Rozdział 14
Przy stoliku tego dnia panowała cisza, co nie zdarzało się zbyt często. Indira bawiła się swoim jedzeniem z miną, jakby lada moment miała zwymiotować. Pewnie by tak się stało, gdyby spróbowała wcisnąć chociażby kawałek smażonej kiełbaski. Simon wyjątkowo nie nałożył na swój talerz nic, zamiast niego na stole leżała jego głowa z burzą potarganych włosów. Najwidoczniej po moim wyjściu musiała zacząć się prawdziwa impreza, bo wszyscy wokół zdawali się umierać z powodu kaca.
Mimowolnie zerknęłam w stronę Iwanowów. Victoria wyglądała olśniewająco, więc albo nie tknęła alkoholu, albo nawet po ostrej imprezie była piękna. Tristan ominął całe wydarzenie, dlatego wydawał się wyspany i pełen energii. A Ivar, cóż, pewnie po moim wyjściu wciąż odsypiał, bo nie siedział z rodzeństwem. Albo nie zdążyli się pogodzić, przez co ominął śniadanie.
— Jak się trzymasz? Słyszałam o twojej siostrze. — Zamrugałam kilkukrotnie, w głowie raz jeszcze odtwarzając słowa Indiry. Co miała na myśli? Co słyszała? Czy informacja o Pen, o tym, że to wcale nie ona zjawiła się w akademii, rozeszła się tak szybko? Przecież dopiero co rozmawiałam z Dorianem. Posłałam jej pytające spojrzenie, na które zmarszczyła lekko brwi. — No, Dorian wysłał ją w jakieś bezpieczne miejsce, bo O.L.P.O mogło ją tu znaleźć.
Znowu zamrugałam. Skąd ona, do cholery, to wytrzasnęła?
— Usłyszałam to na imprezie. Ktoś podsłuchał rozmowę Doriana i Petrova. Nie wiedziałaś? — Podejrzliwość wkradła się do jej tonu.
— Po prostu nie wiedziałam, że ktoś o tym wie. Dorian powiedział mi o tym dziś rano — skłamałam, odkładając widelec. Straciłam apetyt. Upiłam łyk kawy, by mieć czas na pozbieranie myśli.
Czyli tak Dorian radził sobie z problemami? Ciągle okłamywał uczniów? Dlaczego nie powiedział prawdy? Wszyscy powinni wiedzieć, że człowiek O.L.P.O wkradł się podstępem do akademii. Pozwalał im wierzyć, że wszystko było w porządku, że nikomu nie groziło niebezpieczeństwo, gdzie przecież lada moment cała armia mogła nas napaść. Jeśli Irmina oraz Albert Iwanowie podejrzewali, że kamień znajdował się w rękach ich dzieci, wkrótce mogli tu wtargnąć, by odebrać to, czego szukają. Jak ci niewinni ludzie mieli się wtedy bronić, nie będąc przygotowanym? Przecież tu były dzieci! Wszyscy nimi byliśmy. Niewinnymi, bezbronnymi dziećmi żyjącymi w kłamstwie Doriana, zdani na jego łaskę.
Upiłam drugi łyk. Powinnam raz jeszcze z nim porozmawiać. Zadać to jedno ważne pytanie: „Dlaczego?".
— Czuję się dobrze. Przynajmniej wiem, że jest bezpieczna. — Kłamstwo z trudem przeszło mi przez usta. Bo Pen wcale nie była bezpieczna. Była martwa. Duszkiem wypiłam resztkę kawy, by pozbyć się guli w gardle.
Indira wróciła do bawienia się jedzeniem. Simon się nie poruszył. Daniki nie było przy stole. A ja czułam jak ukrywanie tego wszystkiego ciążyło mi coraz bardziej. Chciałabym móc im o wszystkim powiedzieć. Ale nie mogłam. Bo nie wiedziałam, czy aby na pewno im ufałam. Poza tym jak miałabym zacząć? Że pod dachem, a raczej pod podłogą, akademii znajduje się kamień prowadzący do księgi, która opisuje jak stworzyć armię Odmiennych? Oraz że jest tam opis, jak zdmuchnąć nas wszystkich z powierzchni ziemi?
— Spadam na zajęcia, widzimy się potem — zakomunikowałam luźnym tonem, ściskając w jednej dłoni pusty kubeczek, a w drugiej torebkę z notesem. Zapomniałam spakować książki.
Szłam powoli korytarzem, rozważając ucieczkę z lekcji. Naprawdę nie miałam ani sił, ani ochoty, by po tym wszystkim siedzieć jak gdyby nic na lekcji historii. Patrząc na Petrova, rozmyślałabym o porannej rozmowie z Dorianem. Próbowałabym zrozumieć, dlaczego rada, o której powiedział mi Tristan, wszystko ukrywała. Co jeśli Ivar jednak miał rację, a oni faktycznie chcieli zagarnąć kamień dla siebie? Nie znałam dobrze nauczycieli, ciężko było mi stwierdzić, czy byli dobrymi ludźmi.
Wpadłam na kogoś na ostatnim zakręcie. Z przekleństwem cisnącym się na usta, spojrzałam w górę i zaraz tego pożałowałam. Ivar cofnął się do tyłu, dając mi więcej przestrzeni, ale to nie wystarczyło, bo jego spojrzenie mnie osaczało. Jego skruszony, zawstydzony wzrok tylko bardziej mnie rozdrażnił. Chował dłonie w kieszeni bluzy, garbiąc się przy tym lekko.
— Navinne... — zaczął łagodnym tonem, ale mu przerwałam:
— Nie teraz, Ivar. Mam zbyt wiele spraw na głowie, by przejmować się jeszcze tobą.
— Daj mi się wytłumaczyć — poprosił, a głos przy tym mu się załamał. Wlepiał we mnie błyszczące, wciąż lekko zaczerwienione oczy.
Westchnęłam, milcząc za długo, bo od razu to wykorzystał.
— Zachowałem się jak dupek. Wiem to, jestem strasznym dupkiem i masz prawo mnie teraz nie lubić. Nie panuję nad sobą po alkoholu, wyłączam się, robię rzeczy, których normalnie bym nie zrobił. Nie jestem w stanie opanować swojej siły, nie chciałem tak mocno cię trzymać... Musisz mi uwierzyć, że nie chciałem się skrzywdzić. — Podczas mówienia nachylił się w moją stronę, ale zaraz się cofnął.
— Nie pomyślałeś o tym, żeby, no nie wiem... Po prostu przestać pić? — zaproponowałam obojętnie, zaciskając mocniej palce na ramiączku torebki. Czy przyjmowałam jego przeprosiny? Nie wiem. Ale co do jednego miał rację: był strasznym dupkiem.
— Ja...
— Co planowałeś? — przerwałam mu, a on przekrzywił nieznacznie głowę zbity z tropu. — Gdy chciałeś odprowadzić mnie do pokoju. Co chciałeś zrobić?
— Ja.. — zająknął się, a twarz nieco mu pobladła. — Lubię cię, naprawdę, Navinne. Myślałem, że ty mnie też i wczoraj... — Przełknął głośno ślinę, zanim dokończył. — Pragnąłem cię całej.
Smutek w jego oczach był porażający. Może naprawdę żałował. Może naprawdę mnie lubił. Pokazał to jednak w najgorszy możliwy sposób. Nie chciałam tracić czasu na naprawę człowieka, który po alkoholu był kimś zupełnie obcym. Brakowało mi do tego sił. Mieliśmy jednak ważniejsze sprawy na głowie, a do tego potrzebna była współpraca. Przez najbliższy czas często będziemy rozmawiać.
— Zostaniemy przyjaciółmi, ale nic więcej — powiedziałam po długiej chwili ciszy. — Zobaczymy się po zajęciach. Przyjdę do was o siedemnastej. — Wyminęłam go, kierując się w stronę sali. Dzień dopiero się zaczął, a ja już miałam ochotę zaszyć się w łóżku.
— Naprawię to, Navinne. — Usłyszałam jeszcze jego cichy, obiecujący głos.
***
Byłam właśnie w drodze do pokoju Iwanowów. Na korytarzu minęło mnie kilka uczniów zmierzających w sobie tylko znanym kierunku. Gapili się na mnie. Cały dzień wszyscy się na mnie gapili. Plotka o tym, że Pen została wysłana w bezpieczne miejsce rozeszła się jak zaraza. Od rana zasypywano mnie masą pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Kłamałam, a przez to, że wypowiedziałam już tego dnia setkę kłamstw, zaczynałam tracić zmysły. Powoli sama zaczynałam wierzyć w to, że moja siostra żyła, a Dorian przewiózł ją gdzieś daleko, gdzie nic jej nie groziło.
— Navinne, hej! — Przystanęłam, słysząc znajomy głos. Silver zmierzała w moim kierunku nerwowym krokiem. Miała na sobie dużą bluzę, której rękawy naciągnęła aż na palce. Bawiła się rozciągniętym materiałem.
— Hej — przywitałam się, siłując się na lekki uśmiech. Zamiast tego z pewnością wyszedł kwaśny grymas.
— Martwię się — zaczęła, zagryzając i tak już mocno pogryzioną wargę. — Możemy chwilę porozmawiać? — zapytała, rozglądając się na boki, by upewnić się, czy byłyśmy same.
Skinęłam głową, skubiąc skórki wokół paznokci. Wiedziałam, o czym chciała pogadać. A raczej o kim. Nie przygotowałam się na okłamywanie jej. W końcu przyjaźniła się z moją siostrą.
— Posłuchaj, wiem, że to zabrzmi jak wariactwo, ale... — przerwała, kiedy minął nas jakiś uczeń. — Wydaje mi się, że Pen tak naprawdę nią nie jest. Nie wiem, co się stało, gdy była więziona, ale wróciła inna — wyznała nerwowym szeptem, błądząc wzrokiem po mojej twarzy. Wstrzymałam oddech. — Odwiedziła mnie tylko raz. I było to bardzo dziwne spotkanie. Prawie nic nie pamiętała. A teraz zniknęła znowu.
— Dorian zapewnił jej bezpieczeństwo — skłamałam, tak jak kilkanaście razy przedtem. — Odkąd wróciła, miała problemy z pamięcią. Pewnie coś jej zrobili. Ale nic jej nie grozi. Jest bezpieczna. — Nie jest. Nie żyje. Kobieta, która się za nią podawała, została zabrana.
— Jeśli coś wiesz, błagam, powiedz mi. — Głos jej się załamał, a mnie zakuło w sercu. Nie mogłam patrzeć w jej zdesperowane oczy. Nie potrafiłam dłużej kłamać bez zająknięcia.
— Nie ma czym się martwić, Silver. Naprawdę, Pen jest w dobrych rękach. Dorian się tym zajął. — By nie patrzeć jej w oczy, wbiłam wzrok w srebrny, błyszczący kolczyk w nosie. — Porozmawiaj z nim, z pewnością wie więcej niż ja. Muszę cię przeprosić, spieszę się... — Resztkami sił przywołałam na usta uśmiech.
— Uważaj na siebie, Navinne. Obserwowałam cię. Ciągle widzę cię wśród Iwanowów, tak jak wcześniej Pen. A potem ona zniknęła. Historia zaczyna się powtarzać — ostrzegła, zanim ją minęłam.
— Nic mi nie grozi — odparłam na odchodne i naprawdę chciałam w to wierzyć.
Zniknęłam za zakrętem i już znajdowałam się w męskiej części sypialni. Przystanęłam przed drzwiami chłopaków, biorąc kilka głębokich oddechów. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale zamrugałam kilkukrotnie, by się ich pozbyć.
— Wchodzisz, czy będziesz tak stała? — Victoria pchnęła mnie, gdy sięgała po klamkę. Jeszcze jej mi tutaj brakowało. Nie miałam pojęcia, że będzie to rodzinne spotkanie.
Weszłam za nią, zamykając za sobą drzwi. Victoria rzuciła się na łóżko Ivara, zwalając się na jego ciało ze śmiechem. Chłopak wydał z siebie przeciągły jęk, gdy trafiła go łokciem w bok. Tristan siedział naprzeciwko, czytając jakąś książkę. Nie widziałam tytułu, ale mogłam się założyć, że był to jakiś horror czy kryminał.
Stałam na środku pokoju, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić. Chciałam powiedzieć im jak najszybciej o podejrzeniach odnośnie hasła, żeby się zmyć w ciągu kilku minut.
— Siadaj. — Tristan rzucił we mnie wielką poduchą. Złapałam ją w ostatniej chwili. Ułożyłam ją na podłodze i usiadłam, podciągając kolana do piersi. Ivar z Victorią wciąż się bili, przy czym chichotali pod nosem. Wydawało się to takie normalne, że przez jedną chwilę wydali mi się ludzcy, zwyczajni.
— Chcecie piwo? — zapytała, otwierając lodówkę. Rzuciła jedno Tristanowi, swoje ustawiła na szafce nocnej, a trzecie zwróciła w moją stronę. Spojrzała na mnie ponaglająco, ale bez cienia wrogości. Próbowałam za wszelką cenę nie okazywać zdziwienia. Wyciągnęłam rękę, palcami chwytając przyjemnie zimną butelkę. Byłam tak zmęczona, że może to wszystko mi się tylko wydawało. Może to był tylko sen, a Victoria Iwanow wcale nie zaproponowała mi piwa.
— Ja nie piję — odmówił Ivar, zerkając na mnie przelotnie.
Odkręciłam kapsel, by po chwili łapczywie upić kilka łyków. Ignorowałam jego spojrzenie. Wiedziałam, że nie pił ze względu na mnie. Pewnie twierdził, że to klucz do naprawienia tego, co było między nami. Niezły początek.
— Buuu, nudziarz. — Victoria pokazała kciuk w dół, przykładając piwo do ust. — Co tu właściwie robimy? Spędzanie czasu z Chambler to ostatnie, na co mam ochotę. — Spojrzała na mnie z czymś, co zdecydowanie przypominało odrazę. Bosko, wszystko wróciło do normy.
— Wielka szkoda, ja cały dzień marzyłam o tym, żeby wypić z tobą piwo — odparłam sarkastycznie, upijając jeszcze jeden łyk. Ivar zaśmiał się na moje słowa. — Mam podejrzenia co do hasła. Dajcie go, spróbujemy i będziemy mogli iść.
— Chyba żartujesz — powiedział do tej pory milczący Tristan. — Nie mamy pojęcia, co się stanie, jeśli aktywujesz kamień. Robienie tego tutaj jest zbyt niebezpieczne.
— Więc jaki masz plan? — zapytał Ivar.
Skubałam etykietę na butelce, zastanawiając się nad rozwiązaniem. Tristan miał rację, nie wiedzieli, co wydarzy się, gdy wypowiem odpowiednie hasło. Ja tym bardziej. Musieliśmy to zrobić w miejscu, gdzie nie będzie ludzi.
— Za dwa dni jest bal, wszyscy będą w jednym miejscu. Indira wspomniała, że jest tu jakieś jezioro, możemy się tam spotkać w trakcie — zaproponowałam, zerkając na resztę. Victoria przytaknęła, między kolejnymi łykami.
— Dobry pomysł. Znajdę cię na sali i pójdziemy razem — odparł zadowolony Ivar. Przełknęłam nerwowo ślinę. Nie mogłam się z nim pokazać. Silver i tak już za dużo podejrzewała, a skoro mnie obserwowała, to nie chciałam, by widziała, jak się z nim wymykam. Jeśli by za nami poszła, dowiedziałaby się zbyt wiele. A na to nie mogliśmy pozwolić.
— Po prostu zaczekaj na mnie przed chatką.
— Jesteś pewien, że uda ci się wyrwać Sarze? — zaśmiała się Victoria, zerkając na brata. On z kolei spojrzał na mnie. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie zamilkł. Miał partnerkę na bal, to dobrze. Nie ruszało mnie to. Pewnie to jedna z tych dziewczyn z kanapy.
Dokończyłam szybko piwo. Skoro już wszystko ustaliliśmy, mogłam nareszcie stąd wyjść. Musiałam jeszcze porozmawiać z Dorianem.
***
Siedziałam na tym paskudnym fotelu w kwiatki i czekałam, aż Dorian skończy czytać rozdział książki. W dłoniach trzymałam gorący kubek kawy, a wzrok wbity miałam w tytuł powieści. Nadal szokowało mnie, że dyrektor (olbrzym, przypominający wikinga) lubował się w romansach. Był już w połowie „It ends with us". Odkąd przyszłam, powiedział do mnie tylko jedno zdanie. „Kocham Colleen Hoover, powinnaś poczytać jej książki". Rozdrażniło mnie to. No bo, kurde, ja tu zmagałam się z okłamywaniem połowy szkoły, a ten czytał sobie jak gdyby nigdy nic? Nie miałam czasu na cholerne książki! Oddałabym wszystko by to, co się teraz działo, istniało tylko na papierze.
— Okay, co cię sprowadza, mała Chambler? — zapytał w końcu, odkładając egzemplarz na biurko.
Przyłożyłam kubek do ust, by nie zacząć wrzeszczeć.
— Powiedz mi, dlaczego to robisz — poprosiłam, poprawiając się na fotelu. Dyrektor spojrzał na mnie, unosząc wysoko krzaczaste brwi. — Okłamujesz swoich uczniów. To nie w porządku. Ci ludzie powinni wiedzieć, co się dzieje. Powinni wiedzieć, że człowiek Iwanowów wtargnął do akademii. Jak będą się bronić, skoro nie będą spodziewali się niebezpieczeństwa? — Rozemocjonowana z hukiem odstawiłam kubek na biurko. — Wiesz ile osób dzisiaj do mnie podeszło, żeby zapytać o Pen? Musiałam kłamać cały dzień, że jest bezpieczna, kiedy oboje dobrze wiemy, że tak nie jest. Mogłeś mnie chociaż na to przygotować!
— Mała Chambler, to co robię, robię nie bez powodu — wyjaśnił spokojnie, a jego spokój działał na mnie jak płachta na byka. — Uczniom nic nie grozi. Nie ma powodu wtajemniczać ich w te sprawy. Codziennie uczą się walki, zaznajamiają się ze swoimi mocami, w razie czego będą gotowi. Ale, przypominam, nikt nas nie zaatakuje.
— Skąd ta pewność?
— Robię wszystko, co w mojej mocy, by chronić tę szkołę. Mam swoich ludzi wszędzie. Wiem o każdym ruchu Iwanowów. Jeśli postanowią atakować, będę o tym wiedział. Zaufaj mi, mała Chambler — poprosił, pochylając się nieco w moją stronę.
— Ufam, ale...
— Jak macie zamiar wydostać się z akademii? — zmienił temat, zaskakując mnie.
— Słucham?
— Podczas balu. Carmel każdego dnia pilnuje drzwi. Nie wolno wychodzić po dwudziestej — przypomniał, wyciągając cygaro. — Dobry pomysł z tym, żeby nie aktywować kamienia w akademii.
Zdążyłam zapomnieć, że Dorian był doskonałym Psychikiem. I że wiedział wszystko.
— Zabronisz nam tego?
— Zależy co planujecie. Co potem zrobicie? Pojedziecie odnaleźć księgę? Zniszczycie ją? Nawet nie wiecie, czy się da.
Zamilkłam. Nie miałam pojęcia, co potem. Co jeśli oni tylko czekają na to, aż odkryjemy hasło? Co, jeśli właśnie dlatego nikt nas nie atakuje? Zrobią to dopiero wtedy, aż sami zaprowadzimy ich do księgi. Westchnęłam, pochłaniając się w myślach. Może powinniśmy ukryć kamień i tyle? Dopóki nikt nie znał hasła, byliśmy bezpieczni. Czy istniała jakaś książka, w której napisano, jak zniszczyć to cholerstwo?
—Nie wiem
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro