Rozdział 17
Słońce świeciło ciepło, na niebie nie było ani jednej chmury. Było zupełnie inaczej niż w stolicy gdzie teraz zapewne panował chłód, a liście nielicznych drzew powoli żółkły. Filip wciągnął powietrze nosem. Siedział z przymkniętymi oczami na ławie pod lecznicą. Nie miał pojęcia czemu medyk pozwolił im tak długo u siebie zostać. Jego rany miały się już lepiej, mógł też sam chodzić. Nie potrzebował stałej opieki. Nie podobało mu się też to jak medyk zachowywał się względem Charlotte. Był dla niej miły, gdy rozmawiali zawsze się uśmiechał, a na dodatek był stanowczo zbyt blisko niej. Filipa denerwował stosunek mężczyzny do dziewczyny.
- Charlotte? – spytał przestrzeń.
- Wróciła do środka – wysapała Ariri.
Czerwono włosa kobieta walczyła mieczem z powietrzem ku uciesze kilku chłopców. Ariri cięła i pchała, a wymyśleni przeciwnicy padali jak muchy z każdym okrzykiem chłopców. Taka widownia bardzo podobała się wojowniczce, nie zamierzała przerwać treningu. Nie, do póki jej widownia nie rozejdzie się na kolację.
Filip przełknął przekleństwo. Nawet nie zauważył gdy dziewczyna odeszła. Wypadek osłabił jego zmysły, musi szybko wziąć się za trening. Siedzieli w miejscu już prawie miesiąc nie zrobiwszy żadnego postępu. W tym momencie Georg mógł prowadzić bitwy i wypowiadać wojny kolejnym państwom! Chłopak wstał z cichym jękiem. Ariri jednak tego nie spostrzegła zbyt zajęta treningiem. Sięgnął do dwóch kijów leżących przy ławie. Podchodząc do Ariri rzucił jej jeden z kii. Kobieta złapała drewno nawet na nie, nie patrząc co wywołało u dzieci jeszcze większą ekscytację. Oboje spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a w następnej sekundzie Filip zaatakował.
Skupił się na ataku, obrona w tym momencie i tak nie miała sensu. Właściwie to bolało go nawet bardziej gdy się zasłaniał lub uchylał przed atakiem. W jednej chwili zapomniał wszystkiego czego się nauczył w szkole wojskowej oraz na treningach w zamku. Nie stoczył żadnej bitwy, nigdy nie miał ku temu okazji, ale ojciec zawsze się z niego śmiał, że to właśnie tam się urodził. Choć nigdy nie rozumiał o co ojcu tak naprawdę chodziło to czuł dziwne uczucie za każdym razem gdy trzymał w rękach miecz. Teraz było podobnie, pod palcami nie czuł chłodnej, wypolerowanej stali, a szorstkie, ciepłe od potu drewno to jednak czuł dokładnie to samo. Ogarnęła go wściekłość. Pozwolił jej się pochłonąć. Walił na oślep i nie widział ciosów, które na niego leciały. Po jakimś czasie nawet przestał je czuć.
Był wściekły na Charlotte i tego, że nic nie dostrzega. Zauważył lukę w obronie.
Był wściekły na medyka, na za dużo sobie pozwala względem księżniczki! Zamachnął się i uderzył.
Był wściekły za to, że nic nie poszło zgodnie z planem. Usłyszał krzyk, ale Ariri nie przerwała walki.
Był wściekły za to nic nie robienie. Za to, że musi gnić w jakiejś dziurze pod Retynbergiem. Gotowało się na myśl o ojcu. Nienawidził Georga za zdradę. Nienawidził tych głupich ludzi, którzy zamiast wszcząć bunt siedzieli w domach. Nienawidził szlachty, która nawet nie myślała o obaleniu Georga. Nienawidził ognia, nienawidził tego, że nie mógł normalnie się poruszać, nienawidził tego, że przez niego nie dotarli do Północnego Lasu, nienawidził się za to, że nic nie pamięta, nienawidził się za to, że był ciężarem, nienawidził....
Cały się nienawidził za te wszystkie myśli.
Leżał na ziemi, ciężko oddychał. Jego kij leżał gdzieś dalej, nie mógł go dosięgnąć. Ariri też, lekko zdyszana, stała nad nim. Jedną ręką przeczesywała grzywkę, w drugiej trzymała kij. Mierzyła do niego uśmiechając się.
- No dzieciaki! Zmiatać do domu – powiedziała. – Wstajesz?
Filip nie był wstanie odpowiedzieć. Pokręcił głową dalej leżąc. Powietrze świstało mu przez zęby. Był słaby. Nie nadawał się na Królewskiego Obrońcę. Zakrył twarz dłońmi. Był za słaby... Zawiódł, ale przecież miał wybór. Miał pretensje do siebie, za późno zdał sobie sprawę z wielu spraw i nie mógł już nic z nimi zrobić. Z drugiej strony zaszedł już za daleko by zawracać.
Kłębiło mu się w głowie wiele myśli, ale jedna z nich przebijała się przez wszystkie inne. A mianowicie ta o niebie, które było tak samo wnerwiająco niebieskie jak przed walką.
- A niech was diabli.
Chłopak na miękkich nogach wszedł do środka. Zaszedł za daleko i nie zamierza na tym poprzestawać nie ważne jak głupia i niemądra była jego decyzja. Nie przestał wierzyć w swoje przekonania, które towarzyszyły mu od samego początku. Po prostu zdał sobie sprawę, że mógł wszystko inaczej rozegrać. Nie był już dzieckiem potrafił poradzić sobie ze smakiem goryczy, porażki oraz rozczarowania. Zebrał wszystkie swoje oraz Charlotte rzeczy. Od wypadku mieli jeszcze mniej. Schował wszystko do torby i udał się do kuchni. Potrzebowali trochę prowiantu na podróż. Później będą się martwić.
Musieli ruszać. Zbytnia uprzejmość medyka wcale mu się nie podobała, nie wspominając o tym, że tak naprawdę nie miał pojęcia jak mężczyzna się nazywa. Mieszkał u niego trzy tygodnie i nie poznał imienia swojego wybawcy, nadzwyczaj podejrzane. Jednak jak widać na załączonym obrazku Charlotte to nie przeszkadzało. Siedziała z nim przy stole, rozmawiała i śmiała się. Na ten widok Filip poczuł jak znów ogarnia go złość.
Ostatecznie wszedł do kuchni nie patrząc na nich. Zebrał trochę owoców oraz suszonego mięsa, do tego jakiś ser i bochenek. A oni nawet go nie zauważyli. Chłopak stanął nad dziewczyną. Znów miał być tym złym. Pogodził się z tą rolą, wszystko dla bezpieczeństwa księżniczki.
- Ruszamy.
- Hmm? – spojrzała na niego zdziwiona. – O czym mówisz?
- Musimy ruszać dalej, tak jak mówiłaś do Królestwa Hegendoru. Dziękujemy za twoją pomoc i gościnę, ale na nas już pora – złapał ją za rękę. – Idziemy.
- O co ci chodzi? – zdziwiona aż wstała i dała poprowadzić się kilka kroków. – Wytłumacz mi! – zaparła się.
- Spokojnie. To jeszcze nieodpowiednia pora abyś ruszał w drogę. Twoje rany...
- Pozwól, że sam zdecyduję co dla mnie najlepsze.
- Czemu jesteś taki nie miły. On stara się tylko pomóc.
- Zatrzymując nas u siebie, doskonale wiedząc, że mamy misję. Założyłem, że o wszystkim już mu opowiedziałaś. Pomyślałaś chociaż przez chwilę, że może nie być do nas przychylnie nastawiony. Tak po prostu mu zaufałaś! Wystarczyło, że uśmiechnął się do ciebie kilka razy, a ty już robisz maślane oczy do niego!
- A! A więc o to ci chodzi! No naprawdę wybrałeś sobie moment! Nie jestem tak głupia jak ci się wydaje!
- Znasz chociaż jego imię!
- Eryk! Nazywa się Eryk!
- Dosyć. Idziemy!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro