Rozdział 1
Teraz, Grivenstel, Dania
Od śmierci Penelopy minął prawie miesiąc. Przez cały ten czas chowałam się w motelach z obawą, że i mnie w końcu wytropią. W wiadomościach oraz gazetach tylko raz mówili o tajemniczej śmierci — w mieszkaniu nie znaleziono ciała, zupełnie jakby ktoś próbował zetrzeć ślady. Przez pierwszy tydzień wypierałam prawdę, jednak nie przewidziało mi się, moja siostra była Odmienną, a ja mogłam być taka jak ona.
Uciekłam z rodzinnego miasta tydzień temu i zaczęłam długą, męczącą podróż do Danii. Lecąc samolotem, miałam wrażenie, że wszyscy mnie obserwowali. Nie mogłam pozbyć się tego wrażenia nawet teraz, siedząc w kradzionym samochodzie.
Kilka kilometrów dzieliło mnie od miejscowego lasu. Grivenstel to małe, niezwykle dziwne miasteczko. Coś niepokojącego wisiało w powietrzu, mogło mi się to jednak wydawać. Po śmierci siostry niemal popadłam w obłęd. Czułam się obserwowana w Nowym Jorku i czułam się obserwowana również teraz, przemierzając wąskie uliczki miasteczka. Mijając mieszkańców, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wodzili za mną wzrokiem, zupełnie jakby przeczuwali, że byłam inna. Że byłam dziwadłem.
Jechałam powoli, znużona zmęczeniem. Światła mijanych samochodów mnie oślepiały, nie byłam przyzwyczajona do wieczornej podróży, rzadko korzystałam z samochodu. Nigdy nie opuszczałam Nowego Jorku, to była dla mnie nowość. Zacisnęłam mocniej palce na kierownicy, czując nagłe pulsowanie w skroniach. Wykończenie brakiem snu oraz przesadną paranoją dawało się we znaki. Wykrzywiłam twarz w grymasie bólu, zwalniając jazdę. Przystanęłam na poboczu drogi, prowadzącej bezpośrednio do lasu. Byłam już blisko.
Oparłam głowę o szybę, rozmasowując czaszkę. Potrzebowałam snu, czegoś do jedzenia oraz dużej ilości kofeiny. Uciekając, nie miałam czasu zabrać oszczędności z mieszkania. Musiało wystarczyć mi to, co miałam na karcie, a nie posiadałam za wiele. Większość wydałam na lot oraz motele.
Zmrużyłam oczy, gdy nagle pojawił się samochód z naprzeciwka. Rażące światła reflektorów sprawiły mi dodatkową dawkę bólu. Musiałam zacisnąć powieki. Kiedy je otworzyłam, światła były coraz bliżej. Miałam wrażenie, że auto jechało prosto na mnie. Nagle szumienie w głowie nasiliło się do tego stopnia, że wrzasnęłam z bólu. Odchyliłam się na siedzeniu, a jadący samochód uderzył prosto we mnie. Kierowca nie zdążył zahamować.
***
Ocknęłam się w pojeździe z sykiem bólu przeszywającym całe ciało. Huczało mi w głowie, krew z okaleczonej twarzy skapywała mi szyi. Jęknęłam, czując pod skórą przesuwające się odłamki szkła, gdy próbowałam odpiąć pas. Obolała otworzyłam drzwi i wyślizgnęłam się z samochodu, upadając na kolana. Rozejrzałam się dookoła, a widząc roztrzaskane auto, które we mnie wjechało, doczołgałam się do niego chwiejnym krokiem. Ogarnęła mnie panika, nie przejmowałam się własnymi ranami, musiałam sprawdzić obrażenia drugiego kierowcy. Przez rozbite szyby zajrzałam do środka, jednak... w środku świeciło pustką. Nie było nikogo ani na miejscu kierowcy ani z tyłu. Samochód był całkowicie pusty. Ze ściągniętymi w zdziwieniu brwiami, obeszłam całe auto z myślą, że osoba ta może zdążyła uciec. W zasięgu wzroku nie było jednak nikogo. Co do cholery?
Spojrzałam dalej, w świetle księżyca dostrzegłam szkielety budynków. Nowe osiedle, o którym wspominała Penelopa. Już niedaleko, jeszcze tylko kilka kroków. Wplątałam palce w potargane włosy, zastanawiając się, co robić dalej. Powinnam zadzwonić po pomoc? Ofiary zniknęły, w aucie nie było nikogo, zupełnie jakby był to samochód widmo. Gdybym zadzwoniła po policję, zadawaliby zbyt wiele pytań — w końcu jechałam skradzionym pojazdem.
Zdecydowałam się na ucieczkę. Zostawiając za sobą miejsce wypadku, pokuśtykałam w stronę budowanego osiedla. Im bliżej się znajdowałam, tym bardziej szumiało mi w głowie. Przeraźliwe wycie nie dawało mi spokoju. Ignorując ból w nodze, przyspieszyłam kroku. Gdy mijałam budowle, wszystko zdawało się szaleć. Okiennice i drzwi trzaskały, plakietki „na sprzedaż" niebezpiecznie się chwiały, huśtawki na podwórkach bujały się same, zupełnie jakby zerwała się wichura. Na ciele, oprócz gęsiej skórki, nie czułam jednak żadnego podmuchu wiatru. Rozejrzałam się na boki zdezorientowana, nie zatrzymując się ani na moment. Co jeśli ktoś mnie śledził i próbował mnie nastraszyć? Może to ktoś z akademii, może chcą mnie odstraszyć?
Zatrzymałam się nagle w pół kroku, widząc przed sobą małą drewnianą chatkę, a obok niej starą stodołę. Roztrzęsiona, nie mogłam złapać oddechu, nie zastanawiając się, pobiegłam przed siebie. Huczenie w głowie było nie do wytrzymania, miałam wrażenie, że lada moment wybuchnie mi mózg.
W uchylonym oknie świeciło się światło, za nim dostrzegłam kobietę średniego wieku. Gdzie, do cholery, jest ta akademia?! Kulejąc, podeszłam do drzwi. Waliłam w nie pięścią, opierając jedną dłoń o ścianę. Czułam, że za chwilę runę na ziemię. Rudowłosa kobieta o surowym spojrzeniu i nienagannym wyglądzie stanęła przede mną, przyglądając się uważnie.
— Potrzebuję pomocy — wysapałam, przymykając ciężkie powieki. Szumienie przybierało na sile. — Szukam akademii — jęknęłam z bólu, opierając głowę o drewnianą framugę. Rozmazywał mi się wzrok.
— Nie rozumiem, o co pani chodzi. — Chłodny głos kobiety słyszałam jak pod wodą. — Do widzenia. — Rudowłosa zaczęła zamykać drzwi, zdążyłam jednak zatrzymać je zdrową nogą. Gdy podniosłam wzrok, metalowy karnisz z hukiem uderzył o równoległą ścianę.
— Nie rozumie pani? Potrzebuję pomocy — odparłam ciężko, zatrzymując wzrok na jej niemożliwie pomarańczowych tęczówkach. — Błękitny Smok — szepnęłam, przypominając sobie hasło rzucone przez siostrę niemal miesiąc temu.
Twarz kobiety rozciągnęła się w zdumieniu.
— Wejdź — pozwoliła łagodnym tonem, przesuwając się.
Ostatkami sił weszłam do środka, wspomagając się ściany.
— Skąd wiesz o Błękitnym Smoku? — zapytała trochę podejrzliwie, biorąc mnie pod rękę. Zamknęła drzwi na pięć zamków, po czym wprowadziła mnie do małego pokoiku. — Usiądź — poprosiła, wskazując jedną ręką fotel obity w brązową skórę.
Nie musiała powtarzać, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Z ulgą zatopiłam się w miękkim obiciu. Chłodna skóra nieco ocuciła zgrzane ciało.
— Od siostry — odparłam słabym głosem. Wciąż byłam zamroczona, ból głowy nie ustępował.
— Co czujesz? — zapytała kobieta, otwierając szafę. Wiszące płaszcze odsunęła na jedną stronę. Za nimi znajdowała się spora przestrzeń.
— Szumi mi w głowie — odpowiedziałam z cichym jękiem, bo mówiąc to, miałam wrażenie, jakby coś uderzyło mnie w potylicę. — Co pani robi? — zapytałam zdziwiona, widząc, że rudowłosa wchodziła w głąb mebla.
— Tak przedostaniemy się do akademii — wyjaśniła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Podeszła do mnie pewnym krokiem, a odgłos stukających szpilek echem odbijał się w czaszce. Pomogła mi wstać.
— Przepraszam panią, ale to nie Narnia — zauważyłam sarkastycznie, śmiejąc się drwiąco pod nosem.
Kobieta zignorowała mój komentarz i wprowadziła do środka. Zamknęła za nami drzwi, a wtedy lampka na suficie zapaliła się na niebiesko. Zdzwiona spojrzałam na rudowłosą, która kliknęła coś na małym urządzeniu zamontowanym na bocznej ścianie szafy. Prawie podskoczyłam ze strachu, gdy zaczęłyśmy zjeżdżać w dół. Spanikowana rozejrzałam się na wszystkie strony. Zdumiona dostrzegłam, że garderoba okazała się być windą. A więc to była Narnia. Kiedy tajemnicza szafa stanęła w miejscu, skrzywiłam się, czując kolejną falę bólu. Nieznośne wycie stało się nie do wytrzymania.
— Wszystko w porządku, moja droga? — zapytała zaniepokojona kobieta, podtrzymując mnie za łokcie.
Pokręciłam przecząco głową, zaciskając mocno powieki. Oparłam się o kobietę, ze wszystkich sił starając się utrzymać równowagę. Jeśli zrobię choć jeden krok, zemdleję.
— Tristan! Potrzebuję twojej pomocy! — krzyknęła do kogoś. Zrobiła ze mną kilka kroków, nim zrobiło mi się czarno przed oczami. Z hukiem runęłam na podłogę, boleśnie uderzając o twarde posadzki.
***
Obudziłam się, czując pod plecami miękki materac. Zanim otworzyłam oczy, myślałam, że wszystko mi się prześniło. Miałam pewność, że leżałam w swoim łóżku w Nowym Jorku, nie w Danii. Jednak jedno spojrzenie na chłopaka stojącego przede mną, rozwiało wszelkie nadzieje. Blondyn przyglądał mi się niezainteresowany z irytacją w błękitnych oczach. Westchnął najwyraźniej znudzony.
— Obudziła się, mogę już iść? — zapytał apatycznie, posyłając eleganckiej kobiecie krótkie spojrzenie. Dłonią przeczesał włosy sięgające ramion. Stał tu raczej z przymusu niż z dobrych chęci.
Podparłam się łokciami i próbowałam się podnieść, co od razu spowodowało syk bólu. Dopiero odczuwałam skutki wypadku. Ciągnęło mnie w łydce, a gdy na nią spojrzałam, otaczał ją lekko zakrwawiony bandaż.
— Zawołaj Indirę — rozkazała chłodno rudowłosa, zerkając przelotnie na chłopaka. Gdy do mnie podeszła, by zmierzyć puls, ja obserwowałam wychodzącego blondyna. Poruszał się cicho i zwinnie jak kot. Jego postawa aż krzyczała, by poświęcić mu choć jedno spojrzenie. Mogłam się założyć, że zawsze znajdował się w centrum uwagi. Kiedy zniknął mi z oczu, skupiłam się na badającej mnie kobiecie.
— Nadal szumi ci w głowie? — zapytała, podchodząc do szafeczki, na której rzędem poustawiane były fiolki z różnokolorowymi płynami.
Rudowłosa spojrzała na mnie, a wtedy pokręciłam przecząco głową. Miałam tak sucho w gardle, że bałam się wypowiedzieć choć jedno słowo.
— Mhm, nazywał się Carmel Derren, jestem lekarzem i prawą ręką dyrektora — mruknęła pod nosem, podając mi tajemniczą miksturę. Spojrzałam na nią bez przekonania.
— Co to jest? — wychrypiałam, biorąc do ręki szklane naczynie. Obracałam je w zmarzniętych, lekko drżących palcach. Płyn był gęsty i biały, gdzieniegdzie mienił się srebrnymi kolorami.
— Zniweluje bóle głowy. To lekarstwo dla Srebrnych — wyjaśniła z zachęcającym uśmiechem.
Zmarszczyłam brwi w geście niezrozumienia. Kim, do cholery, byli Srebrni?
— To jedna z frakcji Odmiennych. Zidentyfikowanych jest osiem. Mamy tu Ognistych, Wodnych, Ziemnych, Srebrnych, Psychików, Leczników, Grzmotnych i Szybkich. Coraz więcej pojawia się również Siłaczy, ale nie jest ich wystarczająco dużo, by nadać im własną frakcję... — Wyjaśnienia pani Carmel zbiły mnie z tropu. Owszem, jako człowiek byłam świadoma, że Odmienni władali różnymi mocami, ale nikt nigdy nie mówił o frakcjach. To było intrygujące, nawet jeśli wcześniej nie interesowała się odmieńcami.
— Wszyscy mają te same moce? — zapytałam, bo dopadła mnie ciekawość. Skoro już znajdowałam się w akademii, miałam zamiar dowiedzieć się jak najwięcej o zdolnościach nadludzi. I moich zdolnościach.
— Nie. Osoby z Ognistych, jak z każdej innej grupy, nie posiadają identycznych zdolności. Każdy ma inne, ale związane z tym samym czynnikiem: z wodą, ogniem, telekinezą, metalem, ziemią, czy elektrycznością. — Z uwagą słuchałam o rasie Odmiennych, dokładnie przetwarzając informacje. Byłam Srebrną. Związaną z metalem. Ta wiadomość sprawiła, że przeszły mnie dreszcze. Nie wiedziałam jeszcze czy z podekscytowania, czy może ze wstrętu. Odkąd pamiętałam, brzydziłam się tymi wybrykami natury, jak większość ludzi.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem, a zza nich wyłoniła się burza brązowych loków. Ciemnoskóra dziewczyna z promiennym uśmiechem wparowała do szpitalnego pomieszczenia. Posłała mi podekscytowane spojrzenie, a podchodząc, pewnie wyciągnęła przed siebie dłoń.
— Hejka. Jestem Indira — przywitała się radośnie, a od słodyczy w jej głosie prawie mnie zemdliło. Choć ton miała sympatyczny, był on aż nazbyt entuzjastyczny. Przerażali mnie ludzie, którzy mieli w sobie aż tyle pozytywnej energii. — Jesteś Navinne, prawda? Plotki szybko się rozchodzą — dodała, zanim sama zdążyłam się przedstawić.
Świetnie, a więc już o mnie mówiono. Zwykle lubiłam być w centrum uwagi, czerpałam z tego niemałą przyjemność, jednak bycie obiektem plotek w akademii dla Odmiennych, cóż... Tym razem nie cieszyło mnie to ani trochę.
— Tak, to ja — odparłam pod nosem, obracając w palcach dziwaczne lekarstwo. Z cichym westchnięciem otworzyłam fiolkę i wypiłam zawartość duszkiem, nim ostry zapach zdążył uderzyć mnie w nozdrza Ohyda. Skrzywiłam się niesmakiem.
— Indiro, zaprowadź Navinne do Doriana. Pewnie się niecierpliwi. — Carmel spojrzała wymownie na dziewczynę, jakby dzieliły ze sobą jakąś tajemnicę. Indira uśmiechnęła się ledwo zauważalnie pod nosem.
— W porząsiu, Carmel.
Pani Darren uśmiechnęła się z wdzięcznością, rozprostowała spódnicę szybkimi ruchami dłońmi i stukając wysokimi obcasami, wyszła, zostawiając nas same. Spuściłam nogi z łóżka, stopami dotykając podłogi. Poruszyłam dla pewności zranioną nogą, ale ból nie dał o sobie znać. Zupełnie jakby lekarstwo, które przyjęłam było zaczarowane i pozbawiło mnie czucia.
— Chcesz wziąć prysznic? Jesteś cała we krwi — zaproponowała dziewczyna, obrzucając mnie szybkim spojrzeniem.
Przytaknęłam ochoczo, bo nie marzyłam w tym momencie o niczym innym, jak o gorącym prysznicu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz na spokojnie mogłam wejść pod nurt parującej wody, nie brzydząc się, że dostanę jakiegoś choróbska. Motele, w których się kryłam, nie należały do tych luksusowych.
— Dam ci coś na zmianę. W salach szpitalnych zawsze trzymamy jakieś ubrania — powiedziała głośniej, bo odwróciła się, zaczynając grzebać w małej jasnobrązowej komodzie. W końcu podała mi czystą białą bluzkę na długi rękaw oraz czarne legginsy. — W naszej kwaterze dam ci coś innego. — Uśmiechnęła się szeroko, a iskierki podekscytowania tańczyły w jej złocistych tęczówkach. A więc miałyśmy razem mieszkać. Bosko. — Tam jest łazienka — dodała, wskazując na drzwi po prawej.
Podziękowałam krótkim skinieniem głowy, wzięłam świeże rzeczy i weszłam do zadbanego, jasnoszarego pomieszczenia. Z westchnięciem oparłam się dłońmi o zlew. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, gdzie się znajdowałam. Byłam w CHOLERNEJ AKADEMII DLA ODMIENNYCH. Przecież to obłęd! Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi. Mozolnie zdjęłam brudne ubrania, wrzucając je do kosza na pranie w rogu łazienki. Sięgnęłam po malutki, jednorazowy żel pod prysznic i odkręciłam kurek. Gorąca para wodna buchnęła mi w twarz. Odchyliłam głowę, pozwalając, by woda zmyła ze mnie cały brud, krew oraz stres. Niemal odetchnęłam z rozkoszy, ten prysznic miał zbawiennie działanie. Wycisnęłam na dłoń odrobinę żelu, a następnie wmasowałam go w skórę, rozwiewając słodki, kwiatowy zapach. Mogłabym tak siedzieć całą noc, gdyby nie Indira czekająca za drzwiami. Zakręciłam kurek i sięgnęłam po jeden z perfekcyjnie złożonych białych ręczników. Gdy się wytarłam oraz włożyłam czyste ciuchy, wrzuciłam wilgotny materiał do kosza.
— Chodźmy, Dorian już pewnie czeka — powiadomiła Indira, kiedy tylko otworzyłam drzwi. Bez słowa udałam się za nią do wyjścia. Idąc opustoszałymi korytarzami uważnie rozglądałam się dookoła. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że akademia znajdowała się pod ziemią. Za każdym razem, gdy sobie o tym przypominałam, przechodził mnie zimny dreszcz.
Wystrój był utrzymany w stylu, który na myśl przywodził królewski zamek. Na korytarzach stały stare, mahoniowe komody, na których ustawione były ogromne wazony, kolorowe szkatułki czy dziwaczne lampy. W niektórych kątach wciśnięte zostały nawet rycerskie zbroje. Przez podłogę ciągnął się wzorzysty dywan, a na bordowych ścianach w równej odległości wisiały obrazy z różnych epok oprawione w złote, ozdobne ramy oraz błyszczące szable. Gdy spojrzałam w górę, dostrzegłam zwisające kryształowe żyrandole, mieniące się pięknymi kolorami. Przemierzając kolejne korytarze, czułam się, jakbym była prowadzona na spotkanie z królem.
— Pięknie, prawda? — odezwała się Indira, zapewne zauważając, jak przyglądałam się każdej rzeczy z osobna. Skinęłam w milczeniu głową, ponieważ byłam zbyt zmęczona na krótkie pogadanki o niczym. — Dorian to wszystko stworzył. Jest dyrektorem i najlepszym Psychikiem, jakiego w życiu spotkałam.
— A kim jest Tristan? — zapytałam z ciekawości, przypominając sobie pretensjonalnego blondyna. Indira spięła się, słysząc imię chłopaka, a gdy wsiadałyśmy do windy, na moje oko zbyt mocno wcisnęła przycisk z cyfrą cztery.
— Ognistym, może kiedyś ci o nim opowiem. Teraz nie ma na to czasu — rzuciła chłodno, nerwowo potrząsając nogą. — Gwoli ścisłości, ja jestem Psychikiem — zmieniła temat, spoglądając na mnie teraz z delikatnym uśmiechem.
Wzdrygnęłam się na myśl, że dziewczyna mogłaby czytać mi w myślach. Bo to właśnie robili Psychicy, prawda? Wchodzili ludziom do głowy i czytali ich jak książkę. Ciekawe, co jeszcze potrafili Odmienni? Co ja potrafiłam?
Gdy winda się otworzyła, Indira odprowadziła mnie prosto pod różowe, dwuskrzydłowe drzwi, od których aż zabolały mnie oczy. Kolor był neonowy, a całe to piętro wydawało się wyglądać inaczej niż te wyżej. Stonowane kolory zmieniły się na jaskrawe, jakby cały korytarz był projektowany przez dziecko. Obrazy były oprawione w różnorodne ramki, powyginane na wszystkie strony, a ściany przywodziły na myśl rysunek na plastykę. Zupełnie jakby ktoś szedł z kolorowymi pędzlami i malował ekscentryczne wzory.
— Różowy to ulubiony kolor Doriana, jest dziwakiem. — Indira wzruszyła ramionami i kołatką w kształcie lwa dwukrotnie zapukała do drzwi.
— Wejść! — rozległ się niski, potężny głos z drugiej strony.
— Powodzenia — mruknęła Indira, wpychając mnie do pokoju.
Drgnęłam, kiedy drzwi za mną zatrzasnęły się z hukiem. Z mocno bijącym sercem i przyspieszonym oddechem, zeszłam po szerokich, krętych schodach, rozglądając się po pomieszczeniu. Był to ogromnych rozmiarów gabinet z bogatą biblioteką oraz zapełnionym po brzegi barkiem zajmującym całą jedną ścianę.
— Halo? — zapytałam niepewnie, kiedy nikogo nie dostrzegłam. — Panie Dorianie? — podniosłam głos, gdy za pierwszym razem dyrektor się nie odezwał.
— Jestem, jestem! — Wysoki, niemożliwie umięśniony facet wyszedł zza regały, nosząc w rękach grube tomiska obite w brązową skórę. Na chwilę aż zaniemówiłam z wrażenia. Spodziewałam się starego, chudego gościa w okularach, a zastałam wielkoluda wyglądającego jak wikingowie z portretów wiszących na pierwszym piętrze. Miał długie brązowe włosy, a kilka pasm zaplótł w warkoczyki. Grube krzaczaste brwi, wykrzywione były w głębokiej konsternacji. Jego długa broda wyglądała, jakby koniecznie potrzebowała strzyżenia. Różowy kolor pasował do niego jak wół do karety.
— Jesteś Navinne Chambler, siostra Penelopy Chambler? — zapytał, a twarz rozciągnął w dziwnym grymasie, jakby nie końca wierzył, to ja to faktycznie ja. Z hukiem odłożył księgi na mahoniowe biurko.
— Tak — mruknęłam, obserwując, jak Dorian ciężko opadł na obrotowy fotel. Długie nogi wyciągnął na biurko, przypadkowo zrzucając kilka kartek, którymi zupełnie się nie przejął.
— Masz trzynaście lat, prawda? — zapytał, odpalając cygaro.
— Siedemnaście — poprawiłam go poirytowana, przystępując z nogi na nogę. Dorian zakaszlał, przyglądając mi się z niedowierzeniem.
— Wow, nie wyglądasz — skomentował, na co przewróciłam oczami.
Przyszłam tu tylko po to, żeby słuchać głupich komentarzy na temat mojego wyglądu, czy porozmawiać o czymś istotnym? Dorian, jakby czytał mi w myślach, przeszedł do rzeczy.
— Przykro mi z powodu Pen. Kochała cię, często o tobie mówiła.
— Nie odzywała się za często — przyznałam z lekkim uściskiem w sercu. Tęskniłam za siostrą, oczywiście, że tak, jednak jej długie zniknięcie przygotowało mnie do jej całkowitego odejścia. Przez to nie rozpaczałam tak, jak powinnam. — Jak tutaj trafiła?
— Po śmierci rodziców przypadkiem aktywowała swoje moce. Na forum dla Odmiennych usłyszała plotkę o akademii i przyjechała. Uczyła się tutaj przez cały ten czas. Nie chciała jednak cię straszyć, nie miała pewności, czy jesteś jak ona. — Przytakiwałam, uważnie słuchając jego słów.
— Mówiła, że ktoś ją śledził. Kim oni byli? Kto ją zabił i dlaczego? — zapytałam, prostując się. Chciałam wiedzieć, kto zamordował moją siostrę.
— Porozmawiamy o tym jutro. Jesteś zmęczona, chciałem cię tylko zobaczyć... — przerwał, przyglądając mi się teraz szczegółowo. — Jesteś do niej podobna. — Uśmiechnął się łagodnie, a smutek zagościł w jego oczach. Czy Pen była dla niego ważna? — Faye zaprowadzi cię do pokoju. Do jutra, mała Chambler.
— Mogę...
— Musisz odpocząć — przerwał mi, nim zdążyłam dokończyć zdanie. Chciałam zostać, dowiedzieć się wszystkiego.
Zacisnęłam usta w wąską linię.
— W takim razie do jutra — odparłam niemrawo, obracając się w stronę drzwi. Weszłam po schodach, tupiąc brudnymi trampkami o drewniane panele.
— Jak było? — Gdy tylko wyszłam na korytarz, dopadła mnie Indira.
— Dość specyficzny człowiek — mruknęłam od niechcenia. Skoro nie mogłam rozmawiać z Dorianem, nie miałam zamiaru tego robić z nikim innym. Nie miałam na to ani sił, ani chęci. Szczególnie, że dziewczyna wydawała się osobą gadającą jedynie o szkolnych plotkach. Entuzjastyczne osoby zawsze żyły innymi ludźmi.
— Mieszkamy piętro wyżej, czyli na trzecim. Czuj się jak u siebie, jesteś jedną z nas. — Szeroki uśmiech ozdobił jej twarz, a ja zmusiłam się jedynie na lekkie uniesienie kącików. Nie chcę być jedną z nich. Chcę wrócić do domu, do Nowego Jorku. Przyjazd tutaj może i był właściwym, bezpiecznym wyjściem, jednak ani trochę mnie nie satysfakcjonował czy cieszył. Miałam wrażenie, że pobyt w akademii będzie dla mnie istną torturą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro