Rozdział 9
Pędzili z wiatrem. Chociaż na takiego nie wyglądał Wirzbik okazał się bardzo silnym rumakiem. Gnał przed siebie z szybkością oraz gracją. Z każdym przebytym kilometrem koń galopował szybciej. Krótkie włosy wierzgały jej na wietrze zasłaniając drogę. Nie zadawała sobie trudu by wypluwać końcówki, który udało dostać się do ust. Po prostu trzymała lejce, nachylona jak najbliżej konia, grzywa Wirzbika łaskotała jej policzki, a ona starała się nadążyć za przyjacielem. Koń Filipa był młodszy więc szybszy, ale Wirzbik dawał radę. Była z niego dumna.
Miała dużo czasu by zastanowić się czemu koń tak wygląda. Ostatecznie doszła do wniosku, że był on karmiony specjalną paszą z dodatkiem pyłu kamiennego. Była to jedyna odpowiedź jaka przychodziła jej do głowy biorąc pod uwagę wygląd jak i siłę zwierzęcia. Charlotte nie spodziewała się, że takie praktyki znów pojawiły się w śród ludności. Z tego co kojarzyła to przez jakiś czas takie zachowanie było karane, ale niezbyt długo. Wcześniej do zwiększenia siły i wytrzymałości zwierząt pomagających na roli dodawano do ich pożywienia pył kamienny. Pozyskiwano go w kopalniach kamieni. Takie jedzenie jednak wyniszczało organizm zwierzęcia przez co wyglądało dużo starzej i krócej żyło. Po kilkunastu latach coraz rzadziej tak robiono. Było to nie ekonomiczne, ludziom nie opłacało się co chwila kupować nowego zwierzęcia tylko po to by zaraz znów go otruć.
Charlotte zdawała sobie sprawę, że czasami przed śmiercią jakiemuś zwierzęciu udawało się wydać potomstwo na świat. Takie zwierzęta często i gęsto padały po kilku dniach, rzadko, któremu udawało się dotrwać kilku lat. Chociaż faktycznie takie potomstwo, które przeżyło było dużo silniejsze i wytrzymalsze od innych zwierząt. Z rozpoczęciem wojny musiano znów zacząć faszerować zwierzęta.
Charlotte puściła lejce i oplotła ręce wokół szyi Wirzbika. Przytuliła się do konia, jednocześnie zaciskając nogi. Zwierzę już wiedziało co ma zrobić i jemu też się to podobało. W sekundę zrównali się z Filipem i jego wierzchowcem. Chłopak spojrzał na nią zdziwiony. Charlotte przekręciła głowę w jego stronę, posłała mu szeroki uśmiech. Koń gnał przed siebie. Wyprzedzili Filipa, na początku ostrożnie, później nie miało już znaczenia czy ich widzi czy nie. Wirzbik gnał przed siebie, a z gardła Charlotte wyrwał się śmiech. Koń poruszył uszami i przyśpieszył. Jemu też się podobało. Blondynka złapała jedną ręką lejce. Oplotła je wokół nadgarstka, powoli wyprostowała się. Wiatr uderzał ją w twarz, ale nie miało to znaczenia. Uśmiechała się, słyszała jak włosy jej łopoczą, jak wyje wiatr, jak Wirzbik wbija kopyta w miękką ziemię. Znała drogę do Retynbergu i z jakiegoś powodu koń również ją znał.
Galopowali tak dłuższą chwilę. Ostatecznie jednak zatrzymali się gdzieś w szczerym polu. To Wirzbik dał sygnał do postoju. Dziewczynie to nie przeszkadzało. Zsiadła z konia i poklepała go po boku. Zajrzała do rzeczy, które spakował jej Filip. Nie znalazła niczego co mogłoby się nadawać do picia czy jedzenia. Marszcząc brwi próbowała przypomnieć sobie mapę. Jakąkolwiek mapę. Wiedziała, że w królestwie są rzeki, problem polegał na tym, że nie wiedziała gdzie.
- Przejdziemy się gdzieś – powiedziała do konia i zaczęła go prowadzić.
Jechali bez przerwy od kilku dni, potem zrobili ten jeden postój w nocy i znów wyruszyli. Charlotte była głodna, zmęczona i bardzo chciała w końcu umyć zęby. Swędzenie głowy minęło czwartego dnia, a przynajmniej tak jej się wydawało. Straciła rachubę czasu. Nie wiedziała jaki mają dzień tygodnia ani ile czasu będą jeszcze podróżować. Filip mówił jej mało. Zdawała sobie sprawę, że chce ją chronić, ale brak informacji w cale, a w cale nic nie dawał w tym temacie.
Otoczenie zaczęło się zmieniać. Po polu przeszli w niewielki zagajnik. Droga była bardziej ubita, nie była to kostka ani żwir, ale widać było, że ktoś z drogi korzysta codziennie i bardzo często. Drzew było coraz mniej i Charlotte znów trafiła w śród pola. Nie przypominała sobie by na mapie było zaznaczone jakieś miasto czy nawet wieś. A przynajmniej nie tak blisko. Nie pamiętała czy w ogóle tak blisko stolicy jest jakaś wioska. Zdawała sobie sprawę, że teraz różnie bywało i ludzie stawiali domy gdzie mogli, ale im dalej szła tym bardziej przekonana była, że ludzie mieszkają w tym miejscu od pokoleń. Na polach nie było ludzi tylko krowy, gdzieś w oddali słychać było kozy. Widziała dym na niebie, a zarys domów utwierdzał ją w domysłach. Były to stare domy, budownictwo jeszcze za czasów jej pradziadka. Obecnie nawet na wsiach buduje się z kamienia. Domy natomiast były drewniane. Charlotte mogła się założyć, że te w centrum wsi były zrobione ze słomy. Mogła zboczyć z drogi i poprosić wieśniaków o jedzenie i picie. Wiedziała jednak, że Filip będzie zły. Wystarczyła jej pogadanka o tym, że nie powinna się oddalać, wolała pominąć gadanie o rozmawianiu z obcymi.
Liczyła na jakiś niewielki strumyk przy drodze. Nie pomyliła się. Po kilku minutach marszu z pod ziemi wypływała woda by po kilku metrów znów zniknąć. Wirzbik parsknął, pogłaskała go i dała się napić. Mogła zawrócić by spotkać się z Filipem lub usiąść na wielkim szarym kamieniu i na niego zaczekać. Zostawiła konia przy wodopoju i ruszyła w stronę kamienia. Idąc tak w jego kierunku kamień coraz mniej przypominał kamień. Gdy się przy nim zatrzymała zdała sobie sprawę, że nie jest to żaden kamień, a zwykła mała staruszka w wielkiej szarej spódnicy wyrywająca chwasty. Kobieta nie zauważyła Charlotte, więc po chwili szoku dziewczyna ostrożnie wycofała się z powrotem do konia. Chciało jej się śmiać. Była tak zmęczona, że ludzie wyglądali dla niej jak miejsca do odpoczynku.
Blondynka spojrzała na drogę, którą przyszła. Miała nadzieję, że Filip niedługo się pojawi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro