Rozdział 2
Charlotte wpatrywała się w spokojną twarz przyjaciela. Muskała opuszkami palców jego policzek oraz czoło. Włosy miał posklejane od potu. Oddychał równo. Dziewczyna nie mogła oderwać oczu od jego ust. Nie spodziewała się jego późnej wizyty. Wolała jednak noc spędzić z nim niż sama.
Próbowała się obrócić tak by przy okazji go nie obudzić. Dookoła panowała nieprzenikniona cisza. Wielu nocnych biesiadników zapewne zasnęło tam gdzie stało. Dzisiejszego dnia nikt nie będzie pracować. Charlotte cieszyła się, że w łóżku nie ma co skrzypieć. Ostrożnie usiadła, ręka Filipa zsunęła się z jej brzucha. Dalej śpiąc mężczyzna zrobił ruch jak by próbował ją zatrzymać.
Spuściła nogi na miękki dywan. W pokoju panował chłód. Dziewczyna potarła ramiona, miała gęsią skórkę. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek w co mogłaby się ubrać. Nic poza jej koszulą nocną na ziemi nie zwróciło jej uwagi. Wstała, jak najszybciej mogła weszła do łazienki.
Po kilku minutach całe pomieszczenie zakryło się parą. Charlotte wpół leżała, na wpół siedziała w wannie ustawionej na środku łazienki. Od drzwi wejściowych oddzielał ją wysoki parawan. Wątpiła by jej przyjaciel już się obudził. Przymknęła oczy, było jej tak dobrze.
Nawet po dziesięciu minutach woda nie zmieniła temperatury. Wszystko za sprawą ognistego kamienia. Właściwie to kamienie ułatwiały całe życie. Potrafiły pogrzać wodę, pomagały rosnąć roślinom, oświetlały pomieszczenia, ułatwiały poruszanie się na długie dystanse. Słabe kamienie potrafiły wytwarzać energię latami, najsilniejsze dekady. Wprawdzie przez wojnę liczba kamienie zmalała. Były wykorzystywane w walce lub niszczone. Charlotte jednak nie narzekała, miała swój własny zapas najpotrzebniejszych rzeczy. Kilka kamieni znalazło się w tej kolekcji.
Dziewczyna zanurzyła głowę w ciepłej wodzie. Wstrzymała oddech i liczyła. Zabrakło kilka sekund by doliczyć do trzydziestu. Charlotte wynurzyła się i wyszła z wanny. Para nie pozwalała się zbliżyć zimnemu powietrzu. Wytarła się i zarzuciła na siebie szlafrok.
W pokoju zastała ten sam widok jaki zostawiała. Filip dalej spał. Usiadła przy nim, znów zaczęła gładzić jego policzek. W końcu i to ją znudziło. Patrzyła w okno. Świat za nim był cichy, wręcz martwy. Na ulicy zapewne nie będzie nikogo. Wszyscy będą odpoczywać po całonocnej zabawie. Nikt nie wyściubi nosa z sypialni. Nawet służący.
Poczuła jak dłoń przesuwa się z jej uda ku górze. Spojrzała w zielone oczy przyjaciela. Uśmiechał się, więc i ona zaczęła. Nachyliła się ku niemu. Milimetry dzieliły jej usta od jego czoła. Objął ją.
- Co u innych? – przerwała ciszę.
- Nie wiem.
- Przerwali połączenie – wcisnęła twarz w jego tors. – Nie powstrzymaliście ich?
- Nawet do nich nie dotarłem – zaczął ją głaskać. – Kiedy zdążyłaś się umyć? – podniósł jej głowę.
- Było tyle nie spać – uśmiechnęła się. – Jestem zmęczona.
- Było spać.
Zaśmiała się i położyła w jego ramionach. Bawił się jej włosami, gładził jej ramiona, dotykał brzucha, urządzał przechadzki po biodrach. Charlotte zaglądała mu w oczy, zadawała pytania, raz po raz prężyła się w przyjemnych dreszczach. W końcu jednak nadszedł ten czas gdy Filip wstał i znikną za drzwiami łazienki. Charlotte też opuściła łóżko. Założyła koszulę, podwinęła rękawy. Zaczęła kręcić się w poszukiwaniu czegoś co może założyć na nogi. W końcu znalazła długą, czerwoną spódnicę. Skończyła się ubierać w momencie gdy Filip wyszedł z łazienki. Trzymał koszulę w ręku. Miał na sobie jedynie wąskie, brązowe spodnie. Dziewczyna otaksowała go wzrokiem podczas upinania włosów.
- Czemu się nie wytarłeś? Ręcznik wisi na parawanie.
- Czy tak nie wyglądam lepiej? – mówiąc usiadł na łóżku i zaczął zakładać buty.
- Było go wysuszyć. Przecież wiesz gdzie leżą kamienie – rzuciła w niego świeżym ręcznikiem. – Zamoczysz łóżko.
- Wybacz, pani – zaśmiał się. – Rozumiem plany standardowe. Śniadanie z gubernatorem, partyjka krykieta z dwórkami i obia... - nie dokończył.
Wściekła Charlotte rzuciła się na niego. Rzuciła to zbyt duże słowo, tak samo to, że była wściekła. Była niezadowolona. Po prostu stojąc przed nim objęła jego głowę i przycisnęła do piersi. Następnie przewróciła go używając do tego ciężaru swojego ciała. Leżąc na nim spojrzała mu w oczy.
- Zamknij się.
Zrzucił ją z siebie i sam po sekundzie sam był na górze.
- Wybacz – uśmiechnął się. Nachylił się do jej ucha. – Musimy udać się do północnego lasu.
- Dobrze – odpowiedziała w przestrzeń. – Ale to jeszcze nie dzisiaj.
- Co jest ważniejsze od... - spojrzał na nią wściekle. – Musimy wyruszać!
- Dosyć ciężko dyskutuje się gdy na mnie leżysz. Mam do załatwienia jeszcze kilka spraw.
- Zawsze tak mówisz. Byłem po ciebie już siedemdziesiąt dwa razy i za każdym razem wracałem sam, a to wszystko w przeciągu kilku miesięcy – usiadł obok. – Za każdym razem mówisz, że nie możesz odejść. Co trzyma cię w tym przeklętym mieście?!
- Ile razy mam ci powtarzać! Nie chcę do tego wracać!
- To twój obowiązek!
- A twoim jest słuchanie mnie.
- Oraz zapewnienie ci bezpieczeństwa, stawiasz mnie w takiej sytuacji, że nie mam jak wypełniać swoich obowiązków.
- Nie jestem już tą samą osobą gdy się poznaliśmy. Nie jesteś mi już nic winien. Jesteś wolny, nie składałeś mi przysięgi. Już nie musisz dla mnie walczyć. Po prostu zacznijmy żyć jak reszta ludzi – odwróciła się w jego stronę dalej leżąc. – Jak reszta, zwykłych ludzi – wyszeptała.
- Przysięgałem chronić ciebie oraz twój honor. Jak myślisz jak wściekły był by twój ojciec gdyby się o tym dowiedział.
- Jak ma się dowiedzieć? Potrafisz wymyślać tylko kolejne wymówki. Skłamałeś w tedy?
- Nie, oczywiście, że nie – wpatrywał się w nią chwilę. – Już o tym rozmawialiśmy setki razy. Moim obowiązkiem jest twoja ochrona – uklękną przed nią. – Tak jak ja wypełniam swoje obowiązki, tak ty powinnaś wypełnić swój i udać się ze mną do Północnego Lasu.
- Tydzień – odpowiedziała z ociąganiem. – Daj mi tydzień.
- Nadam wiadomość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro