Rozdział 26
Siedziałam w fotelu jak najdalej od wszystkich, Potrzebowałam choć odrobiny prywatności, a odrzutowiec nie zapewniał mi go w żadnym stopniu. Nawet siedząc z dala, mój wzrok natrafiał na każdego z osobna. Patrzenie na rodziców, Vic, Ivara, Bastiena czy nawet odpoczywającego pana Petrova, doprowadzało mnie do szaleństwa. Ledwo powstrzymywałam okrzyk frustracji. Niewiele dzieliło nas od zwycięstwa, Victoria postanowiła jednak oddać je rodzicom. Teraz nic nie sprawi, bym zaufała Iwanowom. Nie powinni wracać z nami do akademii, to zbyt niebezpieczne. Choć w obecnej sytuacji po prostu sam powrót — nieważne z kim — był niebezpieczny. Zostaliśmy zaatakowani. Nie mieliśmy pojęcia, w jakim stanie zastaniemy szkołę. Ilu uczniów poległo? Ilu nauczycieli? A Dorian? Co z nim, czy udało mu się przeżyć?
Z ciężkim westchnięciem oparłam głowę o fotel. Przymknęłam powieki, zagłębiając się w myślach. Serce pod stalowym ciałem waliło jak oszalałe, a oddech przyspieszył jak po przebiegnięciu maratonu. Byłam wściekła, wystraszona i zdruzgotana. Martwiłam się o uczniów, o ludzi, z którymi nawet nic mnie nie łączyło. Jak pod wodą słyszałam głosy towarzyszy. Rodzice chyba kłócili się z Bastienem. Nie przykładałam jednak do tego wagi. Próbowałam uspokoić szalejące emocje.
— Wszystko w porządku, sreberko? — Głos Ivara wydawał się dobiegać z bliska. Kiedy uchyliłam powieki, zobaczyłam go kucającego przed moimi nogami. Choć na polu walki martwiłam się o jego życie, teraz ledwo powstrzymywałam chęć kopnięcia go prosto w twarz.
Nic nie wydawało się w porządku, powinien o tym doskonale wiedzieć, a wyglądał, jakby niczym się nie przejmował. Jego rany się zagoiły, prawdopodobnie ojciec go wyleczył tak jak pana Petrova. Jedynie ślady krwi na koszulce świadczyły o tym, że jeszcze niedawno był bliski śmierci.
— Daj mi spokój — warknęłam pod nosem, ponownie zamykając powieki. Naprawdę potrzebowałam chwili samotności. Nie miałam pojęcia, jak długo potrwa lot, ale do tego czasu chciałam być sama. Lepsze to, niż wyładowywanie na kimś złości. Wolałam nie wybuchnąć gniewem, będąc w takiej postaci. Kto wie, co mogłabym wtedy zrobić?
Minęło kilka chwil, Ivar już więcej się nie odezwał, więc podejrzewałam, że wrócił do siostry. Wtedy jednak poczułam, że ktoś znów pojawia się obok mnie.
— Navinne, córeczko. — Wyobrażałam sobie rozmowę z rodzicami tysiące razy po ich rzekomej śmierci. W żadnym ze scenariuszy nawet nie podejrzewałam, że byli Odmiennymi. I że chowali się jak tchórze. Nie pamiętałam nawet, co im powiedziałam po raz ostatni. Jeśli się pokłóciliśmy, nie żałowałam. Nie zasłużyli na żadne „kocham was". W tej chwili bardziej ich nienawidziłam, niż kochałam.
— Odejdź, zanim cię zabiję. I tym razem na pewno pozostaniesz martwa — syknęłam w złości, nawet nie uchylając powiek. Nie mogłam na nią patrzeć. Gdybym to zrobiła, zobaczyłabym Pen. A wtedy znienawidziłabym ją jeszcze bardziej.
— Wysłuchaj mnie, proszę. — Jej głos się załamał, ale nie zmiękczyło mnie to. Zasłużyła na tę złość.
— Odejdź! — krzyknęłam, czując, jak małe ostrza wysuwają się z mojego ciała. Rozdarłam pas bezpieczeństwa. Odetchnęłam, słysząc oddalające się kroki.
Minuty mijały, a gniew zelżał do takiego stopnia, że odważyłam się otworzyć powieki. Victoria wraz z Ivarem siedzieli z boku, on wpatrywał się w sufit, ona z kolei patrzyła prosto na mnie. Cokolwiek zobaczyła w moim spojrzeniu, odwróciła wzrok. Rodzice rozmawiali z Bastienem, siedząc po obu jego stronach. Pilotował w skupieniu, kiwając co chwila głową, na coś, co mówili. Pan Petrov spał w fotelu, wciąż odzyskując siły po uzdrowieniu. Modliłam się w duchu, by uczniom nic się nie stało. By Indira była cała i zdrowa, tak samo jak Silver, pani Might, Dorian czy reszta osób, z którymi zdążyłam zacieśnić więzi.
— Lądujemy za pięć minut! W razie co, bądźcie gotowi. Nie mamy pojęcia, kogo tam zastaniemy! — Krzyknął Bastien, sprawiając, że wszyscy spięli się na swoich miejscach. Nie mieliśmy nawet pojęcia, czy akademia nie została zburzona. Kto wie, do czego byli zdolni ludzie Iwanowów.
— Musimy odnaleźć Doriana — wymamrotał nagle pan Petrov, odzyskując przytomność. Zerwałam się z miejsca, szybko pokonując dystans między nami. Kucnęłam przy jego siedzeniu, chwytając się podłokietników, gdy odrzutowcem nagle wstrząsnęło.
— Co tam się wydarzyło? — zapytałam od razu, ignorując pytanie o jego samopoczucie. Najważniejsze było to, jak przebiegł atak. Oraz kto ucierpiał.
— Tristan dał nam znać, że szykuje się atak, dzięki niemu mieliśmy pięć minut na ewakuację. Większości udało się skryć w bunkrze, ale sporo z nas zostało, by walczyć. Szykowaliśmy się z kilkoma nauczycielami, by do was lecieć, Dorian był wściekły, że się nie odezwaliście... — Zakaszlał i wygodniej usadowił się w fotelu. Rozejrzał się po wszystkich zebranych. — Gdzie Tristan?
— Z rodzicami, zabrali księgę — odpowiedziałam gorzko.
— To nie ma sensu — skomentował, marszcząc brwi w konsternacji.
Co ty nie powiesz, profesorku? Ostatnimi czasy nic nie miało sensu. Skoro Tristan wiedział o ataku, dlaczego postanowił pomóc akademii?
— Jest zdrajcą — odparłam, czując rosnącą złość. Przed oczami wciąż widziałam wyraz jego twarzy, gdy zostawiałam go w tyle na lotnisku. Jego zdrada dotknęła mnie bardziej, niż powinna. Tak samo zdrada Simona. — Czy ktoś ucierpiał?
— Około piętnastu rannych, cztery osoby nie żyją — potwierdził, a jego oczy zaszły łzami.
— A Dorian? Co z nim?
— Był ciężko ranny, gdy wysyłał mnie po was. Nie wiem, czy... — przerwał, przełykając głośno ślinę. — Nie wiem, czy przeżył.
Nie, nie, nie... Musiał przeżyć. MUSIAŁ. Bez niego nie damy rady. On jest naszym liderem. Jeśli istniał choć cień szansy na odzyskanie księgi, tylko on potrafił poprowadzić nas do zwycięstwa. Podobno był najlepszym Psychikiem w historii Odmiennych, bez niego szanse na wygraną były nikłe.
Zdruzgotana, siłą woli odgoniłam łzy. Nie mogłam teraz się rozpaść. Dzień jeszcze nie dobiegł końca.
— Ruszajmy. Navinne, Vic i Ivar, wy idziecie z tyłu, ochraniajcie Stefana, nie doszedł jeszcze do pełni sił. Atakujcie, jeśli zobaczycie cokolwiek podejrzanego. Starajcie się nie oddalać od nas za bardzo. Jasne? — Poinstruował Bastien, kiedy wylądowaliśmy na polu.
— Jasne — odparłam, pomagając nauczycielowi podnieść się z fotela. Zatoczył się lekko do tyłu, ale Ivar chwycił go pod ramię.
— Pójdę pierwszy. Wy z Vic sprawdzajcie tyły. — Z tą zaciętą miną wyglądał jak wojownik. Nie miałam jednak pewności, po której stronie walczył. Obserwowałam więc teren wokół oraz rodzeństwo, na wypadek, gdyby planowali coś za naszymi plecami. Z chatki, która prowadziła do akademii, została jedynie połowa. Cała przednia ściana została wyrwana, dach się zapadł i jedynie winda pozostała nienaruszona. W powietrzu unosił się kurz z ruin.
Szliśmy powoli, mając się na baczności. Ledwo zmieściliśmy się do windy, ale nie mogliśmy pozwolić na rozdzielenie się. Musieliśmy trzymać się razem, na wypadek, gdyby wrogowie wciąż kręcili się w środku. Zjechaliśmy na piętro Doriana, tam gdzie pan Petrov widział go po raz ostatni. Po korytarzu walały się zniszczone meble, rozbite wazony i żyrandole, woda kapała ze ścian, a dywan był przesiąknięty. Musiała to być sprawka Wodnego. Nie było tu jednak śladu żywej duszy.
Nagle usłyszeliśmy dobiegające z gabinetu dźwięki. Bastien gestem nakazał byśmy byli cicho. Podeszliśmy bliżej, by nasłuchiwać, gotowi do ewentualnej walki. Drzwi zostały wyrwane z zawiasów, wyraźnie więc teraz słyszeliśmy czyjeś łkanie.
— Jest dobrze, Anastazjo, już nawet nie boli. — Rzuciłam się do przodu, ignorując karcące spojrzenie Bastiena. To Dorian, to był jego głos. Przystanęłam w miejscu tylko na chwilę, sparaliżowana ilością krwi na podłodze.
— Dorianie. — Ukucnęłam przed nim, a podarte ubranie zaczęło nasiąkać jego krwią. — Tato, pomóż mu! — rozkazałam, ignorując szorstki wydźwięk słowa „tato".
Dwa noże wystawały mu z piersi. Oczy miał wydrążone, ktoś pozbawił go wzroku. Boże, co za okropny widok... Kto mu to zrobił? Przysięgam, że zabiję tę osobę.
— Mała Chambler — wychrypiał, rozciągając usta w zbolałym uśmiechu. Serce pękło mi na ten widok. — Tak bardzo mi przykro.
— Nic nie mów, zaraz będzie dobrze. Ojciec cię uleczy. — Ścisnęłam jego lodowatą dłoń. Łzy paliły mnie w oczy. Nie mogłam stracić Doriana. Nie jego. Nawet po tych wszystkich kłamstwach, był dla mnie bardziej ojcem niż ten biologiczny.
— Odsuńcie się — polecił mi i pani Might zanoszącej się łzami. Odsunęłam nauczycielkę na bok, gdy ta wciąż tkwiła w miejscu. Dłonie ojca zalśniły jasnym światłem. — Navinne, wyjmij jedno z ostrzy. — Zrobiłam, co kazał, a wtedy przyłożył ręce do jego klatki piersiowej. Światło wchłonęło się, tak jak w przypadku pana Petrova. — Dobrze, teraz drugie. — Ponowiłam ruch, obserwując jak rany się zasklepiały. Na koniec zajął się oczami. Goiły się, jednak wydrążone dziury pozostały. — Przenieście go na kanapę. Będzie potrzebował co najmniej dwóch godzin na regenerację. Ale jego wzrok... Tego nie uda mi się naprawić.
— Anastazjo, gdzie są wszyscy? — zapytała Vic, podchodząc do nauczycielki. Otarła resztki łez i wzięła głęboki drążący oddech.
— Nadal w bunkrze. Rannych przenieśliśmy do sali sportowej, zajmuje się nimi kilka osób, ale potrzebujemy pomocy. Carmel nie żyje, nie mamy zapasu leków ani uzdrowiciela. — Głos lekko jej się załamał, gdy wspominała o śmierci koleżanki. Widząc najtwardszą nauczycielkę w takim stanie, ze współczucia zakuło mnie w piersi.
— Patricku, pójdź z Anastazją do rannych, ulecz tylu, ile zdołasz. Zbierzcie ludzi do przeszukania terenu, musimy wiedzieć, czy wróg nadal jest w akademii...
— Jest czysto. Zanim przenieśliśmy rannych, sprawdziliśmy dokładnie każde miejsce. Trzeba przekazać dzieciakom, że mogą wyjść, ale nadal muszą pozostać w gotowości. Na wszelki wypadek — odpowiedziała pani Might, prostując się. Jedynie zaczerwienione oczy świadczyły o jej niedawnej rozpaczy. — Navinne, Ivarze, Victorio, odpocznijcie. Zajmiemy się resztą. Gdy tylko Dorian się obudzi, zwołamy naradę.
— Możemy pomóc — zaoferowała się Vic, na co zacisnęłam gniewnie zęby. Dość już pomogłaś, miałam ochotę odpowiedzieć, ale zamiast tego skinęłam wszystkim na pożegnanie i wyszłam bez słowa. Padałam z nóg. Nie pomagał fakt, że wciąż nie potrafiłam się przemienić. Im dłużej pozostawałam w tej formie, tym bardziej byłam zmęczona. Choć wciąż mieliśmy sporo rzeczy do zrobienia, marzyłam tylko o tym, by zaszyć się w łóżku. Chwilowo nic nam nie groziło. Ciekawe tylko na jak długo.
Mijałam korytarze, natrafiając na coraz to większe szkody. Będzie nas czekało sporo sprzątania. Piętro z sypialniami prezentowało się równie tragicznie. Drzwi od mojego pokoju zostały wyrwane, obok tkwiła dziura wielkości dłoni. Wszędzie walały się porozrzucane kartki, ubrania, nasze prywatne rzeczy. Jedynie łóżka pozostawały nienaruszone. Z westchnieniem zwaliłam się na swój materac. Szalejąca dotychczas adrenalina ustępowała miejsca wykończeniu. Zasnęłam niemal natychmiast po położeniu głowy na miękkiej poduszce.
***
Śniła mi się wojna, brutalna, pełna krwi, chaosu i martwych dzieci. Przebudziłam się z okropną myślą, że wkrótce tak będzie wyglądać nasza przyszłość. Ci wszyscy niewinni ludzie lada moment zostaną pozbawieni resztek człowieczeństwa.
Otworzyłam ciężkie powieki, które piekły od niewypłakanych łez. Łóżko Indiry pozostawało puste. Gdzie ona się podziewała? Zwołali zebranie beze mnie? Siedziała u Vic? A może... Może była jedną z poległych w walce? Modliłam się w duchu, bym myliła się co do ostatniej myśli. Jęcząc z bólu, podniosłam się z łóżka. Paliły mnie wszystkie mięśnie. Drapało mnie w gardle, a brzuch burczał przeraźliwie. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz jadłam czy cokolwiek piłam.
— Dobrze widzieć cię z powrotem w ludzkiej formie. Wyglądałaś seksownie cała w srebrze, ale ten widok podoba mi się bardziej. — Spojrzałam na stojącego w drzwiach Ivara spode łba. Opierał się o framugę drzwi, która jako jedyna pozostała na swoim miejscu. Wyglądał świeżo, włosy miał mokre po prysznicu i włożył czyste ubrania. Na ustach błąkał mu się delikatny uśmiech, który w obecnej sytuacji wydawał się niestosowny. — Spałaś pół dnia. Dochodzi dziewiętnasta, Dorian czeka w swoim gabinecie.
Wstałam gwałtownie, przez co lekko się zachwiałam. Bez słowa ruszyłam przed siebie z zamiarem wyminięcia Ivara. Ten jednak złapał mnie lekko za ramię, przyciągając do siebie. Posłałam mu gniewne spojrzenie, próbując się wyrwać. Trzymał mnie jednak mocno.
— Puść mnie, albo ci przywalę — burknęłam nieuprzejmie, ale groźba nie zrobiła na nim wrażenia.
— Nie miałem pojęcia, co planuje Tristan. Nie brałem w tym udziału. Vic też nie. Nie nienawidź nas za to, co przeskrobał nasz brat. Powinnaś jednak wiedzieć, że wszystko, co on robi, jest dokładnie zaplanowane. Pragnął śmierci naszych rodziców najbardziej z nas, dołączył do nich w jakimś celu. Nie przekreślaj go, Sreberko, pozwól mu działać. — Jego głos ociekał pewnością siebie. Wierzył w swojego brata. W to, że nie mógł być złym charakterem w tej historii. Jednak czy i mnie wystarczało tej wiary? Ufałam mu, to wszystko jednak zmieniło się w ułamek sekundy. Zdradził nas i tylko o tym mogłam myśleć. Za wcześnie było na branie pod uwagę innych opcji.
— Puść mnie — powtórzyłam i tym razem udało mi się wyrwać z jego uścisku.
— Kocha cię, zrobiłby dla ciebie wszystko, nawet jeśli sam o tym nie wie. Udowodni ci, że jest tym dobrym. Powinnaś w to uwierzyć. — W jego oczach zalśnił ból, jakby sama myśl o tym, że jego brat darzył mnie uczuciem sprawiała mu cierpienie. — Lubię cię, Navinne, jesteś dla mnie ważna, więc ja też udowodnię ci, że jesteśmy tymi dobrymi.
— Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy — wymamrotałam, nieco zamroczona jego wyznaniem. — Muszę już iść.
Odeszłam, obrzucając go ostatnim spojrzeniem. Choć przespałam pół dnia, zmęczenie mnie nie opuściło. Prawdopodobnie był to skutek tak długiego używania mocy. Musiałam przemienić się we śnie, bo brakowało mi sił na utrzymanie dłużej formy Srebrnej. Podarte, zakrwawione ubranie wisiało na mnie jak na wieszaku. Kilka mijających mnie uczniów posłało mi zmartwione spojrzenia. Wyglądałam jak żywy trup, nie miałam jednak czasu umyć się i przebrać. Musiałam zobaczyć Doriana.
Zjechałam na jego piętro, niecierpliwie stukając paznokciami o poręcz. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, niemal przez nie wybiegłam. Ktoś wstawił drzwi do jego gabinetu, korytarz został wysprzątany na tyle, na ile się dało. Weszłam do środka bez pukania. Dorian siedział rozparty na fotelu, na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, w powietrzu unosił się zapach kawy.
— Mała Chambler! — wykrzyknął, podnosząc się z miejsca. Po omacku obszedł biurko. Ze łzami w oczach rzuciłam mu się na szyję.
— Dorianie, tak bardzo, bardzo mi przykro — załkałam, tuląc się do jego wielkiego ciała.
— Masz na myśli mój wzrok? To nic, Psychik nie potrzebuje oczu, by widzieć wszystko — wymamrotał w moje włosy. — Martwiłem się o ciebie. Chciałem wyruszyć od razu, jak tylko nie daliście znaku życia, ale miałem dziwne przeczucie, że coś się wydarzy. A potem Tristan uprzedził nas o ataku. Co tam się wydarzyło? — Odsunął mnie na wyciągnięcie ręki. Choć stracił wzrok, miałam wrażenie, że doskonale mnie widział.
— Możemy usiąść? Muszę napić się kawy — poprosiłam, zmierzając w stronę fotela, który zawsze zajmowałam. Dorian pewnym krokiem okrążył biurko, nawet nie zahaczając o jego brzeg. Upiłam kilka łyków napoju. — Iwanowie rozpoznali ludzi rodziców już przed opuszczeniem akademii... — Opowiedziałam mu wszystko od początku. O pozbyciu się telefonów, aby nikt nas nie namierzył, o ataku w mieszkaniu Artis, o locie do Meksyku, a następnie o zdradzie Tristana oraz Simona. Ze szczegółami opisałam mu walkę, podczas której Victoria pozwoliła rodzicom odejść wraz z księgą. Dorian słuchał uważnie, przytakując co jakiś czas głową.
— Przegraliśmy — zakończyłam ze złością, kreśląc palcem wzroki na kubku.
— Jeszcze nie. Mówiłem o tym na zebraniu. Udało skontaktować mi się z dawnym przyjacielem, który wie wszystko o zawartości księgi. Kiedyś była w jego rękach. Ukrywał się przez lata, ale odnalazłem go w myślach. Stworzenie serum zajmie wiele lat, wciąż mamy szansę na wygraną, Navinne. Mając Tristana po drugiej stronie...
— Nadal mu ufasz? — przerwałam mu w szoku.
— Nie doceniasz tego chłopaka, mała Chambler. Poznałem każdą jego myśl, każdy jego plan, który rodził się w jego głowie. Zaplanował coś niebezpiecznego, za co może przypłacić życiem. — Żywo gestykulował, a jego głos przepełniony był czymś na wzór podziwu. — Ten dzieciak chce zniszczyć ich plany od środka. I to działając w pojedynkę.
— Wiedziałeś, że to się wydarzy?
— Miałem nadzieję, że nie. To był plan awaryjny, ostatnia deska ratunku. Prawdopodobnie wcielił go w życie po zniknięciu rodzeństwa w mieszkaniu Artis.
Z westchnięciem oparłam się o fotel. Więc to wszystko chory plan Tristana? Jak długo będzie go realizował? Znów będzie niewolnikiem rodziców, tak jak w dzieciństwie. Co jeśli go zdemaskują? Cholera, może umrzeć próbując uratować ludzkość. Ivar nie kłamał — Tristan faktycznie grał tego dobrego. Co jeśli Dorian się mylił? Może to wcale nie było częścią planu, może Tristan oszacował szanse wygranej i po zdaniu sobie sprawy, że poniesiemy srogą porażkę, postanowił dołączyć do rodziców?
— Ufam waszej dwójce bezgranicznie, mała Chambler. Ty też powinnaś.
— Ufam tylko tobie — przyznałam.
— Więc zaufaj mi w tej kwestii. Tristan nie jest zdrajcą.
— Co będzie z akademią? — zmieniłam temat, bo potrzebowałam przerwy od myślenia o Iwanowach.
— Atak był sprawką Simona. Iwanowie nie mieli potrzeby, by atakować nas tak wcześnie, najpierw muszą stworzyć serum, dopiero później zajmą się zbieraniem armii. Póki co jesteśmy bezpieczni, ale musimy skupić się na treningach. Zajęcia niezwiązane z ćwiczeniem umiejętności zostały zawieszone do odwołania. Od teraz szykujemy się do walki. To nasz cel na najbliższe miesiące — odpowiedział, w skrócie streszczając mi przebieg spotkania. — Akademia Bastiena również zacznie przygotowania. Będziemy działać wspólnie. Znajdziemy więcej Odmiennych, wtajemniczymy wszystkich.
— A co z ludźmi? — zapytałam. Jak oni mają się przygotować?
— Jeśli nie uda nam się odzyskać księgi, będziemy musieli powiadomić Rząd. Módlmy się, by nam się udało. Walka z Iwanowami będzie znacznie łatwiejsza, niż przekonanie ludzi, którzy nami gardzą, że są w niebezpieczeństwie. — Prychnął pod nosem, kręcąc na boki głową.
Pokiwałam w zrozumieniu głową. Gdyby nie okazało się, że jestem Odmienną, a ktoś nagle powiedziałby mi, że część z nich dąży do zmienienia ludzi w odmieńców, a druga część stoi po naszej stronie, nie uwierzyłabym. Dla mnie, tak jak i dla większości, Odmienni zawsze dzielili się tylko na jedną grupę — tych złych. W obecnej sytuacji byłam jednak gotowa wygłosić jakieś oficjalne oświadczenie dla całego świata, przekonując ich do stanięcia do walki przeciwko cholernym Iwanowom.
— Wiesz, powinnaś się umyć. Może jestem ślepy, ale węch mam doskonały.
Prychnęłam głośnym śmiechem na tę uwagę. Ponownie uderzyło we mnie zmęczenie, przez co chichrałam się teraz jak głupia. Stoczyłam rano walkę, najlepszy przyjaciel próbował mnie zabić, Dorian stracił wzrok, zginęło kilka osób, byłam świadkiem śmierci przyjaciółki, którą kochałam z całego serca, a śmiałam się jak skończona idiotka. Co za absurd. A Dorian jak gdyby nigdy nic śmiał się razem ze mną tak głośno, że zaczął kaszleć.
— Na święta kupię ci przepaski na oko — ryknęłam między salwami śmiechu. Łzy spływały mi po policzkach. Śmiech powoli zaczął przekształcać się w płacz. Zaszlochałam, wstając z fotela. Łkając jak jeszcze nigdy w swoim życiu, podeszłam do Doriana. Oplótł mnie mocno ramionami, sadzając na swoich kolanach. Przytulił mnie w sposób, przez który zachciało płakać mi się jeszcze mocniej. To był ojcowski uścisk, taki, przy którym bezpieczeństwo otulało jak cieplutki kocyk. Wcisnęłam głowę w jego szyję, zanosząc się łzami.
— Obiecuję, że już nigdy nie spuszczę cię z oczu, mała Chambler. Zawsze będę cię chronić — przyrzekł, wielką dłonią gładząc mnie po plecach.
— Jesteś dla mnie jak ojciec — wyszeptałam, kuląc się jeszcze bardziej w jego ramionach. Mogłabym spędzić tak całą noc, zwinięta jak małe dziecko tulone przez osobę, której na mnie zależało. Choć mój prawdziwy ojciec był gdzieś w tej akademii, to przy Dorianie czułam się bezpieczniej.
— Ale serio, idź się umyć, serio cuchniesz.
Zaśmiałam się cicho, ocierając ostatnie łzy z policzków.
— Jesteś okropny.
— Nie-e — pokręcił przecząco głową. — To twój smród.
Z nieco lepszym humorem, ześlizgnęłam się z jego kolan.
— Niech ci będzie. Zajrzę do ciebie jutro, świeża i pachnąca. — Sięgnęłam po swój kubek i kilkoma łykami opróżniłam go do końca. Choć ciężko było mi się rozstawać, bo potrzebowałam towarzystwa, Dorian miał rację — okropnie śmierdziałam.
— Do zobaczenia, smrodzie.
— Na razie, piracie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro