzić do zmieniania ludzi w Odmiennych.
— Wyjmij go i powiedz głośno hasło — poinstruował Tristan. Spoconymi palcami chwyciłam kruszywo. Bałam się, że wypadnie mi z rąk i się rozkruszy, co było mało prawdopodobne, ale jednak chwyciłam go mocno. Jego ostre krawędzie wbijały mi się w dłoń. Odetchnęłam głęboko kilka razy, modląc się, aby to zadziałało.
— Gwiaździsta noc — powiedziałam, czekając na reakcję. Nic się nie stało. Żadnego światła, żadnego drżenia, żadnej mocy.
— Głośniej, Chambler. Nie szepcz do niego — pouczył mnie Tristan. Zrobiłam, co kazał, podnosząc ton, ale nadal nic się nie zmieniło. Zero reakcji. Westchnęłam pokonana.
— Nie rozumiem... Gwiaździsta noc to jedyna rzecz, która łączy mnie z siostrą. Ten obraz jest tutaj wszędzie, dosłownie wszędzie — jęknęłam z frustracji. Zmusiłam mózg do pracy na najwyższych obrotach. Myśl, myśl, myśl... Jakie Pen mogła nadać hasło, skoro to nie był nasz obraz? Nie dała mi żadnych innych wskazówek! Och... — Mam pomysł!
— Dawaj — zachęcił mnie Ivar, kładąc się na skale w taki sposób, że opierał się o nią łokciami.
— Gwiaździsta noc to nie hasło, to wskazówka. Nie bez powodu obraz jest wszędzie. Pen musiała ukryć hasło w którymś dziele. — Tak, zdecydowanie to miało sens. Pen kochała zagadki. Że też musiała mi wszystko utrudniać nawet po śmierci.
— Nie zaszkodzi spróbować. — Ivar pokiwał głową. Victoria zdawała się nieprzekonana, ale wzruszyła luźno ramionami.
— Okay — powiedział powoli Tristan. — Po balu wszyscy będą schlani, więc nikt nie będzie chodził po korytarzach. Możemy rozdzielić się na grupy i około drugiej to sprawdzimy.
— Dobra, czyli mamy jeszcze sporo godzin. Chodźmy się napić piwa, błagam! — wykrzyknęła Vic, podnosząc się z miejsca.
Zanim się rozejdziemy, musiałam powiedzieć im o jeszcze jeden rzeczy.
— Słuchajcie... — zaczęłam, a trzy pary oczu zwróciły się w moim kierunku. Tristan uniósł brew w wyczekiwaniu. — Simon wie o wszystkim — przyznałam na jednym wdechu, nim zdążyłam się rozmyślić. — Nie wiem, jak się dowiedział, ale wie. Muszę go wtajemniczyć.
— Chyba sobie, kurwa, żartujesz — warknęła Iwanow, odchylając głowę do tyłu.
Niestety, albo stety, nie żartowałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro