Rozdział 16
Jego świadomość wróciła do ciała, które odmawiało posłuszeństwa. Był unieruchomiony, jednocześnie nie czuł więzów. Dookoła była jedynie ciemność i pustka. Mimo to czuł, że leży w łóżku, słyszał dźwięki oraz czuł zapachy. Jednak nie mógł zmusić swoich powiek by się podniosły. Był więźniem własnego ciała.
Nagle drzwi skrzypnęły, a do środka weszły dwie osoby. Gdyby mógł spiął by się w oczekiwaniu na atak.
- Nie mogę powiedzieć, że jego stan jest dobry. Najgorsze jednak już za nim – odezwał się nieznany męski głos.
Następnie mężczyzna wyszedł. Druga osoba usiadła przy nim. Delikatne dłonie odgarnęły mu grzywkę z czoła. Coś skapnęło na koc, którym był przykryty. Łzy?
W umyśle chłopaka niespodziewanie pojawił się obraz Charlotte. Patrzyła na niego, jej blond włosy unosiły się w przestrzeni, uśmiechała się. Biło od niej ciepło i spokój. Musiał się do niej dostać. Musiał się obudzić! Zaczął się nerwowo rozglądać w ciemnej pustce. Charlotte stworzona przez jego umysł uśmiechnęła się szerzej i wyciągnęła ku niemu ręce.
Być może to jedyna droga, pomyślał. Jak nigdy onieśmielony dziewczyną wyciągnął ku niej rękę. Powoli zaczął ku niej płynąć. Jeśli się nie obudzi, przynajmniej zrobi t ramionach ukochane osoby.
Filip obudził się. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył był jasny sufit. Chłopak czuł ciepło słońca padające od strony okna. Próbował się podnieść, ale w bólu opadł na poduszkę. Całe jego ciało bolało, poruszał na przemian palcami u dłoni i stup. Będzie mógł chodzić, ale będzie kosztować go to sporo pracy. Musiał dowiedzieć się co z Charlotte. Chciał też wiedzieć czemu obudził się w tym miejscu. Pamiętał, że konie wpadły w szał, potem była już tylko pustka. Chłopak zagryzł usta i podniósł się minimalnie. Bolało jak diabli, ale nie mógł tak leżeć.
Nawet nie zauważył kiedy ktoś do niego podszedł, a czyjeś dłonie delikatnie acz stanowczo kazały mu się znów położyć. Stał nad nim czarnowłosy mężczyzna z błękitnymi oczami. Miał lekki zarost, który nadawał jego twarzy powagę. Ubrany był w zwykłe brązowe, robocze ubranie. Prostą koszulę z guzikami po boku oraz proste spodnie.
- Nie możesz jeszcze wstawać, a na pewno tak gwałtownie. Nie chcesz żeby twoje rany się otworzyły, a ja nie chcę ich znów zszywać. Podać ci coś? – jego głos wydawał się Filipowi znajomy.
Chłopak otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Po chwili konsternacji kiwną głową i prawie niesłyszalnie wyszeptał „wody". Przynajmniej tak według niego miało to brzmieć. Medyk zdawał się go rozumieć, po krótkim czasie wrócił do Filipa z kubkiem wody. Mężczyzna napoił go.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Co z Charlotte? – dzięki wodzie mówiło mu się nieco lepiej.
- Zawołam ją.
Gdy mężczyzna wyszedł Filip poczuł ulgę. Charlotte była bezpieczna i było z nią lepiej niż z nim. Skoro miała przyjść. Oczywiście mężczyzna mógł być oszustem, ale to nie tłumaczyło jego zachowania. Pomartwi się tym później. Chłopak przymknął oczy, liczyło się tylko to, że zaraz zobaczy Charlotte.
- Tak się martwiłam! – blondynka przytuliła go. Przynajmniej próbowała. – Tak się martwiłam.
- Jak długo byłem nieprzytomny? – Filip starał się panować nad głosem.
- Cóż... Kilka dni.
- Kilka dni to znaczy?
- Trochę więcej niż tydzień.
- Charlotte! Było mnie zostawić. Czemu nie wyruszyłaś sama! – krzyknął ochryple oburzony.
- Uspokój się – próbowała go z powrotem położyć. – Doskonale wiesz czemu.
- Nie jesteś małym dzieckiem. Zostaw.
- Co cię ugryzło? Tak faktycznie, siedziałam na tyłku czekając aż się obudzisz, ale weź pod uwagę, że choć mniej też byłam ranna. Nie poradziłabym sobie w drodze sama, dlatego Północny Las przybył do mnie.
- O czym ty mówisz?
- Jak tylko mogłam to nadałam wiadomość o naszym wypadku. Nim się spostrzegłam Ariri siedziała obok mnie i czekała aż się obudzisz. Nie mamy już po co udawać się do lasu. Od razu możemy zmienić kurs na Hegendor.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro