[ p ł a c z ]
Wybuchy. Krzyki. Jedna sekunda trwająca całą wieczność. Odgłosy strzałów. Młody mężczyzna o długich włosach biegnący przez miasto. Opętańcze spojrzenie wodzące po śmiertelnie przerażonych ludziach. Samoloty nad zasłaną mgłą Warszawą. Jedna fraza powtarzana w nieskończoność złamanym głosem pełnym paniki. Pozostawione rzeczy. Obłęd.
— Torisie! Torisie! Błagam żyj! — roznosiło się w rytm za szybkich bić serc.
Ciało zostawione bez opieki. Błagalne jęki. Kupa złomu, a na niej samotny człowiek. Przestrach.
— Toris! Proszę wstań. Nie zostawiaj mnie samego! Błagam, blagam... — urwane słowa. Fala uderzeniowa. Ostatni szloch. Spadająca kamienica. Ostatni chaotyczny pocałunek wylewający cały ból, miłość i przywiązanie. Ciała połamane przez zabudowę, utrwalone w wiecznym uścisku.
I ostatnie słowa ich obu.
— Kocham cię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro